Gen zazdrości
Najbliższy związek między dwiema kobietami. I czasami najbardziej toksyczny. Co się dzieje, gdy matka nie może znieść urody, młodości ani szczęścia dorosłej córki? Co zrobić, gdy córka chce podkraść mamie życie, pasje, nawet miłość? I czy da się wyjść ze złego układu, który puchnie i uwiera latami? Opowiadają Natalia i Karolina.
Kiedy Natalia stała się kobietą, a potem znalazła ukochanego, straciła matkę. Bo jej dojrzewanie było sygnałem, że mama się starzeje. Za wszelką cenę chciała pozostać młoda, młodsza nawet od własnej córki. - Zaprosiła mnie do grona znajomych na Facebooku, a potem wysłała zaproszenia do moich przyjaciół - mówi Natalia. - Znajomy napisał wczoraj post: "Szacun. Stan Waszyngton legalizuje marihuanę". A matka: "Ciekawe, kiedy u nas zapalimy zioło?". Wstydzę się za nią. "Zioło"?! Po co jej szczeniacki slang? Przecież mama w życiu nie paliła trawki. Kogo udaje? Niech umawia się z koleżankami równolatkami, popija cointreau i rozmawia o swoim, a nie moim świecie. Bo w moim jest od zawsze bardzo obecna. Choć ostatnio wszystko się skomplikowało.
Po raz pierwszy jestem w poważnym związku. Z Jankiem jesteśmy od roku, ale od niedawna mój chłopak zostaje na noc. Pamiętam, jak kochaliśmy się dyskretnie, żeby mama nie słyszała. Obudziła się i ostentacyjnie hałasowała w kuchni. Następnego dnia traktowała mnie jak powietrze. Nie zamierzałam się tłumaczyć. Mam 23 lata, Janek 26. Zresztą nie rozumiem, dlaczego wcześniej wyluzowana, teraz nie radzi sobie ze wspólnymi porankami. Po wyjściu mojego chłopaka puszczają jej nerwy.
"Wszędzie w łazience są twoje włosy!". Rozkręca się: "Idźcie do motelu, nie róbcie tego pod moim dachem!". Jestem potulna, nie wchodzę w drogę. Ale jeszcze dostaje mi się: "Śliwkową szminką dodajesz sobie dziesięć lat". Czuję, że ją zawiodłam. Co się stało, że nagle straciłam instrukcję obsługi własnej matki? - zastanawia się Natalia. - Zawsze byłam w nią wpatrzona - kontynuuje. - Cudownie gotowała, robiła biżuterię. Razem wakacje. Razem remont w mieszkaniu. Razem kupno kota. Wreszcie - razem przeciw ojcu. Zostawił nas, gdy miałam sześć lat. Bardzo go kochałyśmy. Kiedy ja tęskniłam, mama mściła się na nim za zdradę.
Straciłam już ojca, nie chciałam stracić mamy. Dlatego byłam z nią w drużynie. Także karałam tatę, pokazując jak jest nieważny. A mama uznała, że nikogo więcej już nie potrzebujemy. Kiedy zakochałam się w Janku, chyba uznała to za afront. Skończyła się nasza symbioza. Dotąd wspierała, teraz jest rywalką. Tak jakby chciała mi ukraść życie, bo jej młodość nie była fajna?
Gdzie jesteś, mamo?
Mamę telepie ze złości, gdy ogląda nagranie z Mazur. Janek sfilmował nas na plaży. Sporo zbliżeń. Mama puszcza oko, skacze w wodzie, popisuje się niczym dziecko. Jakby krzyczała: "Ja, ja, mnie filmuj!". Teraz narzeka: "Co to za stara baba. W pewnym wieku nie wolno kobiecie robić zbliżeń!". A potem mówi, "Hm, pupę mam nadal w formie". Rozmiar 28 - wciąż to podkreśla. Ja noszę 30 i mam wrażenie, że walka o obwód bioder to kolejna dyscyplina, w której obie startujemy.
Mama się odchudza, bo jest przekonana, że dzięki temu będzie młodsza. Czasem, kiedy włożę szpilki, dopasowany żakiet, boję się jej oceny. Czuję, że powinnam przepraszać za to, że też potrafię być sexy. Mama chodzi w legginsach, tenisówkach, T-shirtach ze śmiesznymi rysunkami i czapce z pomponami, którą kupiła w sklepie Cropp dla młodzieży. Czy naprawdę uwierzyła, że może być moją koleżanką? Zgrzyt. Podczas jednej z imprez wróciła do domu po północy i postanowiła dołączyć. Jest ładna, zgrabna. Ale widok matki kręcącej biodrami mnie zawstydził. Gorzej. Rano opowiadała, jakiego ma kaca i komentowała wygląd kolegów: "Z tym to miałabym ochotę...". Trzasnęłam szklanką z sokiem: "Oszczędź mi szczegółów. Opowiedz o tym swoim koleżankom!". Obraziła się.
Mama mówi zioło, mieć fazę, a ja się wstydzę, bo po co jej ten slang? Kogo udaje?
Moja mama, elokwentna muzykolog, nagle używa słów: "ogarniać", "zajebiście" i "mieć fazę". Kiedyś, gdy wpadały do mnie koleżanki, wymyślała nam kalambury, namawiała na robienie pizzy. Była mamą. A teraz chce być superprzyjaciółką. Nalewa nam wino. Kokietuje - to odgarnianie włosów, miny i gardłowy śmiech... Zamykam się w pokoju, ale czasem głupio odmówić, gdy zaprasza: "Zrobiłam tortellini ze szpinakiem, kto chce?". I rozkręca rozmowę. Przyjaciele z grzeczności słuchają. Janek wie, że matka mnie drażni. Pociesza: "I tak się nie przebijesz, królowa jest tylko jedna". Ona - mistrzyni wyboru tematów: "Och, Natka była taka śmieszna, gdy kiedyś na łące cała umazała się końską kupą". Albo: "Przejadła się watą cukrową i zwymiotowała na komunijną sukienkę. Ha, ha, ha". Po co mnie ośmiesza przy chłopaku?
Jestem zła, a jednocześnie nie umiem jej ignorować. Mam, miałam cudowną mamę - nigdy nie zawiodła, czułam, że stawia mnie ponad swoje potrzeby. Ona chciała w zimie na łyżwy, ja na narty. Uczyła się więc dla mnie. Ja chciałam komedię, ona swój serial. Odpuszczała. Marzyłam o kocie, ona o psie. Mamy... persa. Lubiłyśmy się. "Takich trzech jak my dwie nie ma ani jednej" - mówiłyśmy sobie. Mama dodawała: "Bez taty nam lepiej". Nigdy nie protestowałam, bo ona była najważniejsza. Ojciec próbował się ze mną kontaktować, wpadał pod szkołę, zapraszał do domu na Kaszubach, ignorowałam go. Czasem ze łzami w oczach. Jednak liczyła się lojalność wobec mamy. Tęskniłam za nim i to wypierałam.
Kiedy poznałam Janka, moje życie stało się pełniejsze nie tylko dzięki naszej miłości. Zaprzyjaźniłam się z jego rodziną, nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się im zwierzać: "Robię, co chce mama, ale przecież ona tyle się wycierpiała...". "Teść" zapytał: "A czego ty chcesz naprawdę?". Kilka dni później uprzedziłam matkę, że zadzwonię do taty. Nie odzywała się. - "Jestem dorosła. Nie chcę już wojny z ojcem. - Umów się z nim - westchnęła. - Choć ty jedna nie spieprzysz sobie życia".
Chciałam dowiedzieć się, co miała na myśli. Zbyła mnie. Nie umiem tego nazwać, ale byłam chyba dla mamy partnerem, zastępcą męża. Może czekała, aż dorosnę, i potem już na zawsze będziemy razem, dzieląc intymne szczegóły? Zostaniemy przyjaciółkami, których nic nie rozdzieli? I może jeszcze zaczniemy wymieniać się facetami!? Pomyślałam: "Mamo, nie zabraniam ci być atrakcyjną kobietą, eksperymentuj, kochaj. Ale pamiętaj, że nie masz już 20 lat!".
Do poprawki
Zażenowana uśmiecham się pod nosem, patrząc na okładki kolorowego magazynu - znana matka z córką. Wyglądają jak siostry. Mam żal do mamy, że i ona tak chce. Nie trzeba być psychologiem, żeby dostrzec: odkąd stałam się kobietą, ona czuje się staro. Dlaczego moja babcia lubi być babcią? Kiedyś kobiety łagodnie wchodziły w kolejne role w życiu. Teraz nie chcą wycofać się w cień. Mama tłumaczy: "Przecież moja koleżanka urodziła w wieku 42 lat, więc wiek to rzecz względna".
Zabiegi, operacje, diety - to wszystko oddala od wizji babcinych zmarszczek i powinności. Zastanawiam się, dlaczego ona tak obsesyjnie boi się wieku. Janek podpowiedział: "Zachowuje się tak, jakby się nie wyszumiała". Może to prawda? Miała 22 lata, kiedy mnie urodziła. Wcześniej opiekowała się matką, chorym na padaczkę bratem. Wymagano, żeby była dorosła. Nigdy nie opowiadała o upojnych randkach, życiu licealnym, nie miała swojej paczki. Rozmawiałam o tym z mamą Janka. Zaskoczyła mnie, kiedy powiedziała: "Każda nastolatka przegląda się w oczach innych, stale się porównuje. Może mamę ominął ten czas? Z tego, co opowiadałaś, szybko musiała być opiekunką, matką, gospodynią. Sama wiem, jak się czuła, bo dla mnie to oznaczało: aseksualna, nijaka. Urodziłam Janka i dla mnie już nie starczyło czasu. Faceci przez długi czas nie zwracali uwagi, przestałam zerkać w lustro".
Po tej rozmowie doszło do mnie, że dopóki mama była niezbędna, skupiona na walce z ojcem i opiece, nie czuła, że coś traci. Była w centrum zainteresowania. Ona decydowała, zmagała się, radziła... A teraz? Brak jej pomysłu na życie? Spróbowałam pogadać z nią otwarcie. Prosto w oczy: "Mamo dlaczego ścigasz się ze mną? Dlaczego nie potrafisz się cieszyć, być dumna, że mi się układa? Dlaczego wchodzisz na nie swój teren?". Była szczera: "Z zazdrości". Ja: "Ale ty jesteś mądra, doświadczona i do tego jesteś laską. Bijesz mnie na głowę". Ona: "Co mi z mądrości i doświadczenia, skoro i tak będę sama. Ty mnie nie potrzebujesz, ojciec też już dawno nie...".
Zaręczyliśmy się z Jankiem. Nie powiedziałam o tym mamie. Bałam się jej reakcji. A tak bardzo chciałabym, żeby nas pobłogosławiła, wsparła finansowo, pomogła wybrać tapety do wynajętej kawalerki, a gdy zajdę w ciążę, była babcią. Ale w czarnym scenariuszu widzę, jak w skórzanej ramonesce wpada do nas w odwiedziny, zaciąga się papierosem i odmawia zajęcia się wnukiem, bo właśnie facet porywa ją na imprezę.
Gwiazda może być tylko jedna
Karolina, żeby wyjść z cienia matki aktorki, wtapiała się w jej świat. Ta sama kariera, upodobania muzyczne, ten sam mężczyzna... Kiedy straciła ciążę, poczuła, jak bardzo potrzebuje prawdziwej mamy. Tylko że wtedy na bliskość między dwiema najbliższymi kobietami było już za późno. - Typowe spotkanie z matką to żadna frajda - opowiada Karolina. - Jeszcze kilka miesięcy temu przed wyjściem do niej mąż jest naburmuszony, obcesowy. Łagodzę: - "Kuba, kochanie, zależy mi, żebyśmy byli u niej jak monolit. Jeśli zobaczy, że jesteśmy pokłóceni, ucieszy się. - Wiem. Przecież idę. Ale nie dajmy się Ulce sprowokować. Nadal uważam, że nasz trójkąt z teściową jest chory".
To skomplikowane - przyznaję mu rację w myślach. Były narzeczony mamy jest teraz moim mężem. Ona, kiedyś najważniejsza osoba, dziś traktuje mnie jak rywalkę. I karze. Niby wybaczyła, ale jest czujna, jakby wiecznie widziała we mnie zagrożenie. Że ją przyćmię, ukradnę kawałek życia. Tak jak mężczyznę. Potem siedzimy przy stole we trójkę. Mąż sztucznie radosny, krząta się po domu. Szuka sobie zajęcia. Pomaga opróżnić zmywarkę albo pyta o nowy recital mamy. Trzyma dystans. Ale ona zaczyna spektakl. Kokietuje Kubę: "Co ja bym bez ciebie zrobiła?", kładąc mu dłoń na ramieniu, gdy ten wkręca żarówkę. A ja napinam się, pokazuję, kto tu rządzi. Próbuję skierować rozmowę na moje sprawy.
Opowiadam o moim spektaklu w teatrze w Gdyni. O tym, że może zagram monodram. Chciałabym, by się zainteresowała. Może choć pochwali tiramisu, które zrobiłam? "Za dużo kawy dodałaś", odsuwa talerzyk. A ja czuję się, jakbym startowała w niekończącym się konkursie: jak udowodnić, że jestem fajna?. Ostatnio wypaliłam: "Staramy się z Kubą o dziecko...". Żałowałam już, mówiąc to. Cios w podbrzusze. Mama milczała do naszego wyjścia. - "Co w ciebie wstępuje? - zapytał łagodnie mąż. Co to za sparing? - Trwa całe życie" - odpowiedziałam wściekła.
Dogonić matkę
Byłam szkrabem i chciałam być jak mama. Żyłyśmy we dwie, bo ona, wyzwolona i bezkompromisowa, "pogoniła" ojca. Miałam wtedy trzy lata. Potem pojawiali się przyjaciele domu, dla których traciła głowę. Raz szczęśliwa, raz smutna. Zawsze piękna. Zabierała mnie na spektakle do teatru, gdzie w cekinowej sukience śpiewała niskim głosem Brela. W domu sadzałam misie w półkolu i występowałam przed nimi. Potem wyobrażałam sobie, że biją mi brawo. Wkładałam szpilki i klipsy mamy. Bawiło ją to, czasem brała mnie na kolana przy pianinie i razem na niby grałyśmy. Z czasem, gdy wysłała mnie do szkoły muzycznej, nauczyłam się części jej repertuaru.
Co weekend wpadali znajomi aktorzy, muzycy. Siedziałam na kolanach cioć, patrzyłam, słuchałam, kiedy wymyślali na poczekaniu piosenki albo kołysanki dla mnie. Przynajmniej dla gości byłam maskotką. Kiedyś niechcący podpaliłam choinkę, bo usiłowałam zrobić przedstawienie z magicznymi sztuczkami. Mama nawrzeszczała. Zabiegałam o uwagę, ale ona mi ją dozowała. Potrafiła spędzić cały dzień na wariackiej zabawie. Malowałyśmy żaluzje w kolory tęczy. Albo piekłyśmy ciastka - literki alfabetu. Mama układała napis: "Karolek". Przytulała, śmiała się z moich wygłupów. Przywiozła ze schroniska wymarzonego szczeniaka. Innym razem, odpychająca: "Czy naprawdę nie stać cię na porządek w pokoju?!". I milczenie. A potem znowu odrobina ciepła. W podstawówce też byłam nie taka. Jakbym ciągle próbowała doskoczyć do poprzeczki, którą ustawiała coraz wyżej.
Ona była boska. Prymuska w szkole, teatrze i w życiu. Znałam to z opowieści. A ja? Czwórka z polskiego - słabo. Pamiętam bukiet, jaki robiłam dla wychowawczyni. Źle dobrałam kwiaty: "Nie widzisz, że pąki rozwiną się w różnym czasie?!" - wytknęła. Kiedy indziej miła, bo komplementowali znajomi: "Karolinka śliczna, urocza, rezolutna. Na pewno ma powodzenie. Ula, takiej córki powinnaś pilnować". Fakt. Miałam czternaście lat, ale wyglądałam na osiemnaście. Kiedy koleżanki z klasy zachwycały się durnymi "Crittersami "3, u mnie w domu oglądało się "Podwójne życie Weroniki". One podśpiewywały Roxette, ja ćwiczyłam Janis Joplin. Miałam dorosłą chrypkę, to robiło wrażenie. Ale mama wytykała: "Fałsz, fałsz". "Twój głos jest taki zadymiony...", uśmiechał się Kuba.
Gdy wkładam szpilki, czuję się winna. Przy matce nie mogę być sexy. To nietakt!
Pojawił się w naszym domu przed moją maturą. Czterdziestoparolatek, mało uzdolniony jazzman. Za to obrotny restaurator z Trójmiasta. Mama występowała z recitalem w jego klubie. Zabiegała o względy. Pamiętam, że podczas wspólnego sylwestra w domu pocieszał ją po rozstaniu z kolejnym absztyfikantem. Lubiłam go. Był opiekuńczy. Wpadał na weekend i gotował nam pyszności. Czasem zostawał na kilka dni. Sypiał chyba z mamą, ale ona zbywała mnie: "Przyglądam mu się. Mam do niego ... stosunek przerywany" - żartowała, gdy pytałam, czy to coś poważnego.
Kuba dużo ze mną rozmawiał, opowiadałam mu o swoim chłopaku. Czasem włączaliśmy z Kubą na cały regulator Ulę Dudziak albo Niemena i sprzątaliśmy, kiedy mama była w teatrze. Przyjeżdżał po mnie do koleżanki, u której się uczyłam. Marzyłam o wydziale wokalno-aktorskim, ale zdawałam też na kulturoznawstwo. Mama studziła moje zamiary. Kuba namawiał, żebym startowała na Akademię Muzyczną w Gdańsku. Kupił mi w prezencie dobrej jakości sprzęt audio. Na urodziny - wyjazd na jazzowe warsztaty wokalne. Nauczył mnie prowadzić auto i zapłacił za kurs prawa jazdy. Złapałam się na tym, że bardziej interesował się moimi planami niż mamą. Przestałam wiedzieć, kim jest. Na pewno nie był już facetem mamy.
Mamo, a Kuba i ja...
Nie polowałam. Nie miałam planu uwiedzenia. Kuba mi się podobał, bo był trochę jak tata. Potem kumpel. Mentor. Cudownie było czuć się dla kogoś tak ważnym. Czasem dublowałyśmy się z mamą: w tym samym momencie proponowałyśmy mu obiad albo namawiałyśmy na spacer. Ona żartowała wtedy, że chyba nie jest nam potrzebna. Wydaje mi się, że im nie ułożyło, bo przestał u nas nocować. Był teraz raczej przyjacielem domu. Mama posmutniała, ale nie odniosłam wrażenia, że znowu ma złamane serce. Zresztą miałam dość wglądu w jej życie uczuciowe. "Moje nigdy nie będzie tak wyglądać", to wiedziałam od dawna. Żadnych przelotnych sytuacji. Nie wchodziłam w gówniarskie związki w liceum. Wierzyłam, że kiedy się zakocham, to na całe życie. Opowiadałam o tym Kubie. Dziś wiem, że to była kokieteria. Chciałam, żeby nadal starał się o mnie.
Zawiózł na egzaminy na Akademię Muzyczną, to on, a nie mama, sprawdził wyniki. Denerwował się. Nie miałam wątpliwości, dla kogo jestem ważna. "To była gra wstępna - mówi dziś mój mąż. - Sam nie wiedziałem, jak cię traktować. Bałem się Urszuli". Ja szukałam uwagi Kuby trochę dla sportu. Bo skoro odgrywał rolę w życiu matki, jego sympatia dowartościowywała też mnie. Zresztą z mamą prowadziłyśmy przez lata grę. Zauważała dopiero wtedy, że ma córkę, gdy jej zagrażałam, byłam rywalką. To na nic, myślałam coraz częściej. A Kuba po prostu był.
Nie starałam się, ale on mnie kochał. Chyba. Powiedział to w dość dramatycznych okolicznościach, kiedy razem pojechaliśmy uśpić mojego psa. Mama jak zwykle nie miała czasu. Przytulał, pocieszając, a ja czułam, że to znacznie wykracza poza troskę przyjaciela. Chciałam tego, choć się bałam. Dziś trudno mi to opisać, ale wtajemniczając matkę, oprócz strachu czułam satysfakcję. "Pewnie już dawno domyślasz się, że Kuba i ja...". W wakacje 2005 roku ogłosiłam, że dostałam się na Akademię Muzyczną i że kocham Kubę. "Ulka, to nie wbrew tobie, tak się stało, nie umiemy tego wytłumaczyć" - mówiliśmy jednym głosem. Mama oschle pogratulowała indeksu. Żadnych łez, histerii. Raczej lodowaty spokój. Dopiero kilka dni później otwarcie wypaliła: "Wiążesz się ze słabym frajerem". Co miałam czuć?! Żal i gniew. Jakbym zjadała po matce okruchy. Dla mnie to był kolejny sygnał: "Jesteś gorsza". Ale ja już nie chciałam stawać na głowie, rywalizować.
Wyjechałam na studia i zamieszkałam z Kubą. Na trzecim roku dostałam angaż w teatrze na Wybrzeżu. A z udanym spektaklem dyplomowym przyjechaliśmy nawet do Warszawy. Chciałam, żeby mama zobaczyła, jak radzę sobie w roli rozhisteryzowanej kochanki. Wyłgała się planowanym od dawna wyjazdem z przyjaciółką. Podczas sporadycznych spotkań szukałam porozumienia: "Mamo, marzy mi się spektakl, ty i ja na scenie...", podsunęłam pomysł. Coś jak "Po co są matki" w teatrze u Jandy. "Skoro to zrobili, nie ma co się powtarzać", ucięła. O pracy rozmawia ze mną wtedy, gdy mi się nie wiedzie, kiedy sztuka, w której gram, dostaje fatalne recenzje. "Ona w moim wieku nie zabierałaby się do Witkiewicza...", myślę. Odbiera mi radość grania. Czasem zastanawiam się, czy zostałam aktorką dla niej, czy dla siebie. Przez te siedem lat, kiedy nie mieszkamy razem, mama próbuje udowodnić mi, że Kuba to nietrafiony wybór. "Zobacz, jak on żłopie wino", sięga po różne argumenty. "Wygląda starzej od moich kolegów. Czy on może mieć dzieci?". Potem nadrabia gafę: "Dobrze, że kupił ci auto".
Raz go obraża i deprecjonuje, innym razem kokietuje. Nie powiedziałam jej, że Kuba choruje na cukrzycę, żeby nie był jeszcze większym "frajerem". Wiem, to głupie, bo kto, jak nie matka, powinien mnie wesprzeć? Mąż wiele razy namawiał: "Przestań udawać. Pokaż Uli słabość, pokaż, że jej potrzebujesz... Najwyżej się rozczarujesz". Życie samo przyniosło rozwiązanie. W ciągu roku dwukrotnie poroniłam. Zrezygnowałam z głównej roli w musicalu - to na pewno matkę ucieszy. Nie mogę się forsować. Z Kubą otwieramy nową knajpkę. Klub z kameralną sceną. Zawieszam aktorstwo, może założę kabaret, będę organizować koncerty? Albo choćby wieczorki literackie. Teraz skupię się na sobie i Kubie. Mam nadzieję, że także na dziecku. Być mamą... Tu nie zamierzam z nikim rywalizować ani niczego udowadniać. Będę kompletnie inną matką niż moja własna.
Marta Bednarska
Twój Styl 2/2013