"Bioksiążka", czyli jak nauczyć Polaków wiary w naukę. Rozmowa z Łukaszem Sakowskim
- Myślę, że naukowcy, stricte pracownicy akademiccy, prowadzący na co dzień badania naukowe, rzadko mają czas do popularyzacji nauki "na pełen etat". Łączenie pracy naukowej z działalnością na rzecz promocji wiedzy w pełnym wymiarze godzin jest niewykonalne czasowo - mówi Łukasz Sakowski, autor bloga To Tylko Teoria i "Bioksiążki".
Czy polskie społeczeństwo wie, czym właściwie jest biologia albo nauka w ogóle? Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta. Wystarczy spojrzeć chociażby na internetowe komentarze, aby poważnie zwątpić w stan wiedzy naszego narodu.
Ignorancja otwiera furtkę wszystkim producentom preparatów i dostawcom usług "alternatywnych" do tych przyjętych powszechnie w świecie medycyny. Napędzając tym samym tryby potężnego biznesu opartego na pseudonauce. Wygląda więc na to, że potrzebujemy ludzi, którzy samych siebie nazywają propagatorami nauki.
Ten, kto nie słyszał jeszcze o plebiscycie Biologiczna Bzdura Roku, powinien jak najszybciej nadrobić braki. Organizowany przez autora bloga To Tylko Teoria, Łukasza Sakowskiego, konkurs gromadzi w jednym miejscu wszystkie wypowiedzi polityków i celebrytów zahaczające o świat biologii, mające niewiele wspólnego z merytoryczną poprawnością. Zebrane "bzdury" oceniają czytelnicy, wybierając zwycięzcę.
I tak w najnowszej odsłonie głosowania pierwsze miejsce przypadło wypowiedzi posłanki Lewicy Anny Marii Żukowskiej, która skonstatowała, iż "Zdarzają się takie sytuacje, że biologiczny mężczyzna rodzi dziecko". Drugą lokatę zajęła teza Jana Dudy, prywatnie ojca prezydenta Andrzeja Dudy, według którego "homoseksualizm jest w znacznym stopniu zjawiskiem zaraźliwym". Podium zamknął minister edukacji i nauki ze słynnym "To są oczywiste sprawy, znane ludziom od miliardów lat".
Biologiczna Bzdura Roku ma wymiar nie tylko humorystyczny. Piętnując błędne wypowiedzi zwraca uwagę na konieczność trzymania się faktów i wiedzy naukowej, nie tylko w życiu publicznym, ale i na co dzień. Wydana niedawno "Bioksiążka. Biologia dla niewtajemniczonych" autorstwa Łukasza Sakowskiego może nam w tym pomóc.
Bartosz Kicior, Interia.pl: Spotkałem się niedawno z opinią pewnego akademika, który uważał, że edukacja w Polsce stoi na słabym poziomie, przez co mamy całe pokolenia dorosłych obywateli, którzy nie rozumieją podstawowych prawideł świata nauki. Czy "Bioksiążka" to próba uzupełnienia tych braków?
Łukasz Sakowski, To Tylko Teoria: Być może to niepopularna opinia, ale moim zdaniem usilne specjalizowanie trybu nauczania już na poziomie szkoły średniej, wycofywanie poszczególnych przedmiotów na rzecz większej liczby godzin pod kątem specjalizacji, nie jest dobre. Do końca szkoły średniej edukacja powinna być interdyscyplinarna, a specjalizacja powinna odbywać się dopiero na studiach lub w szkołach zawodowych i technikach, bo mamy właśnie sytuację, w której ludzie kończą szkołę średnią, a nie mają podstawowej wiedzy z dziedzin, o których należałoby coś wiedzieć. Ja co prawda nie załapałem się na te najnowsze reformy edukacji, ale już doświadczyłem tego wcześniejszego profilowania i miałem braki w takich tematach jak ekonomia czy psychologia.
- A można by uczyć takich rzeczy na wiedzy o społeczeństwie czy biologii. Myślę, że część tego, co opisałem w książce - o metodzie naukowej czy podejściu naukowym - mogłyby pojawić się w szkole. Jednak generalnie jestem przeciwnikiem wprowadzania nowych przedmiotów. Jeśli już, to zawarłbym to w programie tych już istniejących. Pamiętam, że zapytano mnie kiedyś, czy popieram wprowadzenie do szkół przedmiotu dotyczącego ochrony klimatu. Oczywiście jestem w pełni świadom problemów związanych z ocieplaniem się klimatu i jego konsekwencji, z resztą pisałem o tym wielokrotnie na blogu (To Tylko Teoria - przyp. red.), ale uważam, że należy o tym uczyć młodych ludzi w ramach geografii, biologii czy nawet wspomnianego WOSu, a nie dokładać kolejne przedmioty.
Czym w takim razie jest "Bioksiążka"?
- Była taka książka "Astrofizyka dla zabieganych" (autorstwa Neil deGrasse Tysona - przyp. red.), uproszczona astrofizyka w wydaniu popularnonaukowym. W mojej pracy starałem się stworzyć właśnie coś w tym stylu. W sposób przystępny, ale jednocześnie pogłębiony. Opisuję rzeczy, których nie ma w podręcznikach albo są na bardzo podstawowym poziomie i bez realnego kontekstu, aby było to zrozumiałe dla kogoś, kogo styczność z biologią skończyła się w szkole średniej czy gimnazjalnej.
Czyli znajdziemy tam wiedzę z innych obszarów, niż te, które porusza pan w ramach bloga?
- Nawet jeśli ktoś śledzi bloga na bieżąco i jest obeznany z tematyką biologiczną, to i tak może znaleźć tam coś nowego. Nauka ta staje się ostatnio bardzo wyspecjalizowana, w takim sensie, że ludzie, którzy zajmują się biologią, mają swoje wąskie dziedziny, w których są ekspertami. Dostałem już kilka komentarzy i uwag od znajomych biologów, genetyków czy wirusologów, że dowiedzieli się nowych rzeczy.
Pisze pan między innymi o "pseudonauce". Niby każdy słyszał to hasło, ale każdy ma swoją interpretację. Czym dla pana jest pseudonauka?
- Dla mnie to cały proces i działania mające na celu przedstawienie niesprawdzonych informacji jako fakt, nie jako hipoteza, przypuszczenie czy opinia. To też przedstawianie jako fakt informacji kompletnie nieprawdziwych w taki sposób, aby imitowało to wiedzę naukową.
Pandemia pokazała, jaka jest skala tego procesu i tych działań?
- Tak. Mało tego, zobaczyliśmy także, że wykształcenie nie chroni przed wpadnięciem w pułapkę pseudonauki. Przyjmowanie takich rzeczy jako stan faktyczny to moim zdaniem też po części kwestia zaburzeń na poziomie osobowości czy zaburzeń paranoicznych, a badania pokazują, że schizofrenicy znacznie chętniej wyznają teorie spiskowe. Część takich ludzi ma skłonność do wiary w teorie spiskowe czy pseudonaukę właśnie. Podczas pandemii, czy to na początku, kiedy nie mieliśmy jeszcze szczepionki, czy chwilę po jej wprowadzeniu, widać było, że w ruchach antyszczepionkowych uczestniczyli ludzie z różnych środowisk, nawet akademickich.
Wykształcenie nie chroni przed wpadnięciem w pułapkę pseudonauki
- Byli ludzie z ogólnie przyjętej lewicy i prawicy. Na największych chyba na świecie berlińskich marszach pojawiali się aktywiści LGBT z tęczowymi flagami i skrajni nacjonaliści. Warto wiedzieć, że w Niemczech, we Francji, we Włoszech ruchy antyszczepionkowe tradycyjnie są powiązane bardziej, choć niejednoznacznie, z lewicą, a nie jak u nas z prawicą. Pseudonauka połączyła ludzi ponad stereotypowymi podziałami. Ale nie tylko w kontekście pandemii, również poprzez temat energii jądrowej czy stosowania w rolnictwie odmian roślin genetycznie zmodyfikowanych.
Czyli pseudonauka ma swoją wartość, bo łączy ludzi ponad podziałami?
- Nie do końca, bo w o wiele większym stopniu dzieli ich, prowokując niemalże wojny pomiędzy tymi, którzy stoją po stronie nauki, a tymi, którzy ją negują. Te antagonizmy są bardzo wyraźne. Pogłębianie tego podziału w żaden sposób nie sprzyja przekonaniu osób będących "anty" do tego, żeby się zaszczepili. Co więcej, jestem coraz bardziej sceptyczny wobec metody tak zwanego "śmieszkowania strategicznego", czyli wyśmiewania osób, którzy prezentują poglądy pseudonaukowe. To jest po prostu nieskuteczne i należy to ograniczać. A coraz częściej widzę w mediach społecznościowych profile czy nawet celebrytów, podłączających się do tego wyśmiewania, żeby sobie podbić ego albo zasięgi, kiedy temat antyszczepionkowców stał się modny.
Skoro już weszliśmy na temat koniunkturalizmu i czerpania korzyści z pewnych działań, to kto pana zdaniem zarabia na pseudonauce?
- Wszyscy, którzy mają jakikolwiek związek z tym procesem. Pseudonauka to potężny biznes, na którym zarabiają zarówno ogromni gracze, jak i drobni przedsiębiorcy. Niedawno zauważyłem w mojej okolicy w Poznaniu plakat z napisem "Normobaria leczy objawy po covidzie".
Normobaria?
- Komory hiperbaryczne, które zmieniają ciśnienie i poziom tlenu w komorze, co ma rzekomo poprawiać stan zdrowia. Oczywiście nie ma żadnych dowodów na to, że to działa. Koncerny z kolei na przykład produkują i sprzedają "leki" i sprzęt o wątpliwym działaniu, reklamując go jako aparaturę medyczną. To środki homeopatyczne, masażery mające pobudzać przepływ jakiejś energii. Dla mnie to problem systemowy, a nawet ustrojowy. Można zwalczać konkretnych drobnych szarlatanów, ale to nie rozwiąże niczego, bo zaraz pojawią się kolejni wiedzeni zyskiem.
- Światem rządzi pieniądz, więc wartość faktów, informacji, zgodności z rzeczywistością, ale też uczciwości wobec klientów jest znikoma w porównaniu do zysków materialnych. Instytucje, które powinny się zajmować ochroną konsumentów i regulacją takich rzeczy są coraz słabsze, dlatego wielkie firmy dzięki ogromnym pieniądzom mają dużo większe wpływy.
- Dziennikarze, pisarze, promotorzy nauki, którzy informują o tym świat regularnie, zauważają po latach starań, że niewiele to daje. Bez odpowiedniego prawa w miejsce jednych pojawiają się kolejni, a koncerny zarabiają dalej, wspierając się pseudonauką.
Nie boi się pan, że paradoksalnie skłoni pan ludzi do wiary w pseudonaukę? Czasem piętnując coś, możemy podsunąć komuś myśl, aby tego spróbował...
- Jeśli chodzi o sama książkę, to nie mam takich obaw, ale już w przypadku działalności w internecie, gdzie formułuje się myśli w postaci zdawkowej, czasem nawet "memicznej", faktycznie może się tak zdarzyć. Dlatego tak ważne są rozbudowane treści wyjaśniające dokładnie, o co chodzi. Problem z nimi jest taki, że mają zazwyczaj słabe zasięgi i algorytmy mediów społecznościowych nie wyświetlają ich, bo nie prowokują użytkowników do reakcji, do komentowania czy udostępniania. Obecnie algorytmy social media są największym motorem dezinformacji, bo promują treści pod kątem reakcji właśnie.
Światem rządzi pieniądz, więc wartość faktów, informacji, zgodności z rzeczywistością, ale też uczciwości wobec klientów jest znikoma w porównaniu do zysków materialnych. Instytucje, które powinny się zajmować ochroną konsumentów i regulacją takich rzeczy są coraz słabsze, dlatego wielkie firmy dzięki ogromnym pieniądzom mają dużo większe wpływy.
Zamiast zakończenia zamieszcza pan swoisty manifest zatytułowany “Wiedza przeciwko dezinformacji". Czy pana zdaniem osoby związane z nauką mają obowiązek stanąć do walki z dezinformacją? Brzmi to jak spora odpowiedzialność i presja. Co jeśli ktoś nie ma ochoty brać jej na siebie?
- Myślę, że naukowcy, stricte pracownicy akademiccy, prowadzący na co dzień badania naukowe, rzadko mają czas do popularyzacji nauki "na pełen etat". Łączenie pracy naukowej z działalnością na rzecz promocji wiedzy w pełnym wymiarze godzin jest niewykonalne czasowo. Albo przeznacza się czas na badania, przebywanie codziennie w laboratorium, wykładanie studentom itd., albo na pisanie artykułów, postów, odpowiadanie na komentarze.
Już myślałem, że chodzi panu o to, że naukowcy nie potrafią mówić o nauce...
- Nie, chodzi głównie o czas. Ja bardzo lubię, kiedy naukowcy biorą udział w programach w mediach, udzielają wywiadów, tłumaczą widzom, słuchaczom, czytelnikom zawiłości świata nauki. Ale wtedy organizacja jest po stronie dziennikarza, to jest jego praca, on się na tym zna i zrobi to lepiej. Z kolei naukowiec dzięki temu skupia się tylko na tym, na czym on się zna, odpowiada na pytania, robi to, co potrafi robić. Widzę, że ludzie, którzy próbują propagować naukę, pracując jednocześnie naukowo na pełen etat, nie dają sobie rady czasowo.
Pan działa jako popularyzator nauki, więc może nieco prowokacyjnie zapytam, ale co pana zdaniem daje panu prawo do tego, aby stawiać się w roli autorytetu?
- Szczerze mówiąc, ostatnio staram się odchodzić właśnie od takiej narracji. Faktycznie, jeśli ktoś czytał moje wpisy i artykuły w poprzednich latach, mógł odnieść wrażenie, że mówiłem z pozycji autorytetu, naukowca, biologa czy nawet biologii w ogóle. Przez ostatnie półtora roku mocno zweryfikowałem moje podejście i zmieniłem je na rzecz takiej formy komunikacji, którą można często spotkać w literaturze faktograficznej czy reporterskiej. Bez przepychania stanowiska, że takie są fakty i koniec kropka, nie ma co z tym w ogóle dyskutować.
- Teraz staram się podsuwać ludziom fakty bez wymuszania poglądów i obierania jakiejś konkretnej pozycji, co zdarzało mi się czasem robić gdzieś do 2019 roku. Choć jednocześnie zawsze znajdą się tacy, którzy neutralne stwierdzenie faktu odbiorą jako atak czy propagowanie ideologii albo będą reagować agresją, trollingiem.
Od lat organizuje pan konkurs na "Biologiczną Bzdurę Roku", czyli ranking błędnych wypowiedzi dotyczących świata nauki autorstwa polityków, celebrytów czy twórców. Na początku 2022 ukazały się wyniki głosowania na Bzdurę 2021, na podium znalazły się wypowiedzi Anny Marii Żukowskiej, Jana Dudy i Przemysława Czarnka. Jakiś komentarz na temat zwycięzców?
- Wypowiedź, która wygrała ("Zdarzają się takie sytuacje, że biologiczny mężczyzna rodzi dziecko" - przyp. red.), jest na pewno błędna na najbardziej fundamentalnym poziomie, podobnie jak na przykład wypowiedź Anny Lewandowskiej sprzed kilku lat o tym, że smalec to źródło białka. Niektórzy próbowali bronić Anny Marii Żukowskiej, twierdząc, że mogło jej chodzić o kobietę z zespołem Swyera lub transpłciowego mężczyznę. Jednak transpłciowy mężczyzna biologicznie jest kobietą po korekcie niektórych cech płciowych, natomiast kobieta z zespołem Swyera lub innymi zaburzeniami rozwoju płciowego, nadal jest kobietą.
Przez pandemię było więcej kandydatów? "Produkuje" się teraz więcej bzdur?
- Na pewno w zeszłym i w tym roku było sporo bzdurnych wypowiedzi na temat wirusa i szczepień. Z drugiej strony nie wszystkie z nich da się odpowiednio ująć. Często dłuższe wypowiedzi się nie nadają, bo głównym założeniem jest, aby były zawarte w jednym czy dwóch zdaniach. Nie każda wypowiedź, nawet jeśli jest bzdurą, nadaje się do Biologicznej Bzdury Roku. Trudno myśl rozwleczoną na kilkanaście zdań i zmanipulowaną wieloma elementami ująć skrótowo, żeby zachować jej kontekst i przekaz. Mimo wszystko wypowiedzi związanych z pandemią jest dużo.
W jaki sposób ten plebiscyt pomaga w "odbzdurzaniu" świata?
- Cała ta zabawa w głosowanie ma bardzo ogólną formę. Wydaje mi się, że bardziej pomaga ono w budowaniu narracji naukowej w Polsce i mediach, aniżeli "odbzdurzeniu". To drugie też, ale nie w pierwszej kolejności. Chodzi o zrobienie przestrzeni dla dyskursu naukowego.
Przeczytaj także: