Matka tropi w sieci
Siedzi godzinami w internecie? Cóż, jak każdy w tym wieku. Ale kogo tam spotyka? Wiedza o tym, kto jest autorytetem nastolatków, może się przydać. Bo czasem blogerzy i youtuberzy mają na nich większy wpływ niż my. Postanowiłam poznać ten nieznany ląd. Przewodniczką będzie moja córka Róża. Chcecie iść z nami? Może być strasznie.
Odwiedziła mnie sąsiadka: "Wyobrażasz sobie? Kupiłam Oli (jej córka, 12 lat) czapkę na zimę, śliczna, prawie 100 złotych. A ona kazała mi ją oddać, bo jakaś blogerka uważa coś takiego za szczyt obciachu!". Posadziłam sąsiadkę w fotelu i spróbowałam pocieszyć: sama niedawno stoczyłam bój o plecak do szkoły, który miał być "taki sam jaki ma..." - padł pseudonim dziewczyny z internetu.
Co to, to nie - uparłam się, że gustem mojego dziecka nie będą rządzili youtuberzy. I to jest plan minimum, bo nie pozwolę także, żeby mieli oni decydujący wpływ na to, co moja córka (10 lat) myśli, kogo uważa za autorytet. "Sądzisz, że to może zajść tak daleko?!" - przestraszyła się sąsiadka. I zapytała: "A ty kontrolujesz, co Róża ogląda w sieci?". Zastanowiłam się. Tak, myślę, że tak. Choć przyznaję, czasem, gdy jestem zmęczona albo mam dużo pracy, mojej uwadze umyka to, na jakie strony córka akurat wchodzi.
Może powinnam być uważniejsza, lepiej poznać internetowych idoli dzieciaków w jej wieku? Kiedy po południu Róża kończy odrabiać lekcje, żeby wskoczyć na YouTube’a, zachodzę ją od tyłu i pytam, co to za chłopak tak się wygłupia - brunet z wypielęgnowaną fryzurą i śnieżnobiałym uśmiechem. Tak poznaję Stuu, pupila dziewczyn z podstawówki.
Mili chłopcy?
Właściwie jest ich dwóch: brunet i blondyn. Obaj przypominają bohaterów kultowego (w zamierzchłych czasach) serialu Beverly Hills 90210. Stuu, czyli Steward (trzy i pół miliona subskrybentów) - wrócił do Polski po latach spędzonych w Anglii. Ma brata, którego pokazuje w filmikach. A te są rozmaite: kawały robione znajomym i nieznajomym, parodie programów telewizyjnych, autorska wersja serialu "Szkoła" (w kooperacji z innymi youtuberami) itp.
Stuu wydaje się sympatyczny i ewidentnie dojrzewa na oczach fanów, jakiś czas temu był nastoletnim urwisem, ostatnio zapuścił brodę i zamieszkał z dziewczyną o pseudonimie Sukanek. Blondyn to Blow, inaczej Blowek (też trzy miliony). Chłopak z sąsiedztwa, również zadbany i uśmiechnięty. "Który fajniejszy?" - pytam Różę. "Obaj są w porządku" - ocenia dziesięciolatka, chociaż po namyśle skłania się ku Stuu. Może dlatego, że Blowek często pokazuje się z mamą (której robi żarty w stylu: pomalować włosy, gdy śpi) i sprawia wrażenie syna zakumplowanego z rodzicami.
Może w tym wieku dziewczynki wolą już niegrzecznych chłopców? "Dlaczego oglądasz właśnie ich?" - pytam. "Bo mają poczucie humoru". "To ci się podoba?" - klikam filmik, na którym Stuu robi eksperyment z modelką - zakłada jej sto warstw biustonoszy. "To nie, ale to jest super" - Róża kontratakuje: Stuu wypełnia czyjś pokój masą balonów. Chcę wierzyć, że chodzi tu o zabawę. Niepokoi mnie jednak, że w tych wideo jest sporo przekleństw i teksty o seksie. Zwłaszcza od kiedy Stuu zamieszkał z dziewczyną.
"Nie wiadomo, czy oni naprawdę są parą" - kręci głową Róża. Jak to, przecież razem mieszkają? Dowiaduję się, że normą jest łączenie się youtuberów "tak na pewien czas, żeby razem coś ponagrywać". O tych związkach można się dowiedzieć, oglądając np. internetowe talk show "Lekko nie będzie", całkiem inteligentnie prowadzone przez Tomasza Działowego, który z powodzeniem mógłby realizować programy w prawdziwej telewizji.
Niby wszystko jest zrobione profesjonalnie, mimo to coś mi się nie podoba. Relacje par z "Lekko nie będzie" są płytkie, chyba wolałabym, żeby moja córka ich nie oglądała. "Co jeszcze pokazują youtuberzy tak prywatnie?" - pytam córkę. "No wszystko, mieszkania, jedzenie, ubrania, rodzinę, zwierzęta. Zwierzęta mają masę odsłon!" - tłumaczy Róża. Sprawdzam, Sukanek i Stuu założyli swojemu pupilowi specjalny kanał: "Pan Kermi Kot". Ale do tego już jestem przyzwyczajona, moi dorośli synowie chętnie oglądają kanał kota Maru, który wejdzie do każdego pudełka, i psów rasy shiba inu. Sama to lubię. Ale co z tą prywatnością, czy rzeczywiście wszystko na sprzedaż?
"Pink Candy pokazuje swój kubeczek menstruacyjny i podpaski" - wtrąca nasza sąsiadka Marika, która przyszła skorzystać z drukarki. Nastolatka. "Jak to kubeczek?" - pytam. "No normalnie, ale ona jest w porządku. Dowiedziałam się od niej wszystkiego o błonie dziewiczej" - chwali się Marika, a mój mąż krojący ser prawie odcina sobie palec.
Różowe cukierki, usta z plastiku
Pink Candy rzeczywiście budzi sympatię. Skromnie ubrana, zrównoważona, ładnie mówi po polsku. Opowiada o "tych sprawach" bez egzaltacji: okres, ciąża, pierwszy raz, antykoncepcja. Żadnych wulgaryzmów. Czy za jakiś czas poleciłabym ten kanał Róży? Nie, wolę rozmawiać z nią o tym sama. Ale rozumiem, że są mamy, które nie potrafią, i wtedy Pink Candy może stać się przewodniczką po trudnej dziedzinie. Tylko czy z punktu widzenia rodzica to nie jest pójście na łatwiznę? Ale podoba mi się myśl, że YouTube może być... mądry.
Pytam córkę, czy czegoś się można nauczyć z tych jej filmików. Wzdycha, klika w klawisze, na ekranie pokazuje się śliczna dziewczyna o azjatyckiej urodzie. Emce kwadrat, pół Polka, pół Wietnamka. W zabawny sposób prowadzi kanał naukowy. Tłumaczy i rysuje. Przyznaję, to fajne. Kto jeszcze? Córka mówi, że teraz coś dla ciała, i pokazuje mi Fit loversów. Pamela i Mateusz, wysportowani i wygadani. Ona ma długie włosy blond i figurę jak marzenie, on spektakularne dredy i muskuły. Zachęcają do uprawiania sportu. Pochwalam, mąż również. Ta para to bohaterowie pozytywni - zgadzamy się.
Oglądamy przez chwilę, jak Fit loversi podróżują po świecie, występują w reklamach, wzruszamy się trochę, gdy świętują z okazji milionowego "suba". W końcu mąż mówi, że zgłupieliśmy, i idzie płacić rachunki. A Róża prosi, żebym zamówiła jej... sztuczne rany na Halloween. "Nie obchodzimy Halloween" - tłumaczę, ale te rany mnie interesują. "Można sobie nakleić, nie tylko to zresztą. Można wykleić cały makijaż" - dowiaduję się.
Zostaję odesłana na kanał Agnieszki Grzelak. Róża ją lubi. Dziewczyna najwyraźniej często bywa w Japonii, bo dużo jej filmów jest stamtąd - codzienne życie, rozrywki. Ale Agnieszka pokazuje też, jak zrobić śmieszny makijaż, na przykład używając wyłącznie nalepek zamiast tuszu, pomadki, różu. Czy to jest kreatywne? - zastanawiam się.
I zaglądam jeszcze na inny jej kanał: Japana zjadam - o orientalnym jedzeniu. Zauważam, że Agnieszka ma także swój sklep z koszulkami i gadżetami. "Fit loversi mają też stronę z dietami" - mówi sąsiadka, mama Mariki. Ogląda to? "Czasami. Ale à propos makijażu wolę Red Lipstick Monster, chociaż Marika przekonuje mnie do Little Monster" - wyjaśnia fachowo sąsiadka. "Ona jest bogata, nie lubię bogatych w sieci" - stwierdza Róża. Sprawdzam, ta Little musi faktycznie mieć sporo pieniędzy, bo kupuje i zachwala kosztowne kosmetyki. Mnie na takie nie stać.
Czy dzieciaki mogą wpaść w kompleksy, widząc, jak powodzi się najlepszym vlogerom? Są młodzi, a mają już drogie gadżety i własne mieszkania. Chwalą się tym. Czasem nie bardzo serio. Ale czy dziecko potrafi zrozumieć, że coś nie jest poważnie, tylko z przymrużeniem oka? Myślę o tej cienkiej granicy, oglądając kanał niejakiego Lorda Kruszwila.
Bądź prestiżowy
Upozowany na bon vivanta, w markowych koszulkach, zamieszkujący luksusowy apartament. Może mieć 15, ale i 19 lat. Pije wodę po 350 złotych za litr, kupuje papier toaletowy po 150 za rolkę, karmi kota kawiorem, kąpie się w kozim mleku. I przekonuje, że tylko takie życie zasługuje na szacunek, że trzeba być "prestiżowym". Uwaga, ma ponad dwa miliony subów!
Oglądam i staram się zrozumieć, o co tu chodzi. Podejrzewam, że o wyrafinowaną parodię, ale wyrafinowanie jest zbyt subtelne, by dzieciaki mogły się domyślić, że Kruszwil to prześmiewca, a nie ucieleśnienie ideału. To uważam za straszne. Oczywiście rozumiem, że influencerzy karmieni są wsparciem firm, których produkty pokazują. Istnieje jednak granica przyzwoitości...
Pytam Różę, czy zna na YouTubie kogoś, kto uczy ważniejszych, lepszych rzeczy. Córka kiwa głową i pokazuje mi kanał Reżysera Życia. Reżyser, czyli Daniel Rusin, kręci filmy, które przypominają wzruszające reklamy Allegro. Jest fabuła, przesłanie, często profesjonalni aktorzy i... łzy. Oglądam wideo o babci, która starając się złapać lepszy kontakt z wnukiem, staje się youtuberką, i o ubogiej, wyśmiewanej przez rówieśników dziewczynce, która zbiera pieniądze na aparat słuchowy dla dziadka.
Podobno filmiki Reżysera Życia pokazywane są na lekcjach w szkołach... Rzucam okiem na listę, którą przygotowała mi Róża - to ci, którzy czasem mówią z ekranu "na mądrze". "Albo przynajmniej się starają" - zaznacza z przekąsem córka. Dystans okazuje się uzasadniony. Wspomniana Sukanek jest dziewczyną z trudnymi doświadczeniami, sprawia wrażenie, że rozumie problemy tych, którzy mają depresję i myśli autodestrukcyjne. Usadowiona na żółtym fotelu, robi wykład o bezsensowności samobójstwa. Czy to jest poziom najlepszych psychoterapeutów? Cóż... Ale dostaje ode mnie plus za chęć wspierania rówieśników.
