Kolejność uczuć
Kochać to nie znaczy zawsze to samo... Kobieta kocha inaczej niż mężczyzna i czegoś innego w miłości oczekuje. Uczucie zmienia się wraz z przeżytym wspólnie czasem. Po 20 latach rzadko przypomina to z dnia zaręczyn. Zdaniem wielu psychologów, rozpad więzi i wygasanie miłości są nieuchronne. Czy rzeczywiście? Profesor Bogdan Wojciszke podpowiada nam, jak uniknąć „końca świata” małżonków i partnerów.
"Bo on mnie nie kocha. Nie tak, jak ja kocham jego. Ja kocham mocniej, lepiej"... Często słyszy pan takie słowa?
Bogdan Wojciszke: - Często. Ale nie dlatego, że w świecie brak miłości, tylko dlatego, że kobiety i mężczyźni różnią się w jej odczuwaniu i okazywaniu. Psychologowie opowiadają sobie anegdotę, by zobrazować te różnice. Oto mężczyzna umył samochód swojej żony - uprał tapicerkę, nawoskował karoserię... Samochód lśnił, ale kobieta nie tylko nie zwróciła na to uwagi, ale i nie zrozumiała intencji, jakie miał jej mąż!
- W jego mniemaniu był to wyraz uwielbienia i uczuć, on sam marzyłby, żeby żona tak właśnie demonstrowała swoje do niego przywiązanie. Kobieta natomiast pragnęła czegoś innego: żeby mąż usiadł koło niej na kanapie, popatrzył w oczy, porozmawiał, a na koniec powiedział "kocham cię". Z punktu widzenia mężczyzny siedzenie i gadanie jest zupełnie bez sensu. Facet nie jest od mówienia, ale od robienia. Poza tym najczęściej on uważa, że powiedział swojej żonie, że ją kocha. Dwa miesiące temu - i wystarczy.
Albo ćwierć wieku temu. Też wystarczy?
- No tak, po co gadać wciąż o czymś, co jest? Kobiety potrzebują mówić i słuchać, żeby rozeznać się w świecie emocjonalnym partnera. Mężczyźni po prostu chcą zdobyć informacje: co zrobiono, co jeszcze trzeba wykonać, co nie działa. Słowa służą przedstawicielom obojga płci do czegoś innego. I to jest źródłem nieporozumień, konfliktów.
Zastanawiam się, czy jest możliwe, żeby mężczyzna nauczył się okazywania miłości w "kobiecy" sposób. Pewna para poszła na terapię. Terapeutka długo tłumaczyła, jak ważne jest demonstrowanie uczuć, mówienie komplementów. Dwa tygodnie później żona daje obiad mężowi. On zjada. Idzie obejrzeć mecz. Wszystko w milczeniu. Po kwadransie wstaje z kanapy. Wchodzi do kuchni i mówi jedno zdanie: "Kotlety były dobre".
- Świetne, muszę to zapamiętać! Teoretycznie wszystkiego można się nauczyć, pytanie: po co? Tu chyba najważniejszy jest zdrowy kompromis. Nie jest tak, że kobiety "lepiej" przeżywają i okazują miłość. To zresztą dotyczy nie tylko uczucia do partnera, męża. Podobnie jest z przyjaźniami: panie mają jedną czy dwie przyjaciółki, za to na całe życie, panowie wolą liczniejsze towarzystwo "kumpli", ale to są relacje płytsze. Trochę tak jak z seksem. Dlatego właśnie ona i on tak dobrze się dopełniają w związku.
Czyli więź z partnerką, żoną to dla mężczyzny być może najgłębsza i najtrwalsza relacja w życiu?
- Często tak jest. Bo w towarzystwie kolegów on nie będzie rozmawiał o emocjach, o tym, co czuł, kiedy szef dał mu awans, a co przeżywali jego współpracownicy i podwładni. Z kolegami rozmawia się o ideach, rzeczach, świecie zewnętrznym. Z żoną - o świecie wewnętrznym. Bywa, że to właśnie ona jest jego pierwszym i jedynym przewodnikiem po tej nieznanej krainie.
Kiedy obserwuję małżeństwa, które się rozstają, uderza mnie, jak bardzo ci ludzie nienawidzą siebie nawzajem. To się nie stało z dnia na dzień.
A więc "babskie gadanie" jest do czegoś mężczyźnie potrzebne! Czy dlatego żonaci żyją dłużej od starych kawalerów?
- To prawda, że żonaci żyją dłużej. Tu jednak byłbym ostrożny w formułowaniu hipotez, bo nie wiadomo, co jest przyczyną, a co skutkiem. Czy kobiety nieświadomie wybierają mężczyzn zdrowych, długowiecznych, czy oni żyją dłużej dlatego, że powiedzieli "tak" przed ołtarzem? Naukowo nie da się rozstrzygnąć tego dylematu, więc każdy może wierzyć w to, w co chce. Ale jest coś jeszcze: jednym z najważniejszych darów, który możemy dostać od drugiego człowieka, jest wsparcie.
- Może być to wsparcie materialne - gdy pożyczamy bliskiej osobie pieniądze czy dajemy samochód, informacyjne - kiedy komuś radzimy, jak ma się zachować w trudnej sytuacji. I może wreszcie mieć charakter emocjonalny: akceptujemy uczucia bliskiej osoby, mówimy: "Rozumiem cię, przeżywam to samo co ty. Jesteś fajnym, dobrym człowiekiem". Ten ostatni rodzaj wsparcia mężczyzna może dostać właściwie tylko od kobiety.
W porównaniu z pożyczką, samochodem czy wartościową radą wydaje się, że nie jest to jakiś szczególny dar.
- Przeciwnie. Najcenniejszy. Ludzie, którzy mają bliskie, ciepłe relacje z innymi, którzy są "zaopiekowani" emocjonalnie, są szczęśliwsi i zdrowsi. Mają sprawniejszy układ immunologiczny. W jednym z eksperymentów zarażano badanych - za ich zgodą, rzecz jasna - wirusem grypy. I ci, którzy byli wspierani emocjonalnie przez bliskich, rozmawiali z nimi o swoich uczuciach, czuli się akceptowani, rzadziej na tę grypę zapadali lub przechodzili ją łagodniej. Powiedziałbym więc, że kobieta działa na mężczyznę dobroczynnie. Jej miłość to samo zdrowie.
Świetna wiadomość! A czy różnice w okazywaniu uczuć zależą tylko od płci?
- Wpływ na to mają i inne czynniki, choćby narodowość, wychowanie. Jest taki dowcip o Finach, którzy są wyjątkowo powściągliwi. Gdy Fin jest nieśmiały i rozmawia z dziewczyną, w której jest zakochany, patrzy na swoje buty. Kiedy jest śmiały - na jej buty. A więc miłość niejedno ma imię. Tym jednak, co mnie najbardziej interesuje jako naukowca, nie są różnice w okazywaniu uczuć przez kobiety i mężczyzn czy przedstawicieli poszczególnych nacji, ale to, w jak odmienny sposób jedna i ta sama osoba przeżywa miłość.
Zakochujemy się. Motyle w żołądku. Tak jest z początku?
- Tak - i co ciekawe, właściwie wszyscy przeżywamy te romantyczne początki tak samo. Czujemy się podekscytowani, pełni energii. Niestety, ten "lot" trwa krótko. Po drodze gubimy nie tylko "motyle", ale i przyjaźń, wzajemne wsparcie. To zła wiadomość. Dobra jest taka, że możemy temu przeciwdziałać.
Chciałam to usłyszeć! Ale co konkretnie mamy robić, by dłużej cieszyć się miłością?
- Trzeba dbać o to, by ciągle czuć ekscytację w kontakcie z partnerem. Serce szybciej bije, oddech staje się płytszy, pocą się dłonie... Gdy się zakochujemy, sam widok ukochanego czy ukochanej prowadzi do takiego efektu. Niestety z czasem on zanika. Całe szczęście, że możemy trochę oszukać własne ciało. Ekscytacja to składnik fizjologiczny, czyli ta suchość w ustach, przyspieszony puls i interpretacja: "Czuję się tak, bo ona jest przy mnie".
- Trik polega na tym, żeby dwa elementy potraktować rozłącznie. Pobudzić się fizjologicznie, spojrzeć na partnera czy partnerkę i pomyśleć: "To dlatego, że jesteśmy razem". Doradzam więc parom, żeby wspólnie, we dwoje, przeżywały jakieś emocjonujące przygody. To mogą być egzotyczne podróże, sport.
Znam małżeństwo z ponad dwudziestoletnim stażem, jeżdżą konno. Trenują skoki. Przeskakują coraz wyższe przeszkody i zdaje się, że ich związek też kwitnie. Dobry pomysł?
- Tak. Dokładnie: uczucia wymagają ekscytacji, dreszczyku, przeszkód. W przenośni. Albo dosłownie, jak w przypadku pani znajomych. Niby prosta rzecz, a większości ludzi jakoś to się nie udaje. Może dlatego, że z wiekiem spada też nasze zapotrzebowanie na nowe, mocne doznania? Ale warto jednak troszeczkę się zmusić do poszukiwania tych doznań, i to razem z partnerem. Nie namawiam oczywiście nikogo na skoki przez przeszkody! Może być coś mniej ekstremalnego. Kurs tańca, najlepiej tanga argentyńskiego, też będzie świetny.
Żebyśmy nie osiedli na laurach i na kanapie przed telewizorem? Czytałam kiedyś takie badania: pary, które mają w sypialni telewizor, rzadziej uprawiają seks.
- No cóż, to logiczne. Choć znów trudno wyrokować, co jest wcześniej: telewizor czy brak zainteresowania seksem...
A więc pierwszy sposób na miłość to szukanie poza związkiem, choć razem z partnerem, przygód. Coś jeszcze możemy zrobić?
- Teraz powiem, czego nie należy robić. Nie należy zachowywać się wobec partnera źle. Ludzie są tak skonstruowani, że negatywne doświadczenia są dla nich znacznie ważniejsze, dłużej je pamiętają i uruchamiają one w nich więcej reakcji. To jasne - chodzi o to, by na przyszłość uniknąć bólu. Uczymy się, jak tego dokonywać, także w związku. Niestety: zło waży więcej niż dobro. Gdy dostanie pani pięćset złotych podwyżki, będzie pani miło, ale szybko się pani do tego przyzwyczai. Szału nie będzie. Ale kiedy szef obniży pani pensję o pięćset złotych, o! Trudno będzie pani to przecierpieć, ponownie odnaleźć w sobie motywację do pracy, latami będzie pani to rozpamiętywała, szukała przyczyn, miała żal.
Ale przecież nie do końca świata, kiedyś w końcu sobie z tym poradzę i znów będę z szefem "na czysto", prawda?
- Niekoniecznie. Żeby "wyzerować licznik" potrzeba przynajmniej czterech, pięciu dobrych uczynków na jeden zły. W pracy to jeszcze pół biedy, w razie czego można szukać nowej. Ale w związku mamy duży problem, bo przecież musimy jakoś mówić partnerowi, co nam się nie podoba, co trzeba zmienić! Z jednej strony słowa, które jemu sprawią przykrość, zranią go, być może skłonią do działania właśnie dlatego, że będą tak nieprzyjemne. Z drugiej jednak strony bardzo trudno będzie potem te "złe słowa" jakoś przykryć, wymazać, odrobić.
- Kiedy obserwuję małżeństwa, które się rozstają, uderza mnie, jak bardzo ci ludzie nienawidzą siebie nawzajem. To się nie stało z dnia na dzień. Przecież prawdopodobnie oni zrobili - jedno dla drugiego - wiele dobra, ale zbierają owoce zła. Trzeba więc się bardzo starać, żeby partner nie kojarzył nas z tym, co doskwiera, boli, wzbudza niechęć.
Czy jeśli będę stosowała się do tych dwóch rad, moja miłość będzie trwała? Nie przeminie? Nie wejdzie w fazę "związku pustego", która prowadzi do rozpadu więzi?
- Gwarancji dać nie mogę. Ale wszyscy znamy pary, którym się udało - kochają się, rozumieją, przyjaźnią i jest między nimi bliskość fizyczna. Więc się da. Chcę jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: przyzwyczajamy się do drugiego człowieka, a zwłaszcza do tego, co w nim fajne, co robi nam dobrego. To się staje oczywiste. "Przynosi kwiaty co sobota? Jeszcze by spróbował nie przynieść! Za to mąż Hanki zabiera ją co roku do Egiptu. Ech, mój by mnie zabrał".
- Przez to, że się staramy, że się nam udaje, coraz mniej przyjemności dajemy partnerowi. Paradoks! Naprawdę wiele związków z tego powodu się rozpada, bo partnerzy, przyzwyczajeni do różnych "luksusów", uciekają na cudze podwórko, rzekomo bardziej zielone. A potem jest rozczarowanie, żal i moment otrzeźwienia: jednak dobry był ten mój mąż, jednak świetna była moja żona. Jest już jednak za późno.
Przypomina mi się teraz pomysł mojej siostry: gdy jej synowie znudzą się zabawkami, chowa się je na dwa tygodnie. Potem mają z nich radość taką, jakby dostali je po raz drugi. Szatańska myśli: może trzeba odzwyczaić partnera od tych "luksusów"? Dostawał codziennie pyszny kotlet? Teraz będzie jadł zupy z proszku. Przy najbliższej okazji, gdy kotlet pojawi się na talerzu, mąż rozpłacze się ze szczęścia.
- Hm, coś tu jest na rzeczy. Myślę, że spontaniczna nieregularność w nagradzaniu partnera, czyli w sprawianiu mu przyjemności, będzie skuteczniejsza niż codzienne rytuały. Coś, co pojawia się czasami, nie wiadomo kiedy, dłużej i bardziej cieszy.
Do tej pory rozmawialiśmy o tym, jak nie dopuścić do rozpadu więzi, jak podtrzymywać miłość. Ciekawi mnie, czy ma pan przepis na związek idealny?
- Nie. Bo i nie ma takiego związku - to frazes, banał z tabloidów. Związki są tak różne, jak różni są ludzie - mają odmienne potrzeby, upodobania, czego innego chcą na kolejnych etapach życia. Wydaje mi się, że jedna kwestia jest warta podkreślenia. To, czy związek jest dobry, w znacznie większym stopniu zależy od tego, co partnerzy robią, niż od tego, jacy są. To jest wspaniała wiadomość, bo przecież nie każdy z nas rodzi się piękny, mądry i na dodatek bogaty. Każdy natomiast może zachowywać się przyzwoiciej.
- Zadziwia mnie, gdy rozglądam się wokół, oglądam telewizję, że bardzo często ta najbliższa na świecie osoba jest też... najgorzej traktowana. Niektórzy obcemu na ulicy nie powiedzieliby tego, co mówią własnej żonie czy mężowi. Boby się wstydzili. A życiowego partnera się nie wstydzą. I to jest zatrważające.
A może niektórzy ludzie po prostu nie są zdolni do miłości? Nie potrafią kochać? Są w ogóle tacy?
- Tak, choć jest ich na szczęście niewielu. Psychologowie wyróżniają cztery typy osób, które nie są zdolne do kochania. Typ pierwszy to oczywiście psychopaci. Ich świat emocjonalny jest niezwykle ubogi, upośledzony. Drugi - to narcyzy, ludzie, którym w ogóle do głowy by nie przyszło, że można przejmować się drugim człowiekiem: "Ja" jest w centrum ich wszechświata i tego nie da się zmienić. Typ trzeci to tzw. zaburzenia z pogranicza, borderline. Dotknięte nimi osoby przeżywają nieustający kryzys tożsamości. Nie wiedzą do końca, kim są, a więc nie mogą też wiedzieć, czego chcą i oczekują od innych.
- No i na koniec: ludzie z zespołem Aspergera. Przypadek najcięższy, ale i najrzadszy. Pacjenci z zespołem Aspergera właściwie nie mają własnego świata emocjonalnego, nie potrafią więc wejść w cudzy. Co łączy te wszystkie typy? Niezdolność do współodczuwania z drugim człowiekiem. A ona leży u podstaw miłości. To oczywiście przypadki kliniczne. Wychodząc poza diagnozy psychiatryczne: tym, co przeszkadza normalnemu, zdrowemu psychicznie człowiekowi kochać, jest egoizm.
Tymczasem często mówi się, że egoizm jest korzystny.
- Na pewno nie dla miłości. Martwi mnie, że egoizm staje się coraz powszechniejszy, buduje się na nim współczesny mit człowieka sukcesu, samowystarczalnego. Jakie to może mieć skutki? W Polsce nikt na razie takich badań nie prowadził, ale u Amerykanów, nacji przebadanej psychologicznie wzdłuż i wszerz, obserwuje się w ostatnich dziesięcioleciach niezwykły wręcz wzrost tendencji egoistycznych, narcystycznych.
Ale przecież naokoło słyszymy hasła: zasługujesz na to. Jesteś tego warta. Bądź sama dla siebie najważniejsza. Umiesz liczyć? Licz więc na siebie.
- Zmienia się system naszych wartości. Zaczynamy podchodzić do bliskich związków jak do konsumpcji. "Mam ciebie, dopóki sprawiasz mi przyjemność. Gdy przestaniesz mnie cieszyć, to cię zostawię. Bo pojawił się nowy model".
Albo ktoś w promocji?
- Właśnie! Typowe podejście konsumpcjonistyczne. Jakoś nie bardzo mi się to podoba, może dlatego, że większość swojego życia spędziłem w PRL-u, w świecie, w którym konsumpcja nie była aż tak istotna, bo prostu nie było czego konsumować. A teraz nam się wmawia, że życie służy właściwie tylko i wyłącznie temu: nabywaniu, zużywaniu i wyrzucaniu dóbr na śmietnik. Oczywiście stajemy się też zamożniejsi.
- W wielu badaniach potwierdzono, że im ludzie bogatsi, tym mniej potrzebują siebie nawzajem. Biednym niezbędna jest wspólnota, bo bez niej nie przetrwają. Milioner jest w stanie spędzić całe życie w pojedynkę. Nie musi się żenić. Nawet przyjaciół mieć nie musi: pójdzie do terapeuty, zwierzy mu się, zapłaci i wyjdzie. Nikt nie będzie od niego oczekiwał wzajemności.
Rozumiem, że to podejście bynajmniej nie sprzyja miłości?
- Nie. Ono przenosi się niestety na inne sfery życia. Kiedyś ważne było, żeby to, co robię - zawodowo, prywatnie - miało sens i było przyzwoite. Teraz liczy się coś innego: przyjemność. Moja. Już nie tylko egoiści się tak zachowują, w ogóle wszyscy. To sprzyja związkom-kontraktom. Ja ci daję to, a ty mnie to. Zmieniło się i już nie jesteś mi w stanie ofiarować tego, co na początku, bo straciłeś pracę, bo zachorowałaś? A więc rozwiązujemy kontrakt. Ja, ty... Coraz mniej jest myślenia na zasadzie: "My - wspólnota". Na dobre i na złe. W chorobie i nieszczęściu.
Jaki będzie ciąg dalszy? Może zamiast mieć partnera "na dobre i złe", będziemy zawierać szereg "spółek celowych z ograniczoną odpowiedzialnością"?
- Mam nadzieję nie dożyć tej chwili. Ale na serio: wnioskowanie o przyszłości na podstawie chwilowych mód i trendów społecznych jest praktycznie niemożliwe. Przychodzi wojna, krach finansowy - czego, rzecz jasna, nikomu nie życzę - i wszystko się zmienia. To, że teraz ludzie dążą do maksymalizacji własnej przyjemności, wcale nie jest dowodem na to, że w przyszłości długotrwałe związki znikną.
Zaraz, zaraz. Czy to znaczy, że miłość nie jest przyjemnością? Gdyby miał pan określić jednym słowem, czym właściwie jest miłość, byłoby to...
- ...zobowiązanie. Lub jeszcze lepiej - poświęcenie. Rezygnujemy z wielu osób dla tej jednej, bywa, że rezygnujemy z realizacji własnych celów, potrzeb dla dobra wspólnego. To jest właśnie to. Co nie znaczy, że związek ma być męką! Miłość bywa przyjemna, ale sprowadzona tylko do tego jednego - do przyjemności - nie jest już miłością, lecz miłostką. Nie mylmy pojęć.
Rozmawiała: Jagna Kaczanowska
TWÓJ STYL 4/2015