Ewa Drzyzga: Zawsze staram się zrozumieć
Od 15 lat prowadzi jeden z najpopularniejszych talk-show w Polsce. To ponad 2500 tysiąca odcinków, wiele tematów tabu i tłum gości, z którymi zawsze potrafi znaleźć wspólny język. Wysłuchała niezliczonych historii: wzruszających, zabawnych, dramatycznych. W końcu zdecydowała się opowiedzieć o sobie.
Izabela Grelowska, Styl.pl: Zawsze to pani pyta, a w książce, którą napisała pani wraz z Beatą Nowicką dużo opowiadała pani o sobie. Jak się pani czuła po drugiej stronie?
Ewa Drzyzga: - Czułam się świetnie, ponieważ mam duże zaufanie do Beaty. Dzięki temu nie czułam skrępowania, choć wielogodzinne rozmowy potrafią być męczące fizycznie.
- Dlatego rozumiem moich rozmówców, którzy często nie mają czasu i siły, aby rozmawiać w domu. Też zdarza mi się odkładać ważne rozmowy np. z przyjaciółką. Wiem jednak, że przez niedopowiedzenia, przez odkładanie tematów na później wiele rzeczy w życiu umyka, psuje się. Jeśli coś nie jest nazwane, pochwalone w odpowiednim momencie, omówione od razu, to braki trudno potem nadrobić. To może psuć związki i relacje.
A jak pani zdobywa zaufanie swoich rozmówców w tak krótkim czasie?
- Mam ułatwione zadanie, ponieważ osoby, które decydują się na rozmowę, wybierają mnie, znając mój program, temperament, moją dociekliwość i styl rozmawiania. Dużo trudniej było w początkach programu.
- Chociaż w dniu nagrania takich rozmów mam kilka lub kilkanaście, to staram się poświęcić jak najwięcej czasu na przygotowanie, poznaję każdą historię dużo wcześniej. To są warstwy budujące zaufanie.
Człowiek, który widział panią na ekranie, może uważać, że panią zna. Ale potem trafia do studia, gdzie są światła, kamery. Jest trochę inaczej...
- Tak, są też ludzie na widowni, którzy patrzą i tworzą pewną atmosferę. Pewnego dnia jeden z wydawców wpadł na pomysł, żeby na widowni zasiedli sami panowie. Operatorzy to w większości mężczyźni, obsługa planu - mężczyźni. Kiedy tego dnia weszłam do studia, czułam się naprawdę dziwnie. To była bomba buzującego testosteronu. Kiedy widownia jest mieszana, panuje inna atmosfera, a kiedy są same kobiety, jest jeszcze inaczej.
- Jednak zawsze mówię moim gościom, żeby skoncentrowali się na tym, po co tu przyszli. Kiedy zaczynamy ze sobą rozmawiać, to niejednokrotnie udaje się zapomnieć o widowni i kamerach, które staramy się ustawić jak najbardziej dyskretnie. Wyjątkowo zdenerwowanych uspokajam, że jeśli zdarzy im się przejęzyczyć to zawsze może powtórzyć zdanie. To nie jest program na żywo.
Potknięcia zdarzają się również pani i nie zawsze są wycinane. Czy to też jest sposób budzenia zaufania?
- Jestem tylko człowiekiem, mogę się pomylić jak każdy. Nie chodzi o to, żeby pielęgnować błędy, a media są zobowiązane dbać o czystość języka, ale jeśli miałabym coś bez końca powtarzać, to program straciłby na autentyczności. Więc jeśli coś nie przeszkadza w odbiorze, to zostawiamy drobne potknięcia.
Wyobraziła sobie pani kiedyś siebie jako bohaterkę własnego programu?
- Nie. Zawsze jestem po tej drugiej stronie i nigdy nie myślałam, że mogłoby być inaczej.
- Ale właśnie wczoraj miałam wyjątkowe spotkanie z dziewczyną, która o występie w talk-show marzyła od dzieciństwa. To Amanda Lindhout, Kanadyjka, która została uprowadzona przez somalijską grupę islamskich fundamentalistów. Zażądali za nią 1,5 miliona dolarów okupu. A drugie tyle za towarzyszącego jej Nigela, fotografa z Australii. Przetrzymywano ich 460 dni. Każdego dnia myślała, że to jest ten dzień, kiedy będzie bliżej wolności.
- Jej dzieciństwo było bardzo bolesne. Mama rozstała się z tatą, który ujawnił, że jest gejem. Kolejny partner mamy stosował przemoc. Rodzina była bardzo biedna i dziewczynka wraz z bratem zbierała na śmietniku butelki, by mieć pieniądze na jedzenie. Ale czytając National Geografic przenosiła się w inny świat. Wizualizowała sobie dwie rzeczy: podróże i występ w talk-show, który pomógłby odmienić jej życie - bo tak często działają te programy.
- Najpierw zrealizowała pierwsze marzenie. Była w 46 krajach. Jedna z tych podróży zakończyła się fatalnie: koszmarem tortur, nieznośnym bólem, utratą wolności.
- W prawdziwym talk-show - takim, które nazywa relacje i emocje, wystąpiła właśnie w Polsce. Opowiadała o swoich przeżyciach. O tym, jak zachowywała resztki zdrowego rozsądku i siłę, aby żyć i odzyskać wolność. O tym jak nie poddać się w tak beznadziejnej sytuacji rozmawiałam też przetrzymywaną przez 8 lat przez swego porywacza Natashą Kampush.
To wyjątkowe historie...
- Nawet jeśli myślimy, że nigdy nie pojedziemy do kraju ogarniętego wojną, że nic takiego nam się nie przydarzy, to z takich rozmów można wciągnąć coś dla siebie. Nawet w codziennym życiu, kiedy wydaje się, że sytuacja jest beznadziejna, ktoś cię gnębi i nie umiesz z tego wyjść, warto sięgnąć po to, co one zastosowały. Postarały się zobaczyć w swoich oprawcach ludzkie odruchy. Wtedy potwór traci swą moc i staje się człowiekiem ze swoim słabościami i to daje nadzieję na ucieczkę, na wyrwanie się spod jego kontroli.
- Amandę przetrzymywali chłopcy w wieku 14-20 lat. Ona poznała ich nieszczęśliwe życie. Dotarło do niej, że bliscy ginęli na ich oczach. I kiedy zaczęła im współczuć, zauważyła, że są słabi i pewnego dnia mogą się potknąć, a dla niej to będzie szansa. Natascha Kampusch również dostrzegała fobie i słabości porywacza. I to dawało jej nadzieję, że uda jej się go pokonać.
- To jest prawda podana przez bardzo głęboko doświadczone osoby i nie da się w nią nie wierzyć, bo zadziałała. Można się uczyć takich rzeczy, nie doświadczając ich.
Amanda marzyła o talk-show od dzieciństwa, ale dlaczego właściwie ludzie chcą opowiadać w telewizji o swoich problemach?
- Z różnych powodów. Czasami nie chcą opowiadać o problemach, tylko się pochwalić, bo uważają, że mają do zaoferowania coś wartościowego, a nie są zauważani w swoim środowisku. Często mieszkają w miejscowościach, gdzie nic się nie dzieje. Nie mają takiej siły jak Rafał Maślak, który mieszkał w swojej Gorzycy, gdzie główną atrakcją była remiza. Rafał został strażakiem, a potem poszedł dalej. Dzisiaj jest bożyszczem kobiet, Misterem Polski, ale nie zapomniał skąd pochodzi.
- Są też osoby, które szukają pomocy, bo w swojej małej miejscowości nie mają do kogo się zwrócić lub czują się niezrozumiane. Bywa, że odbijają się od obojętności bliskich, którzy nie chcą dostrzec problemu i mówią: "nie wydziwiaj". Wiedzą, że ja zawsze staram się zrozumieć. Nawet jeśli osoby na widowni nie reagują przychylnie, to zapraszamy też ekspertów, którzy tłumaczą problem i starają się pomóc.
- Przychodzą osoby, które mają misję. Chcą opowiedzieć o swojej traumie, o chorobie, utracie kogoś bliskiego, aby pomóc ludziom w podobnej sytuacji. Zdarzają się też tacy, którzy chcą zaistnieć w telewizji i nie kryją się z tym.
15 lat - można powiedzieć, że całe pokolenie wychowało się na tym programie. Uważa pani, że zmieniła trochę Polskę?
- To byłoby odważne stwierdzenie! Ale jedną rzeczą pobudziłam do myślenia. 15 lat temu molestowanie seksualne dzieci było tematem tabu, a dzięki akcji "Zły dotyk" udało nam się pokazać problem do tej pory zamiatany pod dywan, a samo sformułowanie weszło na stałe do języka.
- W tamtych czasach kampanie społeczne nie były popularne, trudno nam było znaleźć sponsorów, przy tak trudnym temacie. Było niewielu specjalistów, nikt nie wiedział, jak o tym mówić.
- Jestem wdzięczna mojej telewizji, która zdecydowała się na tę akcję oraz Fundacji Dzieci Niczyje, która poprowadziła nas merytorycznie. Nagraliśmy kilka programów i udało nam się zdobyć pieniądze na szkolenia dla nauczycieli, policjantów, sędziów, pedagogów. Zaczęliśmy od przeszkolenia minimum dwóch osób z każdej grupy zawodowej we wszystkich województwach, aby mogły dalej propagować wiedzę. Pokazaliśmy dorosłym, że molestowanie jest złem, a dzieciom, że mogą bronić swojego ciała i mają prawo nie zgadzać się na to, żeby ktoś je krzywdził.
Tych tematów tabu było sporo i zastanawiam się, czy jest taka historia, której by pani się nie podjęła przedstawić.
- Historia, której ktoś nie chce opowiedzieć. Są też tematy zakazane prawem polskim. Nie możemy opowiadać o satanistach, opisywać ich ścieżki myślenia, rozwoju, dochodzenia do ich prawdy. Nie możemy dopuścić, by ktoś głosił w studiu treści faszystowskie.
- Są historie, których nie poruszyłbym w konkretnym momencie. Kiedy wybuchły walki na Krymie, opowiadanie o Ukraińcach i ich problemach natury obyczajowej, byłoby nie na miejscu, ale zrobiłam program o dramacie uchodźców z Ukrainy. I w tym czasie nie zrobiłabym innego.
Co uważa pani za swój największy sukces?
- Dużą wartością dla mnie jest to, że mam pracę, która mnie cieszy i jednocześnie mam rodzinę. To nie jest mój jednostkowy sukces - pracuje na niego cała moja rodzina i cała moja ekipa.
W książce podkreśla pani, że do sukcesu zawodowego przyczyniły się nie tylko pani cechy takie, jak pracowitość, ale też to, jakich ludzi spotkała pani po drodze.
- Nikt z nas nie żyje na bezludnej wyspie. Może artyści lub sportowcy zawdzięczają sukces swojej indywidualnej pracy, choć też mają mistrzów. Sven Hannawald w moim programie opowiadał o potwornie ciężkiej pracy, poświęceniu, ale też o cioci, która dawała mu namiastkę domu i pomagała zebrać siły. Takie wydawałoby się niepozorne osoby i ich drobne gesty też są ważne na ścieżce kariery.
A kto miał na panią największy wpływ?
- Takich osób było wiele, łącznie z koleżankami i kolegami z 6 podstawówek, do których chodziłam. Za każdym razem musiałam zdobywać przyjaźń i akceptację i to dało mi twardość ducha.
- Poznawałam też ciągle nowych ludzi, obserwowałam różne zachowania i emocje. Zaczęłam zauważać, że nie wszystko jest biało-czarne. Że każdy ma swoją prawdę. Być może gdybym mieszkała w jednym domu, chodziła do jednej szkoły, byłabym inna i nie potrafiłabym tak słuchać.
- Mam nadzieję, że dzięki tej książce będę teraz nie tylko słuchać, ale też czytać. Książka ma swój multimedialny ciąg dalszy na stronie ewadrzyzga.pl. Zachęcam wszystkich otwartych na świat, żeby dzielili się na niej swoimi pomysłami. A tych, którym wydaje się, że nie mają pomysłu na siebie, nie widzą światełka w tunelu, zapraszam, proponując dobrą radę i odpowiednią dawkę optymizmu, która pozwala poczuć smak życia.