Reklama

Losy Warszawy, losy kobiet

Jak wyglądało życie kobiet w XIX wiecznej Warszawie? Jakich słów "nie wypada" używać pisarce w XXI wieku? Sylwia Zientek, autorka powieści "Hotel Varsovie. Bunt chimery", opowiada o cenie podążania za marzeniami, kobiecej wolności i historii miasta, które ją zauroczyło.

Izabela Grelowska, Styl.pl: Pani najnowsza książka "Hotel Varsovie. Bunt chimery" dobrze wypada w teście Bechdel, służącym do mierzenia aktywności kobiet w dziełach kultury. Sporo kobiecych bohaterek, które nie rozmawiają ze sobą jedynie o miłości, a na przykład o sztuce i biznesie. A to wszystko w XIX-wiecznych realiach.

Sylwia Zientek: - Chciałam pokazać losy kobiet z innej strony. Wiemy, że kobiety z przełomu wieków XIX i XX, koncentrowały się głównie na rodzinie, a wszystko kręciło się wokół mężczyzny. Trzeba było pozyskać męża, a później zarządzać służbą. Losy kobiet z niższych warstw społecznych były straszliwe. Szwaczki szyjące w jakichś norach po 12 godzin na dobę, nie mogące wyjść, by zaczerpnąć powietrza. Do tego dochodzą choroby, głód, fatalne warunki higieniczne i mieszkaniowe. To w ogromnej mierze prawda. Takie były stosunki społeczne i kobiety nie miały wielkiej możliwości manewru. Uniwersytet Warszawski otworzył się dla nich dopiero w trakcie pierwszej wojny światowej, w 1915 roku.

Reklama

- Ja, oprócz tej dobrze znanej otoczki, starałam się pokazać życie wewnętrzne kobiet. Nie zgadzam się z tezą, że nie miały ambicji, planów i zainteresowań. Moje bohaterki w ciasnej strukturze społecznej szukają dla siebie wentyla, który umożliwiłby zrobienie czegoś poza konwencją, poza małżeństwem i macierzyństwem - filarami kobiecej egzystencji. Dzisiaj możemy otwarcie powiedzieć, że chcemy czegoś więcej. Uaktywnić cały potencjał. Wtedy kobieta, która chciałaby zostać artystką, a miałaby męża i dzieci, zostałaby wykluczona ze społeczeństwa. Tak dzieje się z Walerią.

Waleria Żmijewska nie chce czegoś więcej. Ona chce czegoś zupełnie innego.

- Chce tego, czego chcieli mężczyźni. Żyje w okresie fin de siècle’u - w bardzo przełomowym momencie. Dynamicznie rozwija się sztuka, mamy nawrót idei romantycznych i wizję artysty jako demiurga. To naznaczony boską siłą człowiek, który żyje dla sztuki, i dla którego prowadzenie przeciętnej egzystencji nie jest wiele warte. Tacy ludzie jak Przybyszewski czy Wyspiański głośno o tym mówili i żyli zgodnie z tymi ideałami. Kobiety nie mogły sobie na to pozwolić. 

Waleria dusi się w społecznej roli, która była jej narzucona, chce zmiany i płaci za to ogromną cenę.

Bo nie napisała pani bajki o tym, że jeśli kobiety chcą, to zawsze mogą.

- Starałam się wiarygodnie oddać realia epoki. Podczas tworzenia tej postaci wiele czerpałam z życiorysów artystek tamtych czasów: Marii Komornickiej, Meli Muter, Olgi Boznańskiej, Gabrieli Zapolskiej. Dzisiaj znane i podziwiane - wtedy nie miały lekko. Maria Komornicka, przez lata zamknięta w zakładach psychiatrycznych, umarła w całkowitym zapomnieniu. Mela Muter jest dzisiaj sławna, ale wtedy trudno było mówić o sukcesie. Olga Boznańska postawiła na sztukę, nigdy nie wyszła za maż i poświeciła się malarstwu. Jej się udało, ale prawdopodobnie dlatego, że wyjechała do Paryża. Sama próba wyrwania się z konwenansów była obarczona ryzykiem. Niektóre kobiety po traumatycznych doznaniach wycofywały się do bezpiecznego świata w cieniu męża.

A nieprzyjemności mogły je spotkać zaraz po wyjściu z domu.

- Jeśli kobieta wyszła sama na ulicę, przez patrol policyjny była z założenia uznawana za prostytutkę. Zatrzymywano ją i poddawano badaniu mającemu potwierdzić podejrzewaną profesję. Tego rodzaju "przygoda" spotkała Marię Komornicką. Możemy sobie wyobrazić, co 17-latka czuła po takim badaniu. Był to po prostu gwałt.

