Każdy ma swojego Piotra Skrzyneckiego
Najpierw prowadził amatorskie teatry przy zakładach pracy w Nowej Hucie. Później trafił do podziemi pałacu Potockich, by uczynić z nich miejsce magiczne. A w końcu zaczarował cały Kraków, czyniąc go miastem zabawy i sztuki w smutnych czasach komunizmu. Stworzył „Piwnicę pod Barnami” i własną legendę. O Piotrze Skrzyneckim opowiada Monika Wąs, autorka książki „Skrzynecki. Demiurg i wizjoner”.
Izabela Grelowska, Styl.pl: Pani miała osobisty kontakt z Piotrem Skrzyneckim. Może pani opowiedzieć o tych doświadczeniach?
Monika Wąs: - Poznałam go, kiedy byłam w drugiej klasie liceum. Moja nauczycielka rosyjskiego prowadziła wraz z Piotrem teatr szkolny, którego częścią stałam się również ja. Dla nas był starszym panem, ale zupełnie nie przypominał dorosłych, którzy nas otaczali. To były lata 80., wokół szara rzeczywistość, a on zawsze wyglądał artystycznie: koszula z rozpiętymi mankietami, kapelusz z piórkiem. Był już wtedy bardzo znany, ale poświęcał nam sto procent uwagi. Czuliśmy, że próby teatrzyku są dla niego bardzo ważne. Przychodził, całował dziewczyny po rękach, zapraszał młodzież do winiarni na Sławkowskiej. Oczywiście w tajemnicy przed nauczycielami, którzy nas ostrzegali, że to bohema i trzeba uważać.
Kiedy czyta się wypowiedzi różnych osób o Piotrze Skrzyneckim, ma się wrażenie, że nie dotyczą tego samego człowieka. Jak pani go odbierała?
- To prawda, każdy ma swojego Piotra Skrzyneckiego. Kontakt z Piotrem, nawet jeśli nie był bardzo intensywny, zostaje w człowieku na całe życie. On sprawiał, że ludzie dostrzegali swoją ważność i wartość. Osoby, w których widział jakiś potencjał, zmuszał, by z niego skorzystały. Zachęcał do przekraczania swoich ograniczeń. Ja inaczej postrzegałam go jako szesnastolatka, a inaczej teraz. W czasie studiów spędzałam mnóstwo czasu w "Piwnicy pod Baranami". Czułam się w jakiś sposób uwodzona. To było bezkonkurencyjne środowisko, bardzo atrakcyjne dla młodego człowieka.
- Teraz, w czasie pracy nad książką, dostrzegłam, że za jego aktywnym życiem artystycznym i towarzyskim kryła się samotność.
Choć Piotr Skrzynecki zmarł w nieodległej przeszłości, to są problemy z ustaleniem nawet tak podstawowych faktów jak to, czy miał żonę i dziecko.
- Piotr już za życia stał się legendą. On sam, opowiadając o sobie w wywiadach, często zaprzeczał własnym słowom. W opowieściach jego przyjaciół i artystów, którzy z nim pracowali, też pojawiają się konfabulacje, które jedni zapamiętali jako fakty, inni jako barwne anegdoty.
- Jego życie prywatne było tematem tabu i on sam nigdy o nim nie mówił, a jeśli już - to niekoniecznie prawdę. Bratanek Piotra Skrzyneckiego, Marian Skrzynecki, był zdziwiony pogłoskami o domniemanej żonie i synu. Jego ojciec nie przekazał rodzinie żadnych informacji na ten temat.
Ogromną częścią życia Piotra Skrzyneckiego były rozmowy prowadzone często do białego rana. Jan Nowicki określił go nawet "narkomanem rozmowy". A jednak nigdy nie były to rozmowy na tematy prywatne.
- To była cecha tego pokolenia. Dostrzegłam to, pracując nad książką o Wiesławie Dymnym, o którego dramatycznym dzieciństwie wiedzieli nieliczni. Tak samo było w przypadku Piotra Skrzyneckiego i innych osób, które w 1956 roku znalazły się w piwnicach pod pałacem Potockich. Oni chcieli się bawić, żyć i nie chcieli rozmawiać o wojnie.
- Piotr Skrzynecki był i mistrzem życia towarzyskiego i prowadzenia rozmowy. Przygotowywał się do tego. Krążą legendy o cytatach, których się uczył, by później błyszczeć. Doprowadził sztukę konwersacji do perfekcji.
A jednak, jak pani wspomniała, była w tym i samotność.
- To życie towarzyskie było próbą zapełnienia pustki i ucieczką przed samotnością. Jego dzień zaczynał się późno, ale kończył się też bardzo późno. Niewątpliwie bał się tego momentu, kiedy Piwnica zostaje zamknięta, a on zostaje sam. Przyjaciele rozchodzili się do domów i zostawały jakieś przypadkowe osoby, które chciały się z nim napić. Prawdopodobnie w takich chwilach wracał do siebie i zapisywał swoje zeszyty, których znalazłam w Archiwum Narodowym kilkadziesiąt. Niestety znaczna część tych notatek jest nieczytelna.
- Z drugiej strony on sam stworzył sobie świat, w którym nic nie było trwałe, a rozmowy z przyjaciółmi były pozbawione zwierzeń. W jednym z wywiadów powiedział, że przyjaciół ma od rozmawiania o rzeczach przyjemnych, o rzeczach trudnych rozmawia wyłącznie z Bogiem.
Ta samotność była samotnością z wyboru. Przecież kiedy wracał do domu, była tam Janina Garycka, dla której był chyba najważniejszym w życiu człowiekiem.
- Na pewno oboje byli dla siebie bardzo ważni. To było spotkanie dwóch indywidualności, które wybrały dla siebie model życia, które zarazem było i nie było wspólne. Trudno to w tej chwili analizować, ale przeżycia lat wojennych, rozstania z rodziną, mogły spowodować, że bał się relacji, które niosą ze sobą ryzyko straty i rozstania.
Porozmawiajmy o jego pracy, która też jest trudno uchwytna. Jedne osoby mówią, że właściwie nie wiadomo, co robił. Inne - że był tytanem pracy. Na czym polegała jego rola?
- Osoby, które mówią, że nic nie robił, to ludzie którzy pamiętają go jako element wystroju rynku - pana w kapeluszu siedzącego w Vis-a-vis, pijącego wódeczkę i palącego papierosa. Ale artyści i przyjaciele, którzy z nim byli blisko, są zgodni, że pracował bardzo dużo. Materialnie zostało niewiele, ale jego największym dziełem była Piwnica pod Baranami, zespół który stworzył i wydarzenia, które organizował: bale, wjazd księcia Józefa Poniatowskiego. Rzucał pomysłami, angażował swoich przyjaciół i dokonywał cudów. Może nie siedział za biurkiem od 9:00 do 17:00, ale pracował bardzo dużo.
Jego rola w piwnicy też jest różnie widziana. Niektórzy mówią, że był konferansjerem, inni - że twórcą Piwnicy.
- Jego konferansjerka zdarzyła się przypadkiem i był właściwie antykonferansjerem. Nie miał dobrej dykcji, wstydził się, kłaniał się tyłem i sam, zawstydzony, śmiał się z siebie. Stworzył przez to zupełnie nowy rodzaj kontaktu z widzem, co w kabarecie jest podstawą. Miał nosa do ludzi. Potrafił odkrywać artystów i wydobywać z nich talent. Niektórzy z nich są obecnie uznanymi twórcami i do dzisiaj w swoich artystycznych decyzjach kierują się jego wskazówkami. Nie wiem, czy można powiedzieć, że był reżyserem, ale wiedział, które gesty nadadzą głębię wydarzeniu. Jego pozornie abstrakcyjne uwagi były bardzo trafne.
Zaskakujące jest to, że był nieśmiałym człowiekiem.
- W wielu wypowiedziach podkreślał, że alkohol i papierosy pomagają mu zabić nieśmiałość. Z drugiej strony do Piwnicy przychodzili bardzo znani ludzie i Piotr Skrzynecki zachowywał się wśród nich w sposób naturalny. W tym środowisku czuł się dobrze. Jednak poza nim nie miał pewności, że jest na swoim miejscu i być może odzywały się w nim różne lęki. Stworzył dla siebie idealny świat.
Wielu osobom pomógł się rozwinąć, ale na innych miał zgubny wpływ.
- Potrafił uwodzić i ulegały temu osoby, które nie miały silnej osobowości, albo nie potrafiły tego czasu przekuć na działania artystyczne. Nienormowane życie, popijanie wódeczki, przebywanie wśród artystów potrafiło być bardzo atrakcyjne. Wielu studentów porzuciło studia. Trudno powiedzieć, czy robił to specjalnie, czy żartował, a ludzie brali wszystko na poważnie. Ale ofiar było całkiem sporo.
- Piotr Skrzynecki miał młodopolski stosunek do sztuki. Uważał, że trzeba jej się poświecić całkowicie. Potrafił tak żyć i był jednym z nielicznych, którzy nie zapłacili za to ceny stoczenia się w niebyt. Ale część artystów miała w sobie siłę, by się Piotrowi sprzeciwić i zachować swoje życie, swoją pracę.
Nie bardzo chciał też wypuszczać artystów z Piwnicy.
- Był bardzo zaborczy. Stworzył zespół i nie chciał się nim dzielić. Kilkoro z moich rozmówców opowiadało, że kiedy ich działalność artystyczna zaczęła wykraczać poza Piwnicę, Piotrowi się to na początku bardzo nie podobało. Odradzał im występy w radiu czy telewizji. Ale jeśli przeszli przez ten etap i ich kariera rozkwitła, Piotr zmieniał nastawienie i mówił: "nasz najwspanialszy kompozytor", "nasz najwspanialszy pieśniarz" i akceptował wszystko, co robili.
Piotr Skrzynecki chciał uczynić Kraków miastem zabawy w czasach bardzo smutnych. Na ile te czasy stworzyły Piotra Skrzyneckiego?
- Piotr Skrzynecki trafił do Krakowa w latach 50., a działalność Piwnicy rozpoczęła się w '56 r., kiedy kurs polityki był już nieco lżejszy. Sam Piotr Skrzynecki mówił w wywiadach, że utrafił w możliwość wykreowania niepowtarzalnego środowiska. Nie było podobnych miejsc. Obowiązywała cenzura, ale teksty w kontakcie z publicznością nabierały nagle znaczeń politycznych. Czasami trzeba je było ponownie zanosić do cenzora. Artyści czuli ograniczenia wynikające z sytuacji politycznej, ale potrafili stworzyć miejsce, gdzie można było wyśmiać absurdy i poczuć się wolnym. Ludzie przychodzili do kabaretu, by wyrwać się z szarej rzeczywistości.
Piotr Skrzynecki miał całkowicie lekceważący stosunek do pieniędzy, ale potrafił nakłonić artystów do angażowania się za symboliczne wynagrodzenie, a Piwnica organizowała imponujące wydarzenia. To dzisiaj chyba też nie byłoby możliwe.
- Pieniądze nie były dla niego ważne, ale jakoś zawsze je miał i potrafił je z wdziękiem wydawać. Był obdarowywany przez swoich przyjaciół. Potrafił skłonić artystów, żeby rzucali wszystko i tworzyli razem z nim. Osoby decyzyjne takie, jak dyrektor Huty im. Lenina, jeśli tylko uległy czarowi Piotra, mogły przekazywać pieniądze na organizację wydarzeń bez żadnych konsultacji. Zatem możliwość finansowania zawsze się pojawiała. Być może nikt inny by tego nie zdobył, ale Piotrowi się nie odmawiało.
Piwnica nie wykorzystywała tematów politycznych wprost, ale jednak były kłopoty z urzędem bezpieczeństwa.
- Używano różnego rodzaju aluzji, które i tak były odczytywane jako atak. Piwnica była cały czas inwigilowana przez służby. Ich przedstawiciele często byli przez lata nierozpoznawani przez środowisko. Uchodzili za dobrych znajomych. W IPN można znaleźć akta założonych spraw. Zdarzały się zatrzymania i pobicia. Kabaret był też kilkakrotnie wyrzucany ze swojej siedziby. Cały czas trwała przepychanka z władzami.
Wszyscy kojarzą Piotra z Krakowem, ale bardzo ważny był dla niego również Paryż.
- Fascynacja Paryżem wiązała się z jego babką ze strony matki, która wyjechała tam jeszcze w latach dwudziestych. Pierwszy raz Piotr wyjechał do Paryża w roku 1960, na zaproszenie trzeciej żony Ernesta Hemingwaya, a później w roku '68 i na początku lat dziewięćdziesiątych. Ale zawsze wracał do Krakowa. Paryż mógł być dla niego za duży jako środowisko artystyczne w pełni ukształtowane. W Krakowie miał przestrzeń oswojoną.
Czy teraz, 21 lat po śmierci, Piotr Skrzynecki i jego legenda wciąż oddziałują na ludzi?
- Żyjemy w czasach, kiedy ilość bodźców artystycznych jest ogromna. Ale teraz, kiedy wartości się zmieniły, a my nie potrafimy ani odpoczywać, ani cieszyć się zarobionymi pieniędzmi, przykład jego życia wciąż jest inspirujący. Pewnie gdyby nie pił, nie palił i spał regularnie, to żyłby dłużej. Ale możliwe, że długość życia nie jest stuprocentowym wyznacznikiem jego jakości. Piotr Skrzynecki przeżył życie tak, jak chciał, łącznie z różnego rodzaju przyjemnościami i nałogami. Miał w sobie poczucie wolności i tak właśnie wybrał.
Z Moniką Wąs rozmawiała Izabela Grelowska