Z innego żółtego fotela (czy to moda?) na temat życiowych wartości wypowiada się również Zuzanna Borucka. Świadoma swojej popularności, ale nie zarozumiała. Wiem, że dziewczyny ją lubią. Za co? - pytam. "Nie udaje, często zmienia fryzurę, lubi wieś, no i kocha koty!" - słyszę. Faktycznie, Zuzanna daje się lubić. Na jednym z filmików rozpakowuje przesyłkę z czymś, co dla blogerów jest chyba Świętym Graalem: "przycisk za milion". Jest realny, złoty, oprawiony w ramki, przysyła go YouTube, gdy kanał zyska milion subskrybentów. Autorzy filmików o tym marzą. Bo każdy "sub" to magnes na sponsora, mniej lub bardziej zakamuflowanego.
Nie podoba mi się, że popularni youtuberzy stosują zasadę "dajcie kolejnych x łapek w górę, a nakręcę następny odcinek" - czy to nie szantaż? Ale łapki się podnoszą, bo dzieciaki nie chcą tracić kontaktu ze swoimi idolami. Ci młodzi ludzie to nowy format gwiazd. Little Monster wystąpiła w telewizyjnym tanecznym show, Fit loversi w popularnym cyklu, poza tym są proszeni o bycie rodzicami chrzestnymi dzieci swoich fanów, a Stuu odbył niedawno trasę po Wybrzeżu, gdzie witano go jak gwiazdora z Hollywood.
Zastanawiam się, czy taka sława ich nie zniszczy. Jak długo mogą liczyć na entuzjazm wielbicieli? I czy z takich "autorytetów" się wyrasta?
No to Siup!
Próbuję sprawdzić, co na YouTubie oglądają moi synowie studenci. Starszy wymownym milczeniem kwituje pytanie, czy ma tam jakiegoś idola, stuka palcem w okładkę książki - to go zajmuje. Młodszy po długim namyśle stwierdza, że owszem, czasem kogoś obejrzy, ale na ogół są to youtuberzy zagraniczni, poważni. Ich podkasty to rozmowy na żywo, przeważnie jeden na jeden. Podaje przykład, więc zaglądam - H3H3. Dwie osoby przy mikrofonie, ascetyczne studio. Dyskusją o modelkach plus size steruje kobieta w średnim wieku, bezpretensjonalna, ubrana w dresową bluzę. Rozmowa się klei, są zwroty akcji i puenty.
"Z polskich rzeczy tego typu jest kanał 7 metrów pod ziemią" - radzi jeszcze dziewczyna syna. Rozmowy odbywają się w podziemnym garażu, prowadzi je dobrze wykształcony i kulturalny Rafał Gębura. Ma "trudnych" gości - byłego księdza, żonę alkoholika, dziewczynę z anoreksją, człowieka z telefonu zaufania. Znajduję ciekawy odcinek i wołam męża, oglądamy razem. Wciąga nas. "Kto to?" - pyta córka, zaglądając nam przez ramię. Jasne, że go nie zna. To jeszcze nie jej półka, ale oby kiedyś na nią przeskoczyła.
"Czy są gwiazdy uniwersalne, lubiane przez młodszych i starszych?" - pytam dzieci. I słyszę o Klocuchu. Od ośmiu lat rządzi na YouTubie, choć jest tylko głosem, nigdy się nie pokazał. Podkłada zabawne teksty do seriali, także tureckich. Nigdy nie przeklina. Powstają o nim eseje i prace naukowe, wkrótce w Warszawie ma się odbyć poświęcona mu wystawa Nasze jest wygranko - zdrobnienia to znak firmowy. A jego ulubione słowo "siup" weszło i do naszego domu, złapałam się, że sama go użyłam, wbijając jajka na patelnię.
Nie walczę z tym. Dlaczego? Może dlatego, że na rzeczywistość obrażać się nie ma sensu. Wszystko na IN i tak nas dogoni: INternet, INfluencerzy, INstagram i inne takie. Oby tylko nie zawiodła nas INtuicja. Sprawdzajmy, co oglądają w sieci nasze dzieci. Z moich obserwacji wynika, że są tam rzeczy naprawdę wartościowe. Ale i masa toksycznych śmieci, które można wyczuć od pierwszej odsłony. Warto odsłaniać. I mieć kontrolę.
Agnieszka Litorowicz-Siegert
Twój STYL 1/2019