Bohaterki drugiego planu: socjalistka Weronika czy Matylda, która wstąpiła do wojska w męskim przebraniu, też były wzorowane na postaciach historycznych?

- Tak. W latach 1904-1905 w Warszawie rodził się terroryzm, a radykalne bojówki socjalistyczne, walczące o prawa robotników, często organizowały bardzo krwawe zamachy. Na ulicach rozgrywały się dantejskie sceny. Kobiety, np. Róża Luksemburg, brały czynny udział w tych akcjach. Były równie zdeterminowane co mężczyźni, ale policja mniej je podejrzewała. Chętnie się angażowały, bo wierzyły, że socjalizm zmieni świat i sytuację kobiet. To była atrakcyjna idea, bo zrównywała kobiety i mężczyzn i dawała im te same prawa.

- Postać Matyldy jest w dużej mierze oparta na historii Joanny Żubrowej, która za swoim świeżo poślubionym mężem wstąpiła do wojska w męskim przebraniu i brała udział w kampanii napoleońskiej. Kiedy została zdemaskowana, pozbawiono ją żołdu. Została, ale sama musiała finansować sobie tę eskapadę, łącznie z kosztami munduru. Przecierała szlaki. Doszła do stopnia kaprala.

Bohaterki, które nie są buntowniczkami, też nie skupiają się wyłącznie na życiu rodzinnym lub miłości. Prowadzą hotel.

- Dla całej rodziny Żmijewskich charakterystyczne jest rozdarcie między sztuką a biznesem. Taki był Laurenty Żmij z pierwszego tomu, inspirowany historyczną postacią Adama Jarzębskiego, i takie dylematy mają bohaterki "Buntu Chimery". Często okazuje się, że to rodzinny biznes jest filarem zapewniającym godne życie i szczęście. Uciekam od tezy, że tylko sztuka daje spełnienie. Eleonorze to hotel pozwala odnaleźć się w życiu. Te dylematy są mi osobiście bliskie.

Bo pani dla pisania zrezygnowała z kariery prawniczej. Też odczuwała pani takie rozdarcie?

- O tym, że "Hotel Varsovie" jest trochę o mnie, przekonała mnie dopiero przyjaciółka. Od dziecka chciałam być pisarką, ale bałam się wyjść do ludzi z moją twórczością. Skończyłam studia prawnicze, miałam świetną pracę, urodziłam troje dzieci, ale ta rozterka nie dawała mi spokoju: zajmować się tym, co przynosi stały dochód, czy podążać za marzeniami, które być może nie mają szans na spełnienie? Po śmierci rodziców zrozumiałam, że nie mogę dłużej czekać. Skoczyłam na głęboką wodę w wieku 40 lat.

Pani, w przeciwieństwie do Walerii, zrobiła to dobrze.

- Czasy są inne i możliwości również. Mam wsparcie męża, który rozumie moje aspiracje i nigdy mnie uznał ich za fanaberie. Trzy pierwsze książki wydałam, pracując zawodowo, ale coraz trudniej było to pogodzić. Postawiłam na pisanie.

Czasy są inne, ale kiedy pani bohaterce Walerii zaproponowano w pewnym momencie, by podpisywała obrazy męskim pseudonimem, pomyślałam, że pewne rzeczy się nie zmieniły. Na twórczość kobiet wciąż patrzy się inaczej.

- Żyjemy w przełomowych czasach. Kobiety dużo wywalczyły, mogą wykonywać każdy zawód, pojawiła się akcja #metoo. A jednak spotkałam się z opinią  recenzenta, który stwierdził, że jak na kobietę moje opisy miłości są wulgarnie, bo użyłam określeń "przyrodzenie" i "wytrysk". Zaproponował sformułowanie "uwolnienie nasienia". Oczywiście nigdy by czegoś takiego nie napisał, gdyby to mężczyzna był autorem.

- Mamy XXI wiek i sens pisania książki historycznej polega między innymi na tym, że nie musimy się wstydzić i możemy opisać to, co kiedyś musiało być przemilczane. Trend powrotu do konserwatywnych wartości i roli tradycyjnej kobiety jest obecnie bardzo silny. Zobaczymy, do czego to doprowadzi za kilka lat, bo dzisiaj nie jesteśmy w stanie ocenić skutków np. rezygnacji kobiet z pracy zawodowej. Moja mama, która podjęła kiedyś taką decyzję, bardzo tego żałowała. Kobieta musi mieć własne pieniądze i choć może się to wydawać trywialne - jest to jakiś klucz. To daje margines niezależności od państwa, męża, rodziny. Możemy wtedy realizować swoją wolność choćby w niewielkim zakresie: uczyć się, podróżować.

Wróćmy do książki. Stworzyła pani mocne postaci kobiece. Ale to główny bohater męski żyje miłością, namiętnością. Odwróciła pani role.

- Chciałam pokazać miłość romantyczną typową dla epoki. Egzaltacja, wzloty, umieranie z miłości - taki był trend. Kompletne szaleństwo prowadzące do destrukcji było dozwolone. Mnożyły się samobójstwa z miłości. Ludzie pozwalali sobie na więcej. Związek Ludwika byłby bardziej kontrowersyjny dzisiaj niż wtedy. A nie jest to tylko fantazja, bo konstruując tę opowieść, inspirowałam się historią jednego z licznych romansów lorda Byrona, nawiązałam też do powieści Nabokova "Ada albo Żar" i twórczości sióstr Brontë.

- Zależało mi na tym, żeby w ogniu namiętności, pokazać właśnie mężczyznę. Ludwik to typ balzakowski. Młody, energiczny, racjonalny mężczyzna, który przyjeżdża do Warszawy, by zdobyć pozycję i pieniądze. Rzuca się w wir towarzyski i odnosi sukcesy, a miłość dopada go w najmniej spodziewanym momencie i doprowadza na skraj szaleństwa. Gdybym pokazała kobietę w takiej sytuacji, powstałby od nowa napisany romans, który wszyscy znamy.

Destrukcyjna szalona miłość to nie wszystko. W  książce przedstawia pani wiele trendów charakterystycznych dla epoki. Nie tylko obyczajowych, ale też filozoficznych i artystycznych.

- Saga jest tak napisana, żeby czytelnik mógł prześledzić losy Warszawy od XVII wieku do czasów współczesnych. Pokazuję miasto w ważnych momentach historycznych, ale też przemiany społeczne i obyczajowe. Duch epoki bardzo silnie wpływał na osobiste decyzje. Dzisiaj mężczyzna może bez problemu poślubić siostrę zmarłej żony. W XVII wieku było to uznawane za kazirodztwo. Na przełomie wieków ruch sufrażystek przybierał na sile, a z drugiej strony mieliśmy rozkwit koncepcji, które przedstawiały kobietę jako modliszkę, która stara się mężczyznę usidlić, a tak naprawdę zabić. Kobieta była demonem pozbawionym osobowości, słabym umysłowo, ale obdarzonym siłą seksualną niszczącą mężczyzn. 

- Z drugiej strony następowało przebudzenie sensualne kobiet. Kobiety w średnim wieku zaczynały czytać wiersze Przerwy-Tetmajera i nagle coś się w nich budziło. Wychowywane w purytańskim świecie, nie zaznawały wielkich uciech w małżeństwach. I nagle przez poezję zaczynały odkrywać sferę zmysłów, zupełnie do tej pory dla nich zakazaną. Zmiany, które doprowadziły do tego, jak teraz żyjemy, nie zaszłyby, gdyby nie sztuka, która zawsze przekraczała granice.

Napisała pani sagę tak, by pokazać losy Warszawy i to są często dość brutalne obrazy.

- Punktem odniesienia jest "Lalka" Prusa, największa warszawska powieść, której długo nikt nie przeskoczy. Prus opisywał biedę, okropne miejsca na Powiślu, ale były zabory - on też nie mógł napisać wszystkiego. A Warszawa pod panowaniem rosyjskim była traktowana jako burdel wojsk rosyjskich, gdzie żołnierze mieli znajdować najbardziej prymitywne uciechy. Stała się prowincjonalnym zaniedbanym miastem, pełnym prostytutek, żebraków i robotników funkcjonujących w koszmarnych warunkach. Do tego wały ograniczały rozwój terytorialny.

- Dopiero po I wojnie światowej nastąpił rozrost miasta. Wcześniej w jednej ciasnej suterenie mieszkało po 12 osób. Panowały okropne warunki higieniczne, umieralność była wysoka. Władze opierały się przed nowoczesnymi rozwiązaniami jak wodociągi i kanalizacja. Nieczystości płynęły ulicami i konieczne były kładki, by dało się przejść ponad rynsztokami. Miasto było brudne i śmierdzące. A przecież wcześniej, w wieku XVII, Warszawa była naprawdę europejską perełką. Zagraniczni dyplomaci byli zadziwieni miastem pełnym ogrodów, pięknych pałaców. Dzisiaj rozwijamy się znowu i Warszawa pięknieje.


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy