Kaśka Sochacka: Umiem tupnąć nogą i idę po swoje
Siedem lat minęło, odkąd pojawiła się nadzieja na debiutancką płytę. Przed pandemią popularność - oraz łatkę "Korteza w spódnicy" - przyniósł jej utwór "Wiśnia". 26 marca ukażą się "Ciche dni" - płyta, którą pokaże, że choć z Kortezem wiele ją łączy, Kaśka Sochacka ma swoją wartość. Zakochacie się w jej głosie, tekstach i muzyce.
Agnieszka Łopatowska, Styl.pl: Podobno kiedy byłaś mała, chciałaś być księdzem. Przeżyłaś rozczarowanie, kiedy mama wytłumaczyła ci, że dziewczynki nie mogą być księżmi. Podcięło ci to skrzydła czy otworzyło nowe możliwości?
Kaśka Sochacka: - To taka mała, zabawna anegdota z dzieciństwa. Miałam wtedy może z pięć lat. Poszłam do mamy i powiedziałam, że chcę zostać księdzem. W księdzu prawdopodobnie podobało mi się to, że stał na ambonie, śpiewał i wszyscy go słuchali. Później skumałam, że to, o co mi wtedy chodziło, to domena piosenkarzy.
Występowałaś kiedy byłaś mała?
- Nie wiem, czy tak to określić... Miałam pewne epizody... Moja mama zajmowała się kulturą w małej gminie. Organizowała wydarzenia kulturalne, w tym tak zwane festyny. Pamiętam, że na jednym z nich występowałam jako mały dzieciak. Miałam sześć lat, spódnicę w czerwone grochy i śpiewałam piosenkę.
Ludzie pochodzący z małych miejscowości czasem wytykają tym z dużych miast, że jest im w życiu łatwiej i przez to są bardziej leniwi. Masz poczucie, że kiedy pochodzi się z małej miejscowości, trzeba się starać bardziej?
- Urodziłam się w latach 90. w miejscowości, która liczy 700 mieszkańców. Nikt z rodziny nie zakładał, że będę się muzyką zajmować, a już na pewno, że będzie to aż tak na poważnie. Z Pradeł, gdzie mieszkaliśmy, do Zawiercia, najbliższej większej miejscowości, mieliśmy około 25 kilometrów. Wtedy śpiewanie nie było modne, nie było dziesięciu programów talent show etc., a moi rodzice nie byli z tych, którzy planowali już w dzieciństwie, kim zostanie ich dziecko. Nawet gdyby chcieli coś z tą muzą w moim życiu robić, to pojawiały się jakieś zwykłe problemy życia codziennego.
Miałam sześć lat, spódnicę w czerwone grochy i śpiewałam piosenkę
- Logistyczne?
- Chociażby. Ciągle mówimy o latach 90.. Na pewno, gdybym mieszkała w mieście, to łatwiej byłoby się gdzieś zahaczyć, iść na jakieś zajęcia i tak dalej, ale nie ma co narzekać, bo finalnie swoim tempem i zawziętością jakoś do tego doszłam. Jednak dopóki mieszkałam w Pradłach, to wydawało mi się, że skoro dobrze się uczę, a w domu nigdy się jakoś specjalnie nie przelewało, to naturalną koleją rzeczy jest, że muszę iść na dobre studia, a potem znaleźć dobrą pracę i zarabiać pieniądze. Marzyłam, żeby zajmować się muzyką na poważnie, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak do tego dojść.
Te marzenia zaczęły się urealniać siedem lat temu. Wtedy wydawało się, że zaraz wydasz płytę, która ostatecznie ukaże się 26 marca tego roku. Jej losy przypominają mi jazdę rollercoasterem...
- Początek 2014 roku, kiedy podpisałam kontrakt z wytwórnią Jazzboy, był piorunujący i obiecujący. To, jak się potoczyły moje losy od tamtego momentu, jest dosyć skomplikowane i najlepiej obrazuje je story, które będzie dołączone do płyty. Trzeba przyznać, że dużo zakrętów i takich nieprawdopodobnych zwrotów akcji wydarzyło się w tym czasie.
Podmiot liryczny tekstów z twojej płyty "Ciche dni" wydaje się być mocno uległy i pokorny wobec mężczyzn czy też innych swoich miłości czy słabości. Na ile współczesne kobiety wydają ci się silne, a na ile ciągle od czegoś uzależnione?
- Trochę się nie zgodzę. Wydaje mi się, że ta postać liryczna nie jest uległa. Jest raczej bardzo świadoma, dużo obserwuje, ma spory dystans do pewnych rzeczy, ale jednak jest wrażliwa i stara się o tym wszystkim opowiedzieć. A co do kobiet - wydaje mi się, że jesteśmy silne.
Mówisz, że do tej pory napisałaś kilkaset, o ile nie kilka tysięcy wierszy. Długo były dla ciebie czymś innym niż teksty piosenek. Dlaczego to dla ciebie inny rodzaj twórczości?
- To jest ciekawe. Wiersze pisałam od dziecka. Były zawsze bardzo osobiste. Kiedy przychodziło jednak do pisania piosenek, miałam problem, żeby powiedzieć pewne rzeczy wprost, więc wolałam się chować za stosem metafor. Dopiero Agata Trafalska (współautorka tekstów Kaśki Sochackiej, ale i Korteza czy Ani Dąbrowskiej - przyp. red.) pomogła mi się otworzyć. Posłuchała dema "Wiśni" i "Porzucić", które były piosenkami zrobionymi właśnie z wierszy i przekonała mnie, że to jest moja droga. Od pewnego momentu zaczęłam robić więcej piosenek w ten sposób - zaczęłam wychodzić od wierszy, a potem dorabiałam melodie.
Jakie to uczucie, kiedy ktoś do twojego tekstu dokłada swoje emocje?
- To zależy. Jeśli czuję, że to, co ktoś dokłada, otwiera mi głowę i jest w tym jakiś element "wow", to korzystam z tego z wielką wdzięcznością. Inaczej jest, jak czegoś nie czuję. Staram się być obiektywna, ale nauczyłam się ufać swojej intuicji.
Ponad rok temu pod twoją piosenką jeden z fanów napisał: "Dla mnie to fenomen, że Kasia ma tak niesamowity głos, a jest tak mało znana. Chciałbym ją zobaczyć w duecie z Kortezem i Podsiadło". Ziściło się...
- Wzrusza mnie to, że tak to wyszło, że to się wszystko po prostu wręcz samo działo, jakby spadało z nieba. To dla mnie zaszczyt gościć na płycie takich artystów jak Dawid, Kortez czy Vito Bambino.
Szarą eminencją wielu znakomitych płyt, które się pojawiają w Polsce, m.in. wspomnianych artystów czy Męskiego Grania, jest Olek Świerkot - kompozytor i producent. Co dołożył do twojej płyty?
- Moja płyta kompletnie nie wyglądałaby tak, jak wygląda, gdyby nie Olek. Zostawił na niej bardzo dużo siebie. Jestem mu też wdzięczna, że stworzył dla mnie przestrzeń, w której nie czułam się jak osoba, która nic nie wie, nic nie umie. Dopingował mnie i zachęcał, żebym zrzucała do piosenek każdy pomysł, który mi przyjdzie do głowy i wiele rzeczy zrobiliśmy tak naprawdę razem. Często siedząc za jego plecami na kanapie i patrząc jak pracuje, bierze gitarę do rąk i zaczyna grać, byłam rozłożona na łopatki. Jest bardzo utalentowanym facetem, który robi piękne rzeczy. Zawsze trafiał w punkt, w mój gust, w moją wrażliwość i dobrze się rozumieliśmy. Dostałam od niego dużo wsparcia. Olek powinien sam nagrać płytę. Myślę, że to by było coś ekstra.
Do któregoś z utworów jesteś szczególnie przywiązana?
- Mam słabość do piosenek "Spędź ze mną trochę czasu jeszcze", "Balkon" i do "Wiśni". Ale nie umiem wybrać ulubionej. Kiedy powiedziałam o tych trzech, to chcę powiedzieć o tych siedmiu następnych, żeby im nie było przykro. (śmiech)
Twoje piosenki pojawiły się czołówkach popularnych seriali, ale nie znajdą się na płycie.
- Nie do końca tak jest, bo oprócz edycji podstawowej "Cichych dni" wydajemy też dwupłytową edycję specjalną. Na drugiej płycie będzie i "Trochę tu pusto", i "Jeszcze".
Jak będzie wyglądał twój 26 marca w tym roku?
- Chyba będę chodzić do góry nogami cały dzień. Pewnie moje emocje są tak spotęgowane, bo naprawdę długo czekałam na tą płytę. Dużo mnie ona kosztowała, ale jestem z niej niesamowicie dumna. Jak przyjdzie dzień premiery, to będę się po prostu szczerze z serca cieszyć i chciałabym, żeby ze mną cieszyli się ci wszyscy, którzy przy mnie byli, gdy nie było łatwo, bo to też ich płyta, ich sukces. Gdyby nie oni, to bym dawno to wszystko odpuściła.
Czego Kaśka Sochacka dowiedziała się o sobie i innych w czasie pandemii - czytaj na następnej stronie >>>
***Zobacz także***
Masz oddane grono fanów - jak to jest być idolką?
- Nie wiem. (śmiech)
- Na początku w tym gronie byli sami znajomi, a teraz na Facebooku czy Instagramie odzywa się mnóstwo osób i łapię się na tym, że ja prawie nikogo nie znam... Ale ci wszyscy ludzie stają się dla mnie bardzo ważni. Niektórych, tych najbardziej aktywnych, już nawet kojarzę. Jak ruszą koncerty i świat wróci do jakiejś normalności, to na pewno chciałabym im przybić piątkę.
Nazywanie cię "Kortezem w spódnicy" jest nobilitujące czy szufladkujące?
- Każdy mnie o to pyta, a ja nie rozumiem co w tym złego, że ktoś mnie tak nazywa. Kortez jest świetnym artystą, więc jeśli ktoś widzi jakieś podobieństwa, to traktuję to jako komplement, ale myślę, że płyta w pewnym sensie pokaże, kim jest Kaśka Sochacka. Te określenia zaczęły się pojawiać od czasu "Wiśni", bo wykonywaliśmy ją razem z Łukaszem na jego trasie. Jeśli ktoś chciał mnie wtedy usłyszeć, mógł to zrobić tylko na jego koncertach. Poza tym sporo nas łączy - jesteśmy z tej samej wytwórni, pracujemy z tymi samymi ludźmi i obydwoje chyba nie lubimy blichtru.
Wydaje mi się, że to kwestia podobnej wrażliwości.
- Na pewno mamy podobną wrażliwość. Gdyby nie to, to byśmy się artystycznie nie spotkali na swojej drodze.
"Wiśnia" była pierwszym singlem planowanej wtedy płyty. Rozbiła bank, była grana w stacjach radiowych, biła rekordy w internecie. Zakochały się w niej wszystkie moje koleżanki. A zaraz potem... nadeszła pandemia. Myślisz czasem, co by było, gdyby epidemia nie zmieniła planów całego świata?
- Nigdy się nie dowiemy, możemy tylko spekulować. Pewnie płyta wyszłaby szybciej, miałabym za sobą trochę koncertów. Ale świat zwariował i nic nie możemy z tym zrobić, musimy się dostosować. Od samego początku przeczuwałam, że co najmniej dwa lata będą tak wyglądać. Minął rok, jestem nim bardzo zmęczona i chciałabym już wrócić do normalności. Chyba wszyscy tak mają.
To będzie "nowa normalność".
- Pewnie już nic nie będzie tak samo.
Dowiedziałaś się czegoś nowego o sobie i ludziach w czasie lockdownów i epidemii?
- Uderzyło mnie to, jakim podzielonym narodem jesteśmy. W początkowej fazie pandemii wszyscy przenieśli się do internetu. Na Facebooku wciąż obserwowałam kłótnie. Nagle wszyscy stali się specjalistami w zakresie medycyny i wirusologii. Uderzyło mnie to, że ludzie nie czytają, nie weryfikują informacji, tylko lajkują memy i na tej podstawie kształtują swoje poglądy. Był taki moment, że zrobiłam sobie detoks od mediów społecznościowych, bo mnie to dobijało. Druga rzecz - nie sądziłam, że aż tylu wokół mnie jest egoistów. Pandemia ich pięknie podświetliła. Niebywałe. I smutne.
- A o mnie samej? Myślałam, że jestem twardsza, ale jak się to wszystko zaczęło, to był moment paniki. Obawy o życie bliskich, oddalonych o dziesiątki kilometrów. Cały czas dzwoniłam do domu i mówiłam, że słyszałam, że trzeba to albo tamto. Chciałam ich uchronić. Każda inna wizja mnie paraliżowała. Dosłownie - paraliżowała.
Może i jestem miła, ale też stanowcza i mam twardy kręgosłup
Pandemia mocno dotknęła branżę artystyczną pod kątem ekonomicznym - odczuwasz tego skutki?
- Oczywiście, chyba każdy na świecie odczuwa skutki pandemii. Miałam w planach sporo koncertów w 2020 roku, ale się nie udało, jednak muszę przyznać, że przed pandemią jakoś intensywnie nie koncertowałam, więc nie było jakiejś olbrzymiej zmiany pod tym kątem w moim życiu. Kryzys to kryzys, to ciężka rzecz dla nas wszystkich. Historia pokazuje, że po takich wydarzeniach trzeba będzie się odbijać przez wiele lat. To nie jest łatwe dla nikogo.
Kiedy nie mogłaś utrzymywać się z grania, żadnej pracy się nie bałaś, jednak zawsze dążyłaś do tego, żeby zajmować się muzyką profesjonalnie.
- Dzisiaj nie czuję, że pracuję, a cały czas coś robię. Spełniam marzenia, jestem szczęśliwa, wstaję rano późno i od razu mam uśmiech na ustach.
Wstaję rano późno - lubię to określenie.
- (śmiech) Moją siostrę bardzo denerwuje to, kiedy dzwoni do mnie o 11:00, jest już którąś godzinę w pracy, a ja jeszcze śniadania nie jadłam. Naprawdę cieszę się, że moje życie teraz tak wygląda, że mogę się zajmować tylko muzyką. Mam jednak z tyłu głowy, że dzisiaj jestem tutaj, a jutro mogę być tam, gdzie już kiedyś byłam, gdzie nie było mi najlepiej.
Jesteś wrażliwa, miła i optymistyczna, a ze zdrobnień swojego imienia za przydomek artystyczny obrałaś takie bardziej łobuzerskie. Na pewno dobrze wybrałaś?
- Dobrze, dobrze. Bo może i jestem miła, ale też stanowcza i mam twardy kręgosłup. Jak się mnie bardziej pozna, to wiadomo, że stawiam na swoim, jestem Zosią - samosią, umiem tupnąć nogą i idę po swoje. Poza tym nikt na mnie chyba Kasia nie mówi. Kaśka jest dobra.
Rozmawiała: Agnieszka Łopatowska
***
Zobacz również: