Łukasz Wojtusik: Jeśli dobrze słuchasz, pytania przychodzą same...
Setki wywiadów i audycji radiowych. Mnogość relacji, spotkań autorskich i nie tylko. Literatura, kultura, a od jakiegoś czasu duchowość… Wspólnie z ojcem Leonem pogadał sobie o śmierci i sprawach ostatecznych. Nie boi się podejmować trudnych tematów.
Jacek Zelek: Kim jest Łukasz Wojtusik? Łukasz Wojtusik: Ojcem i mężem. Dziennikarzem. Człowiekiem, który lubi ludzi. Książkolubem.
Wygląda na to, że jestem pierwszym, który przeprowadza z tobą wywiad. Jak to jest, gdy jest się przepytywanym? Zawsze to Ty zadajesz pytania...
- Przynajmniej próbuję. I zrobię ci przyjemność, potwierdzając: Tak, jesteś pierwszym blogerem, któremu udzielam wywiadu.
Słyszałem, że wcześnie wstajesz?
- Do pracy wychodzę na długo przed pierwszym dzwonkiem w opactwie w Tyńcu. O piątej rano jestem w redakcji, robię kawę i zaczynam sprawdzać, co wydarzyło się na świecie, w kraju, i w Małopolsce, i w Krakowie. Potem pracuję nad lokalnymi informacjami, zbieram wiadomości na dany temat, przeglądam prasę, przygotowuję się do nagrań w ciągu dnia. Umawiam się na rozmowy, spotkania, nagrywam, montuję, piszę. Tak to w skrócie wygląda. I czytam. Książki czytam.
Łączysz wiele aktywności naraz. Zdradzisz tajemnicę, jak to się robi?
- Normalnie. Trzeba być sprawnym logistykiem. Mało sypiam, a to akurat nie jest powód do dumy.
Lubisz to, co robisz?
- Pewnie. A ty byś nie lubił spotykać codziennie innych ludzi, rozmawiać i uczyć się od tych, którzy wiedzą więcej? Ludzie robią fantastyczne rzeczy, często z bliska mogę się przyglądać ich pracy.
Kto jest twoim autorytetem? Kogo uważasz za swojego mistrza, na kim się wzorujesz?
- Trwa dyskusja w mediach o braku autorytetów i jednoczesnej potrzebie autorytetu. Mógłbym wymienić kilka osób, które pokazały mi, na czym polega praca dziennikarza radiowego, wyliczyć nazwiska znanych osób, które są dla mnie mistrzami w konkretnych dziedzinach. Tylko czy o listę nazwisk chodzi? Popełniamy błędy, świetni naukowcy są czasami fatalnymi rodzicami, wspaniali dziennikarze nie radzą sobie z presją, znakomici teologowie odchodzą z Kościoła. Lubię dystans księdza Adama Bonieckiego do rzeczywistości i jednoczesne jego zaangażowanie w ludzi, uwielbiam sposób reportażowego opowiadania świata przez Małgorzatę Szejnert. Chciałbym starzeć się jak Peter Gabriel i podziwiam to, co muzycznie robi Wojciech Waglewski. Co z tego wynika? Poza tym, że sobie uświadomisz, kogo lubisz, kogo cenisz, a kogo nie - niewiele. Skupiam się raczej na małych celach, staram się nie zawalać.
Przeglądając twój dorobek można zauważyć dwie dziedziny, w których cały czas siedzisz - literatura i kultura. To twój wybór, czy sugestia szefów?
- Kultury nie da się chyba komuś narzucić. Czytam książki, rozmawiam z ludźmi, chodzę do kina, od czasu do czasu idę do teatru i potem rozmawiam o tym na antenie. Cały czas szukam. Wszystkie te rzeczy po prostu lubię.
Jesteś w stanie określić, ile zrobiłeś już wywiadów, spotkań autorskich czy też relacji z różnych wydarzeń?
- Nie. To nie wyścig, nie dostajesz dyplomu po dwustu rozmowach, nie przejdziesz dzięki temu na kolejny poziom, jak w grze komputerowej, więc po co liczyć? Warto czekać na następne rozmowy.
Zdarzają ci się jakieś nudne wywiady?
- Zdarzają się też głupie pytania. Nie. Jeśli zapraszam kogoś do studia, robię to dlatego, że coś co zrobił, albo to, o czym chciałby opowiedzieć, wydaje mi się co najmniej ciekawe. Oczywiście zdarzają się super historie i opowiadający o nich ludzie pozbawieni daru narracji. Czasem niektórzy próbują pokazać swój tytuł naukowy, udowodnić, że wszystko wiedzą najlepiej. Wtedy zadaje im głupie pytania, dość szybko sprowadzam swojego rozmówcę na ziemię.
A teraz z drugiej strony: czy przeprowadzałeś kiedyś wywiad z osobą, z którą trudno było nawiązać kontakt? Wiem, że na przykład zrobić rozmowę ze Sławomirem Mrożkiem to była istna droga przez mękę.
- Kilka razy spotkałem się z osobami, które były negatywnie nastawione do rozmowy. Trzeba robić swoje, a to trudne, gdy wiesz, że ktoś nie chce z tobą dyskutować, ale został wypchnięty przez swojego szefa, wsadzony w garnitur rzecznika sprawy. Odbyłem wiele trudnych rozmów. To sytuacje, w których nie ma zwycięzców i pokonanych. Po wywiadzie zadaję sobie pytanie, co mogłem zrobić lepiej.
Opowiedz o najciekawszym spotkaniu w twojej karierze dziennikarskiej. Kto to był? O czym rozmawialiście? I dlaczego to było takie wyjątkowe
- Hmm. Najciekawsze spotkania, mam nadzieję, dopiero przede mną. Ale śpiewałem kiedyś na antenie piosenkę "L’estaca" po katalońsku z Jaume Cabrem, autorem powieści "Wyznaję". U innego pisarza, tym razem polskiego, zostawiłem słuchawki, a on mi pożyczył parasol, więc pewnie się jeszcze spotkamy.
Szukałem kiedyś przepisu na dobry wywiad, ale kiepsko mi szło. Teraz mam okazję zapytać profesjonalistę. Proszę o kilka rad dla amatora - jak zrobić dobry wywiad?
- Ale ja nie jestem mentorem, raczej wiem, że nie wiem. [uśmiech]. Myślę, że trzeba dobrze słuchać swojego gościa. Jeśli dobrze słuchasz, pytania przychodzą same.
Czy warto przygotować się przed rozmową?
- A można się nie przygotować?
Jak się przygotowujesz, ile zabiera Ci to czasu?
- Tyle, ile trzeba. Czasem ciut mniej. Przede wszystkim, jeśli moim gościem jest autor książki - czytam jego powieść, zbiór reportaży. Często przeglądam inne publikacje. Czasami zerkam do innych wywiadów, by nie powielać myśli, nie pytać o rzeczy oczywiste. Pytam znajomych, kolegów w redakcji, o co chcieliby go zapytać? Mam notes. Robię piórem notatki podczas czytania. I układam hasła, zagadnienia. Rzadko zapisuję konkretne pytania.
Improwizowałeś kiedyś?
- Rozmowa jest rodzajem improwizacji. Nie jesteś w stanie przewidzieć wszystkiego. Planujesz miejsce, zagadnienia, przebieg rozmowy, ale wystarczy, że ból zęba u Twojego gościa możne zburzyć misternie tkany plan. Improwizuję na solidnym szkielecie, bazie, którą jest lektura tekstu, znajomości historii osoby, z którą rozmawiam.
Istnieje jakiś kodeks czy też uniwersalne zasady, które obowiązują każdego dziennikarza?
- Każdego, czyli żadnego. Dziś pozornie, powtarzam - pozornie, dużo łatwiej jest zostać dziennikarzem. Wystarczy dobry temat, pióro, miejsce w Internecie i już.
A zasady?
- Nie kłamię, sprawdzam informację w przynajmniej kilku źródłach, wielokrotnie sięgam do źródeł wiadomości, szukam i pytam. Nie kłamię, że się na czymś znam, jeśli jest inaczej. To moje zasady. Każdy ma pewnie trochę inne, dostosowane do medium, w ramach którego publikuje.
Czym się kierujesz w doborze tematów? Spływa do ciebie wiele propozycji - niektóre musisz odrzucić...
- Dziennikarze są kuszeni przez agencję PR, wydawnictwa, różnego rodzaju organizacje. Ich cel jest prosty: namówić cię, by jakaś informacja pojawiła się w mediach, niekoniecznie w blokach reklamowych. Nie ma w tym niczego złego, tak zarabiają na chleb. Ale trzeba uważać i szanując ich pracę - odmawiać. Które propozycje odrzucam? Nauczyłem się nie zajmować sprawami, na których kompletnie się nie znam, które wymagają specjalistycznej wiedzy. Najczęściej polecam wtedy innych kolegów z mojej redakcji, którzy zajmują się taką tematyką. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym prowadzić panel, poważną dyskusję poświęconą gospodarce.
W wielu przypadkach mamy do czynienia z rozmytym dziennikarstwem - dziennikarstwem, które zwyczajnie się sprzedaje. Czy jest w dzisiejszych czasach miejsce na szczere i rzetelne dziennikarstwo?
- Rozmawiamy szczerze, nie oszukuję, nie ściemniam. Nie mam powodu. Masz odpowiedź.
Czy zdarza ci się komentować rzeczywistość polityczną w naszym kraju?
- Nie jestem komentatorem, publicystą. Nie piszę felietonów. Kiedyś próbowałem, chyba nie umiem. Nie bawi mnie to.
W swoim biogramie w książce "Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylko" piszesz o tym, że jeździsz do Tyńca. Po co?
- Złapać oddech. Mnóstwo moich znajomych biega, co szczerze podziwiam. Mam przyjaciół, którzy każdą wolną chwilę spędzają na górskim szlaku. Opowiadają mi, jak tęsknią i gdzie się następnym razem wybiorą. Ja, gdy robi się gęsto jadę do Tyńca. Nie biorę udziału w rekolekcjach, warsztatach. Po prostu jadę pomilczeć, niektóre rzeczy poukładać na nowo. Łapać oddech.
A dlaczego benedyktyni?
- Bo są najbliżej od domu, a jednocześnie wystarczająco daleko od Krakowa. A tak serio: tam nikt nie pyta mnie, czy jestem wierzący, czy nie. Nikt nie zmusza do uczestnictwa w nabożeństwach, nikt nie każe mówić zdrowasiek i być częścią wspólnoty. W tej wspólnocie czuje się jednocześnie zamknięty i wolny. Poza tym lubię słuchać historii o Ojcach Pustyni.
Co najbardziej drażni cię w polskim Kościele?
- Nie znam się na polskim Kościele. Drażni mnie nieprzygotowany ksiądz na kazaniu, drażni mnie to, że kapłan mówi w jednym zdaniu o miłosierdziu, a kolejnym dzieli Polaków na lepszych i gorszych. Wkurza mnie poczucie misji i obłuda niektórych duchownych. Ale widzę też sporo dobrych rzeczy.
Na przykład?
- Otwarcie na świat, mądrych młodych księży, którzy nie boją się ze mną zadawać i odpowiadać na trudne pytania. Przecież ja nie pytam, żeby im dowalić, pokazać, kto lepszy. Pytam, ponieważ nie wiem albo interesuje mnie coś więcej niż oficjalny komunikat Episkopatu. Pytam człowieka, a nie instytucję.
Masz zasady?
- Staram się moim synom pokazywać, że świat nie jest czarno-biały i że warto być uczciwym. Że warto mówić "Dzień dobry" ludziom w windzie, nawet jeśli nie odpowiadają. Wiedzą, że mogą na mnie liczyć. Czy to według ciebie oznacza, że mam zasady...?
Fragment książki "Nikt nie jest byle jaki".