Jej najlepsza sukienka pochodziła ze sklepu z rzeczami pogrzebowymi
Biedna dziewczyna z Avinionu została gwiazdą światowego formatu. Taki miała cel już od dzieciństwa i nic, nawet miłość, nie mogło jej w tym przeszkodzić.
Kilka miesięcy temu media zelektryzowała wiadomość, że Mireille Mathieu w końcu spotkała miłość swego życia. Na dowód przytaczano relację naocznego świadka, który widział piosenkarkę wychodzącą z ukochanym od jubilera, gdzie oglądali pierścionki z brylantami. Padały sformułowania w stylu: "szaleńcze uczucie". Idąc tym tropem, niektórzy posunęli się jeszcze dalej i donosili już nie o zaręczynach, ale o potajemnym ślubie. Ktoś zarzekał się, że widział Mireille z obrączką. Te sensacyjne doniesienia okazały się jednak tylko kolejną wyssaną z palca bajeczką na temat życia piosenkarki, która dodatkowo sama podsyca ciekawość fanów, mówiąc: "Moje życie prywatne jest tajemniczym ogrodem, co nie znaczy, że go nie miałam".
Faktem jest jednak, że nigdy nie dostarczyła prasie tematów do plotek. Zawsze sama, oddana karierze i mocno wierząca w Boga.
Gdy była dziewczynką, Cyganka przepowiedziała jej przyszłość. I nie widziała jej z mężem i dziećmi, ale podróżującą po całym świecie i odwiedzającą królewskie dwory. Miała rację, w życiu Mireille mężczyźni zajmowali ważną rolę, ale raczej nie w kontekście romantycznym. Jednym z nich był oczywiście ojciec "Mimi", Roger, z zawodu kamieniarz, niespełniony śpiewak. Gdyby wychowywał się w innych warunkach, być może jego tenor rozsławiłby którąś z francuskich oper. To on zaszczepił córce miłość do muzyki, dzięki niemu po Édith Piaf i to on zachęcał ją do śpiewania.
Roger Mathieu robił, co tylko w jego mocy, by utrzymać rodzinę. Wychodziło mu to różnie, bywało, że mieli do jedzenia tylko ziemniaki (zwłaszcza kiedy postanowił kupić telewizor na kredyt). Zasady panujące w ich ciągle powiększającej się rodzinie były bardzo restrykcyjne i Mireille musiała się do nich stosować nawet jako dorastająca panienka. Każde z dzieci musiało być w domu najpóźniej o godz. 20, wszystkie nosiły ubrania uszyte z tego samego materiału, a dziewczęta nie mogły mieć makijażu i nie spotykały się z chłopakami.
Każdy z czternaściorga rodzeństwa, bez wyjątku, miał swoje obowiązki w domu. Mireille, jako najstarsza, najwięcej. Zajmowała się maluchami, sprzątała, zmywała. Pewnie dlatego tak wryła się w jej pamięć Pierwsza Komunia. Nie dość, że była gwiazdą uroczystości, to jeszcze mogła założyć piękną, białą sukienkę.
Ważne miejsce w życiu "Mimi" zajmowali jej bracia. Ale nie jako opiekunowie - w jej rodzinie to kobiety były silne, a chłopcy wymagali ciągłej troski. Zajmowała się nimi, gdy chorowali (m.in. na zapalenie opon mózgowych) i za każdym razem żarliwie modliła się o ich wyzdrowienie.
Pod skrzydłami Starka
Mireille nawet bez szafy pełnej pięknych ubrań, jakie miały jej koleżanki, podobała się chłopcom. Jej spontaniczność i charakterystyczny głośny śmiech szczególnie przypadły do gustu jednemu z kolegów, Michelowi. Gdy zaczęła występować na lokalnych konkursach, był jednym z jej najwierniejszych fanów i zawsze siedział w pierwszym rzędzie razem z rodziną Mathieu. "Mimi" bardzo go lubiła, ale - ku jego rozczarowaniu - tylko jako kolegę.
19-letnia piosenkarka, zapytana przez swego późniejszego menedżera, Johnny’ego Starka, czy jest w jej życiu jakiś chłopak, zdecydowanie zaprzeczyła. Później pisała w swojej autobiografii: "Flirtowanie nigdy mnie nie pociągało. Poza tym w mojej głowie powoli dojrzewała idea, która z czasem przejęła całe moje myśli: chciałam być piosenkarką. Czy istnieje cudowniejsze zajęcie na świecie? Daje ci radość przez cały rok. A ty dajesz szczęście tym, którzy cię słuchają, zapominają o problemach i bólu".
Johnny Stark stał się dla "Mimi" przewodnikiem, nauczycielem i opiekunem przez kolejne 30 lat (aż do śmierci w 1989 r.). Dostał zresztą błogosławieństwo jej ojca. Przekonał do siebie jego i resztę familii podczas uroczystego obiadu w eleganckiej restauracji, na który zaprosił wszystkich, łącznie z najmłodszą siostrzyczką Mireille. Gdy wziął pod swoje skrzydła skromną dziewczynę z Avinionu, oboje czekała ciężka praca. "Mimi" miała poważne braki w edukacji, nie umiała prawidłowo posługiwać się sztućcami, mówiła z mocnym akcentem, a jej głos wymagał oszlifowania. Stark sporo ryzykował i nie mógł sobie pozwolić na to, by ta inwestycja się nie zwróciła.
Nawet sama "Mimi", gdy pierwszy raz zobaczyła film ze sobą na scenie, była przerażona. Johnny dał jej listę rzeczy, które musi zmienić: przestać robić miny, nie machać ramionami, nie poruszać się jak nakręcana lalka. Praca nad sobą zajmowała Mireille większość czasu, bo też sporo miała do nadrobienia.
Na początku kariery wielu rzeczy doświadczyła po raz pierwszy: jechała pociągiem, leciała samolotem, dostała swój własny pokój... Nie wspominając o zakupie pierwszych perfum, kosmetyków, butów. "Najbardziej kocham perfumerie. Nigdy nie męczy mnie podziwianie tych pięknych pudełek i eleganckich buteleczek. Prawdę mówiąc, do dziś zwracam większą uwagę na kształty niż na ich zawartość" - przyznaje gwiazda.
Żyje tylko dla muzyki
Dla "Mimi" to był zupełnie nowy, nieznany świat. Do tej pory za wzór elegancji uchodziła w jej mniemaniu sukienka z tiulowymi rękawami, kupiona przez jej ojca w sklepie z rzeczami pogrzebowymi. Ale poza pokazaniem jej wielkiego świata Johnny, którego nazywała wujkiem, spełnił obietnicę daną jej rodzinie i trzymał ją na krótkiej smyczy. Chciał rozwiązać z nią kontrakt, gdy przypadkiem na przyjęciu u producenta filmowego Joe Pasternaka w Hollywood napiła się wódki i rozochocona zaczęła śpiewać.
"Widzę, że Stark robi do mnie z daleka złe miny, chrząka. Myślę sobie: o co mu chodzi? Piję i nagle robi mi się bardzo wesoło. Zaczynam chichotać, jestem wstawiona. Wyszłam na środek salonu i zaproponowałam, że odśpiewam swój repertuar. Kiedy zabrakło mi własnych piosenek i zaintonowałam »Marsyliankę «, ciocia Irene wyprowadziła mnie do łazienki" - wspominała w jednym z wywiadów.
Zasady Johnny’ego były proste: obowiązkowe 10 godzin snu, a potem praca. Niewiele było czasu na romanse, zwłaszcza że Stark ciągle miał ją na oku. Wynajął jej nawet mieszkanie w sąsiedztwie swego domu. Pilnował też, by sodówka nie uderzyła jej do głowy. Nie pokazywał jej ani bardzo dobrych, ani złych recenzji. Być może ktoś inny by się buntował, ale nie "Mimi". "On stworzył barierę między mną a światem, ale to było dobre. Chciał mnie chronić i ja to bardzo doceniałam. Bez niego bym zginęła" - zapewnia artystka.
Czy uważa, że coś straciła, żyjąc tylko dla muzyki? Nie marzyła o roli matki, bo w rodzinnym domu widziała, jak ciężka to praca. "Ludzie pytają mnie często, czy ja się poświęciłam dla sztuki. Mój Boże, jakie poświęcenie? To wszystko było cudowne" - mówi.
Wciąż zachwyca ją świat, jak wtedy, gdy jako młoda dziewczyna po raz pierwszy opuściła rodzinny Avinion. W październiku będzie można podziwiać ją także w Polsce - koncerty francuskiej gwiazdy odbędą się we Wrocławiu, Warszawie i Gdyni.
Joanna Lenart