Czy przemocowców należy "dożywotnio skreślać"?
Ponad rok temu w środowiskach teatralnych rozpoczęła się gorąca dyskusja na temat przemocy stosowanej przez wykładowców, reżyserów i innych artystów, którzy kreują artystyczny świat. Post Anny Paligi rozpoczął w Polsce debatę, która - choć trwa do dziś - to w dalszym ciągu nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Jakiś czas temu media obiegła informacja o tym, że przemocowy reżyser przygotowuje premierę w Teatrze Narodowym. W jego obronie stanął Jan Englert, który przyznał, że "nie należy go dożywotnio skreślać". W jakim miejscu walki z przemocą w środowiskach artystycznych stoją dzisiaj ci, którzy chcą walczyć o sprawiedliwość?
"W tej instytucji wszystko jest ze sobą poszywane bardzo dziwnymi nićmi, każdy każdemu w jakiś sposób daje pracę, jest od kogoś zależny. Przykładowo mogę być dziekanem i zatrudnić ciebie jako wykładowcę, bo jesteś moim dyrektorem w teatrze" - przyznała Zuzanna Lit w książce Karoliny Korwin-Piotrowskiej pod mocnym tytułem "Wszyscy wiedzieli".
W dyskusji o przemocy w środowiskach artystycznych niezwykle ważne jest niestety używanie czasu teraźniejszego. Wszyscy wiedzą. Wiedzą, że znany reżyser stosował przemoc wobec studentów, za co został wydalony z uczelni. Tym samym dostaje pracę gdzieś indziej. Choć ktoś, kto go zatrudnia, wie, czego dopuścił się reżyser, daje mu możliwość dalszej pracy z aktorami.
Krew to wciąż za mało?
"Rola współczesna III rok, próby odbywające się w szkole do 5 rano. Dr Grzegorz Wiśniewski uderzył studentkę w twarz tak mocno, że z nosa trysnęła jej krew. Do przerażonego partnera scenicznego dziewczyny powiedział: »Tak to powinieneś grać, ucz się«" - napisała w swoim głośnym poście Anna Paliga.
O Grzegorzu Wiśniewskim wypowiedział się również jeden z jego studentów, Paweł Tomaszewski, który u Wiśniewskiego robił spektakl dyplomowy w 2005 w krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych.
Przez trzy miesiące byłem uczestnikiem obłędu tego człowieka. Byłem uczestnikiem jego manipulacji, zastraszania, znęcania się, zamęczania, dręczenia, nagabywania, wykorzystywania, nadużyć na każdej płaszczyźnie, nie wykluczając sfery seksualnej. Byłem świadkiem i uczestnikiem przemocy oraz patologii
O reżyserze było głośno także w 2019 roku, gdy podczas manifestacji przeciwko wizycie Romana Polańskiego w łódzkiej filmówce zaatakował jedną z protestujących aktywistek, Maję Staśko. Na jednym z nagrań można było obserwować, jak nazywa Staśko "małą, żałosną istotą", a potem siłą wytrąca jej z ręki telefon komórkowy, którym ta filmuje wydarzenie.
Powrót przemocowca w Teatrze Narodowym
Po postępowaniu Komisji Antymobbingowej i Antydyskryminacyjnej Szkoły Filmowej w Łodzi zarekomendowano rozwiązanie umowy o pracę z Wiśniewskim. Zwolniono go z pełnionej dotychczas funkcji. W Teatrze Wybrzeże, w którym Grzegorz Wiśniewski jest etatowym reżyserem, po ujawnieniu jego przemocowych dokonań w łódzkiej szkole wziął długie zwolnienie lekarskie.
Kilka dni temu nazwisko Grzegorza Wiśniewskiego znów pojawiło się mediach. Wszystko za sprawą premiery jego najnowszej sztuki, "Marii Stuart", która odbyła się w Teatrze Narodowym w Warszawie.
Jak na pytania prasy zareagował dyrektor teatru, Jan Englert? - Moje zdanie jest niezmienne: ktoś, kto popełnił przestępstwo, powinien ponieść za nie karę. Ale kiedy już ją poniesie, trzeba mu dać szanse na powrót do społeczeństwa, do pracy, do środowiska. Nie można go dożywotnio skreślać - wyznał w rozmowie z WP.
Co z konsekwencjami?
Czy rzeczywiście konsekwencje w postaci wydalenia z uczelni, na której reżyser stosował przemoc fizyczną, psychiczną oraz seksualną, są wystarczające? Czy jednak szczególne osiągnięcia i wartość sztuki, którą Wiśniewski wnosi na deski teatru, mają niwelować wymiar kary?
W tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której dyrektor jednego z najważniejszych teatrów w Polsce, daje szansę na "powrót do społeczeństwa" komuś, kto jego zdaniem poniósł już konsekwencje za swoje czyny.
Pisząc mój reportaż dotyczący zjawiska przemocy w środowiskach artystycznych w kwietniu 2021 roku, zadawałam moim rozmówcom oraz samej sobie pytanie, czy osoby stosujące przemoc ponoszą należyte konsekwencje swoich czynów. Wtedy również z ust moich bohaterów padały pełne obaw słowa, że ich oprawcy przeniosą się po prostu do innych placówek, gdzie będą robić dokładnie to samo. Aktorka Julia Wyszyńska zapytana o to, jakie konsekwencje powinny dosięgnąć ludzi, którzy stosują przemoc wobec studentów oraz kolegów z pracy, odpowiedziała: "Sąd pracy lub procesy cywilne. Inaczej czują się bezkarni i w kolejnym miejscu pracy robią dokładnie to samo, bo nie mogą ich dosięgnąć żadne konsekwencje".
Zaledwie rok po tak głośnych doniesieniach ofiary przemocy Wiśniewskiego słyszą, że ich oprawcy nie można dożywotnio skreślić.
Kto ponosi konsekwencje: ofiara czy oprawca?
Na sam koniec warto zadać sobie pytanie, kto tak naprawdę jest przegranym w wojnie o obalenie toksycznej relacji mistrz-uczeń. W książce Karoliny Korwin-Piotrowskiej można przeczytać wiele świadectw ofiar przemocowców, które swoją traumę musiały przepracować na terapii. Bohaterki mojego reportażu po swoich traumatycznych przeżyciach z mobbingującymi wykładowcami również dochodziły do siebie korzystając z pomocy psychoterapeutów.
"W okresie tamtych zajęć nie mogliśmy spać. Dwie osoby musiały skorzystać z pomocy psychologa, bo nie radziły sobie z poniżaniem przez wykładowczynię".
"Chciałam się zabić. Naprawdę myślałam, że to jedyne wyjście z tej sytuacji. Czułam, że jestem nic niewarta. Dopiero kiedy poszłam na terapię, dowiedziałam się, że padłam ofiarą mobbingu i molestowania seksualnego".
Tak mówiły moje bohaterki ponad rok temu. Ofiary przemocy stosowanej przez wykładowców, reżyserów i innych osób, które w artystycznej hierarchii postawione są wyżej, musiały chodzić do specjalistów, by uczyć się stawiania granic. By przepracować traumę, dalej funkcjonować w zawodzie lub po prostu - żeby przeżyć.
Czy takie same świadectwa padają z ust oprawców? Czy ktokolwiek, kto został "przyłapany" na stosowaniu przemocy, odważył się na przepracowanie traumy, którą zafundował młodym adeptom sztuki?
Czy może jednak dalej, po polskiej wersji #metoo wciąż tkwimy w bańce chronienia wybitnych autorytetów? Tej samej bańce, która zamyka usta osobom, które każdego dnia poniżane są przez wykładowcę, dyrektora, nauczyciela czy szefa. Zamyka te usta, bo pokazuje, że konsekwencje, które dzisiaj dosięgają oprawców, nie są współmierne do ich czynów.
"Głupio jest nie mieć nadziei" - pisał Ernest Hemingway. Czy Jan Englert jest zatem przykładem mędrca, którego nadzieja jest tak wielka, że pozwala mu wierzyć w niesamowitą przemianę człowieka, który w swoich narzędziach pracy jest skłonny uderzyć aktora w twarz "tak mocno, że z nosa tryska mu krew"?
***
Czytaj również: