Oświadczyny po polsku
Nie wystarczy dać pierścionek i zapytać: "Czy wyjdziesz za mnie?". Trzeba to zrobić oryginalnie. Zainteresowany musi się wykosztować, a zainteresowana koniecznie ma być zaskoczona. Współczesne zaręczyny to rytuał bardziej konsumpcyjny niż religijny - twierdzą socjologowie, ale dla zakochanych na tym właśnie polega jego świętość. - Ma być tak, żeby było co wnukom opowiadać - mówią.
Oświadczyny to wydarzenie wzniosłe. Dlatego najlepiej zabrać dziewczynę gdzieś wysoko. W Krakowie najmodniejszy jest balon widokowy albo Kopiec Kościuszki, w Warszawie - ostatnie piętro Pałacu Kultury i Nauki. Idealne są góry (od Gubałówki, przez Górę św. Anny, aż po Jasną Górę) albo latarnie morskie. Za granicą - paryska wieża Eiffla.
Jeśli już na dole, to musi być pięknie - nadadzą się warszawskie Łazienki, krakowski Rynek przy dźwiękach hejnału, wrocławskie fontanny pod Halą Ludową, wszystkie zamki i dworki, najlepiej nad jeziorem. I koniecznie musi być wyjątkowo.
Oświadczyć można się w kinie, teatrze, samolocie czy łodzi. - Wszystko zależy od tego, gdzie para się poznała albo jak lubi spędzać czas. Zwykle w przedsięwzięcie zaangażowana jest obsługa danego miejsca, za co zresztą przyszły narzeczony słono płaci. Coraz częściej do organizacji oryginalnych zaręczyn wynajmowani są aktorzy, a nawet całe agencje eventowe, którym nie brak pomysłu na to, jak zaskakiwać. Zaręczyny zamieniają się w prawdziwy show.
Przeczytajcie, co sądzi na ten temat socjolog, co ksiądz, a co sami narzeczeni...
Grunt, to zmylić przeciwnika
Aneta i Michał spotykali się przez trzy lata, zanim on się oświadczył… w tramwaju! - Na całe przedsięwzięcie, razem z pierścionkiem, miałem jakieś tysiąc złotych. To było wtedy pół mojej wypłaty. Wiedziałem jednak, że bardziej niż z błyskotek Aneta ucieszy się z ciekawej oprawy tego wieczoru. Dlatego pierścionek kupiłem za 200 zł, a całą resztę przeznaczyłem na wynajem tramwaju i catering - wyznaje Michał.
Wiedział, że jego ukochana chciałaby zobaczyć sztukę "Tramwaj zwany pożądaniem" w krakowskim Teatrze Bagatela. Namówił więc przyszłą teściową, żeby z nią tam poszła. Miały się spotkać przed teatrem. - Zamiast mamy Aneta zobaczyła mnie. Podjechałem po nią wynajętym tramwajem. W wagonie był ustawiony stół, a na nim przekąski i wino. Z "boomboxa" leciała muzyka, do usług był lokaj (w tej roli wystąpił kolega Michała).
- Nie było łatwo zorganizować kolację w jadącym tramwaju. Pamiętam, że na Rondzie Mogilskim wywaliła nam się sałatka, ale jakoś obyło się bez niej. Tam się oświadczyłem.
Gosia i Michał byli parą dwa lata, zanim on poprosił o jej rękę. Najbardziej zależało mu na tym, by Gosia niczego się nie domyśliła. Postanowił zaskoczyć ją nie raz, ale kilka razy tego samego wieczoru - tak dla zmylenia przeciwnika.
- Zaczęliśmy w ruinach zamku w Tenczynku. Pomagał mi kumpel, u którego zresztą kilka lat wcześniej grałem lokaja podczas jego zaręczyn. Był przebrany za zjawę. Miał być rycerzem, ale w krakowskim Teatrze Starym, skąd wypożyczaliśmy strój, nie było na niego rozmiaru - wspomina Michał. W jednej ze starych komnat zamczyska zapłonęły pochodnie i stanął stół, obsypany płatkami róż. Zakochanym wino i przystawki serwowała zjawa. Tam jednak Michał się nie oświadczył.
Z Tenczynka zaprosił ją na kolację do podkrakowskiego Zabierzowa. Znów świece, znów wyszukane jedzenie, znów bardzo romantyczna atmosfera, ale pierścionka ani śladu.
- Kiedy tylko znalazłam się pod zamkiem i zobaczyłam Michała, wiedziałam już, co się święci. Jednak on ciągle zmieniał plany, dawał mi kolejne listy ze wskazówkami, co dalej, a pierścionka nie było. Po kolacji byłam już wściekła, myślałam, że już nigdy mi się nie oświadczy - wspomina Gosia.
Kiedy kilka godzin później wracali taksówką do domu, była zrezygnowana. W drzwiach mieszkania przywitał ją pies - spaniel o imieniu Mangha. Przy obroży miał pudełeczko z pierścionkiem. - Wtedy spytałem, czy za mnie wyjdzie - kwituje Michał. Zgodziła się.
Mężczyźni starają się jak najbardziej wykosztować na pierścionki zaręczynowe, kolacje i wyjazdy. Trzeba ponieść koszty, żeby poczuć wagę sprawy.
Sacrum musi kosztować
Zapyta ktoś: po co to wszystko? - Dla zbudowania sfery sacrum - odpowiada Małgorzata Bogunia-Borowska, socjolog kultury z Uniwersytetu Jagiellońskiego: - Pod koniec lat 80., wraz z końcem PRL, instytucja małżeństwa mocno podupadła. Ludzie uciekali od zobowiązania, które wcześniej dawało im poczucie względnego bezpieczeństwa, również ekonomicznego. Uciekali od ślubu. Teraz, po ponad 20 latach, zaczynamy powracać do tradycji, w tym do hucznych zaręczyn - z tą tylko różnicą, że teraz te rytuały możemy kształtować sami, w zależności od zasobów finansowych i kreatywności. Kultura konsumpcyjna daje nam wiele możliwości. Dziś zaręczyny to już nie jest rytuał religijny, a konsumpcyjny.
Zdaniem socjolog, każda sytuacja rytualna - w tym oświadczyny - jest stresująca. Jest to jednak dobry stres. Świadczy o tym, że to, co robimy, ma dla nas znaczenie. Nie bez przyczyny więc mężczyźni starają się jak najbardziej wykosztować na pierścionki zaręczynowe, kolacje i wyjazdy. Trzeba ponieść koszty, żeby poczuć wagę sprawy.
Na huczne, publiczne zaręczyny Kościół nie ma wpływu. Jedyne, co może, to się uśmiechnąć, zabronić nie ma prawa.
- Niekoniecznie muszą być to duże pieniądze, ale muszą być relatywnie duże. Chodzi o to, by mieć co opowiadać dzieciom czy wnukom. Jeśli mężczyzna wydał na pierścionek pół swojej wypłaty, to nawet jeśli nie zarabia wiele, dla niego to wielki koszt - wyjaśnia Bogunia-Borowska. Rzecz w tym, by móc po latach powiedzieć z dumą: "Nie miałem na benzynę, jeździłem przez miesiąc autobusem, ale pierścionek dla mamy był ze złota".
Innego zdania są księża. - Na huczne, publiczne zaręczyny Kościół nie ma wpływu. Jedyne, co może, to się uśmiechnąć, zabronić nie ma prawa - mówi rzymskokatolicki ksiądz Stanisław. - Ja ciągle jednak mam nadzieję, że dwoje ludzi, którzy naprawdę się kochają, wiedzą, że takie deklaracje najlepiej wypowiadać sobie w bardziej intymnej atmosferze, w gronie rodzinnym.
- Niestety czasem młodzi ludzie więcej inwestują w drogie niespodzianki niż we własne uczucia, miłość przyszłego małżonka i ich rozwój duchowy - dodaje ks. Stanisław.
Czytaj dalej na następnej stronie.
Żeby było o czym wnukom opowiadać
Ania i Leszek znali się od dzieciństwa. Wychowywali się na jednym osiedlu w Bytomiu i trzymali w jednej paczce znajomych. On jednak długo nie mógł zdobyć się na to, by sam na sam wyznać jej miłość. Kiedy wreszcie się zdecydował, okazało się, że i ona miała na niego oko. Zaręczyli się po czterech latach.
Pomysł oświadczyn Leszka był tak wyjątkowy, że napisało o nim "Życie na Gorąco". Realizacja planu zajęła mu kilka miesięcy. - Czułem, że Ania oczekuje jakichś ważnych słów, deklaracji, ale choć mnie kusiło, nie zdradziłem się z niczym. Wiedziałem, że gdy w końcu dopnę wszystko na ostatni guzik, efekt będzie piorunujący - wspomina Leszek.
Oświadczynami zaskoczył ją z samego rana - wszedł do jej pokoju i stanął przy oknie. Ona podeszła do niego i... oniemiała! - Nie wierzyłam własnym oczom. Leszek oświadczył mi się na billboardzie! - opowiada wzruszona Ania. - O, przepraszam! - protestuje Leszek. - Zaraz uklęknąłem i osobiście poprosiłem cię o rękę. - A ja ze szczęścia się popłakałam.
A co Ty o tym sądzisz?
Ślub zaplanowali za dwa lata. Tyle zwykle mija od zaręczyn do ślubu - to bowiem standardowy w naszym kraju czas oczekiwania na wolną salę weselną, fotografa i catering.
- Zalecenia wynikające z prawa kanonicznego mówią, że przyszli małżonkowie powinni zaręczyć się przynajmniej na sześć miesięcy przed ślubem - mówi ksiądz Stanisław. - Obydwie najbliższe rodziny powinny się wzajemnie poznać, a młodzi oświadczyć, że odtąd będą się uważać za narzeczonych i zamierzają się pobrać w ustalonym czasie - wyjaśnia.
- Oczywiście, jest to tylko zalecenie. Nie spotkałem się z tym, aby ktoś to praktykował. Zwykle pary zgłaszają się do parafii na dwa miesięcy przed ślubem, i to nie zawsze. Są, owszem, pytani o to, jak długo się znają, czy są zaręczeni, ale nie można tego w żaden sposób zweryfikować - mówi.
Zdaniem księdza, zaręczyny powinny być spisaną umową, w której rodzice obu stron doprecyzują m.in. kwestię podziału kosztów wesela oraz określą posag. - Jeśli zaręczyny dokonują się w ten sposób, to możliwe jest dochodzenie wynagrodzenia ewentualnych szkód czy wydatków, które powstałyby, gdyby do ślubu nie doszło - mówi duchowny.
- Sądzę, że taka umowa i dłuższy okres narzeczeństwa, połączony z poważnym przygotowaniem, nie byłby niczym złym. Może się przyczynić do dojrzałej, podejmowanej na całe życie decyzji. Przyczyną wielu nieszczęśliwych małżeństw jest bowiem pośpiech, lekkomyślność i słaba znajomość, co pociąga za sobą nieobliczalne skutki - dodaje ks. Stanisław.
Klasyka zawsze w cenie
Joanna i Marcin przed zaręczynami byli parą przez cztery lata. - Marudziłam już strasznie - przyznaje Joanna. - Chciałam już być jego żoną, nie tylko dziewczyną, ale obawiałam się, że Marcin nigdy się na to nie zdecyduje, a już na pewno nie poprosi mnie o rękę w taki sposób. To nigdy nie był typ romantyka, ale to, co zorganizował, przeszło moje najśmielsze oczekiwania - rozpoczyna opowieść Joanna.
Był luty, zbliżały się walentynki. Mieli zaplanowany weekendowy wypad na narty na Słowację. - Spakowałam ciepły sweter, grube skarpety, zrobiłam nawet kanapki na drogę. Marcin kazał mi do walizki dorzucić jedynie małą czarną. W samochodzie jednak okazało się, że jedziemy w zupełnie innym kierunku - na lotnisko. Zrobiłam mu tam straszną awanturę, on wie przecież, że ja nie lubię latać, zwłaszcza tak bez zapowiedzi. No, ale cóż, bilety już były, więc polecieliśmy... - wspomina. Wylądowali w Paryżu.
Ja wiem, że to może cliche tak w Paryżu, że niby miasto zakochanych, że wieża Eiffla jest oklepanym pomysłem, ale nie uwierzę żadnej kobiecie, która powiedziałaby, że nie chce takich zaręczyn!
Na lotnisku Marcin przeżył nerwowe chwile - zginął jego bagaż, a wraz z nim pierścionek zaręczynowy. Pech chciał, że dokładnie taką samą walizkę miał inny pasażer tego lotu. Ciężko było wytłumaczyć dziewczynie, dlaczego jeżdżą w tę i z powrotem przez pół Paryża za bagażem, w którym jest kilka swetrów i szczoteczka do zębów. Marcin jednak nie ustępował i w końcu walizkę udało się odzyskać. Wtedy zaczęła się walka z czasem.
"Ubieraj tę sukienkę i jedziemy" - powiedział. Miał wszystko zaplanowane co do minuty. - Gdy wysiedliśmy z metra, moim oczom ukazała się przepiękna, oświetlona wieża Eiffla. Aż zaklaskałam w ręce z radości. Nigdy wcześniej nie byłam w Paryżu, to było niesamowite - wspomina Joanna. Pod samą budowlą nieoczekiwanie dla niej nie dołączyli do długiej kolejki oczekujących na zwiedzanie, ale osobną windą pojechali do położonej na wieży restauracji.
