Katarzyna Kucewicz: Nie warto bać się na wyrost

- Lęk, podobnie jak inne silne emocje, wypacza coś, co nazywam przejrzystością umysłu, a więc zdolnością do logicznego, analitycznego myślenia. Obraz świata jest zniekształcony, a człowiek nie jest w stanie podejmować racjonalnych decyzji. To, czego się boimy, wyolbrzymia się, inne rzeczy tracą na znaczeniu – mówi Katarzyna Kucewicz- psycholożka, psychoterapeutka, autorka książek.

Silne emocje sprawiają, że nie myślimy racjonalnie
Silne emocje sprawiają, że nie myślimy racjonalnie123RF/PICSEL

Katarzyna Pruszkowska: Lęk przed tym co będzie, obawa, że teraz życie będzie na powrót trudniejsze - takie nastroje panują, a nawet dominują, na wielu grupach, które przeglądam od czasu ogłoszenia wyników wyborów. Jakie są źródła tego lęku?

Katarzyna Kucewicz: - Pierwszym jest kampania, która była agresywna i w dużej mierze budowana właśnie na straszeniu. Media prorządowe barwnie opisywały na przykład, co się rzekomo stanie, jeśli wybory wygra opozycja. Pokuszę się o stwierdzenie, że poprzez takie regularne pokazywanie katastroficznych scenariuszy wielu ludziom zaczepiono lęki, których wcześniej nie mieli, lub przyczyniono się do ich wyolbrzymienia. Nie wiem, czy nazwałabym te działania propagandą, ale faktem jest, że wpływ, jaki mają na nas media, i nie mówią tu wyłącznie o jednej stacji, bywa dojmująco druzgocący. Oglądamy programy, w których obcy nam ludzie kłócą się, często używając wręcz rynsztokowego języka, i bezwiednie przesiąkamy tą atmosferą.

A potem odtwarzamy we własnych domach?

- Czasem tak. W moim gabinecie coraz częściej zdarza się, że pacjenci przychodzą i mówią: "chyba nie pojadę do domu na święta, bo nie wiem, jak wytrzymam z rodziną. Oni wszyscy głosują na, dajmy na to, KO" albo "okazało się, że mój dobry kolega jest zwolennikiem Konfederacji, więc przestałem go zapraszać na imprezy, nie mogę słuchać tego bełkotu". Polityka stała się wyznacznikiem tego, z kim chcemy mieć bliskie relacje, a z kim nie.

Nie było tak zawsze?

- Bez wątpienia zawsze był to jeden z czynników konfliktogennych, natomiast nigdy jeszcze nie miałam tylu pacjentów, dla których polityka byłaby tak kluczowa. Oczywiście jest  istotną sferą naszego życia, bo wpływa na to, jak nam się żyje, ile zarabiamy, jaki jest stan edukacji, służby zdrowia. W świetle tego, co dzieje się w Ukrainie czy Izraelu ważne jest także to, czy rządzący są w stanie zagwarantować nam bezpieczeństwo. Natomiast jako terapeutkę ciekawi mnie to, że jesteśmy gotowi zerwać więzi dlatego, że rodzice są zwolennikami PiS-u lub że siostra głosuje na Lewicę. Jeśli tak stawiamy sprawę, to znaczy, że musimy czuć się bardzo zagrożeni i nadużyci przez rządzących polityków, że czujemy że jakaś partia nam bezpośrednio zagraża, chce nam zrobić krzywdę. Stąd taka ostrość w osądach.

- Przeciwnicy PiS czuli wielki lęk związany z tym, dokąd zmierzałaby Polska w takim stylu rządzenia, jaki mieliśmy przez ostatnie 8 lat. Zwolennicy tej partii denerwują się o to samo teraz. O ile przeciwnicy mieli podstawy żeby się bać, realne dowody na to, że nie były to uczciwe zagrania, te obecne lęki wydają się na wyrost.

Czyli boimy się tego, czego jeszcze nie ma lub w ogóle nie będzie.

- Tak, bo nowy rząd  jeszcze się nie zawiązał, nic się jeszcze nie zmieniło. Ludzie boją się nie tego, co już się dzieje czy wydarzyło, ale tego, co potencjalnie może się wydarzyć. W psychologii mówimy, że to lęk, a nie strach. Lęk dotyczy neurotycznego wyobrażenia, a strach ma swoje uzasadnienie.

- Lęk, podobnie jak inne silne emocje, wypacza coś, co nazywam przejrzystością umysłu, a więc zdolnością do logicznego, analitycznego myślenia. Obraz świata jest zniekształcony, a człowiek nie jest w stanie podejmować racjonalnych decyzji. To, czego się boimy, wyolbrzymia się, inne rzeczy tracą na znaczeniu.

Domyślam się, że w takim stanie trudno o empatyczne podejście do drugiego człowieka i spokojne wysłuchanie jego obaw, racji, nadziei.

- Tak, to jedna z przyczyn tego, że trudno porozumieć się członkom rodzin, którzy mają odmienne poglądy polityczne czy światopogląd. Ludzie rozmawiają ze sobą, ale te rozmowy nie są nastawione na dialog, tylko monolog każdej ze stron. Uparcie próbują przekonywać innych do swoich racji, choć z doświadczenia wiedzą, że skończy się to kłótnią. To trudna prawda, ale im prędzej ją przyswoimy, tym lepiej: ludzi zmieniają doświadczenia, nie pogadanki. A zmiana zachodzi tylko kiedy człowiek jej naprawdę pragnie.

Rozumiem, że póki jesteśmy pod wpływem dużego lęku, nie myślimy logicznie. Jak zatem choć trochę obniżyć jego poziom i wrócić do równowagi?

- Po pierwsze, warto sprawdzić, czy to, czego się boję, naprawdę istnieje czy to tylko moje przewidywania. Oddzielenie faktów od wyobrażeń jest kluczowe. Na przykład to, że wojna w Ukrainie w początkowej fazie powodowała w nas napięcia, było zupełnie naturalne. Jednak silny lęk o to, że wojna lada dzień wybuchnie u nas, połączony z gromadzeniem zapasów, czy robieniem planów ucieczki był reakcją na wyrost, podyktowaną lękiem. Tutaj lęk powodowała nie obiektywna rzeczywistość, ale nasze katastrofizowanie, czarnowidzenie.  Albo inny przykład - boimy się emigrantów, bo naoglądaliśmy się nagrań, na których widać przemoc, bijatyki, rabunki; słyszymy, że jeśli przyjadą do Polski, będą tylko gwałcić i zabijać. Jednak czy to prawda o emigrantach? Czy takie sytuacje nie dzieją się u nas codziennie?

Wystarczy przeczytać wiadomości z ostatniego tygodnia, żeby wiedzieć, że tak, dzieją się.

- No właśnie. A przecież nie powstrzymuje nas to przed wychodzeniem do domu, chodzeniem do pracy, na zakupy, wysyłaniem dzieci do placówek. Trudne sytuacje są niestety częścią naszej rzeczywistości, ale ludzie mają na szczęście mechanizmy, żeby sobie z nimi radzić. Żeby żyć normalnie mimo tego, że nie można przewidzieć wszystkich niebezpiecznych sytuacji.

Czyli boimy się tego, co jest, nie tego, co może być. Bo nasza wyobraźnia jest nieograniczona i w silnym stresie chętnie podrzuca nam kolejne kiepskie wersje przyszłości.

- Tak jest. Po drugie, warto zastanowić się, na co mamy wpływ, a na co nie. Dzięki temu unikniemy bezcelowego zamartwiania się, a czas poświęcimy na to, co naprawdę istotne. Podam przykład, może banalny, ale sądzę, że dobrze oddaje to, co mam na myśli. Jeśli lekarz powie, że mam wysoki poziom cholesterolu i grozi mi zawał, mogę całe dnie leżeć na kanapie i się tym zamartwiać. Ale mogę też przejść na dietę i zacząć się ruszać, co pomoże obniżyć ryzyko zrealizowania się czarnego scenariusza.

- Chciałabym podzielić się jeszcze jednym sposobem, choć wiem, że takie rady często są zbywane, bo brzmią jak truizmy. Żeby dobrze radzić sobie z napięciem, trzeba regularnie o siebie dbać. Mam tu na myśli elementarną troskę o siebie, a więc wysypianie się, dobre odżywanie i ruch, a także dbanie o higienę psychiczną. Póki jesteśmy silni, a życie toczy się swoim torem, zaniedbania na tych polach mogą nie być odczuwalne, szczególnie u młodych ludzi. Jednak kiedy pojawia się silny stres czy lęk, a okazuje się, że już wyjściowo jesteśmy w kiepskiej formie, powrót do równowagi jest znacznie trudniejszy.

Rzeczywiście, nie pani jedna mówi o tym, że powinniśmy dbać o podstawy. Ale tempo życia często sprawia, że o tym zapominamy czy "nie mamy czasu".

- Właśnie dlatego nie mówię o wyjazdach do SPA, chodzeniu na masaże, na jogę, do kina, do teatru. Oczywiście to wszystko cenne rzeczy, które pomagają się zrelaksować, ale jedne z nich długo trwają, drugie są kosztowne. A sen i spacery są za darmo. Nie chodzi o duże rzeczy od czasu do czasu, ale codzienne drobiazgi, które dzień po dniu wzmacniają nasz dobrostan.

- Kiedy jesteśmy znerwicowanymi kłębkami nerwów i zaczynamy snuć czarne wizje przyszłości, wzrostu cen, bezrobocia, utraty dopłat etc. możemy się tak, przepraszam za kolokwializm, nakręcić, że trudno będzie nam samodzielnie dojść do siebie. Jeśli więc pojawią się myśli obsesyjne, bezsenność, ciągłe scrollowanie social mediów - i to wszystko w takim natężeniu, że uniemożliwia normalne życie, powinniśmy zwrócić się o pomoc do specjalisty. To, o czym mówię teraz, nie dotyczy oczywiście większości z nas, ale z doświadczenia wiem, że u pewnej grupy ludzi wynik wyborów może być triggerem wystąpienia epizodu depresyjnego czy zaostrzenia się stanów lękowych, z atakami paniki włącznie.

Wiadomo też, że elementem dbania o siebie są też głębokie relacje z innymi. A bywa tak, jak już powiedziałyśmy, że w trudnym czasie te więzi mogą się rozluźnić.

- Nie zawsze. Powiem pani coś, co mnie osobiście bardzo ucieszyło - z niedawno przeprowadzonych badań wynika, że Polacy mają już dość podziałów i czują silną potrzebę dogadania się, zjednoczenia. Respondenci zauważyli, co działo się z nimi w okresie przedwyborczym i mają już dość kruszenia kopii o politykę. Kampania nas mocno polaryzowała, ale mam wrażenie, że razem z wyborami przyszedł pewien rodzaj zmęczenia, które może, podkreślam - może, doprowadzić do tego, że przestaniemy tak kurczowo trzymać się swoich racji.

Co można zrobić, żeby tak się stało?

- Najważniejszą sprawą jest to, żeby raz na zawsze przestać próbować "nawracać" bliskich na swoją opcję polityczną. Trzeba zaakceptować to, że choć jesteśmy rodziną, każdy ma prawo do własnych poglądów. Czy nam się to podoba, czy nie. Tutaj można zadać dobrze znane pytanie o to, czy ważniejsza jest racja czy relacja. Jeśli jednak relacja, można spróbować przez kilka godzin nie poruszać spornych tematów. Powspominać, powiedzieć, co u kogo słychać, jakie kto ma plany na najbliższe miesiące i rozejść się w miłej atmosferze.

A jeśli ktoś będzie uparcie poruszał właśnie te "gorące" tematy?

- Można wymienić się argumentami, zgodzić się z tym, że się nie zgodzimy i zmienić temat mówiąc, że skoro tak mało czasu spędzamy razem, szkoda marnować go na politykę. To wariant dla osób, którym zależy na relacji. Jeśli jednak mamy do czynienia z kimś, kto może godzinami perorować o swoich poglądach i ich wyższości nad naszymi, trzeba postawić granicę. Bo prędzej czy później takie spotkanie zmieni się w emocjonalną przepychankę, a, jak wiadomo, przepychanek lepiej unikać.

Czyli jednak - kończymy rozmowę tematem granic, a ich stawianie wcale nie jest takie łatwe.

- Oczywiście, że nie, bo niewielu z nas potrafi to robić. Boimy się, że ktoś się obrazi, weźmie nas za niekulturalnych, oskarży o brak szacunku czy psucie atmosfery. Mimo wszystko wierzę, że trening czyni mistrza i z każdą kolejną próbą będzie łatwiej.

No dobrze, to co powiedzieć, kiedy wuj nie daje nam wstać od stołu i po raz kolejny ze złością opowiada, że nasze polityczne sympatie są, łagodnie powiedziawszy, niemądre?

- Kiedy taka klasyczna pogadanka przechodzi w kłótnię i krzyki, można powiedzieć: "przepraszam, ale nie chcę dalej uczestniczyć w tej rozmowie, kosztuje mnie za dużo nerwów, kończę ją. Możemy porozmawiać o czym innym lub zająć się swoimi sprawami". Trzeba tylko pamiętać, że słowa rzucane na wiatr nie przynoszą zmian. Czyli - jeśli rozmówca dalej kontynuuje, wstajemy i wychodzimy. To naprawdę nie jest oznaka braku kultury, ale troski o siebie. Kiedy emocje opadną można wrócić do rozmowy i wyjaśnić drugiej stronie, że wolimy inaczej spędzać wspólny czas. Może zrozumie, może nie, ale na to już nie mamy wpływu.

A jak już pani mówiła, jeśli na coś nie mamy wpływu, nie warto się tym zamartwiać. Tak w dużym skrócie.

- (śmiech) Dokładnie! Jednak na koniec chciałabym dodać coś jeszcze - dla tych, którzy mają skłonność do serwowania bliskim takich wykładów: dobrze jest wyrazić swoje zdanie, ale nie atakować ludzi przy każdym spotkaniu. Życie jest tak krótkie, że lepiej spotkania rodzinne spędzać na tym co nas łączy a nie dzieli. Warto czasem odpuścić rodzicom czy babci, skupić się na byciu razem i rozmowach o codziennych sprawach, drobnostkach pozornie bez znaczenia. Tak się buduje, wzmacnia i - co ważne w kontekście całej naszej rozmowy - odbudowuje nadwyrężoną więź.

„Ewa gotuje”: Pierś kurczaka z kostkąPolsat
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas