Dlaczego realiści często się mylą?
Jak często wielcy i znani realiści mylili się w swoich osądach? Czy istnieje "zdrowy realizm", a bycie optymistą jest zarezerwowane wyłącznie dla głupców? O tym i nie tylko przeczytacie w poniższym fragmencie książki " Siła wewnętrznej wolności" autorstwa Urlicha Schnabela.
Te zależności uzmysławiają nam również, że "przyszłość" nie jest pewna i wydarzenia nie muszą potoczyć się określonym torem (nawet jeśli w Niemczech za rządów kanclerz Merkel smutną sławę zyskała fraza "brak alternatyw"). Sposób, w jaki manifestuje się nasza przyszłość, zależy w dużej mierze od naszych oczekiwań, nastawienia i w związku z tym - postępowania.
To z kolei każe zadać ciekawe pytanie, czym właściwie jest "realistyczna" postawa w stosunku do przyszłości. W naszym nowoczesnym społeczeństwie, kierującym się zasadami naukowymi, wszystko oceniane jest dziś według tak zwanego realizmu. Gdy coś uznamy za "nierealistyczne", zazwyczaj od razu to odrzucamy i szufladkujemy jako śmieszne lub ezoteryczne, w każdym razie niezasługujące na poważne traktowanie. Zachwalany "zdrowy realizm", bazujący na faktach i danych empirycznych, ma jednak następującą cechę: wszystko, czego dowiedziono empirycznie, dotyczy wyłącznie wydarzeń z przeszłości, a nie przyszłych tendencji (są one jedynie możliwościami, nie zaś faktami). Poza tym realista uwzględnia w swoich kalkulacjach wyłącznie fakty mu znane, które może jednoznacznie sformułować i nazwać. Nie bierze pod uwagę niejednoznacznych półtonów życia, pozornie drugorzędnych szczegółów i nieokreślonych nastrojów, a przecież mogą okazać się zaskakująco istotnymi czynnikami w kształtowaniu przyszłości.
Dlatego nawet wielcy realiści często poważnie mylą się w ocenie tego, co nowe i nieznane. "Sądzę, że istnieje na świecie rynek może na pięć komputerów" - przewidywał w 1943 roku szef IBM Thomas Watson. "Telewizja polegnie na rynku w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Ludziom szybko znudzi się wpatrywanie się wieczorami w pudło ze sklejki" - uważał Darryl F. Zanuck, szef wytwórni filmowej 20th Century-Fox. Steve Chen, współzałożyciel YouTube’a, jeszcze w 2005 roku twierdził, że internetowy portal wideo okaże się "fiaskiem". Niecałe półtora roku później Google kupiło platformę za 1,65 miliarda dolarów.
"Historia prognoz to historia niespodzianek i efektów zaskoczenia" - wnioskuje historyk Joachim Radkau. W swojej książce "Geschichte der Zukunft" (Historia przyszłości) zaprezentował zbiór wielkich pomyłek. Wszędzie można napotkać błędne prognozy. Politycy nie przewidzieli nazistowskiej dyktatury, podobnie jak później, w czasach powojennych, cudu gospodarczego. Ekonomiści zostali zaskoczeni przez kryzys naftowy tak samo jak przez protesty 1968 roku czy ruch ekologiczny. W latach sześćdziesiątych przewidywano, że ludzie wkrótce otworzą kopalnie na Księżycu. Zjednoczenie Niemiec w 1990 roku jeszcze kilka miesięcy przed tym zdarzeniem eksperci uważali za równie mało prawdopodobne, co w 2015 roku możliwość, że narcystyczny blagier Donald Trump ma realne szanse na objęcie najwyższego stanowiska państwowego w Stanach Zjednoczonych.
Realiści często nie dostrzegają zatem, że ich światopogląd opiera się tylko na wybranych faktach, obok nich istnieje zaś nieskończenie wiele innych możliwości, a te często urzeczywistniają się wbrew wszelkim oczekiwaniom. Z ich punktu widzenia realizm powinien w zasadzie polegać na nieustannym liczeniu się z tym, co nieoczekiwanie. W tym celu należy porzucić nagromadzone fakty i empirię, a zacząć ufać w nieprzewidywalność przyszłości. Innymi słowy, potrzeba wewnętrznej siły i życiowej energii dobrych myśli, by pokładać zaufanie w niegotowej jeszcze przyszłości.
Tendencyjność optymistyczna
Indyjski psychoanalityk Sudhir Kakar dostrzega bliski związek pomiędzy współczesnym dążeniem do "realistyczności" a szerzeniem się depresji. "Realizm nie jest powodem do radości" - mówi Kakar. "Zygmunt Freud również cierpiał na depresję. Ale żeby móc działać, nie można być nadmiernym realistą. Nie można działać bez nadziei". Dorastający w Indiach Kakar studiował w Niemczech i dziś jest cenionym coachem podróżującym pomiędzy Wschodem a Zachodem. Uważa, że niezbędna do działania nadzieja jest "żywotnie związana z młodością". W przeciwieństwie do Niemiec, w Indiach dwie trzecie społeczeństwa ma poniżej dwudziestu pięciu lat. "Takie społeczeństwo nie może być depresyjne" - twierdzi Kakar.
To prawda, nie da się działać bez nadziei, szczególnie w młodości. Na tym etapie życia trzeba sobie bowiem sobie radzić z wciąż nowymi sytuacjami, dla których nie mamy gotowego skryptu ani doświadczeń empirycznych. Z tego powodu nastolatki i młodzi dorośli z założenia muszą nadmiernie wierzyć w przyszłość. Przypominają startujące w kosmos rakiety - do pokonania przyciągania ziemskiego potrzebują na początku bardzo silnego napędu. Z biegiem lat, gdy niebosiężne plany zmieniają się w zazwyczaj skromniejszą rzeczywistość i trzeba pogodzić się z tym czy innym rozczarowaniem, zapasy optymizmu powoli się kurczą. Mimo to nigdy całkowicie nie tracimy młodzieńczej umiejętności patrzenia przez różowe okulary, przynajmniej nie w stosunku do siebie.
Wielu ludzi z troską spogląda w ogólnie pojętą przyszłość, ale w stosunku do swojej indywidualnej przyszłości wykazują skłonność do popadania w drugą skrajność: większość ocenia własne szanse rozwoju znacznie wyżej, niż wynikałoby to ze statystyki. Niemal zawsze przeceniamy nasze perspektywy zawodowe i przewidywaną długość życia (niekiedy nawet o dwadzieścia lat), z reguły oczekujemy, że w przyszłości spotka nas więcej radosnych niż bolesnych zdarzeń, zawyżamy nasze szanse na miłe doświadczenia seksualne w najbliższym czasie, a prawdopodobieństwo utknięcia w korku oceniamy niżej, niż odpowiadałoby to rzeczywistości. Wierzymy też, że nie dosięgną nas bezrobocie, rozwód czy poważne choroby. (Mały test: jak wysokie jest twoim zdaniem prawdopodobieństwo, że zachorujesz na nowotwór? Zanotuj na marginesie odpowiedź, która spontanicznie przyszła ci do głowy.
Zjawisko "optymistycznego skrzywienia" dokładnie zbadała i opisała pochodząca z Izraela neuronaukowczyni Tali Sharot. W psychologii określa się je dziś jako optimism bias, tendencyjność optymistyczną. Ściśle związany jest z nim tak zwany błąd wyższości, w języku naukowym superiority bias. Nie tylko przesadnie optymistycznie wyobrażamy sobie własną przyszłość, ale także z reguły uważamy się za lepszych od większości ludzi. Aż 93 procent wszystkich kierowców jest przekonanych, że prowadzi lepiej niż przeciętnie, ponad 90 procent profesorów uważa się za ponadprzeciętnie dobrych pedagogów, a 85 procent ludzi sądzi, że wyjątkowo dobrze dogadują się z innymi. Większość mężczyzn ma się za niezwykle utalentowanych kochanków, a niemal wszyscy - zarówno kobiety, jak i mężczyźni - bardziej identyfikują się ze swoim skrajnie upiększonym portretem niż z realistycznym zdjęciem.
Logicznie rzecz biorąc, nie jest możliwe, by większość była lepsza od większości. Z reguły łatwo ignorujemy ten statystyczny szczegół. Któż chciałby postrzegać siebie jako przeciętniaka? Można powiedzieć, że oznaką przeciętności jest właśnie uważanie się - nawet nieświadome - za osobę ponadprzeciętnie mądrą, dobrą i piękną.
Szkodliwa strona optymizmu
Optymistyczne zniekształcenie własnego wizerunku ma dobre strony i uzasadnienie. Wyjątkowo optymistyczna ocena własnej przyszłości i możliwości stwarza podstawy dla samospełniającego się proroctwa, dzięki czemu oczekiwania stają się rzeczywistością. Przykładowo wielu mężczyzn stale przecenia zainteresowanie okazywane im przez obce kobiety. Ponieważ oszukiwanie siebie motywuje ich do częstszych prób nawiązania kontaktu, zwiększają swoje szanse na faktyczne znalezienie zainteresowanej partnerki. To samo dotyczy śmiałych polityków - uważają się za obdarzonych wybitnymi umiejętnościami, dzięki czemu epatują pewnością siebie, co przyciąga wielu wyborców. Innym przykładem może być umiarkowanie zdolna, ale przekonana o własnym talencie aktorka. Dzięki uczestniczeniu w niezliczonych castingach wykształca w sobie wytrwałość potrzebną, by w końcu naprawdę stanąć przed kamerą.
Tendencyjność optymistyczna nie zawsze okazuje się pomocna. Gdy jest zbyt silna, zaczyna mieć odwrotne oddziaływanie i przeszkadza nam w osiągnięciu tego, na co liczymy. Zakochany w sobie macho nie wydaje się atrakcyjny, tylko śmieszny, a niezdolny do samokrytyki menedżer czy polityk łatwo popada w arogancję - tak jak Karl-Theodor zu Guttenberg, który w 2011 roku wraz z tytułem doktorskim stracił również funkcję ministra.
Pytanie brzmi: w jakim stopniu można przeceniać własne możliwości? Ile optymizmu wobec własnego potencjału pomaga, a ile szkodzi? Również w tej kwestii odpowiedzi dostarczają badania naukowe, w szczególności wspominane już badania autorstwa ekonomistów Puriego i Robinsona. Po przeanalizowaniu zgromadzonych danych stwierdzili oni, że jeśli chodzi o optimism bias, można podzielić ludzi na trzy duże grupy: skrajnych optymistów, umiarkowanych optymistów oraz pesymistów. Za punkt odniesienia obrali odpowiedzi udzielone na pytanie: "Jak długo pana/pani zdaniem będzie pan/pani żyć?". Porównali je z danymi od towarzystw ubezpieczeniowych, gdyż dostarczają one stosunkowo wiarygodnych informacji na temat spodziewanej długości życia w zależności od wieku, płci, pochodzenia, wykształcenia czy spożycia nikotyny. W ten sposób uzyskali wiarygodny wskaźnik skłonności ankietowanych do zawyżania lub zaniżania własnych możliwości. Również korelacje z testami psychologicznymi dotyczącymi optymizmu świadczą o tym, że tego rodzaju błędne przewidywania dotyczące długości własnego życia nadają się do mierzenia optymizmu.
Ankietowanych zawyżających przewidywaną długość swojego życia o dwadzieścia lat Puri i Robinson zaklasyfikowali jako "skrajnych optymistów". Do tej grupy trafiło około 5 procent badanych. Na drugim krańcu skali znaleźli się "pesymiści", przekonani, że przeżyją mniej lat, niż wynikałoby ze statystki. Przeważająca większość okazała się "umiarkowanymi optymistami" - do statystycznej przewidywanej długości życia dodawali po kilka lat. Wyłącznie grupa umiarkowanych optymistów zyskuje dzięki swojemu podejściu, na przykład dlatego, że ciężej pracują, palą mniej papierosów i więcej oszczędzają. Skrajni optymiści są bardziej leniwi i niedbali: pracują mniej, częściej palą i odkładają pieniądze sporadycznie albo od razu wszystko wydają. Innymi słowy, każdego dnia żyją w przesadnie optymistycznym przekonaniu, że nic złego ich nie spotka - podobnie jak w dowcipie o człowieku, który skacze z setnego piętra Empire State Building i na wysokości pięćdziesiątego piętra woła: "Na razie wszystko w porządku!". Z pozytywnym myśleniem można zatem przesadzić. Optymizm w zbyt wysokich dawkach nie jest pomocny, lecz szkodliwy. Często gorszy od braku nadziei jest jej nadmiar.
Gdyby Juliane Koepcke została w miejscu katastrofy, wierząc, że wkrótce odnajdzie ją ekipa ratunkowa, skazałaby się na śmierć. Osoba przekonana o swoim niezniszczalnym zdrowiu i odporności na raka nigdy nie pójdzie na badania profilaktyczne - co zwiększa prawdopodobieństwo, że pewnego dnia zostanie u niej zdiagnozowany zaawansowany nowotwór. Kto niewzruszenie wierzy w stały wzrost gospodarczy i hossę na giełdzie, tego wyjątkowo uderzy nagły krach.
"Z optymizmem jest jak z czerwonym winem" - piszą Puri i Robinson. "Kieliszek dziennie jest korzystny, ale butelka może mieć fatalne skutki". Tali Sharot przestrzega, że zwłaszcza w obrębie grupy pozytywne oczekiwania jednostek mogą "niebezpiecznie się sumować". Zdrowa skłonność do optymizmu rozwinęła się, gdy człowiek zaczął funkcjonować w ramach przewidywalnego kolektywu. We współczesnym świecie, z jego globalnymi zależnościami finansowymi i handlowymi, optymizm szybko przechodzi w arogancję i przesadę. Światowy kryzys finansowy z 2008 roku wziął się zdaniem ekonomistów z nadmiaru zbiorowego optymizmu. W Stanach Zjednoczonych liczni właściciele domów uwierzyli, że wartość ich kupionych na kredyt nieruchomości musi wzrosnąć. Banki przyznawały kredyty, także licząc na coraz wyższe ceny nieruchomości, nawet agencje ratingowe, analitycy finansowi i politycy byli tak przekonani o pozytywnym trendzie, że nie poczynili zabezpieczeń na wypadek odwrotnej tendencji - aż wreszcie bańka pękła, ceny nieruchomości poleciały w dół, a banki wpadły w tarapaty z powodu zagrożonych niespłaceniem pożyczek.