- Wtedy już wiedziałam, że to zrobi. Pamiętam, że po kolacji z nerwów, nie mogąc się doczekać pierścionka, zaczęłam grzebać za czymś w torebce, a gdy podniosłam wzrok, on już przede mną klęczał. Ja wiem, że to może cliché tak w Paryżu, że niby miasto zakochanych, że wieża Eiffla jest oklepanym pomysłem, ale nie uwierzę żadnej kobiecie, która powiedziałaby, że nie chce takich zaręczyn!
Najpierw studia, potem ślub
- Oficjalne oświadczyny to symboliczne przejście do kolejnego etapu życia człowieka. Jest nam to bardzo potrzebne, zwłaszcza dzisiaj, kiedy rytm dojrzewania został mocno zaburzony - tłumaczy socjolog, Małgorzata Bogunia-Borowska . - Kiedyś wszystko odbywało się w społeczno-religijnym rytmie. Młodzi mężczyźni po skończeniu edukacji mieli poszukać sobie pracy i żony. Dziewczyna po zamążpójściu opuszczała dom ojca i zamieszkiwała przy mężu. Teraz wszystko się skomplikowało. Nie wiadomo już jednoznacznie, gdzie kończy się młodość, a gdzie zaczyna dorosłość. Młodzi szybko opuszczają dom, mieszkają ze swoimi partnerami, śluby biorą znacznie później niż ich rodzice czy dziadkowie, a związki niesformalizowane mają się równie dobrze, co te z obrączką na palcu - dodaje.
Niektórym jednak - tym stęsknionym za tradycją - potrzebny jest rytuał przejścia. Pierścionek zaręczynowy oznacza, że nie jesteśmy już tylko "chłopakiem i dziewczyną". To swoisty, społecznie akceptowalny wstęp do ślubnych przygotowań. Pierścionek jest bowiem nie tylko dla dziewczyny, ale także dla społeczeństwa - informuje, że kobieta jest zajęta i niebawem zostanie czyjąś żoną...
Czytaj dalej na następnej stronie.
Agnieszka i Damian studiowali na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Znali się przez całe studia, ale tylko z widzenia. - Zawsze mi się podobał - przyznaje Agnieszka. - Był taki wysoki i przystojny, ale nie miałam okazji bliżej go poznać - mówi. Dopiero podczas pisania pracy magisterskiej on zaczął podrywać ją w uczelnianej bibliotece. Raz niby zagadnął o jakąś książkę, innym razem zaciągnął na ławkę pogadać... Zaręczyli się po półtora roku związku.
- O mały włos, a nie doszłoby do oświadczyn wtedy, kiedy on sobie to zaplanował - mówi Agnieszka. - Mieliśmy jechać na weekend do jego rodziców, ale ja się rozchorowałam. On jednak pobiegł do apteki, wykupił dla mnie mnóstwo lekarstw i jakoś stanęłam na nogi do soboty. W sumie to poczułam się aż tak dobrze, że przed wyjazdem ułożyłam włosy na wałkach, choć nigdy nie przykładam do tego wagi - wspomina.
Wymarzonym miejscem na oświadczyny Damiana miała być Góra Świętej Anny. To tam jeździł na rowerze jako młody chłopiec, tam też zabierał wielokrotnie Agnieszkę, gdy odwiedzała jego rodzinne strony.
- Powiedział, że chce iść na górę, ale ja nie miałam kompletnie na to ochoty. Ciągle marudziłam, a to, że boli mnie głowa, a to, że nogi, a to, że jestem już głodna…. Ale w końcu poszłam. Odwiedziliśmy tamtejszy klasztor, pomodliliśmy się chwilę, później dopiero dowiedziałam się, że on się modlił w intencji naszego przyszłego małżeństwa.
- Gdy myślałam, że już możemy wracać, Damian uparł się, że musimy iść jeszcze na taras widokowy. Ja dalej byłam zgryźliwa, nawet drwiłam, że widoki nie takie, że ten las to nie las. I wtedy to zrobił. Wyjął pudełeczko. Najpierw nie chciało się otworzyć. Gdy zapytał, czy zostanę jego żoną, rozpłakałam się - wspomina Agnieszka. Pierścionek z białego złota został zrobiony na zamówienie, a umieszczone na nim brylanty przypominają spadające gwiazdy...
Na parę czekała już rodzina Damiana, w tym przyszły teść, pan Bogusław, który nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł zrobić zdjęcia upamiętniające tę chwilę. Już wcześniej chciał wysłać na Górę Św. Anny kogoś z aparatem, ale Damian protestował - przecież wtedy na pewno by się domyśliła, co się stanie.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam morze kwiatów na łóżku. Później była aromatyczna kawa z mlekiem, łosoś i jajka na twardo z majonezem. Zapamiętam je do końca życia.
Dziecko w drodze, zaręczyny w pośpiechu
Emilia i Krzysztof stanęli na ślubnym kobiercu jako para z ośmioletnim stażem. Na czwartym roku studiów okazało się, że wkrótce będą rodzicami. - Nowina była dla nas szczęśliwa i w pewnym sensie przyspieszyła decyzję, która i tak zostałaby podjęta zaraz po skończeniu studiów. Doszliśmy do wniosku, że chcemy wziąć ślub, zanim maleństwo pojawi się na świecie - opowiada para.
A co Ty o tym sądzisz?
Dzień później była już ustalona data ślubu, zamówiona orkiestra, sala i kucharki. Przygotowania do uroczystości, która miała się odbyć za dwa miesiące, były tak absorbujące i intensywne, że o zaręczynach… zapomnieli.
- Segregowaliśmy zaproszenia, kiedy nagle babcia powiedziała, że bez pierścionka to nie można gości na wesele zapraszać. "Co, chcecie się zaręczyć po ślubie?"- spytała. - Przez trzy dni Krzysiek z kolegami głowili się, jak mnie tym pierścionkiem zaskoczyć - mówi Emilia. - Ale jak zaskoczyć pierścionkiem zaręczynowym kobietę, która już zna datę ślubu? - dodaje.
- Wiadomo było, że jak zabiorę ją gdzieś wieczorem, to od razu będzie wiedziała, co stanie się za chwilę. Nieważne, że wymyśliłbym coś oryginalnego, jak nie byłoby elementu zaskoczenia, na który ona zawsze czekała - opowiada Krzysztof. - Doszedłem do wniosku, że na pewno spodziewa się oświadczyn podczas romantycznego wieczoru, więc zrobię to z samego rana. Bezcenna okazała się pomoc przyjaciół. Kumpel pojechał ze mną wybrać odpowiedni pierścionek, a przyjaciółki Emilki miały konspiracyjnie wpuścić mnie rano do mieszkania.
- Otworzyłam oczy i zobaczyłam morze kwiatów na łóżku. Takim filmowym gestem zasypał mnie czerwonymi, żółtymi i pomarańczowymi różami, po czym położył się koło mnie i otworzył pudełeczko z pierścionkiem. Zapytał, czy zostanę jego żoną. Byłam bardzo wzruszona i chociaż wyda się to mało wiarygodne, ogromnie zaskoczona. Nawet przez moment wydawało mi się, że to tylko sen - śmieje się Emilia.
- Z pudełeczka wypadł taki certyfikat z zaświadczeniem, że to, co mam na palcu, to brylant. Pamiętam, że zrobiło mi się go bardzo żal, że musiał wydać na pierścionek kwotę, która dla studentów jest przecież zabójcza - dodaje młoda żona.
- Później była aromatyczna kawa z mlekiem, łosoś i jajka na twardo z majonezem. Zapamiętam je do końca życia, bo było to pierwsze i ostatnie śniadanie, które mój mąż zrobił z własnej woli - żartuje Emilia.
Zakończenie
Aneta i Michał są 6 lat po ślubie. Mają 3,5- rocznego synka Michała juniora, a wiosną spodziewają się drugiego dziecka.
Gosia i Michał mają dwuletni staż małżeński. Nadal towarzyszy im spaniel Mangha.
Ania i Leszek pobierają się za półtora roku. Po oryginalnych zaręczynach chcą jednak bardzo zwyczajnego i skromnego ślubu.
Joanna i Marcin wzięli ślub w lipcu tego roku. Wprowadzili się do nowego mieszkania i kupili psa - buldoga francuskiego o imieniu Pedro.
Agnieszka i Damian pracują i mieszkają we Wrocławiu. Na razie osobno. Pobiorą się 29 września przyszłego roku.
Emila i Krzysztof są trzy lata po ślubie. Przyczyna ślubu - Staś - ma już 2 latka. W grudniu na świat przyjdzie ich drugie dziecko - tym razem dziewczynka.
Karolina Siudeja, Styl.pl