Dziewczyny z więzienia
Harde i bezwzględne czy wrażliwe i zagubione? Większość z nas ma jakieś wyobrażenia o kobietach, które trafiają do więzień i o przyczynach, które je tam zaprowadziły. Ile w tych wyobrażeniach prawdy? Anna Matusiak-Rześniowiecka i Katarzyna Borowska postanowiły to sprawdzić. Swoje rozmowy z osadzonymi z warszawskiego więzienia opublikowały w książce "Skazane. Historie prawdziwe".
Izabela Grelowska, Styl.pl: - Książkę rozpoczynacie historią dziewczyny, która była już wielokrotnie w więzieniu, jest narkomanką, nie ma do czego wyjść. Mówi, że chce się zmienić. Ma szanse?
Anna Matusiak-Rześniowiecka: Każdej z nich mocno kibicujemy, ale wiemy, że po wyjściu nie będzie im łatwo. Czasem mówiłyśmy do nich: "Jak wyjdziesz, możesz pracować z trudną młodzieżą. Ciebie wysłuchają, bo wiesz, co to znaczy być na ulicy, nie mieć domu". Odpowiadały: "Wszystko to pięknie brzmi w teorii, ale ja nie mam gdzie mieszkać, pójdę pod most. Zaraz się zrobi chłodno, będę głodna. Nawet jeśli dostałabym pracę dzień po wyjściu, wypłata będzie po miesiącu. A przez ten czas? Będę bardzo narażona na powrót do mojego złego towarzystwa z dawnego życia, bo innego nie znam. Oni mnie przygarną, ale też dadzą działkę, a ja jestem uzależniona. Tu łatwo nie brać, dużo trudniej na wolności".
Katarzyna Borowska: - Historia pokazuje, że ludzie potrafią się zmieniać. Św. Paweł był zabójcą, król Dawid też. Myślę, że będzie jej trudno, ale są ludzie, którzy pili 40 lat, a teraz od 20 lat nie piją. Choć inni dawno przestali w nich wierzyć, to przyszedł taki moment w życiu, że odnaleźli sens.
Kobiety, z którymi rozmawiałyście, często wywodzą się z trudnych środowisk. Jedna z nich powiedziała, że nie chce się wiązać z mężczyzną, który nie siedział, bo boi się, że "będzie jej to wypomniane".
AMR: - One często boją się wejść w związek z mężczyzną, który nie ma nic wspólnego z zakładem karnym. Nie wiedzą, jak miałyby się zachować. Czy mogą przyznać się na samym początku? A jeśli będą zwlekać, czy nie będzie to oszustwo? W pewnym sensie same siebie skazują.
KB: - Wpadają w błędne koło. To tak jak z zakompleksionym nastolatkiem, który słyszał od mamy czy taty, że do niczego się nie nadaje i poddał się tym przekonaniom. Trudno z tego wyjść. Bo jeśli źle o sobie myśli, to źle się później funkcjonuje w społeczeństwie.
AMR: - Ich obawy nie są bezpodstawne. Dostajemy e-maile od ludzi zaskoczonych tym, że dziewczyny z zakładu karnego też mają wrażliwość, głębsze przemyślenia, marzenia. A przecież one są takimi samymi ludźmi jak my. Czasami jeden moment w życiu może sprawić, że znajdziemy się za kratami.
W tych historiach uderzające jest to, że właściwie każda z osadzonych źle ocenia pozostałe. To reszta zawsze jest "recydywą".
AMR: - Myślę, że podczas tych rozmów one się otworzyły, ale na co dzień wobec pozostałych kobiet nakładają na siebie swego rodzaju maski. Swoje koleżanki też znają z maskami. Może dlatego mają wrażenie, że tamte są naprawdę harde, zimne i złe, a one same mają duszę, tylko jej nie pokazują. Dziewczyny często podkreślają, że w tym miejscu nie ma przyjaźni.
KB: - One się nie odkrywają, by nie zostać zranione, bo nigdy nie wiedzą, kogo tam spotkają. Ale czy na wolności nie mówi się: "ludzie plotkują", "ludzie są wredni"? Jakby negatywne cechy miały dotyczyć tylko innych, nigdy nas. Myślę, że one nie oceniają się nawzajem szczególnie źle. Tam po prostu ciężko o przyjaźń.
>>> Jak wygląda przyjaźń w więzieniu? Sprawdź na kolejnej stronie <<<
Przyjaźń w więzieniu jest niemożliwa? Z czego to wynika?
KB: - Panują tam warunki ekstremalne. Większość z tych kobiet jest uzależniona, w areszcie przechodzą detoks. Są na głodzie, co daje objawy fizyczne i psychiczne. Jest dużo agresji. Wiele z nich doświadczało przemocy już w dzieciństwie. Same też są sprawczyniami przemocy. Myślę sobie, że w takim mocno przemocowym środowisku jest jak na wojnie. Ryzyko straty bliskiej osoby i zranienia jest większe, więc może lepiej nie kochać.
AMR: - One zamykają się na głębsze emocje, żeby przetrwać. Na przyjaźń też, bo przecież w każdej chwili druga osoba może zostać przeniesiona do innej celi, wyjść albo trafić do izolatki. Przyjaźń może zrodzić kolejny ból, lepiej tego unikać. To nie jest kolonia, podczas której zawsze będą razem w jednej celi i będą mogły sobie jak przyjaciółki porozmawiać o życiu.
Są też kobiety, które mają bardzo długie wyroki. Tu obudowanie się pancerzem, żeby przeczekać, nie jest takie proste. Czy potrzeba przyjaźni w takich przypadkach nie zwycięża?
KB: - Niektóre, jak np. Marta, koncentrują się wyłącznie na kontaktach z rodziną.
AMR: - Część wchodzi w związki homoseksualne, wynikające z potrzeby wyrażenia ludzkich uczuć. Często jest to homoseksualizm wymuszony warunkami, który zrodził się w więzieniu na skutek potrzeby bliskości.
Nie wszystkie mają wsparcie w rodzinie, ale większość z nich niechętnie zwróciłaby się do psychologa . nie maja do nich zaufania. Na jakie jeszcze wsparcie mogą liczyć?
KB: - Jest terapia dla osób uzależnionych, są wychowawcy KO. Mogą korespondować z więźniami. Często wchodzą w platoniczne związki emocjonalne z mężczyznami osadzonymi.
AMR:- Mają szansę spotkać się kapelanem, siostrą zakonną. Mogą spotkać się z psychologiem. Nie wszystkie z tego korzystają, ale mają możliwość. Jest też kilka projektów, które wchodzą do więzienia z zewnątrz, np. "Książki w pudle". To jest dla tych dziewczyn bardzo ważne.
Resocjalizacja istnieje?
KB: - One mówią, że nie istnieje. Ale z resocjalizacją jest jak z psychoterapią. Jeśli bierzemy udział, bo ktoś nas zmusił, to widzimy tylko śmiesznego człowieka zadającego śmieszne pytania. Brak resocjalizacji to punkt widzenia tych dziewczyn. Pytanie, na ile naprawdę chcą zmiany.
>>> Jaką rolę ogrywa religia w więzieniach? Czytaj dalej <<<
Część kobiet jest uzależniona od narkotyków. Zaczynały brać jako 13-letnie dzieci nieświadome tego, co robią. Co zaszwankowało w ich życiu?
KB: - To były często dziewczynki wychowywane przez ulicę, które dostały narkotyk od starszych kolegów czy koleżanek. Zupełnie nie wiedziały, co biorą.
AMR: - A później czekała je równia pochyła, bo od heroiny można się uzależnić już od pierwszego razu. A one nie miały do kogo z tym pójść.
KB: - Jedna z nich mówiła o sobie, że była bananowym dzieckiem. Nie wychowywała jej ulica, ale w rodzinie zabrakło czułości i bliskości. Jej matka sama nie zaznała ich w swoim domu rodzinnym. A przecież potrafimy dać drugiemu człowiekowi tylko to, co sami dostaliśmy i to, co mamy.
Oprócz rodziny jest też szkoła i inne instytucje.
AMR: - Byłoby dobrze, gdyby istniały jakieś systemowe rozwiązania, ale potrzeb jest nieskończenie wiele. Dzieci z domów dziecka kończą 18 lat i też wychodzą do niczego.
KB: - System jest niewydolny. Dyrektor ośrodka poprawczego dla dzieci upośledzonych powiedziała mi, że te dzieciaki nie chcą wychodzić. Bo kiedy kończy się ich wyrok, zostają po prostu wystawione za bramę z walizką i nie mają dokąd pójść. System nie prowadzi dalej takiego młodego człowieka. Teoretycznie - był w poprawczaku, miał się poprawić. I co dalej? Gdzie jest wsparcie? Gdzie jest mentor? Ma wyjść i zadzwonić o rodziców? Gdyby mógł się tam odnaleźć, pewnie nie wylądowałby w poprawczaku.
W waszych rozmowach padło sporo pytań o religię. Jakie ma ona znaczenie w więzieniu?
KB: - Dla niektórych duże. Część gniewa się na Boga, ale większość z nich odnajduje drogę. Szukają sensu tego, co im się przytrafia.
AMR: - Myślę, że to jeden z tych elementów, które zupełnie niczym się nie różnią w więzieniu i poza nim. Część modli się nie o wolność, ale o siłę, żeby się zmienić. Inne obraziły się na Boga, bo czuły się niewinne, albo pokrzywdzone.
Nie zauważyłam, żeby któraś z nich zaczęła sama z siebie opowiadać o religii, dopóki nie zapytałyście.
AMR: - To prawda. Pytałyśmy, ponieważ dla nas Bóg jest ważny i uważamy to za naturalny temat.
KB: - Niektóre dziewczyny nosiły medaliki, krzyżyki. Miałam wyobrażenie, że w krytycznym momencie, życie duchowe jest bardzo ważne, stąd nasze pytania.
Przedstawiacie jedynie opowieści skazanych. Nie konfrontujecie ich z danymi z akt, nie weryfikujecie. Dlaczego taka forma?
AMR: - Przyczyna jest prosta. Gdyby opowiedziała nam pani teraz historię swojego życia, po prostu byśmy słuchały. Nie zastanawiałybyśmy się, czy to kłamstwa, nie wypytywałybyśmy pani znajomych. Kiedy na wolności spotykamy się z ludźmi przy kawie, po prostu z nimi rozmawiamy. Wierzymy im albo nie, ale nie weryfikujemy każdej opowieści. Postanowiłyśmy tak samo potraktować te dziewczyny. One już zostały zweryfikowane na sali sądowej. To było zadaniem sędziego i prokuratury.
KB: - Zależało nam również na obdarzeniu ich szacunkiem. Daniu możliwości opowiedzenia o sobie, o tym, co je przyprowadziło do tego miejsca. One nie wypierały się tego, że są winne.
Wanda twierdzi, że jest niewinna. Nie kusiło was, żeby zgłębić tę historię?
AMR: - Znamy ją. Na miejscu zebrałyśmy informacje na temat każdej z tych dziewczyn na tyle, na ile to było możliwe. Ale nie podajemy ich w książce, bo taka konfrontacja nie jest naszym celem.
Zadawałyście dużo wspierających pytań sugerujących, że mają siłę, że sobie poradzą. Miałyście poczucie misji? Chodziło o to, żeby im pomóc?
AMR: - Tak, chciałam dodać im siły i wsparcia. W wielu z nich widzę ogromny potencjał. Wiem, że kiedy sama jestem wspierana, wyrastają mi skrzydła. Kiedy człowiek czuje choćby chwilowe wsparcie, może zakiełkować w nim myśl, że jednak da radę.
KB: - Życie polega na dawaniu i braniu. One dały nam bardzo dużo. Nauczyłyśmy się od nich sporo o życiu, przejrzałyśmy się w nich jak w lustrach. Podobnie jak nasze czytelniczki, które już się do nas odzywają. My też chciałyśmy im coś dać, a nie tylko wypytać o ich historie.
AMR:- Nie chodziło nam też o to, żeby rozmawiać tylko z tymi najciężej skazanymi. Nie szukałyśmy sensacji. Chciałyśmy rozmawiać z kobietami. Spotkać się z nimi. Bo każda z nich jest ciekawa.
KB: - Siedziałyśmy z nimi, żartowałyśmy, płakałyśmy. Ania była wtedy w ciąży, dziewczyny głaskały ją po brzuchu, zaczynały mówić o swoich dzieciach. Myślę, że potrzebowały, by ktoś ich wysłuchał i poznał ich perspektywę. I to się udało.
Zobacz także: