Cezary Harasimowicz: Czy miłość to trudny temat dla pisarza
Są dwa tematy, o których warto pisać książki. Jednym z nich jest miłość - mówi Cezary Harasimowicz, autor książki "Była sobie miłość" i wieloletni partner Grażyny Wolszczak.
Czy miłość to trudny temat dla pisarza? Powstały już na ten temat tomy literatury, nie mówiąc o muzyce i sztuce. A jednak można wciąż o niej mówić i mówić.
Cezary Harasimowicz: Są dwa tematy, o których warto pisać książki, komponować piosenki, symfonie, malować obrazy: miłość i śmierć. Oczywiście im chce się ciekawiej pisać o miłości, by nie wpaść w sentymentalne i kiczowate koleiny, tym trudniej.
Inspiracją stała się dla pana średniowieczna legenda o Tristanie i Izoldzie. Dlaczego Pana wybór padł na tragiczną i głęboko smutną opowieść o niespełnionej miłości? Czy czytelnik w XXI wieku może odnaleźć w tej historii siebie?
- Tragiczny los Tristana i Izoldy jest tylko zalążkiem opowieści. I właśnie dramatyzm historii dwojga kochanków chroni przed tanim melodramatyzmem. Uniwersalna i ponadczasowa legenda, niespełnione uczucie wędruje w mojej książce kolejnymi wcieleniami przez wieki, aż po nasze czasy, kończy się w XXI stuleciu. Myślę, że współczesny czytelnik odnajdzie siebie, bo każdy z nas kochał, kocha, albo tęskni za miłością. Poza tym oprócz intymnych uczuć i gorących namiętności, jest to historia utkana z przygód, walk, bitew, zwrotów akcji.
Pana powieść rozpoczyna piękny cytat z Marka Edelmana.
- Piękny i dramatyczny: "Nienawiść jest złem, miłość jest obowiązkiem. Nienawiść jest łatwa, miłość wymaga wysiłku." O tym jest powieść.
A potem zaczyna się podróż przez wszystkie epoki. Jest w "Była sobie miłość" średniowieczna litewska wioska, legendarna amerykańska droga 66, ale też warszawskie ulice u schyłku przedrozbiorowej Polski, a nawet obóz koncentracyjny w Auschwitz-Birkenau. Która z opisywanych przez pana epok, historii jest panu najbliższa? Która kosztowała pana najwięcej wysiłku?
- Wszystkie rozdziały, wcielenia Tristana i Izoldy - od średniowiecznego romansu, przez trawestację dramatu Romea i Julii, gangsterski epizod wzorowany na postaciach Bonnie i Clyda, przez niemożliwe uczucie zrodzone za kolczastymi drutami, po współczesność - są ważne i nierozłączne. Ale, przyznam, najwięcej kosztował mnie epizod oświęcimski. Zmierzenie się z tym najgorszym czasem w historii ludzkości wymaga nadzwyczajnej uważności i taktu.
Narratorką "Była sobie miłość" jest między innymi postać kobieca. Czy łatwo jest pisarzowi przyjąć kobiecą perspektywę?
- Jakoś nie mam problemu z kobiecą narracją. Spróbować spojrzeć na świat oczami kobiety, to ciekawe wyzwanie dla mężczyzny.
Pana poprzednia książka, "Saga, czyli filiżanka, której nie ma", to wzruszająca opowieść o pana rodzinie - saga rodu Królikiewiczów. Także nagradzana książka dla dzieci pana autorstwa, "Mirabelka" - obie tak świetnie przyjęte przez czytelników - opierała się na faktach. Zdradzi pan czytelnikom, czy zamierza pan powrócić jeszcze do literatury faktu, czy lepiej czuje się pan, pisząc fikcję?
- Zawsze, nawet gdy skrobię teksty oparte na faktach, traktuję je beletrystycznie. Nie jestem reporterem, jestem gawędziarzem.
Jest pan także scenarzystą filmowym. Gdyby miał pan wybrać jedną pana książkę, która miałaby zostać sfilmowana, to która by to była?
- Za każdym razem po premierze książki słyszę: "To gotowy materiał na film". Nie odetnę się od filmowania na papierze. Nie potrafię też wyróżnić jednej książki. Z historii szpiegowskich mogłyby powstać sensacyjne fabuły, "Saga" nadaje się na serial historyczny, "Była sobie miłość" - epicka seria, "Mirabelka" - uniwersalna animacja z kadrami według genialnych ilustracji Marty Kurczewskiej. Ale pewnie to są marzenia ściętej głowy scenarzysty...