Chcę od ciebie odejść
Mamy takie samo prawo do szczęścia jak mężczyźni. Bo czujemy się silne, decydujemy o sobie. Na pewno nie będziemy się poświęcały!
Tak myśli wiele kobiet i odchodzi od mężów. W zeszłym roku trzy czwarte pozwów rozwodowych w Polsce złożyły w sądzie kobiety. Większość z nich nie skończyła 40 lat. Bohaterki naszego raportu: Joanna, Anna, Julia i Katarzyna rozprawy mają za sobą. Wygrały. A w życiu? Tego nie są już takie pewne. Bo czasem decyzja o rozstaniu przychodzi zbyt ławo.
Wszystko od nowa
Joanna - (37 lat, właścicielka firmy księgowej, od pięciu lat rozwiedziona): Po ostatniej rozprawie urządziłam przyjęcie. Skład był ten sam, co na wieczorze panieńskim. Przy szampanie wymyślałyśmy facetom. Zasnęłyśmy w moim "małżeńskim" łóżku.
Krzysztof, mąż Aśki, pracuje w korporacji. Gdy ona pyta: "Co tam w pracy?", słyszy o mobbingu, zwolnieniach grupowych. Rozumie, mąż ma stresy. Nie rozumie, że odreagowuje je na piwie z kolegami i tak niefrasobliwie gra na giełdzie, że robi długi. Joanna dowiaduje się o nich od komornika.
- Pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie. No ale mąż obiecywał poprawę, więc założyłam osobne konto i dałam mu szansę - wspomina. Kilka lat później nic się nie zmienia. Może tylko to, że Krzysztof chce zostać ojcem. Choć przed ślubem uprzedzała, że nie ma macierzyństwa wpisanego w życiowy plan. Nie widział w tym problemu.
Teraz mówi: - "Liczyłem, że wpadniesz. - Nie chcę dziecka z kimś takim jak ty! - krzyczy ona. "Żądam rozwodu. Tym razem naprawdę koniec", mówi Aśka mężowi wychodzącemu do pracy. "Wyrzucała" go już kilka razy. "Dobre! Jaki rozwód?!" - w odpowiedzi śmieje się Krzysiek. - Spakowałam jego rzeczy - opowiada Aśka. - Kiedy wrócił, razem z walizkami wepchnęłam go do samochodu. Zapytałam: "Gdzie cię podrzucić?". Odpowiedział: "Do mamy".
Zawiozłam, by mieć pewność, że tam dotrze. Potem pojechałam do swojej mamy. "To mój ulubiony zięć! - usłyszałam lament. - Ulubiony, bo jedyny!" - odparowałam. "Zmarnowałaś życie", to opinia babci. "Zmarnowałabym, gdybym z nim została", ucięłam rozmowę. W pustym domu ogarnia ją lęk, że już zawsze będzie sama. Może kiedyś zacznie żałować, że nie ma dziecka, a będzie za późno na ciążę? Myśli: "Dlaczego tak boli? Przecież sama tego chciałam!".
Telefon od teściowej "Sto pytań do...". - Gdy mama męża usłyszała moje zarzuty, powiedziała: "Wszyscy mężczyźni tak robią". Roześmiałam się tylko. I zaczęłam pisać pozew - wspomina Aśka. Sama, bo przecież: "Nie mamy wspólnego majątku ani dzieci. Szkoda kasy na prawnika".
Pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie. No ale mąż obiecywał poprawę, więc założyłam osobne konto i dałam mu szansę.
Przyjaciółki proszą, by dała mężowi szansę. Może Krzysiek imprezuje, bo odreagowuje frustrację z powodu braku dzieci? - Przez trzy tygodnie bałam się, że znów zmięknę - opowiada. Krzysiek dzwoni po czterech, jest już silna. Właśnie remontuje mieszkanie. Mąż dowiaduje się o tym od swojej matki i oferuje pomoc. Aśka godzi się na nią, ale gdy Krzysztof proponuje, by do siebie wrócili i jeszcze seks, odmawia.
- Uznał, że mam kogoś. Powiedziałam: "Sąd da rozwód, jeśli przez pół roku nie będę z tobą sypiać" - wspomina Aśka. Szarpanina trwa rok. Mąż nie oddaje kluczy, nie chce się wymeldować. Ona zmienia zamki. I prosi, by ustanowili rozdzielność majątkową. - Bałam się, że narobi kolejnych długów, a ja będę je regulować - mówi.
Krzysiek umawia się z nią pod firmą. - Zjawiłam się przed czasem. Zadzwoniłam, telefon był wyłączony. Od sekretarki usłyszałam, że wyszedł. Widocznie tylnym wyjściem - opowiada Aśka. Po kilku takich akcjach zakłada w sądzie sprawę o ustanowienie rozdzielności majątkowej. - Mąż na sprawie powiedział, że też chce rozdzielności, tylko nie zgraliśmy się terminami z wizytą u notariusza. W końcu dowozi Krzyśka do notariusza. A potem on zapada się pod ziemię.
Na pierwszą sprawę rozwodową Joanna czeka rok. Tuż przed loguje się na Naszej-klasie. Na profilu męża znajduje zdjęcie. Z noworodkiem! To było jego dziecko. Poczułam jednak lekkie ukłucie zazdrości: Tak szybko sobie poradził. Nie płacze za mną?! - wspomina. I uznałam, że dziecko jest brzydkie, dobrze, że nie moje. W nocy poprzedzającej rozprawę nie może zasnąć. Przed oczami "slajdy".
Pomyślałam: jakie to smutne, obcy facet mówi, że mąż mnie nie kocha. Cieszyłam się, że nie musiałam wyciągać historii o długach, alkoholu.
Zakopane. W hotelu Krzysiek zapalił na podłodze 50 świeczek. Otworzył wino. Gadali i kochali się. Na sprawę Aśka wpada w przerwie na lunch. - Miałam pokusę: fryzjer, superkreacja. Ale uznałam, że to żałosne. Przecież mi już nie zależy. Była koszula i dżinsy - dodaje. Sądowy korytarz. Sala 375. - Zaschło mi w gardle. Bałam się tego spotkania po roku - wspomina. - Ale Krzysiek się nie zjawiał. Adwokat mówił, że jego klient pracuje za granicą. Nie dostał urlopu. Sędzia zapytała, czy kontaktuję się z mężem. Odpowiedziałam, że nie mam takiej potrzeby. Na to jego adwokat: "Pozwany nie kocha powódki, żadne więzi go z nią nie łączą. Ma dziecko z inną kobietą". Pomyślałam: jakie to smutne, obcy facet mówi, że mąż mnie nie kocha. Cieszyłam się, że nie musiałam wyciągać historii o długach, alkoholu.
Powiedziałam tylko: "Nie te połówki jabłka się pobrały". Byłam dumna, że rozwodzę się z klasą - twierdzi. Łzy płyną, gdy wychodzi z sali. Długo skrywane napięcie puściło. W samochodzie włącza Kombi "Ślad", ulubioną płytę. Po trzeciej piosence wysyła SMS-y do przyjaciółek: "Jestem wolna. W sobotę u mnie oblewanie rozwodu". Na imprezie po kilku kieliszkach szampana zwierza się dziewczynom, że napisze książkę. I będzie czekać na nową miłość. - Jeśli piorun sycylijski mnie nie trafi, na starość zaplanowałam rejs "Queen Mary". I dom starców w Barcelonie - mówi. "Wszystko od nowa" właśnie trafiło do księgarń. Na okładce imię: Joanna. I nazwisko: Michalska. Jej nazwisko panieńskie.
Dmucham na zimne
Julia - (36 lat, lekarka, trzy lata temu rozwiodła się z mężem filozofem, przed rokiem wyszła ponownie za mąż za informatyka. Ma sześcioletnią córkę Olę): On buddysta, ja katoliczka, ślub wzięliśmy tylko cywilny. Gdy przyszedł kryzys, wmawiałam sobie, że przecież nie łączy nas tylko umowa biznesowa. Rozwód to był "aneks" do umowy.
Julia poznaje Dawida na krakowskim Rynku, 10 lat temu. - Jak w komedii romantycznej: rozsypały mi się notatki, on pomógł zbierać, zaprosił na kawę - wspomina Julia. Ona po studiach zaczyna staż w szpitalu, Dawid o cztery lata starszy, filozof, wykładowca na UJ. Julia: - Urzekły mnie jego opowieści. Zjeździł Azję w czasie studiów na dziekankach. W moim środowisku to było niemożliwe. Zakuwaliśmy. Nikt nie podróżował, nie chodził na koncerty. Większość nie miała pojęcia, kto to Björk czy Sasnal. To był facet inny niż ci, których znałam.
Ślub, dziecko. Po macierzyńskim Julia idzie na urlop wychowawczy, bo nie stać jej na opiekunkę. Kiedy córeczka kończy trzy lata, koleżanka wciąga jej mamę do firmy farmaceutycznej. Wyjazdy integracyjne, konferencje. Julia szybko dostaje awans, ale wiąże się to z przeprowadzką do Poznania. Dawid próbuje znaleźć pracę na tamtejszym uniwersytecie. Bezskutecznie. Żona proponuje, że będzie utrzymywać rodzinę. Mąż odmawia: "Nie zostanę utrzymankiem, to dyshonor dla faceta. No i robię habilitację", tłumaczy.
Julia wyjeżdża sama. Dawid z mamą i teściową zajmują się córką. Julia w każdy piątek po pracy pokonuje trasę Poznań-Kraków. - Odliczałam minuty, kiedy się przytulę do męża. A potem wylądujemy w łóżku - wspomina. Samotne wieczory w Poznaniu znosi źle. Dzwoni do córeczki, męża. Po rozmowie jest rozbita. Nie może znaleźć sobie miejsca w pustym domu, więc czasem chodzi z koleżankami do klubu. Bywa, że jakiś facet prosi ją do tańca. Odmawia.
- Tak bardzo drażniło mnie, że nie ma tu Dawida - mówi. "Ola wyrosła z butów". "W przedszkolu wszystko dobrze?". "Przed zimą trzeba wymienić kaloryfery". Julka nie zauważa, kiedy zaczyna z mężem rozmawiać głównie o sprawach technicznych. I że wspólne weekendy spędzają w hipermarketach. - Może po prostu to mi nie przeszkadzało - zastanawia się. - W Poznaniu miałam adrenalinę w pracy, czasem imprezy. W Krakowie wkładałam kapcie i odpoczywałam.
W czasie jednego z wieczorów z koleżankami zagaduje ją blondyn w koszuli w kratkę. Tym razem Julia nie ucieka. Stoją przy barze pół godziny. - To była rozmowa o filmach Barei, labradorach, Brytyjczykach, którzy w Krakowie urządzają wieczory kawalerskie i demolują knajpy. Nie mogliśmy się nagadać - wspomina.
"Julka, ale ci się śmieją oczy! - komentują koleżanki, gdy wreszcie wraca do stolika. - Nie dałam mu nawet numeru telefonu!", ucina. W nocy nie może zasnąć. - Czułam miłe podniecenie, ale też niepokój, że tamten facet tak na mnie podziałał. Rano mocniej umalowałam usta. Czułam się piękną kobietą - opowiada. W weekend kłóci się z mężem. - "Nie mogę słuchać tekstów w stylu: Jung twierdzi, że od czterdziestki człowiek zajmuje się już tylko swoim przemijaniem. Pewnie za kilka lat zaczniesz nam kopać grób?!" - mówi Julia.
Czułam miłe podniecenie, ale też niepokój, że tamten facet tak na mnie podziałał. Rano mocniej umalowałam usta. Czułam się piękną kobietą.
Dawid zarzuca jej, że jest pracoholiczką. Godzą się w łóżku. Kolejne miesiące, kolejne kłótnie. O bzdury. Albo drobne złośliwości. Na spacerze ukochany labrador skręca łapę. Dawid bierze psa na ręce, z wysiłku pojawił mu się pot na czole. Pies waży 35 kilogramów. - Powiedziałam: "Cóż, będziesz mógł nosić mnie na rękach, dopiero gdy wpadnę w anoreksję". Ten sarkazm był tak naprawdę rozpaczliwym wołaniem o romantyzm, czułość. Szkoda, że Dawid nie wyczuł. Zamiast tego się obraził - wspomina.
Po każdym powrocie do Krakowa coraz jaskrawiej widzi, że z mężem czuje się jak z kumplem. - Przeszkadzało mi, że Dawid się wierci przez sen. A gdy w nocy zaczynał mnie dotykać, drętwiałam. Nie czułam pożądania - tłumaczy. Wreszcie mówi mężowi, że brakuje jej emocji, że między nimi wystygło. Kilka dni później Dawid czeka na dworcu. Potem jest wieczór w "ich" włoskiej restauracji, tej w której jej się oświadczył. - Wino, świece, a ja wbijałam wzrok w talerz. Bałam się, że jak dłużej popatrzę mężowi w oczy, usłyszę "Kocham cię" i nie będę wiedziała, co odpowiedzieć. Pewnie kłamliwie powiem: "Ja ciebie też", bo "Ja też cię kocham" nie przeszłoby mi przez gardło - wspomina.
W drodze do domu milczy. Czuje się winna, że choć Dawid tak się stara, jej nie stać na czuły gest. Pięć godzin. Tyle jedzie InterCity na trasie Poznań-Kraków. Julia za każdym razem spędza je na zastanawianiu się, czy Dawid to TEN mężczyzna. I nie wie. "Zwariowałaś?! On jest super. Inteligentny, jest świetnym ojcem dla Olki. No i cię kocha. Wiesz, ile kobiet chciałoby być z takim facetem?!", tak reagują koleżanki. "Pieniądze zawróciły ci w głowie! I padłaś ofiarą tych głupich reklam »Jestem tego warta«", to mama. Julia czuje, że ma w głowie coraz większy mętlik.
"Dostałem pracę w telewizji! Piątkowy program o kulturze, ale taki w wersji light - cieszy się mąż. - To stacja komercyjna, więc zarobię niezłe pieniądze - dodaje z entuzjazmem. - No i program jest nagrywany w Poznaniu!". - Przez chwilę wydawało mi się, że znikają wszystkie nasze problemy. I że wkrótce całą rodziną zamieszkamy razem - zamyśla się Julia. Dawid opowiada, co w telewizji. A ona widzi, że jej już nie obchodzi jego kariera.
Dotąd gardziłam kobietami, które trwają przy niekochanych mężach ze strachu przed samotnością. I rozwodzą się dopiero wtedy, gdy kogoś mają. Nie przypuszczałam, że mnie przytrafi się coś takiego.
Na szczęście program zdejmują po kilku miesiącach. Wszystko wraca do ustalonego rytmu. Ale katastrofa jest blisko. W Poznaniu Julia znów wpada na faceta w koszuli w kratę. W tym samym klubie. - Powiedział, że przychodził co wtorek od miesięcy. W nadziei, że mnie znów spotka - opowiada Julka. Wtedy, gdy widzieli się pierwszy raz, był wtorek. Po trzech minutach czuje, że tym razem nie wyjdzie z koleżankami z klubu. Nie umie powiedzieć "nie".
- Dotąd gardziłam kobietami, które trwają przy niekochanych mężach ze strachu przed samotnością. I rozwodzą się dopiero wtedy, gdy kogoś mają. Nie przypuszczałam, że mnie przytrafi się coś takiego - wspomina. Kilka miesięcy szarpaniny. Julia radzi się psychologa. - Miałam nadzieję, że podejmie za mnie decyzję - stwierdza. Dawid nie chce rozwodu, prosi, by żona wróciła do Krakowa. Ona nie chce. - Mówiłam: "Nie mam tu pracy". Tak naprawdę czułam, że już tego nie posklejamy. - opowiada.
Rodzice i teściowie przyjmują wiadomość ze smutkiem, ale i spokojem. Mówią, że od dawna się z tym oswajali. Olka nie wie, że rodzice się rozwodzą, bo jest po staremu. Mama przyjeżdża co kilka dni do Krakowa. Pozew piszą z Dawidem wspólnie. Oszczędny. Sędzia (mężczyzna): - Kiedy ustało pożycie? Oni (chórem): - Przed rokiem. Sędzia (ze śmiechem): - O, jaka zgodność! -Sililiśmy się na żarciki, ale tak naprawdę bolało. Porażkę naszej miłości sędzia nazwał "rozkładem pożycia małżeńskiego" - wspomina Julka.
Zrzeka się alimentów do czasu, aż córka z nią zamieszka. To następuje, gdy mama ponownie wychodzi za mąż. Ola uwielbia nowego tatusia. - Myślałam o sobie z dumą, że mogłabym pisać poradniki, jak suchą nogą przeprowadzić przez rozwód siebie, męża i dziecko - opowiada Julia. Ale po roku widzi, że namiętność, jaka łączy ją z drugim mężem, słabnie. - Niby normalna kolej rzeczy, ale ja zakładałam, że z tym facetem euforia nie minie - opowiada.
Gdy on zamiast "egzystencjaliści" mówi "egzystencjonaliści", łapie się na myśli, że Dawidowi by się to nie zdarzyło, ale zaraz się za nią gani. Wkrótce mąż dostaje propozycję kilkumiesięcznego kontraktu w Japonii. Julka mówi "nie". - Nie chciałam ryzykować. Już nie wierzę, że żyjąc na dwa domy da się utrzymać bliskość przez SMS-y, Skype'a i weekendowe spotkania. Dziś wolę dmuchać na zimne.
Smak zemsty
Anka - 30 lat (była nauczycielka niemieckiego w wiejskiej szkole, dziś rok po rozwodzie, mieszka w Lublinie, ma pięcioletniego syna): Ktoś zamalował mi szybę w samochodzie. Dwoje rodziców przeniosło dzieci do innej klasy. Na zakończenie roku nie dostałam jednego kwiatka. Tak wygląda rozwód na wsi w XXI wieku! Chyba, że miałam wyjątkowego pecha.
Anka i Maciek poznali się na KUL-u w jej rodzinnym mieście. Po ślubie zamieszkali we wsi, z której pochodzi on. Był lokalnym politykiem, jego mama, wdowa, mieszkała sama. Tydzień po ślubie teściowa wchodzi nocą do ich sypialni. Chwilę po tym, jak skończyli się kochać. - Żyliśmy w trójkącie. Kiedy urodziłam Teosia, teściowa wtrącała się w wychowanie wnuka. Znienawidziłam ją. A męża przestałam szanować. Potem pożądać - wspomina Ania.
Raz go zdradza. Dawny chłopak znajduje ją na Facebooku. Ma żonę, więc ona nie chce w to brnąć, ale uświadamia sobie, że się dusi. Anka proponuje mężowi terapię. On odmawia. "Dla polityka wizyty u terapeuty to kompromitacja! - złości się. - W tej rodzinie nie było rozwodów!" - krzyczy, gdy ona chce odejść. - Co ludzie powiedzą?!". "Mój syn nie będzie 30-letnim rozwodnikiem!", to teściowa. Anka: "Lepiej 30-letnim niż 50-letnim". Jej rodzice nie przepadają za zięciem, ale nie chcą radzić córce, co ma robić.
Pozew jest oszczędny w słowach, pisze go znajomy prawnik, coś w stylu: "Z każdym dniem się od siebie oddalaliśmy". Pokazuje go przed wysłaniem Maćkowi. Słyszy: "Po moim trupie". - Wtedy przyznałam się do zdrady - wspomina Anka. Teściowa wbiega do pokoju: "Wyrzuć z domu k...wę!". Mąż przeprowadza się na piętro do matki. - Tatuś i mamusia w wakacje zamieszkają osobno. Ale bardzo cię kochają i zawsze będą twoimi rodzicami, wygłosiłam tę formułkę przed synem. Chyba nie dotarło do niego, co się stało. Powiedział, że przecież do wakacji daleko - opowiada Anka.
Wkrótce znajduje kartkę w drzwiach: "Nie zastałam pani, proszę o kontakt. Kurator sądowy". - Myślałam, że to pomyłka. Zadzwoniłam do prawnika. Podejrzewał, że to mąż złożył donos do sądu rodzinnego, bo zaniedbuję dziecko. Zbierał na mnie haki - opowiada. Syn słyszy rozmowę telefoniczną. Płacze: - "Mamo, nie zabiorą mnie do domu dziecka? Jak przyjdzie policja do przedszkola, powiem, że mam na imię Maks. - Nikt cię nie zabierze! To pomyłka".
Gdy syn śpi, idzie do męża: "Debilu, na co narażasz dziecko!". Prawnik ją instruuje: "Nie rozmawiaj z nim, może cię nagrywać. Nie daj się sprowokować. A jak przyjdzie kuratorka, nie pokazuj, że jesteś przestraszona. Spokojnie mów, że jesteś nauczycielką i wiesz, jak opiekować się synem. Przykro ci, że mąż składa kłamliwe donosy. To forma zemsty za rozwód, on nie radzi sobie z tą sytuacją".
Kuratorka przychodzi, gdy Teoś jest na spacerze z tatą. - Miałam szczęście. Syn nigdy nie dowiedział się o jej wizycie - wspomina Anka. Tamta rozmawiała już z dyrektorką przedszkola, do którego chodzi Teodor. Tłumaczy, że teraz musi zadać Annie kilka pytań. Potem pokazuje, co napisał Maciek. - Zapominałam spakować synowi strój na rytmikę, więc narażałam go na kpiny rówieśników. Przy dziecku wygłaszałam feministyczne poglądy. Syn zaczął się jąkać.
Kuratorka napisała oświadczenie, że to wszystko nieprawda. Sprawę w sądzie rodzinnym umorzono - wspomina Anka. W niedzielę w kościele wieś widzi, że ona i Maciek siedzą osobno. W spożywczym kasjerka i ekspedientka milkną na jej widok. W szkole ma hospitacje, bo rodzice mieli zastrzeżenia do jej pracy. Anka: - Czułam się jak trędowata. Ale tak bardzo mi to nie przeszkadzało. Zawsze byłam tam outsiderką.
Kuratorka napisała oświadczenie, że to wszystko nieprawda. Sprawę w sądzie rodzinnym umorzono.
Pierwsza sprawa. "Czy kocha pani męża?", zapytała sędzia. "Nie", odpowiedziała. Maciek mówi, że kocha. Sąd kieruje sprawę do mediacji. "Mimo emocji przestrzegamy zasady, że nie ranimy drugiej strony. Co państwa sprowadza?", zaczyna mediatorka. Anka: "Mój mąż to maminsynek". Mediatorka: "Prosiłam, by nie używać obraźliwych epitetów". Anka: "Boli mnie, że mąż liczy się ze zdaniem mamy, a nie moim. I że mama mu pierze, prasuje...". Maciek: "Bo ty tego nie robisz!" -
Mediatorka zleciła nam zadanie domowe. Mieliśmy zrobić tabelkę: matka, żona, mąż. Wypisać obowiązki przynależne każdej z tych ról - opowiada Anka. - Mąż wypełnił tabelkę z teściową! Na kolejnej mediacji odmówił mojej prośbie: wyprowadzki od matki. Stracilibyśmy sześć godzin i 700 zł (tyle kosztowały dwa spotkania) gdyby nie to, że u mediatorki ustaliliśmy zasady opieki nad Teosiem.
Pół godziny, tyle trwa druga sprawa. Maciek ma płacić alimenty - 900 zł. "Musi wrócić do panieńskiego nazwiska. Nie chcę, żeby nosiła nasze", Anka słyszy, jak teściowa napuszcza Maćka. - Nie zrobiłam tego. Z zemsty. Nie chciałam też, by mój syn nazywał się inaczej niż jego mama - opowiada. "Nie szarp się, po co masz go co dzień oglądać. Wracaj do nas", proszą rodzice. - Nie chciałam Teosiowi zmieniać przedszkola przed wakacjami. I miałam obsesję, że wyjadę na swoich warunkach - wspomina Anka.
"Mama znalazła prawnika, który załatwi unieważnienie ślubu kościelnego", słyszy któregoś dnia od Maćka. - Poczułam smutek. Pogodziłam się, że gdy Teoś będzie szedł do Pierwszej Komunii, nie przyjmę jej z nim. Bo ksiądz dowie się, że to ja odeszłam od męża, nie da rozgrzeszenia. Ale o unieważnianiu małżeństwa nie myślałam. Czułabym, że oszukuję Boga - tłumaczy.
Z listu z Sądu Metropolitalnego dowiaduje się, że Maciek twierdzi, że ich małżeństwo jest nieważnie zawarte z dwóch powodów: niezdolności kobiety do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej i wykluczenia godności sakramentu przez kobietę. Anka kupuje kodeks prawa kanonicznego. Istotne obowiązki małżeńskie to m.in. budowanie więzi przez przebywanie ze sobą, wzajemną pomoc, seks. - Nie miałam sobie nic do zarzucenia - mówi.
Prosi o radę proboszcza. To światły człowiek. Wysyła ją na konsultacje do księdza, który od 30 lat pracuje w Sądzie Metropolitalnym. "Z tego, co pani mówi, to małżeństwo jest nieważnie zawarte z winy męża. On jest tak silnie związany z matką, że nie umie stworzyć więzi z żoną", usłyszałam. Przesłuchanie trwa sześć godzin. - Musiałam przysiąc na krzyż, że będę mówić prawdę - opowiada Anka. W obecności księdza notariusza i tzw. obrońcy węzła małżeńskiego odpowiada na 34 pytania. M.in. gdzie się poznali, kto komu zaproponował małżeństwo, czy zrywali ze sobą w narzeczeństwie, czy w czasie ślubu zdarzyło się coś dziwnego, czy seks był udany, czy dochowywali wierności.
- "Zdradziłam męża. Raz". Zawahałam się, czy się przyznać. Może w sądzie cywilnym szłabym w zaparte, ale ta przysięga na krzyż... Mówi też, że w ich małżeństwo ingerowała teściowa. Sąd zarządza przesłuchania świadków. Zeznaje matka i koleżanka Maćka z podstawówki. - Widziałam ją raz w życiu! - wspomina Anka. Przed ogłoszeniem wyroku sąd odtajnia akta. Czyta, że Maciek i jego mama mówili, że jest histeryczna i leniwa. Nie lubi sprzątać, gotować, nie w każdą niedzielę chodzi do kościoła. Unikała seksu, bo nocami poprawia klasówki.
- Sąd orzekł tak, jak podejrzewał ten stary ksiądz, że małżeństwo było nieważnie zawarte z winy Maćka. Anka wyprowadza się do rodziców do Lublina. Dwa miesiące później na koncercie Pete'a Doherty'ego w Warszawie zagaduje ją fotograf. Po miesiącu są już parą. Po pół roku on się oświadcza. - Nie zrobię tego, by nie ranić Maćka i eksteściowej, ale kusi mnie, by wziąć ślub w tamtej wsi. Zobaczyć minę miejscowych ludzi. Chyba podpaliliby kościół albo choć mój welon - mówi Anka.
Już nie naiwna
Katarzyna - (40-letnia była żona biznesmena, dziś urzędniczka w banku, matka dwójki dorastających dzieci, jej małżeństwo trwało 12 lat, rozwód pięć): Mój mąż miał kochanki, dziecko na boku, a ja liczyłam na cud. Bo choć rano wysłał SMS: "Nie oskubiesz mnie! Zrównam cię z trawą!", to jednak o północy pisał, że "kocha". Słowa przysięgi małżeńskiej miałam chyba "wdrukowane" w DNA.
Osiem lat temu. Dom pod Warszawą. "Kochanie, zobacz, co ci kupiłem!", mąż woła Katarzynę. W ogrodzie stoi BMW. "Ojej, na rocznicę ślubu? Przecież to za pół roku!". Katarzyna przytula się do męża. "Bez okazji. Poczułem, że muszę ci COŚ kupić". Katarzyna i Zbyszek od 12 lat są małżeństwem, mają 12-letniego syna i 6-letnią córkę. Katarzyna po ślubie rezygnuje z pracy w ministerstwie, by prowadzić z mężem dwie firmy.
Tydzień później. "Pani się cieszy z samochodu, a męża widują na mieście z rudą kobietą w ciąży", któregoś dnia zagaduje Katarzynę sprzątaczka. "Na pewno z klientką", ucina rozmowę. Ale zaczyna kojarzyć fakty: Zbyszek chodzi z komórką do toalety. Jeździ na polowania, a przecież jest wegetarianinem... "Miałem kogoś, ale to skończone!", wyznaje mąż przyciskany kolejny raz. O przebaczenie błaga na kolanach. Katarzyna daje mu szansę, ale znów pojawiają się plotki o romansach.
"Po co ci rozwód? Puści cię w samych majtkach", ostrzegają koleżanki. Rodzice Katarzyny też przekonują, że rozstanie to fanaberia. "Masz dom z basenem, opływasz w luksusy. Kto ci zapewni taki poziom? No i dzieci powinny wychowywać się w pełnej rodzinie". Decyduje się dopiero, gdy podczas awantury mąż ją szarpie. Bo Zbyszek, kiedyś dżentelmen, zmienia się. Kiedy puszczają mu nerwy, staje się agresywny.
Córka szlocha: "Mamo, on cię zabije!". Przyjaciółka poleca Katarzynie adwokata. "Kiler od rozwodów!", rekomenduje. Katarzyna referuje mu: "Zdrady i chyba kochanka w ciąży, przemoc domowa, problemy z dziećmi. Syn zamyka się w sobie, ma gorsze stopnie, córka krzyczy przez sen". Adwokat: "Ma pani świadków? Dowody?". - Nie miałam nic - wspomina Katarzyna.
Po powrocie do domu przelewa 800 tysięcy z kilku firmowych kont na swoje, na którym od kilku lat nie robiła żadnych operacji. Prawnik (pozew 5 tysięcy, reprezentowanie na sprawie - 500 zł i 10 procent tego, co przypadnie Katarzynie po podziale majątku) to nie miał być największy wydatek.
Dwa dni przed złożeniem pozwu Katarzyna bez wiedzy męża kupuje mieszkanie. Zbyszek w tym czasie jest we Francji w interesach. "Tato zakochał się w innej pani. Kłócimy się... Na trochę zamieszkamy osobno. Nie będziemy mieli ogrodu, ale nasi sąsiedzi mają dzieci w waszym wieku. A mama będzie spokojniejsza", Katarzyna zgodnie z zaleceniami poradników mówi dzieciom o plusach rozwodu.
"Kłócicie?! Wy się bijecie!", mówi syn. Córka pyta, jak długo będą mieszkać bez taty. Katarzyna mówi: nie wiem. - Ale wierzyłam, że mąż szybko się ocknie. Nie wyobrażałam sobie, że nie będzie walczył - opowiada. Gdy Zbyszek wraca z Paryża, Katarzyna wysyła mu SMS: "Rozwodzimy się. Odbieraj polecone". On odpisuje: "Gdzie jesteście?! Kocham Was! Nie rób mi tego!".
Ale wierzyłam, że mąż szybko się ocknie. Nie wyobrażałam sobie, że nie będzie walczył.
Tydzień później w okolicy nowego mieszkania Katarzyna widzi męża. - Musiał mnie śledzić, bo nie podałam mu adresu - wspomina. Nazajutrz zastaje Zbyszka pod drzwiami. "Wybacz, błagam. Nie mogę bez ciebie żyć", prosi. Proponuje mu kolację, gadają do późna. Nazajutrz mąż przynosi bukiet tulipanów, ale Katarzyna dostaje SMS wysłany z nieznanego telefonu: "Kochanka męża urodziła dziecko". Pokazała mu, rozpłakał się: "Miałem dziecko, ale umarło!".
Katarzyna wynajmuje detektywa. Zdobycie jednego zdjęcia, na którym jej mąż całuje tamtą kobietę, kosztuje prawie osiem tysięcy. Kolejne zlecenie, ustalenie jej adresu - 15 tysięcy. Okazuje się, że to wieś, w której Zbyszek zatrzymuje się, kiedy poluje. Za informację, czy "ruda" ma dziecko z jej mężem, detektyw chce 11 tys. - Sama pojechałam do jej wsi. Poszłam na cmentarz. Znalazłam świeży grób. To był chłopiec. Żył cztery dni. Miał nasze nazwisko - wspomina. Robi zdjęcia grobu. Matce chłopca nie współczuje.
Na pierwszej sprawie Zbyszek mówi, że kocha żonę i nie godzi się na rozwód. Katarzyna twardo żąda alimentów na dzieci i na siebie po dwa tysiące. Wtedy on: "Zmieniłem zdanie. Wnoszę o orzekanie o winie". Następna rozprawa: "17 sierpnia 2000 roku moja żona poleciała na targi do Mediolanu. Towarzyszył jej mężczyzna, pewnie kochanek". Mąż Katarzyny wylicza konkretne daty. - Miał kartki z mojego terminarza. Musiał go ukraść tego dnia, gdy wpuściłam go do domu - opowiada. - Wiedział więc, kiedy i co robiłam. Historia o kochanku oczywiście była zmyślona. Do tego mąż założył mi podsłuch w samochodzie. Dyktafon uruchamiał się na dźwięk alarmu sygnalizującego otwarcie drzwiczek.
Wiedział więc, kiedy i co robiłam. Historia o kochanku oczywiście była zmyślona. Do tego mąż założył mi podsłuch w samochodzie. Dyktafon uruchamiał się na dźwięk alarmu sygnalizującego otwarcie drzwiczek.
Zbyszek coraz rzadziej spotyka się z dziećmi. Córce kupuje Barbie i lego, ale wypomina: "Widujesz się z tatą dla prezentów". Po powrocie od ojca, dzieci pytają: "Mamo, zdradziłaś go? Mówi, że chcesz mu zabrać pieniądze, bo nie lubisz pracować!". Aż córka odkrywa w domu ojca zabawki. On twierdzi, że zostawili je znajomi. Ale wkrótce dzieci poznają "rudą" i Olka, jej syna z poprzedniego małżeństwa. Potem córka Katarzyny skarży się: "Tato szarpał mnie przy tamtym chłopcu". Katarzyna dzwoni do męża: "Więcej nie zobaczysz swojego dziecka". - Nie wiem, ile było w tym troski o Julkę, a ile zazdrości o jego nową rodzinę - opowiada. - Ale zaczęłam "rozgrywać" dziećmi.
Kilka dni później, walcząc ze złymi emocjami, pyta córkę, czy chce spotkać się z ojcem. "Wolałabym nie". Syn dodaje: "Nie mów o nim tato. To jakiś... koleś". Po roku sprawa wraca na wokandę. Mąż podaje nazwisko "kochanka" żony. To jeden z pracowników. - Z tym panem mówiliśmy sobie tylko "dzień dobry". A on potwierdził, że z nim spałam! Zbyszek musiał go szantażować albo opłacać - opowiada.
Sąd powołuje kolejnych świadków. - Zeznania nie trzymały się kupy, mąż nie udowodnił, że kogoś mam - wspomina Katarzyna. Jej adwokat ma za to twarde dowody: zdjęcia z cmentarza i te zrobione przez detektywa. Mąż postawiony pod ścianą przyznaje się winy. Sąd zarządza, by dzieci zbadał biegły psycholog. I decyduje, że ojciec może je widywać tylko w obecności matki.
Po pięciu latach proces kończy się wygraną Katarzyny. Ale alimenty dostaje tylko córka. Syn nie - stał się pełnoletni, zaczął pracować, bo nie przyjęli go na studia. Gdy wyrok się uprawomocnia, Katarzyna wnosi sprawę o podział majątku. - W ciągu roku odbyły się dwie sprawy zamiast pięciu - opowiada. - Zbyszek przedstawiał zwolnienia lekarskie. Lewe. Wiem od sprzątaczki, że w tym czasie pracował. Adwokat powiedział jednak, że trudno będzie postawić zarzut lekarzowi.
Niedawno doszły ją plotki, że mąż zbudował dom nowej partnerce, a potem ogłosił upadłość firmy i korzysta z konta tamtej, udając przed skarbówką, że nie ma pieniędzy.
"Spotkajmy się w sprawie kasy. Nie chcę rozmawiać z tobą przez sąd", zaproponował Zbyszek. McDonald w centrum Warszawy. Ona wybiera to miejsce. - Nie chciałam, żeby jakaś romantyczna restauracja kojarzyła mi się z eksem. A McDonalda nie lubię - tłumaczy. Zbyszek proponuje, że zamiast dzielić majątek, przepisze wszystko na dzieci. Po jego śmierci dostaną duży spadek. A na starość będą się nim opiekować.
Katarzyna mówi: "Czy ty się nimi opiekujesz?! Nie wstawałeś do nich w nocy, kiedy były chore. Nie przeżywałeś stresów przed klasówkami i maturą". Wychodzi zadzwonić do adwokata. Wraca i mówi: "Chyba śnisz. A jak będziesz żył 110 lat? Zresztą dzieciom możesz wszystko zapisać. Ale najpierw rozliczysz się ze mną".
Niedawno doszły ją plotki, że mąż zbudował dom nowej partnerce, a potem ogłosił upadłość firmy i korzysta z konta tamtej, udając przed skarbówką, że nie ma pieniędzy. - Jak to udowodnię? Nie wiem, mój adwokat coś wymyśli. Mam czas. Teraz spotkania w sądzie traktuję jak grę w second live - mówi. I jeszcze: - Wygram. Już nigdy nie dam się nikomu skrzywdzić. I nie rzucę pracy, nawet jeśli wyjdę za jakiegoś Onasisa.
Agnieszka Sztyler
Twój STYL 11/2010