Reklama
Miłość z krainy lodu...

Dorota Zagórska i Mariusz Siudek

Jedyna po wojnie polska para, która zdobywała medale na tafli.

Jedyna po wojnie polska para, która zdobywała medale na tafli.


Nie przypadliśmy sobie do gustu! Od pierwszego wejrzenia między nami powiało chłodem - wspomina Dorota Zagórska-Siudek początek swojej znajomości z Mariuszem Siudkiem.

Przez prawie 2 lata ćwiczyli na tym samym lodowisku w Oświęcimiu. Codziennie się mijali, ale nie zwracali na siebie uwagi. On miał dziewczynę i przeżywał pierwszą miłość. Ona wtedy była zakochana tylko w łyżwach i nie miała czasu na żadne, nawet niewinne flirty. - Wtedy chciałam rozmawiać tylko o flipach, lutzach i axelach - żartuje. - No i o dietach, żeby nie przytyć ani grama! Trenerzy, którzy ich bacznie obserwowali, zauważyli, że są jak ogień i woda.

Reklama

Spełnić marzenie taty

Ona trafiła na lodowisko w 1980 roku za namową ojca, zawodowego żołnierza, który uwielbiał łyżwiarstwo figurowe. Oglądał wszystkie telewizyjne transmisje z zawodów łyżwiarskich i marzył, aby jego córka też pojawiła się na ekranie podczas solowego występu. - Niestety, tato tego nie doczekał - zwierza się pani Dorota. - Gdy miałam 14 lat wiózł mnie na trening i miał śmiertelny zawał serca. Dla ojca chciałam zostać bardzo dobrą łyżwiarka. Obiecałam Mu to na pogrzebie...

Potem przez długi czas miała psychiczny uraz. Droga na krakowskie lodowisko kojarzyła się jej ze śmiercią ukochanego taty. Podczas treningów też nie mogła oderwać wzroku od miejsca na trybunach, gdzie zawsze siadał. W końcu postanowiła zmienić miejsce treningów i przenieść się do Oświęcimia.

Na miejscowym lodowisku po raz pierwszy zobaczyła Mariusza. Po solowych sukcesach w kategorii juniorów, za namową trenerów zaczął jeździć w parach sportowych. Nie miał szczęścia do partnerek. Pierwsza odeszła od niego, bo wolała występować ze starszym łyżwiarzem. Druga zrezygnowała z treningów z powodu kłopotów ze zdrowiem. Trzecia nagle zakończyła karierę, a czwarta bała się trudnych skoków. - Bardzo się tym przejmowałem - przyznaje łyżwiarz. - Był moment, że chciałem rzucić łyżwiarstwo i zostać weterynarzem.

13 szwów na głowie

Dorota dosyć późno zaczęła jeździć w parze i z pierwszym partnerem nie robiła oczekiwanych postępów. Wtedy znana sędzia Anna Sierocka zasugerowała, żeby w jednej parze jeździła z Mariuszem Siudkiem. Oboje dali się przekonać do wspólnych występów w 1995 roku. Od tej pory trenowali na pełen etat - po 8 godzin dziennie. Szybko stali się najlepsi na świecie w podnoszeniach, a ewolucje wykonywane w powietrzu stały się ich firmowym znakiem. Pomogła im różnica w warunkach fizycznych. Dorota filigranowa: 155 centymetrów i 44 kilogramy, a Mariusz duży i silny: 187 centymetrów i 84 kilogramy.

Zawsze mieli do siebie zaufanie, chociaż ona go kilka razy podrapała. Na każdym treningu podnosił ją kilkadziesiąt razy, musiały więc zdarzać się i pomyłki. - Nie bałam się podnoszeń - mówi łyżwiarka - choć bywały i bolesne upadki. Raz Mariusz tak pechowo mnie upuścił, że założono mi 13 szwów na głowie i 4 na kolanie. Ale już następnego dnia wróciła na taflę.

W takich trudnych momentach zawiązywała się między nimi nić sympatii. Coraz rzadziej dochodziło do kłótni. Już tylko sporadycznie się zdarzało, że Dorota krzyczała. Czasem, gdy wściekła łapała partnera za krawat, on uśmiechał się do niej i całował w policzek. - Na początku Mariusz nie mówił dużo o Dorocie - wspomina Maria Siudek, mama łyżwiarza. - Dopiero po dłuższym czasie można było odczuć, że coś między nimi się dzieje. Zaczął ją odprowadzać do domu, spędzali ze sobą czas także poza lodowiskiem.

Z rodzącego się uczucia zadowoleni byli trenerzy. Szkoleniowcy uważają, że dla łyżwiarskich duetów jest lepiej, gdy są parą również poza lodowiskiem, bo partnerka lub partner nie związany ze sportem najczęściej odciąga drugą stronę od treningów.

Para na medal

Harówka na treningach zaczęła przynosić efekty. W 1999 roku, jako pierwsza polska para (od roku 1934), zdobyli brązowy medal na mistrzostwach świata w Helsinkach. W następnych latach przyszły kolej-ne sukcesy: jeden srebrny i dwa brązowe medale na mistrzostwach Europy. Pan Mariusz oświadczył się pani Dorocie na bankiecie zamykającym mistrzostwa świata w marcu 2000 roku. Wtedy też podjęli decyzję o ślubie. Najpierw była uroczystość cywilna w Oświęcimiu, a we wrześniu 2000 roku ślub kościelny w Krakowie.

Ręce państwa młodych związał stułą ksiądz Paweł Łukaszka, ich przyjaciel i były bramkarz hokejowej reprezentacji Polski, duszpasterz sportowców archidiecezji krakowskiej. Wesele odbyło się w Sukiennicach. - Łyżwiarstwo figurowe nauczyło was cierpliwości i wytrwałości - powiedział ksiądz Paweł Łukaszka w czasie ślubu. - Ważne, abyście te cechy przenieśli do małżeńskiego życia. W 2003 roku, po nieudanym występie na igrzyskach olimpijskich w Salt Lake City, Dorota i Mariusz wyjechali do Kanady. Planowali zostać tam na stałe, mieli propozycje występowania w rewii. Jednak wrócili po czterech latach.

W 2007 roku, podczas mistrzostw Europy w Warszawie, zakończyli karierę. - Wtedy po raz pierwszy zaszaleliśmy przy stole - śmieje się Mariusz Siudek. - Nie musieliśmy już pilnować się z jedzeniem! Ponieważ Polski Związek Łyżwiarstwa nie miał dla nich żadnych propozycji, przyjęli ofertę z Torunia. Tam kupili mieszkanie i rozpoczęli szkolenie swoich następców. Pracują z młodymi polskimi łyżwiarzami oraz parami z Wielkiej Brytanii i Estonii.

Chcą wychować duet olimpijczyków, którzy wynikami im dorównają, a może nawet przerosną! Żeby praktykę podeprzeć teorią, ukończyli studia na AWF w Gdańsku.

Małe domowe burze

W 2009 roku na świat przyszedł ich synek, Rysio. Nie mają wątpliwości, że zostanie łyżwiarzem. - Nie mieliśmy żadnego małżeńskiego kryzysu - chwali się pani Dorota. - Temperatura uczuć między nami nie schłodziła się nawet o stopień.

Lubią w trójkę spędzać czas w domu. Przecież przez ponad 30 lat sportowej kariery żyli na walizkach w hotelach na całym świecie. Poza domem spędzali 10 miesięcy w ciągu roku. Oczywiście, czasami dochodzi między nimi do drobnych scysji. Zdarzają się kłótnie i nawet się na siebie obrażają. Wtedy osobno siedzą przy komputerach. Podobnie jak w przeszłości spory zaczyna pani Dorota, która jest bardzo uparta. - Trochę pokrzyczę - przyznaje - a Mariusz czeka, aż mi przejdzie.

Gdy startowali na lodowisku rządził pan Mariusz, teraz szefem jest ona. Dziennie wydaje kilkadziesiąt poleceń, od prośby "włącz telewizor", po rozkaz: "posprzątaj kuwetę". - W czasie małżeńskiego pokoju jestem "Dosią" - żartuje była łyżwiarka. - Ale za to, gdy jestem kłótliwa i niedobra, zwraca się do mnie "Zagórska"!

Nostalgia 3/2017

Zobacz także:

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy