Dorosłe dzieci oficerów bezpieki
Żadne państwo byłego bloku wschodniego nie miało tak rozbudowanej służby bezpieczeństwa jak Niemiecka Republika Demokratyczna (NRD). Na 180 mieszkańców przypadał w tym komunistycznym państwie 1 etatowy pracownik aparatu bezpieczeństwa (w Polsce 1:1574, a w ZSRR 1:595). Pracownicy i agenci Stasi (Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego NRD, niem. Ministerium für Staatssicherheit, MfS) poddawali społeczeństwo totalnej inwigilacji i... sami byli inwigilowani. Podobnie jak ich rodziny.
Dzieci byłych pracowników enerdowskiej bezpieki przerywają milczenie i zaczynają ujawniać prawdę o dorastaniu w rodzinach Stasi. Czy należały do klasy uprzywilejowanej? Czy i ile wiedziały o pracy swoich rodziców? Jak dzisiaj radzą sobie ze swoją przeszłością? Co myślą o rodzicach, którzy gotowi byli wyrzec się ich, by ratować karierę? O ich dorastaniu w cieniu Wielkiego Brata opowiada Ruth Hoffmann, autorka książki "Dzieci Stasi".
Izabela Grelowska, Styl.pl: Czy ponad dwadzieścia lat po upadku muru berlińskiego emocje związane ze Stasi są w Niemczech wciąż żywe?
Ruth Hoffmann: - Tak, zdecydowanie! Ten temat dotyczy bardzo wielu ludzi i byłoby wręcz śmieszne, gdyby stało się inaczej. Pojawiają się tu jednak różne perspektywy. Dla osób, które w czasach NRD zaznały krzywd ze strony Stasi, ponieważ np. często wyrażały swoje zdanie, jest to wciąż temat budzący emocje. Ludzie, którzy siedzieli w więzieniach lub byli ofiarami ukierunkowanych metod niszczenia stosowanych przez Stasi, do dzisiaj cierpią z powodu tych doświadczeń.
- Ale było też wielu konformistów, którzy wygodnie urządzili się w tym systemie, nie rzucali się w oczy i dlatego mogli całkiem dobrze żyć w NRD. Kiedy dzisiaj w związku z NRD przywołuje się temat Stasi, oni odbierają to często jako atak i zniewagę. Wtedy pada słynne, może typowo niemieckie?, zdanie: "Przecież nie wszystko było złe".
A może dopiero teraz dyskusja na ten temat stała się możliwa?
- Byli etatowi współpracownicy Stasi nie wypowiadają się na ten temat w ogóle. Oni zamknęli się w swoim własnym świecie i we własnej złości na "Zachód", co nie przeszkadza im pobierać od tego państwa emerytur. Poza nielicznymi wyjątkami są oni wciąż przekonani, że wszystko robili dobrze. Nie mają poczucia winy i odpowiedzialności. Dla ofiar jest to niezwykle przykre.
- Tym bardziej, że ofiary często przez lata na próżno walczyły o zadośćuczynienie za areszt w czasach NRD lub o uznanie, że były politycznie prześladowane. Wiele z tych osób jest przez swoje przeżycia ciężko straumatyzowanych lub wciąż mają cielesne obrażenia z okresu pobytu w więzieniu, które utrudniają lub uniemożliwiają im pracę. Kiedy widzą, że ich ówczesnym oprawcom dzisiaj wiedzie się lepiej, nie tylko finansowo, wywołuje to w nich słuszny gniew.
- W Berlinie z łatwością może się zdarzyć, że były więzień siedzi w metrze naprzeciwko człowieka, który w tamtych czasach go przesłuchiwał... Sprawcy, który nigdy nie został osądzony. Jednego z setek tysięcy. Jakie to musi być uczucie...!
- Do tego jest jeszcze mnóstwo osobistych rozczarowań, jakie przeżyło wielu obywateli NRD podczas lektury swoich akt Stasi. Kiedy odkryli, że ich dobrzy przyjaciele, a nawet krewni, przez lata ich szpiegowali i zdradzali, jako IM, czyli nieoficjalni współpracownicy. Wciąż istnieje tam potężna góra przemożnego żalu, złości, zniszczonych marzeń i ran, które nigdy nie będą mogły się zabliźnić. Proszę pomyśleć na przykład o Verze Lengsfeld, jednym z dzieci Stasi z mojej książki, która przez lata była szpiegowana przez własnego męża! Jak można w ogóle uporać się z czymś takim?
- Podczas, często bardzo emocjonalnych, dyskusji na spotkaniach z moimi czytelnikami poruszane były wszystkie te aspekty. Często dochodzi do tego jeszcze konflikt między Wschodem a Zachodem: wielu wschodnich Niemców ma poczucie, że ci z Zachodu patrzą na nich z góry i nieustannie zarzucają im związki ze Stasi. I bronią się: "NRD to nie tylko Stasi! My również prowadziliśmy całkiem normalne życie" lub "Czy nie powinniśmy w końcu oddzielić przeszłości grubą kreską?".
A jak to wygląda z punktu widzenia dzieci pracowników Stasi?
- Dla dzieci byłych pracowników Stasi ta dyskusja ma jeszcze inny wymiar, który oczywiście jest również wysoce emocjonalny - oni muszą skonfrontować się z tym, że ich rodzice, przeważnie ojcowie, służyli temu nieprawemu reżimowi i należeli do sprawców.
- I nawet jeśli same są wciąż wobec nich lojalne, to muszą się zmierzyć z tym, że istnieje warstwa społeczeństwa, dla której Stasi jest złem ostatecznym. Wielu z nich się wstydzi i boi ujawnić jako dzieci Stasi, ponieważ stygmat Stasi noszą również dzieci. A co najgorsze - z własnymi rodzicami również nie mogą o tym porozmawiać, ponieważ sprawcy, także we własnych rodzinach, kryją się w skorupie milczenia.
- Wszystkie te dzieci, które już dawno są dorosłe, bez wyjątku, chciałyby porozmawiać ze swoimi rodzicami o przeszłości i wszystkie bez wyjątku natykają się tu na ścianę nie do przejścia. Nawet 25 lat po upadku muru sprawcy uparcie milczą i nie wygląda na to, aby miało się to zmienić. Przy tym dzieciom nie chodzi o pytania dotyczące winy i odpowiedzialności. One nie chcą zarzucać rodzicom, że byli w Stasi. Chcą jedynie porozmawiać o tym, jakie następstwa miało dla nich bycie synem lub córką oficera MfS. Jest na przykład wiele dzieci, których ojcowie wyrzekli się, aby ratować swoją karierę. Tak wielkie rany trudno sobie wyobrazić. Jak mogą przebiegać dalsze kontakty, jeśli rodzice do dziś nie zdobyli się na przeprosiny?
Mimo milczenia rodziców, temat nie zniknął...
- Ale teraz powoli dzieci same zaczynają mówić. Zachęcone przez tych, którzy przez to przeszli, stopniowo wychodzą z cienia rodziców i zdobywają się na odwagę, aby przedstawić swój punkt widzenia. Odkąd ukazała się książka i odbywają się spotkania, wciąż podchodzą do mnie osoby, których to dotyczy, i mówią coś w rodzaju: "Dobrze jest mieć świadomość, że inni przeszli to, co ja. To ogromna ulga wiedzieć, że nie jestem sam".
- Mogłam także obserwować na przykładach "moich" dzieci z książki i filmu, jak pomocne i wyzwalające było dla nich przekazanie swoich przeżyć chronionej opinii publicznej. Dlatego ten temat leży mi bardzo na sercu i zależy mi na jego nagłośnieniu. Widzę, jak pomaga to dzieciom Stasi uczyć się od siebie nawzajem i zabierać głos. Te małe roślinki zaczynają dopiero kiełkować. Mam nadzieję, że wyrosną w potężne drzewo. To ważne nie tylko dla tych dzieci, ale także dla całego niemieckiego społeczeństwa. To ważny wkład do przepracowania dyktatury SED (Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec).
Pracownicy Stasi i ich rodziny należały do grupy uprzywilejowanej. Czy dzieci Stasi można zaliczyć do ofiar czy do beneficjentów systemu?
- Oczywiście, dzieci pośrednio również korzystały z przywilejów. Mieszkały wraz z rodzicami w lepszych mieszkaniach lub - w zależności od pozycji i ideologicznego nastawienia ojców - mogły kupować zachodnie produkty. Także wynagrodzenia agentów, znacząco przewyższające przeciętne, znacząco wpływały na codzienne życie rodzin. Jednak decydujące dla przeżyć tych dzieci były ścisłe zbiory zasad, którym podlegały również one, nieustanna kontrola, również ze strony sąsiadów, presja jakiej były poddawane przez swoich rodziców. W tym względzie były bez wątpienia ofiarami.
Co na co dzień oznaczało dla tych dzieci życie rodzinach Stasi?
- Kto pracował na etacie dla Stasi, podlegał obszernemu katalogowi reguł i norm zachowania, które odnosiły się nie tylko do służby, ale też życia prywatnego. Żadnej grupy społecznej Stasi nie obserwowała i nie analizowała tak wnikliwie, jak własnych współpracowników. Nie było praktycznie żadnego rozdziału między pracą a życiem prywatnym i rodziny pozostawały na dobre i złe w samym centrum wpływów Stasi.
- Dla dzieci oznaczało to zgodność z wymogami aż do wyrzeczenia się siebie, ponieważ każde odchylenie od normy mogło ściągnąć na rodziców nieprzyjemności. Stasi prowadziła na przykład listy "negatywnych krewnych" swoich współpracowników. Na tych listach znajdowali się wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób rzucali się w oczy. Wystarczy przyjrzeć się powodom, dla których synowie i córki pracowników lądowali na tych listach, aby przekonać się, jak kolosalna musiała być presja panująca w rodzinach.
- Uzasadnieniem były np. "mroczny", "negatywny kibic Union Berlin", "fan Pink Floyd", "czarne ubrania". Wystarczyły nawet drobiazgi - niewłaściwa muzyka, niewłaściwe towarzystwo, rzucający się w oczy sposób ubierania - by uaktywnić aparat władzy. Ojcowie musieli się tłumaczyć z postępowania swoich dzieci przed oficerami dyscyplinarnymi, a także zatroszczyć się o to, by potomstwo wróciło na "właściwą drogę"". Wielu ojców dokonywało tego poprzez przemoc - w tym przemoc fizyczną. W końcu ich kariera zależała od dobrego sprawowania ich dzieci.
- Syn, który starał się o zezwolenie na wyjazd, lub córka obracająca się w kręgach kościelnych przedstawiali dla etatowych poważne zagrożenie ich egzystencji. W obliczu takiej katastrofy wielu było gotowych wyrzec się swoich dzieci. Obok ogromnej presji na dostosowanie się, ogromną rolę w życiu tych dzieci grała też tajemnica otaczająca ich ojców. Większość słyszała w domu, że ojciec pracuje w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i tę wersję miała powtarzać również na zewnątrz, gdyby ktoś, na przykład w szkole, zapytał o zawód rodziców. Od małego byli utrzymywani w kłamstwie.
Wiedzieli, czym zajmują się rodzice?
- Nie. W większości rodzin dzieci w wieku 14 -15 lat dowiadywały się, że rodzice pracują w służbie bezpieczeństwa - ale nie więcej. Co dokładnie tam robią - tego im nie mówiono. Co charakterystyczne, oni nie wiedzą tego do dziś! Starzy ubecy wciąż bowiem milczą.
W konsekwencji dzieci nie mogły sobie stworzyć rzeczywistego obrazu rodziców. W gruncie rzeczy nie wiedziały, kogo mają przed sobą. Ta tajemnica i pustka pozostały do dziś... A teraz, kiedy są dorośli, jest im nawet trudniej, ponieważ wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi: Co on zrobił? W jaki sposób jest winny? Czy skrzywdził innych ludzi? Co właściwie mam wspólnego z tym człowiekiem? Czy go znam?
Opisy stosunków rodzinnych w pani książce są szokujące: ogromny chłód emocjonalny, dystans. Czy Stasi dobierała pracowników o szczególnych cechach emocjonalnych, czy ta praca tak ich zmieniała?
- Często zadawałam sobie to pytanie. Co było pierwsze? To rzeczywiście uderzające, jak wiele dzieci z rodzin Stasi doświadczyło w domach chłodu i zdystansowania. I wciąż spotykam kolejne, które opowiadają to samo! Jestem przekonana, że to nie jest przypadek. Wierzę, że oba te twierdzenia są prawdziwe: MfS bardzo starannie dobierało sobie ludzi, zwracając przy tym uwagę na określone cechy charakteru, co wynika z oceny pracowników.
- Cechą pożądanej "czekistowskiej osobowości" była na przykład "nienawiść i bezwzględność wobec wroga". A wrogiem mogli być nawet własny syn czy córka, jeśli przekroczyli normy. Nie należy też zapominać, że mamy tu do czynienia ze stuprocentowo przekonanymi. Zostali oni wybrani właśnie z tego powodu, że w pełni popierali partię i jej linię polityczną. Wątpiących, niepewnych i niezdecydowanych Stasi nie potrzebowała - podobnie zresztą jak empatycznych i wrażliwych - te cechy mogły być bowiem jedynie przeszkodą w pracy.
- Równocześnie jest też pewne, że sama praca też kształtowała ludzi. Współpracownicy jawnie podlegali ustawicznemu "procesowi wychowawczemu" - naprawę tak się to nazywało! - prowadzonemu przez ich przełożonych. Oznaczało to, że cały czas zwracano uwagę na to, jak się - również osobiście - rozwijają. Byli też nieustannie poddawani działaniu odpowiedniej propagandy. Podczas codziennej pracy, na zebraniach, na szkoleniach itp. - cały czas wpajano im, jak powinni myśleć i jak się zachowywać. Otrzymywali jasno sformułowany obraz wrogów i przyjaciół, czerń i biel i nic pomiędzy. "Kto nie jest z nami jest przeciw nam" - brzmiała dewiza. I ona odnosiła się, ma się rozumieć, także do własnych szeregów, w tym do rodzin
Pisze pani, że alkoholizm był w szeregach Stasi powszechny, często pojawia się też w rozmowach przemoc domowa. Czy było to wynikiem presji, z jaką wiązała się praca w Stasi?
- Myślę, że tak. Presja była ogromna. Z pewnością wiele osób cierpiało potajemnie z powodu konfliktów jakie powstawały w rodzinie. Możliwe, że pojawiały się wątpliwości, niepokój czy pytanie, czy rzeczywiście słusznie zdecydowali się na taką drogę. To wszystko nie dawało przecież żyć! Nieustanna kontrola i obserwacja - włącznie z najintymniejszymi detalami, jak np. wybór partnera, były z pewnością ogromnym obciążeniem. Etatowi pracownicy podlegali procesowi nieustannego dyscyplinowania.
- Psycholog Hans-Joachim Maaz mówi o "systemie strachu w strachu". Strach w ogóle grał w przypadku Stasi decydująca rolę, ponieważ utrzymywał cały system w ruchu: z jednej strony był to strach, który Stasi wywoływała w społeczeństwie, przy pomocy niewiarygodnie perfidnych metod!!!, z drugiej strony strach, który panował wewnątrz aparatu, aby utrzymać pracowników przy linii partyjnej. Nie trzeba jednak współczuć ludziom Stasi, oni w końcu też mogli powiedzieć nie.
- Praca z pewnością nie zawsze należała do przyjemnych. Trzeba być bardzo bezwzględnym, by zupełnie bez szkody dla siebie, dręczyć ludzi w więzieniach psychicznie, a często też fizycznie. W wewnętrznych aktach MfS znajdują się uwagi dotyczące tak zwanych "czekistowskich neuroz", które były później leczone w - rządowej - klinice psychiatrycznej w Berlinie Herzberge. Byłoby to wręcz śmieszne, gdyby nie było aż tak smutne, że w większości przypadków chodziło właśnie o stany paranoidalne.
- Z akt wynika, że organizacja była w pełni świadoma problemów związanych z alkoholem. Alkohol w ogóle grał w NRD dużą rolę - piło się bardzo dużo. Ale w Stasi było to szczególnie wyraźne.
- Uderzająco częstą przemoc domową zrzuciłabym przede wszystkim na karb presji, jakiej podlegali pracownicy. A ostatecznie na strach, który rządził wszystkim. Współpracownicy musieli trzymać swoje rodziny pod kontrolą, wszystko musiało, przynajmniej na zewnątrz, wyglądać idealnie. Ale wielu oczywiście biło z pełnym przekonaniem, ponieważ byli przerażeni, że ich dzieci, na ich oczach zamieniają się we wrogów państwa.
To zaskakujące, jak często Stasi doprowadzała do zerwania stosunków rodzinnych - zarówno z dalszymi krewnymi, jak i z własnymi dziećmi. Jaki był cel takiego postępowania?
- Priorytetem było bezpieczeństwo wewnętrzne w Stasi. Wszyscy współpracownicy musieli dokładnie trzymać się linii partyjnej i być w stu procentach "czyści“. To dotyczyło również całego ich środowiska, przyjaciół, rodziny, itd. Dlatego byli dokładnie sprawdzani i prześwietlani zanim w ogóle zostali zatrudnieni. Kontakty z Zachodem były absolutnym tabu. Kto miał na przykład krewnych w RFN, albo w ogóle nie był werbowany, albo sugerowano mu zerwanie kontaktów. To samo dotyczyło żon, dzieci, teściów itd.
- Całe środowisko współpracownika zwane w żargonie Stasi "czekistowskim zapleczem“, musiało być czyste. Wszelkie kontakty z Zachodem widziano jako potencjalne otwarcie na wroga.- Według ideologii szefa Stasi, Ericha Mielke, nikt nie był odporny na podszepty wroga, nawet najbardziej lojalny żołnierz partii. W NRD generalnie traktowano wszystko, co nie pasowało do oficjalnej linii partyjnej, jako krecią robotę i wynik propagandowych wpływów z zachodu. Oczywiście pracownicy tajnych służb musieli być szczególnie dobrze chronieni przed tym zagrożeniem.
- Jeśli dziecko lub krewny oficera Stasi otwarcie przeciwstawiał się państwu, na przykład działał na rzecz praw człowieka lub próbował uciec, to z perspektywy Stasi, stawiało to również współpracownika w bardzo złym świetle. Jeśli syn towarzysza XY tak myśli i postępuje, to czego możemy spodziewać się po nim? Czy w ogóle można mu ufać? Jeśli współpracownikowi nie udało się zawrócić dziecka na "dobrą drogę“, musiał się go wyrzec, jeśli chciał ocalić swoją egzystencję. W zasadzie pojawiało się pytanie: po której jesteś stronie? I była tylko jedna prawidłowa odpowiedź: po stronie MfS. Zgodnie z mottem: "Kto nie jest z nami...".
Liczba współpracowników (1 na 180 mieszkańców) była wyjątkowa nawet na tle innych państw komunistycznych. Czy w NRD były w ogóle rodziny, w których nie było krewnych w Stasi?
- Tak, oczywiście. Aż tak źle przecież nie było. Stosunek 1 do 180 wynika z liczby etatowych współpracowników (co najmniej 91 000) do liczby mieszkańców NRD (17 milionów). Ale było też sporo ludzi niepowiązanych ze Stasi. Wrażenie robi jednakże liczba 180 000 nieoficjalnych współpracowników, czyli tych szpiegów, którzy współpracowali ze Stasi we wszystkich warstwach społecznych i zaopatrywali swoich oficerów prowadzących w informacje. Ale mimo to spotykana czasem opinia, że NRD było w całości narodem szpiegów, nie jest prawdziwa.
W książce pisze pani o Siegfridzie Herbrichu, który w ramach swojej pracy przygotowywał instrukcje przeprowadzania prowokacji, które były w istocie zamachami terrorystycznymi. To przykład tego, jak ciężko może być zmierzyć się z przeszłością rodziców. W jaki sposób rodziny mogą przez to przejść?
- Jak już powiedziałam, byli oficerowie kryją się za zasłoną milczenia. Zarówno publicznie, gdzie praktycznie już się nie pokazują, jak i prywatnie. Byłoby bardzo ważne i pożądane, aby o tych sprawach porozmawiano w rodzinach. Nie znam jednak nawet jednego przypadku, w którym tak się stało.
- Również Siegfried Herbrich (nazwisko zmienione) nie odpowiedział na pytania syna. I tak jest on zresztą zdania, że wszystko robił dobrze. Ideologia i poczucie solidarności są w tych kręgach wciąż żywe. To uniemożliwia wszelką dyskusję . Dzieci zostają ze swoimi pytaniami same. Przepracowanie nie zachodzi. Dlatego Stefan Herbrich od lat nie utrzymuje kontaktów z rodzicami, podobnie jak wiele, wiele innych dzieci Stasi...
Rozmawiała: Izabela Grelowska