E.O. Chirovici: Ludzie są więźniami własnej wyobraźni
"Księga luster" to trochę kryminał, trochę powieść prowokująca do filozoficznych pytań. Napisana w języku angielskim przez pochodzącego z Rumunii autora okazała się hitem wydawniczym - prawa do jej publikacji wykupiono w 39 krajach. - Nasz mózg jest tak zbudowany, że nie jesteśmy w stanie odróżnić fantazji od rzeczywistości - mówi E.O. Chirovici.
Marcin Wilk: Ponoć rękopis "Księgi luster" odrzucano wiele razy. To prawda?
E.O. Chirovici: - Nie było tego tak dużo. Siedem, może trochę więcej.
Nie tak mało.
- Wierz mi, to nie jest wiele jak na nowego autora, który szuka wydawcy.
Dowiedziałeś się dlaczego nie chciano wydać twojej książki?
- Nie mam pojęcia. Mogę jedynie przypuszczać, że nie znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie. Wiesz jak to jest - czasem agent literacki może być zajęty jakimiś innymi sprawami, jest na przykład zły, niewyspany, albo po prostu ma zły humor. Innym razem lista jest już zamknięta, więc nie ma miejsca na ciebie jako nowego autora w jego lub jej portfolio. I bez znaczenia jest to, że cały czas wisi zachęcające ogłoszenie na stronie internetowej. Wiesz, naprawdę nie mam pojęcia...
Pytałem o to nie przez złośliwość, ale dlatego, że wydawało mi się - po przeczytaniu twojej książki - że akurat ty poświęcasz sporo czasu naprawdę. "Księga luster" sugeruje bowiem, że z prawdą sprawa jest skomplikowana.
- Tak faktycznie jest. Ale pomyśl, jak to było w historii. W czasach antycznych Rzymianie i Grecy wierzyli, że wejście do piekieł znajduje się na Przylądku Tenaron. Średniowieczni Europejczycy byli z kolei przekonani, że wrota do tych krain prowadzą przez ryczący krater Etny na Sycylii. Kiedy pierwsi odkrywcy wrócili z Nowego Świata, zwykli mawiać, że miejscowi, których widzieli, mieli oczy w klatce piersiowej i przechadzali się trzymając swoje głowy w rękach. Uczeni tamtych czasów byli ponadto święcie przekonani, że muzyczne czy matematyczne uzdolnienia dowodzą kontaktów z diabłem.
Każda z moich książek rodzi się z jakiegoś wyrazistego obrazu. Dopiero ten przeobraża się w opowieść.
Chyba wiem, do czego zmierzasz...
- Otóż to! Ludzie są więźniami własnej wyobraźni. Redukujemy się do horyzontów, które wyznacza nasza wioska i okolice. Więcej często nie jesteśmy w stanie dostrzec. Siłą rzeczy często nie jesteśmy w stanie odróżnić pogłoski, kłamstwa i tego, co dzisiaj mamy w zwyczaju nazywać informacją.
Jest to lekko przerażające, nie sądzisz?
- Nasz mózg jest tak zbudowany, że nie jesteśmy w stanie odróżnić fantazji od rzeczywistości. Do ich rozpoznania - integracji poznawczej - wykorzystujemy bowiem ten sam obszar mózgu. W przeszłości nie było istotnym, czy to, co ktoś mówił, było prawdą czy też nie z jednego prostego powodu - nie można było zweryfikować danej informacji. O wiele ważniejsza było potoczystość opowieści. Ważniejsze było także to, by rozhulać naszą wyobraźnię czy nas rozbawić. Nie sądzę, by od tamtych czasów wiele się zmieniło. Dlatego w kinie śmiejemy się lub płaczemy, mimo że zdajemy sobie sprawę z tego, że to, co widzimy jest niczym więcej niż czyjąś projekcją, wykwitem wyobraźni i nie ma związku z rzeczywistością.
To o czym mówisz brzmi jak wykład filozoficzny, tymczasem "Księga luster" czytana jest jako kryminał.
- Nie jestem pewien, czy takie terminy - kryminał, powieść detektywistyczna, thriller i tak dalej - istnieją w rzeczywistym świecie. Raczej to wykwit wyobraźni krytyków i publicystów. W związku z tym nie jestem pewien, czy moje książki to literackie thrillery, powieści grozy, psychologiczne thrillery, kryminały, powieści detektywistyczne czy po prostu powieści. Zresztą to nie robi różnicy, do jakiej kategorii książka przynależy. Chodzi o to, by opowiadała wciągającą historię.
Ty chwyciłeś ją od razu?
- Każda z moich książek rodzi się z jakiegoś wyrazistego obrazu. Dopiero ten przeobraża się w opowieść.
Co było tym pierwszym obrazem w przypadku "Księgi luster"?
- Był nim student, który wracając do domu, odkrył w kuchni nową lokatorkę, wysoką młodą kobietę z długimi blond włosami i okularami na nosie. Usiłowała wycisnąć trochę francuskiej musztardy z plastikowej butelki, ale zapomniała odkleić zabezpieczającą folię. Chłopak chciał jej pomóc. Zaczęli rozmawiać.
Wybacz, ale to dość banalne.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Nie zobaczyłem przecież martwego ciała leżącego w kałuży krwi na środku kuchennej podłogi czy też zaszyfrowanej wiadomości nabazgranej na murze czy czegokolwiek w tym stylu. Zacząłem się jednak zastanawiać, co się tam stało i kim naprawdę mogliby być on i ona. W ciągu kilku godzin wiedziałem już, że byli studentami Princeton i mieszkali w obskurnym starym budynku przy Bayard Lane, między muzeum a biblioteką seminarium teologicznego. Wiedziałem też, że młoda kobieta, Laura Baines, była protegowaną bardzo znanego profesora, pochodzącego z Niemiec. Reszta, cała historia, przyszła do mnie w ciągu kolejnych kilku dni, niemal na srebrnej tacy. Wszystko tam było od początku, nie musiałem więc niczego zmieniać.
Gdy się zdecydujesz na pisanie w innym języku, nie przestajesz jednak być pisarzem i są szanse, że z powodzeniem opowiesz wszystkie swoje historie.
Ciekaw jestem, jak twoją książkę odbierają czytelnicy w różnych krajach.
- Tłumaczenia "Księgi luster" dopiero się ukazały lub ukazują, więc chyba jednak za wcześnie na rozmowę o tym, poza tym nie chcę ferować zbyt prędko wyroków. Ale oczywiście, różnice są. Wiele ma związek z tym, do jakich korzeni sięga dana kultura i jakie środowisko ją tworzy. Na szczęście literatura, jak zresztą wiele dziedzin sztuki, ma zdolność do tego, by niwelować te różnice. Nie trzeba być Amerykaninem czy Kolumbijczykiem, by zrozumieć i pokochać Faulknera czy Marqueza. Tu chodzi o pewien metajęzyk, który ma zdolność przekraczania granic i pokazania szerszej perspektywy.
W sumie to zrozumiałe, bo twoja książka - choć osadzona np. w amerykańskich realiach - opowiada pewną uniwersalną historię. Jest tam też trochę jednak socjologii i psychologii. Odbywałeś na tę okoliczność jakieś osobne studia?
- Jeśli pytasz o lektury, to kiedy piszę, nigdy nie czytam beletrystyki. Tylko non-fiction. Przeczytałem więc setki książek z zakresu psychologii, socjologii i antropologii, to prawda. Ale co z tego? Powieści nie pisze się dlatego, że autorzy zrozumieli świat lepiej od innych. Z drugiej strony w fikcji możesz zwrócić uwagę na coś, co nie zostało dostatecznie opisane przez literaturę faktu. W przeciwieństwie do naukowców nie musisz stawiać jako pisarz określonych tez. Wolno za to zadawać ci pytania, poddawać coś w wątpliwość, dzielić się emocjami i lękami.
I sugerować za Oscarem Wilde’em, który otwiera twoją książkę: "Większość ludzi żyje życiem innym". Wierzysz w to?
- Rozejrzyj się wokół, włącz wiadomości w telewizji. Jak myślisz?
Zostawmy mnie i porozmawiajmy lepiej o języku. Sam musiałeś przejść z języka rumuńskiego w angielski. Trudno było?
- Musiałem wskoczyć w język angielski, bo zależało mi na międzynarodowej publiczności, a to było warunkiem do tego, bym mógł żyć z pisania. Zawsze marzyłem o tym, by być pisarzem na pełen etat. Poza tym oczywistym jest, że nie mógłbym wysłać rumuńskiego manuskryptu do amerykańskiego czy brytyjskiego agenta literackiego. Gdybym pisał po niemiecku, francusku, pewnie bym do tego tak nie podchodził, bo to języki międzynarodowe, które pozwalają dotrzeć do szerokiej publiczności na całym świecie. Z drugiej strony ten angielski zawsze było obecny w moim życiu w postaci książek, muzyki, filmów.
- Zmiana języka jest rzeczywiście sporym wyzwaniem dla pisarza, ponieważ musi on pracować z zupełnie nowymi narzędziami: słownictwem, gramatyką i tak dalej. Gdy się zdecydujesz na pisanie w innym języku, nie przestajesz jednak być pisarzem i są szanse, że z powodzeniem opowiesz wszystkie swoje historie. Tyle że musisz przenieść te umiejętności opowiadania jakby do nowego "domu", jakim jest nowy język. Oczywiście to nie jest łatwa sprawa.
Myślisz, że "Księga luster" byłaby inną książką, gdybyś napisał ją po rumuńsku?
- No pewnie. Zmiana języka to coś więcej niż tylko zmiana gramatyki. Język łączy się przecież z mózgiem, z którego korzystasz podczas pisania, aby wyrazić to, co myślisz. Gdybym miał pisać w innym języku, moje książki prawdopodobnie byłyby zupełnie inne.
Może byłyby osadzone na przykład w Transylwanii, gdzie dorastałeś.
- W Transylwanii, gdzie spędziłem szczęśliwe dzieciństwo, mieszkały trzy grupy etniczne - Rumuni, Węgrzy i Niemcy. Dzisiaj nazywamy to wielokulturowością. Dzięki temu doświadczeniu nie mam problemu z zaaklimatyzowaniem się w dowolnym miejscu na świecie. Co najważniejsze wciąż kocham to miejsce i wciąż stanowi ono dla mnie najważniejszy dom.
Na stronie internetowej polecasz czytać “Długie pożegnanie" Raymonda Chandlera czy “Kto zabił Palomina Molero" Mario Vargasa Llosy. Dlaczego właśnie ich?
- Kocham ich, po prostu. Podobnie jak kocham Hemingwaya, Camusa, Frischa, Steinbecka i wielu innych. Ale to temat na osobną, wielogodzinną rozmowę.