Reklama

Joanna Szczepkowska: Piłka na szachownicy

​Dziś dorabia się osobowość szybko i efektownie. Można umieścić ofiarę w okolicznościach, w których nie bywa, można publicznie dopisać słowa, których nie powiedziała.

Wchodzisz do księgarni, a tam sklep z warzywami. Idziesz do parku, a tam samochodowy korek. Jesteś brunetką, patrzysz w lustro, a tam blondynka. Masz na imię Katarzyna, a mówią do ciebie Zosiu. Masz pogodną naturę, a wszyscy pytają, czemu jesteś smutna. Sny? Niekoniecznie. 

Niedawno w jednym ze starych kalendarzyków znalazłam taką refleksję: "chciałabym być sobą, ale która to jest?". Pisałam to jako nastolatka, niewiele wiedząc o tym, że druga osobowość nie musi pochodzić z wewnątrz, może zostać nadana przez otoczenie. 

Reklama

Tak naprawdę to nic nowego, tak działa plotka. Przez intrygi, pomówienia zwykle oblepiano ofiarę cechami, których nie posiada, i zdarzało się, że dożywotnio. Wyobrażam sobie, że na dworach królewskich i w innych gniazdach plotki często chowano kogoś całkiem innego, niż był w istocie. Kogoś, kto tak długo był ofiarą intryg, że nie miał siły wyplątać się z sieci fałszywych cech, które mu nadano. Tak więc dobre i cierpliwe żony chowane były jako ksantypy, tchórze jako bohaterowie, cnotliwi jako grzesznicy. 

Czasem słucham opowieści o zmarłych aktorach, których znałam bardzo dobrze, i nie mogę uwierzyć, że plotka o nich zaszła tak daleko poza ich życie. Abstynenci są alkoholikami, dobre matki nieczułymi egocentryczkami, wierni mężowie opętanymi donżuanami. Odwijanie takiej pajęczyny nic nie daje - co to za wiadomość, że ktoś poświęcił karierę dla rodziny albo że jego pasją było pszczelarstwo. Plotka o ciemnych stronach daje sobie radę z takimi szczegółami bez żadnego wysiłku. 

Ale to kiedyś. Dzisiaj dorabia się osobowości znacznie szybciej i efektowniej. Można umieścić ofiarę w okolicznościach, w których nie bywa, można publicznie dopisać słowa, których nie powiedziała. W wypadku tzw. osoby publicznej jest coraz mniej dróg, po których można poruszać się bezpiecznie. Jak żyć zgodnie ze swoim gustem, nie narażając się na to, że wpadnie się w łapy kiczu? 

Po różnych przejściach mam wielką frajdę w istnieniu niszowym. Zaczęłam swoje artystyczne życie od telewizji, dalej wszystko potoczyło się bardzo centralnie, a potem na własne życzenie zeszłam na boczne drogi. Dobrze mi tu. Nie chcę inaczej. To jest mój charakter pisma. Nie chodzę na gale, nie bywam, nie fotografuję się na ściankach, chociaż rozumiem oczywiście, że ktoś to lubi i tego chce. Ja nie chcę, ale co z tego? 

Myli się ten, kto myśli, że wystarczy nie chodzić tam, gdzie króluje moda i celebryci. Coraz bardziej zacierają się granice gustów na życie. Żona poety, człowieka, który należy do intelektualnej elity, zaprosiła mnie na "kameralne spotkanie" z okazji promocji zbioru jego wierszy. Oczywiście poszłam. To zaproszenie w odróżnieniu od innych potraktowałam poważnie i nawet zapisałam sobie w kalendarzyku. Wchodzę więc na teren refleksji i kameralności, a tam... witają mnie błyski fleszy, chmara fotografów czyha na każdy ruch, na potknięcie, na przypadkowy grymas. Następnego dnia pod hasłem "Joanna Szczepkowska na ściance" na portalach pojawia się zbliżenie mojej torebki, butów, paznokci. Celebryctwo do potęgi. Inaczej mówiąc, jestem w grze, w którą nie gram. 

Może zbyt naiwnie podchodzę do określenia "kameralne spotkanie", może już po prostu nie ma czegoś takiego? Poszłam na teatralną premierę. Kiedyś to naprawdę nie było możliwe - teraz teatralne foyer niewiele różni się od korytarzy na konkursach piękności. Ostatnio była też ścianka. Armia fotografów napierała na mnie, żebym stanęła przed logo teatru. Nie bardzo wiadomo, co zrobić - z jednej strony głupio odmówić promowania teatru, do którego się przyszło, ale z drugiej... wiadomo przecież, że nie o teatr tu chodzi, ale o kolor paznokci, kroplę potu na nosie i o wymarzone zmarszczki, których zdjęcia sprzedają się w portalach najlepiej. 

I znowu znalazłam się tam, gdzie nie miałam zamiaru wchodzić. I nie ma jak wykrzyczeć: to nie tak, to nie ja, jestem z innej bajki!!! Kiedyś, kiedy jeszcze zapraszano mnie na festiwal do Międzyzdrojów, widziałam, jak jakaś aktorka chciała wyprosić fotografów, którzy robili jej zdjęcia w hotelowym basenie. Odpowiedzieli jej, słusznie zresztą, że jeśli się nie chce być fotografowanym, to się nie przyjeżdża na taki festiwal. Zgadzam się. Jak się wchodzi na boisko do gry w piłkę, to się gra w piłkę, a nie w szachy. Rzecz w tym, że coraz trudniej grać w szachy. Nie wiadomo, z której strony ktoś cię kopnie albo sfauluje. Chciałabym być sobą, ale która to jest?

JOANNA SZCZEPKOWSKA
TWÓJ STYL 6/2017


Zobacz także:

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy