Arkadiusz Jakubik: Były powody do wstydu

Z uczuciem wstydu zmagają się nawet znani ludzie, których o to nie podejrzewamy. Arkadiusz Jakubik, znakomity aktor, przyznaje, że w życiu wstydził się często. Debiutanckiej roli, wad wymowy, łysienia, grubych nóg. Tego, że nie stanął w obronie ukochanej kobiety i że źle mówi po angielsku. Pracuje jednak nad tym, by patrząc w lustro, widzieć faceta może niezbyt przystojnego, ale który w życiu nie zrobił nic hańbiącego.

"Z radosnego, uśmiechniętego chłopca zamieniłem się w zamkniętego w sobie, wiecznie wystraszonego i smutnego gościa"
"Z radosnego, uśmiechniętego chłopca zamieniłem się w zamkniętego w sobie, wiecznie wystraszonego i smutnego gościa"Artur ZawadzkiReporter

Beata Biały, Twój STYL: Pamiętasz swój pierwszy wielki wstyd?

Arkadiusz Jakubik: Wstyd? To była trauma. Miałem 7 lat, poszedłem na casting i zagrałem w filmie "Okrągły tydzień". Na planie okazało się, że mam "scenę rozbieraną". Reżyser wymyślił, że Emilia Krakowska, czyli moja filmowa mama, umyje mnie przed kamerą. Wpadłem w histerię. Nie pamiętam, jak przekonano mnie, żebym golutki jak mnie Pan Bóg stworzył, stanął w misce z wodą. Rok później w moich rodzinnych Strzelcach Opolskich odbyła się premiera filmu. Do jedynego kina w mieście wybrała się cała moja szkoła. Bałem się. I słusznie. Gdy na ekranie pojawiłem się nagusieńki z Emilią Krakowską, rozległ się rechot. Zrozumiałem, że stałem się pośmiewiskiem. Następnego dnia w szkole... nigdy nie zapomnę tego upokorzenia i wrzasków na korytarzu: "Aktor, pokaż pisiora". Od tego dnia miałem ksywę "pisior". Nie miało to wtedy żadnych konotacji politycznych. (śmiech) Mama musiała przenieść mnie do innej podstawówki.

Jak to przeżyłeś?

- Z radosnego, uśmiechniętego chłopca zamieniłem się w zamkniętego w sobie, wiecznie wystraszonego i smutnego gościa. Chciałem zapaść się pod ziemię. Starałem się zachowywać tak, żeby nikt na mnie nie zwracał uwagi. Nie widzą - nie będą wyśmiewać. Na szczęście w nowej szkole nikt nie pamiętał mnie z Okrągłego tygodnia, może nie byli w kinie? Powoli zacząłem odbudowywać siebie. Byłem lubiany, bo dobrze grałem w piłkę, zostałem nawet kapitanem szkolnej drużyny.

Minął koszmar dzieciństwa?

- Niezupełnie. Cztery lata później film postanowiła wyemitować Telewizja Polska. Niedziela, wracamy z kościoła do domu, mama szczęśliwa, bo ma dla mnie nowinę, jej zdaniem miłą: "Synku, wiesz, dziś w telewizji leci twój film". "Mamo, wiem, ale nie chcę o tym rozmawiać!". "Poczekaj synku, bo mam dla ciebie niespodziankę. Kupiłam lody, upiekłam ciasto i zaprosiłam całą twoją klasę". Uciekłem z domu, krzycząc, że jej nienawidzę. Chodziłem do zmroku po parku i płakałem jak bóbr. W tym czasie przyszła do domu cała moja klasa, zjadła lody i ciasto, obejrzała film oraz mojego pisiora w tym filmie i... następnego dnia nic się nie działo. Może byliśmy starsi, może im się film podobał... Ulżyło mi wtedy. Ale wspomnienie wstydu, publicznego upokorzenia we mnie pozostało. Na pewno sprawiło, że przez wiele lat miałem problem z zaakceptowaniem samego siebie.

Jąkanie, seplenienie, długo się z tym borykałeś. To też było źródło wstydu?

- Zdałem sobie sprawę z tych niedoskonałości, gdy przygotowywałem się do egzaminów do szkoły teatralnej. Mama zapisała mnie na korepetycje do opolskiego aktora i jego żony logopedki. Stać nas było tylko na pięć lekcji, w domu się nie przelewało. Co można zrobić z wadą wymowy w pięć lekcji? Po ostatniej zapytałem tegoż aktora: "Myśli pan, że mam jakieś szanse?", na co on odpowiedział: "Szczerze? Daj sobie spokój". Załamałem się. Nie chciałem podchodzić do egzaminów. A potem, jąkający się i sepleniący, znalazłem się na pierwszym miejscu listy nielicznych szczęśliwców, którzy się dostali do szkoły teatralnej. Miałem tylko warunek - pracować nad dykcją.

Rola w popularnym serialu mu ciążyła. Dziś niechętnie wraca do tamtych czasów
Rola w popularnym serialu mu ciążyła. Dziś niechętnie wraca do tamtych czasówJacek Dominski/Reporter

Popularność zdobyłeś rolą w serialu "13. Posterunek", grałeś głupiego Rysia. Czułeś wstyd, że grasz idiotę?

- Miałem z tym ogromny problem. To nie był mój rodzaj poczucia humoru, na plan chodziłem jak do fabryki. Cieszyłem się, że mam robotę, która daje stałe zarobki, ale od zawsze chciałem robić poważne filmy i spektakle, a nie grać debila. Wstydziłem się tego Rysia. Dlatego libretto do mojego musicalu o zespole The Doors napisałem pod pseudonimem. Bo kto by uwierzył w historię Jima Morrisona, której autorem jest Rysio? Potem spektakl był grany w Teatrze Rampa przez 18 lat przy pełnej widowni.

A męski wstyd?

- Długo wstydziłem się przy dziewczynach. Nie wierzyłem, że mogę się podobać. Bałem się, że dostanę kosza. Pamiętam też sytuację, kiedy moja żona Agnieszka była w ciąży, a mnie do domu nie chciało wpuścić trzech zaćpanych zbirów. Grozili też Agnieszce, a ja zamiast skoczyć im do gardła, poczułem się malutki. Bałem się. Wstydzę się tego strachu. I ten wstyd siedzi we mnie do dziś. Mam też poczucie obciachu, gdy zaczynam mówić po angielsku. Nigdy nie miałem zadatków na poliglotę. (śmiech) Pracowałem parę lat nad swoim angielskim, ale gdy jestem na jakimś zagranicznym festiwalu, rozmowa w gronie reżyserów czy producentów nie należy do najłatwiejszych - udaję, że wszystko rozumiem, nadrabiam miną, ale gdzieś w głębi jestem sobą w pewnym sensie zażenowany.

Jest wstyd, którego byś nie przeżył?

- Nie wiem. Wstyd muszę akceptować, bo jest nieodłączną częścią mnie. Do dzisiaj pracuję nad tym, żeby siebie polubić takiego, jaki jestem. Żeby w lustrze zobaczyć fajnego gościa, który może i brzuch ma trochę za duży, włosów za mało na głowie, a za dużo na plecach, nogi za grube, ale nie wstydzi się spojrzeć sobie w oczy. 

BEATA BIAŁY

TWÓJ STYL 9/2019

Zobacz także:

"Naprawdę się wzruszyłam! Dopiero teraz mi to mówisz?" Styl.pl/materiały prasowe
Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas