Jak brytyjscy miliarderzy demokratyzowali feudalne państewko
Ta historia brzmi trochę jak bajka. Dwóch braci bliźniaków rodzi się w odstępie 10 minut w rodzinie biednego komiwojażera, który do wyżywienia ma jeszcze ośmioro innych dzieciaków. W domu nie przelewa się, ojciec umiera przedwcześnie i wydaje się, że przyszłość Davida i Fredericka nie rysuje w jasnych barwach. Ale oto wiele lat później są władcami potężnego zamku wzniesionego z granitu, przyozdobionego wieżyczkami, w którym sama tylko sala bankietowa (o pozłacanym suficie) mierzy 80 m długości.
Wkrótce lenno zaczną traktować jak własność i zapragną mieć własne państwo. I nie. Nie jest to żadna średniowieczna opowieść, a historia rozgrywająca się we współczesnej Europie.
A co to za zamek?
Tak, bogaci ludzie wciąż budują zamki. Podczas gdy wiele starych rodów nie bardzo wie, co zrobić z tymi, które już mają (koszty utrzymania i podatki są znaczne, a ludność okolicznych wiosek zbyt wyemancypowana, by płacić daniny), świeżo zbudowane fortuny (i świeżo nabyte szlachectwa) lubią zyskać potwierdzenie w postaci solidnej twierdzy o fantazyjnej architekturze, najlepiej inspirowanej gotykiem.
Podobnie było w przypadku Davida i Fredericka Barclay'ów. Gdy zbili już swoją fortunę (o której za chwilę) postanowili wystawić jej pomnik w takim właśnie stylu. Gigantyczny zamek na planie kwadratu z okrągłymi wieżyczkami na rogach zaprojektował Quinlan Terry. Blanki, wieżyczki, wznoszące się na 30 m granitowe ściany o grubości metra, ale i lądowisko dla helikopterów...
Budowa tego cudeńka kosztowała 90 milionów funtów i wymagała przetransportowania 90 000 ton materiałów ze stałego lądu na wyspę. Ponoć w bibliotece znajdują się freski naśladujące te z Kaplicy Sykstyńskiej, a bezpieczeństwo zapewnia między innymi bunkier atomowy. Całość powstała nie tak dawno, bo budowę ukończono w 1996 roku. W całej Wielkiej Brytanii nie zbudowano większego domostwa od 200 lat.
Kiedy już włada się zamkiem, księstwem lub czymś w tym rodzaju, nie sposób uniknąć skonfrontowania się z zawiłymi i problematycznymi kwestiami dziedziczenia. Czy warto rozdrabniać majątki? A może lepiej, by pierworodny zgarnął całą pulę i wykorzystał do maksimum potencjał pomnażania fortuny na chwałę nazwiska (choć niekoniecznie dla korzyści wszystkich, którzy go noszą).
David i Frederick okazali się bardzo nowocześni w tej kwestii i postawili na dość współczesną koncepcję sprawiedliwości, według której postanowili zapewnić swym dzieciom możliwość równego dziedziczenia. Czyż prawo faworyzujące jedynie pierworodnego nie jest niesprawiedliwością i przeżytkiem? W niemal całej Europie tak. Jednak tam, gdzie brytyjscy multimilionerzy wystawili swoje zamczysko, sprawy miały się zupełnie inaczej. Na tych ziemiach wciąż utrzymywał się system feudalny.
Średniowieczna wyspa w środku Europy
Francja i Wielka Brytania mogą wydawać się obszarami reprezentującymi same szczyty rozwoju politycznego, ale między nimi, na kanale La Manche, znajdują się wyspy, które utkwiły w średniowieczu. Jedną z nich, wyspę Brecqhou, w 1993 roku zakupili bracia Barclay'owie. To właśnie na niej postawili swój imponujący Fort Brecqhou. A skoro kupili i zbudowali, to czyż nie mają prawa do dysponowania swoim majątkiem wedle uznania? Okazało się, że nie do końca.
Chociaż może się wydawać, że prywatne wyspy funkcjonują jak prywatne państwa i ich właściciele mogą na nich robić, co chcą, wyspy podobnie jak inne ziemie czy nieruchomości przynależą do jakichś terytoriów i podlegają prawom, które w nich obowiązują.
Brecqhou połączona administracyjnie z wyspą Sark należy do Baliwatu Guernsey (wraz z większością innych Wysp Normandzkich). Obszary Baliwatu są zależne od korony brytyjskiej, ale nie należą ani do Wielkiej Brytanii, ani do Unii Europejskiej. Baliwat ma swój parlament, rząd i własną walutę, ale na tym komplikacje się nie kończą.
Nawet w obrębie Baliwatu Guernsey wyspa Sark wraz z położoną tuż obok niej wyspą Brecqhou stanowią odrębną polityczną całość z własnym ustrojem politycznym. Na Sarku panuje monarchia dziedziczna i ustrój feudalny. Senior Sarku jest lennikiem króla Anglii, któremu składa coroczną daninę (w wysokości 1/20 uposażenia XVI-wiecznego rycerza). 40 panów feudalnych dzierżawi ziemię od seniora. System danin zastępuje tu system fiskalny.
Jak na średniowieczny ustrój przystało, nie ma ubezpieczeń społecznych, a poruszanie się samochodami lub śmigłowcami jest zakazane.
W latach 90., gdy bracia kupowali wyspę, na Sarku nie uznawano rozwodów, mąż miał prawo wychłostać żonę, synowie mieli pierwszeństwo w dziedziczeniu i wciąż obowiązywała kara śmierci. Takie polityczne Galapagos.
Jako że cała populacja Sarku jest bardzo mała, liczy około sześciuset osób, na ferment oddolny trudno tu było liczyć. Na reformatorskie zapędy panów feudalnych tym bardziej. Impuls do zmiany przyszedł z zewnątrz i to bynajmniej nie ze strony ONZ, organizacji broniących praw kobiet, czy walczących z karą śmierci.
Średniowieczne relikty w prawie Sarku zaczęły zawadzać nowym właścicielom wyspy Brecqhou (przynależącej do Sarku), braciom Barclay.
Własne państwo czy reforma?
Właściwie dlaczego Barclay'owie mieliby przejmować się prawem Sarku? Czy jeśli już wystawili sobie neogotycki zamek, nie powinni iść za ciosem, zawładnąć okoliczną ziemią i stworzyć własne państwo? Na Brecqhou nie był to pomysł świeży.
Tego triku próbował już Leonard Joseph Matchan, poprzedni właściciel wyspy, który ustanowił nawet własną flagę i zaczął emitować znaczki, ale jakoś nie dorobił się uznania na arenie międzynarodowej. Bracia Barclay próbowali na różne sposoby udowodnić swoją niezależność od Sarku, ale gdy to nie dało rezultatów, poszli inną drogą.
Złożyli skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, co stało się początkiem wieloletniej prawniczej batalii przed rozmaitymi instancjami. Efekty? Na Sarku coś drgnęło.
W 2008 roku wprowadzono parlament i powszechne wybory. W sondażu z 2006 roku za radykalnym procesem demokratyzacji opowiedziało się 56 proc. społeczności (przy niemal 90 proc. frekwencji). Część feudalnego prawodawstwa uległa zmianie, a mieszkańcy zyskali formalny wpływ na kształt społeczności.
Przynajmniej do pewnego stopnia. Zależności na wyspie nadal są feudalne, frakcja seniora trzyma się mocno. Bracia Barclay też znaleźli swój sposób wpływania na wyborców. Kiedy np. mieszkańcy zagłosowali nie po ich myśli, bracia postanowili wycofać swoje inwestycje (i zlikwidować 170 miejsc pracy na wyspie). W 2012 roku w mediach pojawiły się informacje, że mieszkańcy protestują przeciwko zastraszaniu ze strony braci.
Pojawiły się też komentarze, że bliźniacy wprawdzie pomogli we wprowadzeniu demokracji na wyspie, ale przestała im się ona podobać, kiedy tylko przegrali w wyborach.
A jednak walka o sukcesję
Dziś energia Barclay'ów do toczenia batalii z Sarkiem nieco przygasła. Bardziej zajęci są wojną między sobą. Walczą oczywiście o majątek i o to, czyje dzieci co odziedziczą. Nie chodzi bynajmniej o stare historie z zamkiem (na Sarku nie obowiązuje już prawo primogenitury, do czego faktycznie się przyczynili), ale o gigantyczne imperium finansowe, którego strukturę porównano w jednym z artykułów w Forbes do "dziergania z mgły".
A co to za fortuna?
Początki zawodowej kariery braci nikną w mrokach legend w stopniu nie mniejszym, niż gdyby faktycznie żyli w średniowieczu. Wiadomo, że opuścili szkołę, mając po 16 lat, zaczęli też wtedy pracę w dziale księgowości firmy GEC. Później zabrali się za własne interesy, handlowali wyrobami tytoniowymi oraz słodyczami, a w wieku 26 lat życia mieli za sobą pierwsze bankructwo. Okazało się, że handel cukierkami to jednak nie to, ale wkrótce trafili na swoją pierwszą żyłę złota - nieruchomości. Tanie pensjonaty przerabiali na hotele o wyższym standardzie. W biznesie hotelarskim pozostali po dziś dzień (przez pewien czas byli nawet właścicielami londyńskiego Ritza), ale ich imperium znacznie rozszerzyło granice. Firmy transportowe, kurierskie, firmy z branży modowej, handlowej i przede wszystkim prasa (należą do nich między innymi The Telegraph i The Spectator). W 2018 roku ich majątek był szacowany na 5,8 miliarda dolarów.
Bracia mają tytuły szlacheckie. Otrzymali je za działalność charytatywną, którą się szczycą.
Swój sposób prowadzenia interesów trzymają jednak raczej w tajemnicy. Teraz kiedy zaczęli skakać sobie do oczu, a batalie prawne o majątek zapowiadają się na długie lata, obserwatorzy przewidują, że nieco światła zostanie przy okazji rzucone na struktury ich firm w rajach podatkowych, wywiązywanie się ze zobowiązań fiskalnych itd. "Historia braci Barclay i ich imperium biznesowego jest w pewnym sensie historią naszych czasów. Byli w stanie stworzyć imperium do tego stopnia skomplikowane i tajemnicze, że tak naprawdę nikt nie może z całą pewnością powiedzieć, gdzie są te wszystkie pieniądze " - napisała Jane Martinson w swojej analizie ich historii. Teraz kiedy członkowie rodziny zakładają sobie nawzajem podsłuchy i wynajmują firmy detektywistyczne, wiele z tajemnic wyjdzie z pewnością na jaw.
Iza Grelowska