Olga Bończyk: Potrafię odpuścić, uśmiechnąć się do rzeczy, które przychodzą

​Elegancka pani mecenas z serialu nagle wyskakuje na TikToku jako Grażyna w wałkach na głowie i okularach. Olga Bończyk, wokalistka i aktorka, nie boi się nowych dróg, przeciwnie, szuka ich. Nie opowiada o swoim życiu w wywiadach, ale zapisuje emocje w utworach. Właśnie ukazała się jej najnowsza płyta pt. "Ślady miłości", która jest zamknięciem pewnego etapu w życiu.

Samodzielność jest wpisana w całe moje życie - mówi Olga Bończyk, Fot. Maria Winek
Samodzielność jest wpisana w całe moje życie - mówi Olga Bończyk, Fot. Maria Winekmateriały prasowe

Katarzyna Droga, Styl.pl: Gratuluję nowego albumu! Pamiętasz naszą rozmowę z okazji ukazania się twojej płyty "Piąta rano"? Był rok 2014, czułaś się świetnie jako kobieta czterdziestoparoletnia. Tamta płyta też była przełomowa?

Olga Bończyk: Tak, " Piąta rano", to był prezent, jaki sprawiłam sobie na 45. urodziny. I była pierwszą płytą, którą w całości wyprodukowałam sama, za własne pieniądze. To był dla mnie przełom, moment, kiedy zdecydowałam się inwestować w siebie. Wcześniej, podczas całej mojej kariery, uważałam, zresztą jak większość artystów, że do nagrania płyty potrzebne jest wydawnictwo, które otwiera drzwi i podaje nam rękę, żebyśmy mogli wypłynąć na ów "przestwór oceanu". A to kolejny mit, który dość późno obaliłam w swojej głowie. Padł, gdy szukając pieniędzy na "Piątą rano", porozmawiałam z jednym z potencjalnych sponsorów.

- Pieniędzy mi nie dał, za to udzielił cennej rady, która okazała się przewrotem w całym moim myśleniu o pracy. Powiedział: "Zastanów się, czy byłabyś w stanie sama zaryzykować, zainwestować w to własne pieniądze. Jeśli tak, to jesteś w stanie pociągnąć za sobą ludzi. Jeśli nie jesteś pewna, nie dasz rady. Bo najważniejsze to wierzyć w projekt." To był punkt zwrotny. Zaczęłam sobie zadawać pytania: czy wszystko co robię, czyli piosenki, nagrania, pomysły są warte moich własnych, ciężko zarobionych pieniędzy? I zrozumiałam coś ważnego: że nie potrzebuję sponsora, ponieważ sama w siebie wierzę.  Od tego momentu nigdy nie poprosiłam nikogo o pieniądze.

Minęło siedem lat i jest następna płyta " Ślady miłości". Zamyka pewien etap? 

- Tak, mam 53 lata i do tej płyty też podeszłam samodzielnie. Siedem lat minęło, ale nie dlatego, że nie miałam co nagrywać, po prostu bardzo dużo pracowałam, byłam nieustająco w trasach koncertowych lub teatralnych. Dopiero pandemia spowodowała, że przyhamowałam, nieoczekiwanie pozwoliła sięgnąć po odłożone rzeczy. Praca nad płytą była jedną z nich.  

- Pierwszy singiel  "Więcej niż kochanek" zyskał dobrą oglądalność na YouTube i w stacjach radiowych, prezentowałam go nawet w Opolu na koncercie Premier. Nagrody nie zdobyłam, ale jakby zapalił się pewien artystyczny lont, ziarenko zostało posiane. Zaczęłam działać, tak aby nie zmarnować szansy. Powstał pomysł płyty, weszłam we współpracę z Aleksandrem Woźniakiem i Filipem Siejką. Obaj są znakomitymi muzykami, kompozytorami, aranżerami i producentami muzycznymi, obaj mają niezwykły potencjał i fantastyczne pomysły muzyczne. Poczułam się przy nich bezpieczna, gdy zaproponowali nową, popową stylistykę, która dotąd była mi obca.

Olga Bończyk – Więcej niż kochanek (official video)

Ślady miłości - kto wymyślił tytuł i dlaczego taki?

- Tytuł wymyśliłam ja, jako twórczyni płyty - jestem jej sterem i żeglarzem, pomysłodawcą, wykonawcą i autorką większości tekstów. Tytuł taki, bo na tej płycie są właściwie same piosenki o miłości. Pewnego razu spojrzałam na te wszystkie teksty, te wyjęte z szuflady i te świeżo napisane i zdałam sobie sprawę, że układają się w obraz moich miłości. Zdobytych i straconych, niezdobytych; tych, które szybko przyszły i szybko odeszły; tych, które były długo i dawały nadzieję, ale nic się z nich nie wykluło; tych, które poszarpały, poszarpały i sobie poszły, albo je pożegnałam.

- W moich piosenkach są emocje i uczucia, które mi towarzyszyły w ostatnich latach. Jest w tych tekstach bardzo dużo przemyśleń, które się przeze mnie przetoczyły, zostawiły ślady. Zapisałam je i coś się dopełniło.

Okładka płyty "Ślady miłości"
Okładka płyty "Ślady miłości"materiały prasowe

Uważasz, że sztuka ma moc porządkowania życia?

- Zdecydowanie! I mam poczucie, że "Ślady miłości"  to  rodzaj cezury, klamry zamykającej pewien etap. Mam wrażenie, że jeśli cokolwiek w moim życiu uczuciowym zdarzy  się nowego,  to już będzie zupełnie co innego, to będę inna ja, inna moja rola i jakość tej miłości. Zawsze wierzyłam, że zbuduję rodzinę, stworzę związek, który będzie się kotwiczył i umacniał, a teraz mam poczucie, że ja tego w ogóle nie potrzebuję ani nie oczekuję. Ktoś obok mnie? Proszę bardzo, na nic się nie zamykam, ale na pewno nie będzie to coś, co miałoby być uwiązaniem, jakąś ciężką kotwicą.

Olga Bończyk w "Tok Szoł" o nowym albumie: Jest dzieckiem pandemicznymSuperstacja

Czy nie sądzisz, że na każdym etapie miłość odbiera się inaczej? Inaczej byłyśmy zakochane jako nastolatki, trzydziestolatki, inaczej jako czterdziestolatki? 

- Oczywiście, miłość się zmienia i my się zmieniamy! Słowa, które według mnie przystają do młodości, to zachłanność, zaborczość. Ja na pewno byłam zaborcza i miałam bardzo wygórowane oczekiwania. Ludzie mówią czasem: "o, chciałbym mieć dwadzieścia lat!" Ja nie. To wiek, w którym człowiek myśli, że wie wszystko, a przecież jeszcze nie wie nic. Dopiero uczy się miłości i akceptacji drugiego człowieka. Młodość zwykle chce zmieniać świat - i bardzo dobrze, od tego jest, nie ma w tym niczego złego. Młodzi biegną  naprzód, pełni marzeń. Biegną ucząc się życia, raniąc siebie i innych.  Z czasem jednak rany się goją i zabliźniają aż w końcu przychodzi czas na refleksję. Ja dzisiaj już nie chcę zmieniać świata, widzę, ile zyskuję dzięki temu, że potrafię odpuścić i uśmiechnąć się do rzeczy, które przychodzą, poszukać w nich inspiracji.

Młodość zwykle chce zmieniać świat - i bardzo dobrze, od tego jest, nie ma w tym niczego złego - mówi Olga Bończyk, Fot. Katarzyna Jarosz
Młodość zwykle chce zmieniać świat - i bardzo dobrze, od tego jest, nie ma w tym niczego złego - mówi Olga Bończyk, Fot. Katarzyna Jaroszmateriały prasowe

I tak przymus izolacji w pandemii zainspirował cię do stworzenia Grażyny...

- Kiedy zaczęła się pandemia, najpierw ucieszyłam się, że nareszcie się wyśpię. Byłam na ostatnich nogach i z przyjemnością przyjęłam przymusowy urlop, myślałam sobie: cudownie... Potem cieszyłam się, że zrobię przedświąteczne porządki, nareszcie będę miała czas na to, żeby pomyć okna i wytrzepać poduszki, zrobić przedświąteczne porządki, wszystko, na co do tej pory nie miałam czasu. Wróciłam do malowania - traktowałam je zawsze jako rodzaj wyciszenia i skupienia się na czymś innym niż moja praca. Namalowałam trzy obrazy i zaczęło być dziwnie.

- Musieliśmy odwołać kolejne koncerty, z telewizora płynęły przytłaczające wieści. Przyszły bezsenne noce, ogarnął mnie lęk, stres, nawet panika. Zrozumiałam, że muszę coś zrobić, inaczej zwariuję. Może społecznościówki? Coś twórczego, nowego zajęłoby mi myśli, może coś na TikToku? Zaczęłam od ambitnych filmików, komponowanych z trzech obrazków.

- Fajnie załapało, tyle ludzi, polubień, zajmowały mi dużo czasu - dobrze! Zrozumiałam, że kiedy pandemia puści, to trzeba będzie to kontynuować, więc zaczęłam szukać krótszej formy. Trafiłam na jakiś rysunkowy żarcik. Olśniło mnie: gdyby tak na TikToku mówiła to baba w wałkach na włosach i w okularach? Poszedł pierwszy żarcik o sąsiedzie i uruchomił taką lawinę polubień, że pomyślałam: to jest to! I teraz zbieram dowcipy, spisuję pomysły, przerabiam, nakładam wałki i nagrywam serię filmików z Grażyną. Mają świetną oglądalność i naprawdę mnie to cieszy.

Jako Grażyna jesteś zupełnie do siebie niepodobna!

- Zdarzyło się coś, czego nie byłam w stanie przewalczyć przez całe swoje zawodowe życie. Zwykle reżyserzy obsadzają mnie w rolach lekarek, prawniczek, eleganckich i dystyngowanych kobiet, mimo że prosiłam, aby popatrzyli na mnie inaczej, mówiłam: "proszę bardzo, ja się oszpecę do roli, założę okulary, mam poczucie humoru i dystans do siebie! Mogę być inna." Gdy pojawiła się Grażyna, zewsząd słyszę: Olga, ale przemiana, nigdy bym się nie spodziewał, to ty tak potrafisz?  Mam poczucie, że udało mi się przełamać wizerunkową blokadę, pokazać swój inny potencjał, który wzbudza zainteresowanie.

Jak myślisz, skąd ta popularność Grażyny, szczególnie wśród młodych odbiorców?

- Stąd, że lubimy się nabijać z ludzi, lubimy jak ktoś to robi za nas i często nie zdajemy sobie sprawy, że z samych siebie się śmiejemy. Ja jestem świadoma, że kreując Grażynę dotykam naszych własnych ludzkich przywar, ale robię to po swojemu. Ktoś ostatnio powiedział mi, że śpiewam trochę po staroświecku, tak jak się dawniej śpiewało. Pewnie tak, może to wynika z muzycznego wykształcenia, z tego, że miałam inne wzorce, innych idoli?  Może rzeczywiście śpiewam po staroświecku, ale z całą pewnością nikogo nie naśladuję - bo śpiewam jak Olga Bończyk. Z Grażyną jest tak samo. Wymyśliłam ją po swojemu. Całe życie tak szłam własną drogą niezależnie od tego, co jest modne, jakie ślady wytycza mainstream, idę tak, jak mi podpowiada serce i intuicja. Nie mam kompletnie potrzeby czapkowania modzie ani  rzeczom, na których można zarobić.

Jesteś osobą bardzo samodzielną?

- Bardzo. I nie wyobrażam sobie, żeby mi ktoś to zabrał. Samodzielność jest wpisana w całe moje życie. Patrzę czasem na zdjęcie, na którym mam pięć lat i już na nim widać, że ta dziewczynka, to będzie osoba, która samodzielnie idzie przez życie i wykuwa własny los. To niełatwe, ale daje powody do dumy. Nikt mi niczego nie dał, chociaż oczywiście spotkałam wspaniałych ludzi, przy których mogłam się uczyć. Miałam świetną panią profesor od fortepianu, panią Janinę Butor, u której nauczyłam się, jak postrzegać świat muzyki.

- To ona dała mi pełne przyzwolenie na to, żeby nigdy nikogo nie naśladować, tylko budować swoją wyobraźnię. Przekazała mi coś, co stało się moim życiowym fundamentem: ja się nie boję nowych dróg, przeciwnie, szukam ich. Nie boję się mówić własnym językiem, śpiewać jak śpiewam. Zawsze tak było, nawet kiedy wychodzę z metra i wszyscy tłoczą się na ruchomych schodach, ja idę osobno schodami na piechotę. W życiu tak samo: idę swoją ścieżką i jestem z tego dumna.

Wtedy, przy "Piątej rano" mówiłaś, że czujesz się spełniona i aktywna. Możesz to dzisiaj powtórzyć?

- Zdecydowanie tak! Symbolicznie traktuję graniczne urodziny, czyli moment, gdy kończysz 33, 44 i 55 lat. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to przełomy, w których Pan Bóg daje ci nową szansę. Trzydzieści trzy lata to wiek chrystusowy, przynosi dużo dobrych rzeczy, otwiera nowe drzwi i tak też było u mnie. Czterdzieści cztery to "Piąta rano", stworzyłam pierwszą płytę samodzielnie, po swojemu. Teraz czekam na pięćdziesiąte piąte urodziny i zastanawiam się, co mi podsunie los.

- Ja zwracam uwagę na znaki, jestem czujna i wiem, kiedy zbliża się coś dobrego. A kiedy nadciąga coś niedobrego, to też inaczej reaguję dziś niż kiedyś. Piętnaście lat temu wpadałam w panikę, nie mogłam spać, a teraz mówię: super, idzie nowe doświadczenie! Dostajesz lekcję, która nauczy cię podejmować decyzje. Mam teraz odwagę, żeby żyć dla siebie i spełniać marzenia swoje, a nie innych. Dziś wiem, że gdy kończy się coś w życiu, tak naprawdę robi się miejsce na "nowe", które właśnie nadchodzi. I ja każdego dnia wypatruję dla siebie takich nowych szans. dla siebie.

Zobacz także:

Olga Bończyk w "Tok Szoł" o komplementach: Najczęściej słyszę "Na żywo pani ładniejsza"Superstacja
"W bliskim planie": Maciej Dowbor
Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas