Nathalie Baye: Jestem hybrydą
Nathalie Baye to francuska aktorka dziewięciokrotnie nominowana do nagrody Cezara. W rozmowie opowiada o swoich trudnych relacjach z córką, aktorstwie i coraz większym pragnieniu, by decydować o swoim życiu i śmierci.
Joanna Orzechowska: Zagrała pani swą pierwszą znaczącą rolę w "Nocy amerykańskiej" François Truffaut. Czy można powiedzieć, że był pani Pigmalionem?
Nathalie Baye: Truffaut dał mi moją wielką szansę - otworzył mi szeroko drzwi do świata filmu, bardzo wiele mu zawdzięczam. Nie mogę jednak powiedzieć, że stworzył mnie jako aktorkę - pracowałam następnie z innymi wybitnymi realizatorami i każdy z nich odcisnął na mnie swoje artystyczne piętno. Jestem swego rodzaju hybrydą.
W latach 80-tych okrzyczano panią największą gwiazdą francuskiego kina. Zawsze odrzucała pani jednak stronę glamour zawodu aktorki i odmawiała zamknięcia się w określonym schemacie. Żonglowała pani między kameralnymi filmami autorskimi i popularnymi produkcjami. Czy to kwestia świadomego wyboru czy też propozycji?
- Nigdy niczego nie kalkulowałam, zawsze akceptowałam tylko te role, które rzeczywiście mnie interesowały. Nie posiadałam planu kariery, nie mówiłam sobie - zagrałam w filmie autorskim u tego czy innego reżysera, powinnam więc dać odetchnąć publiczności i pojawić się w jakiejś lekkiej komedii. To jednak prawda, że zawsze pragnęłam grać bardzo różnorodne postaci. Nie znoszę się powtarzać - ciemność wymieniałam zawsze na światło a po komediach odczuwałam wręcz fizyczną potrzebę dramatu . Miałam dużo szczęścia - dość szybko mogłam robić to, co naprawdę lubiłam.
Zagrała pani ostatnio w obrazie "To tylko koniec świata" Xaviera Dolana - kanadyjskiego reżysera okrzyczanego cudownym dzieckiem światowego kina. Dolan ma dopiero 28 lat i na swoim koncie osiem długich metraży. Spotkała się już pani z nim kilka lat temu...
- Xavier jest jak rakieta kosmiczna - pędzi przez życie z szybkością światła. Jest absolutnie wybitny, wykracza poza wszystkie normy, nie tylko artystyczne. Charakteryzuje go ogromna inteligencja i niesłychana wręcz dojrzałość. Xavier jest wciąż w biegu, tak jakby pragnął przeżyć intensywnie każdy ułamek sekundy. Przyznaję, że czasami się o niego boję: bardzo go lubię i nie chciałabym, żeby spotkało go coś złego, żeby się spalił, jak Ikar. Nosi w sobie ogromną siłę i jednocześnie prawdziwie kobiecą wrażliwość. Używam tego wyrażenia w sposób umowny, ponieważ nie wierzę, że to jedynie cecha pań - znam bardzo wrażliwych i subtelnych mężczyzn i brutalne, nieuczuciowe kobiety. Moim zdaniem kobiety i mężczyźni posiadają te same cechy, chociaż jednocześnie bardzo różnią się od siebie - to wielki paradoks skomplikowanego współistnienia dwóch płci.
Wiele młodych aktorek cytuje panią jako swoją mentorkę, niedościgły ideał. Czy czuje się pani z tego względu jeszcze bardziej odpowiedzialna za swoje artystyczne wybory?
- Wręcz przeciwnie, za żadne skarby nie chcę stać się jakimś filmowym pomnikiem! To oznaczałoby mój koniec jako aktorki i jako kobiety! Lubię jednak dyskutować z młodymi - zadają mi pytania które sama zadawałam jeszcze nie tak dawno Jeanne Moreau czy Danielle Darrieux. Nie posiadam żadnego poczucia upływu czasu, za każdym razem dziwię się więc, że minęło już tyle lat i że mogę uchodzić za autorytet czy legendę. Absolutnie się nią nie czuję, chociaż oczywiście spojrzenia pełne admiracji sprawiają mi przyjemność. Uważam jednak, że uczę się od aktorskiej młodzieży w takim samym stopniu co ona ode mnie - to nieustanna artystyczna wymiana, bardzo wzbogacająca. Bez tego byłabym kimś zupełnie innym.
Czy aktorstwo polega pani zdaniem właśnie na nieustającej wymianie z reżyserem i partnerami?
- W tym zawodzie najważniejsze są rzeczywiście interakcje między poszczególnymi protagonistami: wymiana, umiejętność słuchania. Nigdy nie należy też spoczywać na laurach i poddawać się rutynie - rutyna oznacza aktorską śmierć. Mnie nie interesuje na przykład zupełnie to czego się już nauczyłam, cała moja aktorska przeszłość - za każdym razem chcę pracować tak jakby to był mój filmowy debiut. Szukam wciąż nowych doświadczeń, pragnę się uczyć, wzbogacać, spotykać nowych ludzi, realizować nowe projekty...
Czy pani córka - aktorka Laura Smet (urodzona w krótkotrwałym związku ze słynnym piosenkarzem Johnnym Hallyday’em - przyp. red.) również się na pani wzoruje?
- Moja córka jest osobą bardzo samodzielną - zawsze pragnęła iść swoją własną drogą. Nie ukrywam, że był okres kiedy odczuwaliśmy z tego powodu bardzo duży stres (Laura Smet ma za sobą bardzo trudny okres depresji i uzależnienia od narkotyków - red.). Dzisiaj nasze relacje są jednak bardzo harmonijne - szanuję jej życiowe i artystyczne wybory. Trzymam się jednej podstawowej zasady - udzielam jej rad wyłącznie wtedy kiedy mnie o nie prosi. Zdarza mi się za to pytać ją o jej zdanie - jej poglądy na świat i sztukę filmową są bardzo oryginalne i dają mi dużo pozytywnej energii. Laura pozostaje jednak przede wszystkim moim dzieckiem, nawet jeśli jestem z niej dumna jako z aktorki.
Czy pani spojrzenie na zawód zmieniło się z biegiem czasu, również pod wpływem osobistych doświadczeń?
- Wszystko co wydarzyło się w moim życiu osobistym wpłynęło na pewno na moje oczekiwania w stosunku do proponowanych mi ról i filmów - zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre scenariusze i postaci przemawiają do mnie silniej niż inne. Wybieram je ze względu na moją osobistą historię - zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Wie pani, na pewnym etapie życia zaczynamy podążać śladem naszych uczuć i pragnień!
W filmie Xaviera Dolana gra pani rolę zdesperowanej matki, usiłującej ocalić wizerunek szczęśliwej rodziny. Czy ta rola również odwoływała się w jakiś sposób do pani osobistych doświadczeń?
- Żadna rola nie jest autobiograficzna, nie należy o tym zapominać. Film jest zawsze fikcją. Nie utożsamiam się więc z postacią matki w filmie Dolana, chociaż oczywiście zetknęłam się z tego typu matkami - bohaterkami, walczącymi o zachowanie popękanej struktury rodzinnej. Ta kobieta zupełnie mnie nie przypomina, miałam jednak wrażenie, że doskonale ją znam, że mogę przewidzieć jej każdą reakcję. Bardzo łatwo było mi się z nią utożsamić i chyba widać to na ekranie. Nie należy jednak zapominać, że Xavier Dolan jest niejako specjalistą od postaci matek - relacja matka-syn znajduje się od samego początku w centrum jego zainteresowań.
- Można powiedzieć, że każdy jego film stanowi kolejną odmianę tej samej historii, która zaczęła się od konfliktu z jego własną matką. Nawiasem mówiąc, rola matki nie jest łatwa ani prosta - każda kobieta która wydała na świat dzieci czuje instynktownie co im zagraża, ale nie wszystko może i chce powiedzieć. Matki, dzięki swojemu instynktowi, są wielkim życiowymi mędrcami. Często obserwujemy to w rodzinach, których członkowie się kochają, ale jest w nich tak wiele negatywnych emocji, że nie potrafią sobie tej miłości wyznać. Powiedziałabym, że to nawet dość klasyczna konfiguracja.
Kojarzy się pani z rolami kobiet o złożonej, skomplikowanej psychice, które mimo pozorów słabości okazują się koniec końców buntowniczkami. Pani bohaterki wlaczą o prawo do bycia sobą. To wciąż aktualny temat, nawet w XXI wieku. Czy rozpoznaje pani w nich samą siebie?
- Jeśli nawet tak jest, na pewno tego nie szukam - nie zależy mi na tym, żeby moje bohaterki mnie przypominały. Wręcz przeciwnie - im bardziej obca wydaje mi się dana postać, tym większe jest aktorskie wyzwanie przed którym staję. Na pewno jednak identyfikuję się z pewnymi cechami granych przeze mnie postaci, mechanizm identyfikacji włącza się na poziomie podświadomości. Kiedy czytamy książkę, pewne fragmenty nas wzruszają ponieważ odwołują się do naszych przeżyć, to nie dlatego jednak zdecydowaliśmy się na lekturę. Wszystko nie musi być wypowiedziane, zdefiniowane. Człowiek pozostaje przecież często zagadką dla samego siebie.
Kino ukazuje kondycję ludzką w jej najróżniejszych wydaniach. Czy tym samym uczy nas tolerancji i otwarcia na innych?
- Mam nadzieję. Tolerancja to olbrzymi komfort duchowy, forma miłości do życia. Nietolerancja jest nie do zniesienia, dla innych, ale przede wszystkim dla osoby nietolerancyjnej. Ja sama z biegiem czasu staję się coraz bardziej tolerancyjna. Kiedy jesteśmy młodzi, często okopujemy się na swoich pozycjach, następnie nabieramy jednak dużo większej elastyczności, zaczynamy dostrzegać, że nic nie jest czarno-białe. Oczywiście istnieją wyjątki od tej reguły: myślę o osobach, które radykalizują się na starość i wciąż wracają do przeszłości.
- Wracając do kina: możemy oczywiście oceniać historie życia bohaterów w sposób jednoznaczny, akceptować ich czy odrzucać. Możemy też jednak, i na tym polega pedagogiczna rola kina, spróbować zrozumieć ich motywacje i otworzyć na różnice między poszczególnymi jednostkami, grupami etnicznymi czy narodami. Jeśli poświęcimy trochę więcej czasu na wysłuchanie racji poszczególnych stron, zaczynamy rozumieć złożoność sytuacji.
Pracuje pani praktycznie bez przerwy - kręci pani kolejne filmy, gra w teatrze, uczestniczy aktywnie w życiu społecznym. Niedawno podpisała pani petycję opowiadającą się za prawem do eutanazji..
- Nie jestem jakoś specjalna aktywna w innych dziedzinach, ale kwestia prawa do godnej śmierci rzeczywiście bardzo mnie dotyka - niedawno straciłam moją mamę i przyznaję, że nie mogłam patrzeć na jej cierpienie. Wiem że ona sama, zawsze bardzo dynamiczna, nie życzyłaby sobie po rozległym wylewie dalszej reanimacji. Ponieważ nie mogła się już wypowiedzieć, pozostała przez miesiąc podłączona do przeróżnych maszyn. Sztuczne przedłużanie życia kogoś, kto nigdy nie zaakceptowałby swojego stanu jest moim zdaniem przemocą zadawaną w imię medycyny. Człowiek powinien mieć prawo do decydowania o swoim własnym losie. Ale to bardzo skomplikowana i trudna dyskusja, zdaję sobie z tego sprawę.
Czy pani sama decyduje o swoim życiu?
Coraz bardziej. Pod tym względem dokonałam naprawdę ogromnych postępów. I zamierzam kontynuować!
Joanna Orzechowska