Reklama

Patrycja Markowska: Mój spacer po linie

Wrażliwiec w świecie twardego show-biznesu. To stereotyp, że córka rockmana z Perfectu musi być scenicznym drapieżnikiem. Patrycja Markowska mówi, że w domu uczono ją szczerości, okazywania uczuć, spontaniczności. Taka jest w tekstach swoich utworów i przed publicznością. I tylko syn mówi, że mama ma najgorszy zawód świata, bo to jest ciągły dygot.

Twój STYL: Wrażliwość jest niezbędna, kiedy chce się dotrzeć do ludzi?

Patrycja Markowska: - Tak, ale bywa też zmorą. Od dzieciństwa byłam w domu uczona przeżywać każdy dzień intensywnie, wchodzić głęboko w relacje, otwierać serce. W przełożeniu na teksty: obnażać się, pisać szczerze, z głębi siebie. Podczas wywiadów mówić o sobie dużo, bez stawiania ochronnych murów. To jest spacer po linie. Ryzykowne, ale wchodzę na nią.

Co kształtowało twoją wrażliwość?

- Najważniejsze były rozmowy. Przede wszystkim z mamą. Ona jest postacią z tła, nie lubi, kiedy mówię o niej za dużo. Ale rozmowy z nią miały ogromny wpływ na to, kim się stałam. Uwrażliwiała mnie na ważne aspekty życia,  na przykład niesprawiedliwość. Mieliśmy w klasie specyficzną koleżankę - trochę odmienną, niezbyt lubianą. Opowiedziałam o niej mamie, a ona na to: Stawaj w jej obronie, ty jej dawaj siłę, skoro inni tego nie robią. Potem jako jedyna byłam zapraszana na urodziny tej dziewczynki.

Reklama

Uczono cię raczej chować czy ujawniać emocje, słabość, łzy?

- Nie ukrywałam ich, bo wiedziałam, że przyznając się do słabości, dostanę wsparcie. Mogłam powiedzieć, co mnie dotknęło, co przeskrobałam, i nie byłam oceniana. Jako nastolatka nie przeszłam okresu ostrego buntu. Nie uciekałam z domu, nie było twardych narkotyków. Dalekosiężny efekt jest taki, że również teraz nie wstydzę się mówić o sobie. Nie kalkuluję, za co oberwę, a co będzie dobrze skomentowane. To samo w muzyce. Moje pierwsze teksty były nieporadne. Dziewczynka, która je pisała, niewiele przeżyła, przeczytała za mało książek, ale pokazywała, co czuje. I wiele rówieśniczek poszło za tym nieopierzeńcem, jakim byłam. Umiałam sobie pozwolić na tę szczerość, bo nikt mnie nie krytykował. Tata nigdy nie powiedział: to nagrała lepiej, ale tamto gorzej, chyba powinienem pojechać do studia i ją poprawić. Moja droga, moje błędy.

Show-biznes, rockandrollowe życie czasem wymagają wysunięcia pazurów. Udało ci się tę wrażliwość ochronić czy trzeba było chodzić na kompromisy?

- Z pozycji dorosłego człowieka widzę, że kompromisy są nieuniknione. Pamiętam pewien moment. Zachęcano mnie, żeby nagrać radiową wersję piosenki "Świat się pomylił", inną niż ta, którą śpiewałam na festiwalu w Opolu. Radiowa nie bardzo mi się podobała, ale zgodziłam się, bo z tego mógł być hit. Pamiętaj, że nie jestem pankówą, która występuje w zamkniętych klubach. Zależało mi, żeby dotrzeć do publiczności. Jednak szukając, chcę być w zgodzie ze sobą. Kiedy 12 lat temu zostałam mamą i wpadłam w bardziej melancholijny nastrój, tworzyłam piosenki sentymentalne, kobiece. Nagrałam duety z Leszkiem Możdżerem, Rayem Wilsonem, Markiem Dyjakiem. Taka droga jest niepewna. Bo gdy płyta gorzej się sprzeda, spadnie popularność. Ale jestem dumna z siebie eksperymentującej. I kręci mnie, że wciąż mam w sobie ogień.

Jest strach, że kiedyś ci go zabraknie?

- Tak. Niedawno usłyszałam od znanej wokalistki: Patrycja, chyba już zaśpiewałam wszystko, co chciałam wypowiedzieć. Nie chciałabym dojść do takiego punktu. Dlatego staram się żyć tak, żeby drżała we mnie czuła struna. Podróżuję, poznaję nowych ludzi, smaki, muzykę, języki - żeby się pobudzać.

Niektórzy twierdzą, że dojrzałość polega na wypośrodkowaniu, uspokojeniu skrajnych emocji. U ciebie gorące albo zimne wciąż jest lepsze od letniego?

- Tak. Ale to wyczerpuje psychicznie. Czasem tata widzi mój stan, mówi: Jakie masz zmęczone oczy, wyjedź, wyłącz telefon w cholerę. Zdarza mi się bezsenność. Hejterzy mogą dać sobie spokój, bo sama wiem, ile mogę sobie zarzucić. Na przykład, że wciąż jestem "tremiarą". Mając na karku cztery dychy, nie potrafię sobie powiedzieć: nie denerwuj się, robisz to od lat! Dobrą radę dał mi Leszek Możdżer: Kiedy się denerwujesz przed występem, powiedz sobie: Markowska to zrobi za ciebie. Nie ty, ta przerażona dziewczynka, tylko Markowska, doświadczona wokalistka, która wie, co robić. Czasem pomaga. Ale generalnie wrażliwość, a nawet nadwrażliwość wprowadza mnie w dygot. Mój syn to widzi. Pytam go: "Filip, a ty chciałbyś śpiewać?". On na to: "Przecież ty masz najgorszy zawód na świecie! Ciągle musisz się pokazywać, wszyscy cię oceniają". Racja.

Wiedząc to, nie pomyślałaś, że lepiej skupić się na rodzinie niż na scenie?

- Miałam moment zawahania. Trudno mi było znaleźć równowagę między pracą a byciem z dzieckiem. Czasem myślałam: Jezu, jestem złą matką, nie ma mnie w domu już trzy dni, może Filip w tym czasie powiedział nowe słowo. A za chwilę była refleksja, że gdybym zrezygnowała z grania, czy byłabym szczęśliwa? Może trzeba pokazywać dziecku, że warto mieć pasję, bo to daje szczęście? Że trzeba radzić sobie i z lękami, i z tremą?

Dziś jest łatwiej? Filip to nastolatek, myśli samodzielnie.

- Nie jest łatwiej, dochodzą nowe pytania. Na przykład: powinnam go nakręcać, podpowiadać czy czekać, aż sam wybierze drogę? Martwię się. Ja w jego wieku, żeby dojść na próbę chóru w kościele w Józefowie, musiałam przejść dwa kilometry na mrozie, sama wrócić do domu. Dlatego to miało dla mnie wagę. Filip, jak większość dzieciaków w jego wieku, jest zasypywany propozycjami, dostaje milion bodźców. Łatwo się tym znudzić. Poza tym on żyje w dobrobycie, czasami ma problem, żeby powiedzieć, co chce pod choinkę, bo wszystko ma. Pomoc jedynakowi, żeby się w tym nie pogubił, to wyzwanie.

Rozmawiasz z nim podobnie jak kiedyś twoja mama z tobą?

- Oczywiście. On czasami się irytuje: Mamo, mówisz mi to siódmy raz! A mnie zależy, żeby dotarło. Ostatnio opowiedział, że "zerwał" z pewną dziewczynką, już do niej nie pisze. Mówię: Z tego, co pamiętam, ona była w szpitalu. To, że zerwaliście, nie oznacza, że nie powinieneś się o nią zatroszczyć, zapytać, jak się czuje. Mam nadzieję, że w takich rozmowach oddaję to, co sama dostałam od rodziców. Choć reakcje na moje słowa nie są do końca przewidywalne. Przed jego ostatnimi urodzinami poprosiłam znanego rapera, idola Filipa, żeby mu złożył życzenia. Syna zatkało. Zapytałam: Może ty się z tego nie cieszysz? Odpowiedział, że po prostu jest w szoku, ale widziałam, że był trochę smutny. Bo weszłam w jego zakazany świat - rapu, piosenek, których mi nie chciał puszczać, bo np. są tam przekleństwa. Rozumiesz? Wtrąciłam się. To było dla mnie zaskakujące i pouczające, ale czuję się odpowiedzialna za uszanowanie tej odrębności.

A twoja odpowiedzialność za jego miękkie cechy, męską wrażliwość?

- Staram się. Myślę, że najwięcej wynika z obserwacji nas, dorosłych. Kilka dni temu oglądaliśmy z Jackiem wzruszający film i obydwoje wręcz szlochaliśmy. Filip przy tym był. Może przekonał się, że skoro tata płacze, to nie jest to obciach. Ale przy kolegach już nie mogę go całować. Przytulam go, gdy jesteśmy sami. To najlepiej pomaga, kiedy jest jakaś życiowa masakra.

Opowiedz o najpoważniejszej.

- To było mniej więcej trzy lata temu. Poczułam, że sytuacja w pracy mnie przerasta, że dookoła jest za dużo kwasów, nie dogaduję się ludźmi. Poszłam na terapię. Usłyszałam: "Skąd pomysł, że musisz przyjaźnić się ze wszystkimi?". A mnie zawsze zależało, żeby innym było dobrze, miło, żeby nie powiedzieć czegoś przykrego. Przez to dałam sobie wejść na głowę. Terapeutka powiedziała: "Jesteś tak czytelna, że ludzie w pięć minut wiedzą, co myślisz, co zrobisz". Rzeczywiście, podobno mam twarz jak prompter. Trudno żyć z taką twarzą. W końcu poczułam, że znikam, daję sobą manipulować. Byłam bliska decyzji o zakończeniu kariery. Gdyby nie terapia, już by mnie na scenie nie było. Musiałam powiedzieć: stop! Założyć pancerz, rozstać się z kilkoma współpracownikami. Wróciłam ze zdwojoną energią. Wtedy nagraliśmy z tatą płytę Droga. Powstała m.in. intymna piosenka "Coraz mniej". Opowiedziałam w niej o wypaleniu.

***Zobacz także***

Kryzysowe momenty to także plotki o twoim romansie z Leszkiem Możdżerem.

- To była nieprawda. Ale ludzie i tak wiedzą swoje, nie da się z tym walczyć. I nie da się do końca uodpornić na to, co piszą w internecie. Wiesz, kiedy przeżyłam najgorsze? Gdy tata i ja pokazaliśmy się w koszulkach z napisem Konstytucja. Wylała się fala pomyj: "Palimy wszystkie płyty Perfectu", "Jesteście śmieciami". Były i wymierne konsekwencje. Nie wystąpiłam w sylwestra w Zakopanem - okazało się, że nie pasuję do programu, choć miałam już podpisaną umowę.

Jak sobie radzisz w takich momentach?

- Dobre wino, telefon do rodziców. Czasem wyję w poduszkę. Ale nie chcę narzekać, bo odruchów ciepła i miłości dostaję więcej. Mam oddany fanklub, ludzi, którzy za mną jeżdżą. Gramy trasę Zakopane-Sopot i oni są. Niedawno przyszła dziewczyna: "Patrycja, miałam 14 lat, kiedy zaczęłam chodzić na twoje koncerty, dziś mam 24". To daje poczucie sensu.

Także zobowiązuje? 

- Bywa trudno. Przyjeżdżam do hotelu po sześciu godzinach podróży, jestem głodna, nieumalowana. I słyszę: czy można zdjęcie? Spinam się, chociaż na twarzy mam odciśnięty ślad po poduszce, na której drzemałam w busie. Ostatnio wracając z tatą z koncertu, zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Nie spaliśmy całą noc, on był przeziębiony. Podeszli ludzie: "O, Markowski! Dawaj, robimy zdjęcie!". Nikt nie zapytał, czy tata chce, czy pozwala. Szukam metody, jak reagować w takich sytuacjach. Jeśli zachowam się chłodno, mam wyrzuty sumienia. Powoli uczę się mówić: przepraszam, nie teraz. Tak samo w pracy. Myślę: mam dziecko, dom, nie mogę dać się zajechać. A ekipa czeka, chce grać jak najwięcej. Nigdy nie odwołałam koncertu, i to był błąd. Jechałam chora, w złej kondycji. Myślałam: nie mogę zawieść. Brałam steryd i wychodziłam na scenę. A lepiej powiedzieć: sorry, ja też mam prawo być chora.

Przekonałaś się, że nie ma nic złego w zdrowym egoizmie?

- Dojrzewam do niego. Sama wybieram, co chcę robić. Jestem dla siebie lepsza. Przeprowadziłam się z centrum miasta na obrzeża. Rano wychodzę z kawą do ogródka, patrzę na drzewa. To przywilej wieku, zmarszczki bolą mniej. Dopiero niedawno zaakceptowałam swoje ciało. W liceum byłam korpulentną dziewczynką z trwałą ondulacją. Chodziłam w beznadziejnych ciuchach z miejscowego sklepu. W domu nigdy nie było etosu metek. W Aninie, gdzie chodziłam do szkoły, miałam kompleksy, bo dziewczyny były świetnie ubrane. Czułam się brzydsza. Kobiecość, przyjemność z tego, że dobrze wyglądam, odkryłam, gdy zaczęłam zarabiać i mogłam kupować fajne ciuchy, gdy odnalazłam swój styl. Nie wiem, czybym się tak cieszyła, gdybym to wszystko miała od trzynastego roku życia.

Wrażliwość to także uważność, radość z drobnych rzeczy. Czujesz ją?

- Wiesz, kiedy na koncercie osiąga się gigantyczny poziom adrenaliny, wylądowanie w normalności jest trudne. Nie jesteś w stanie zachwycić się faktem, że biedronka idzie po firance. Mnie na ziemię sprowadza rodzina. Muszę wyjść po papier toaletowy, załatwić wizytę u lekarza, pomóc Filipowi przy lekcjach. A gdybym nie miała rodziny, to co? Alkohol, imprezy, może dragi? Dlatego się cieszę, że nie jestem sama. Na pewno ważna jest także moja wiara. Czuję obecność Boga wszędzie, w promieniach słońca, w muzyce, w dobrym filmie. Współczuję ludziom, którzy myślą, że po tym życiu nic nie ma, idziemy do piachu i koniec. Ale przyjemności tego świata też doceniam! Przyjemne jest obcowanie z psem, którego wzięliśmy ze schroniska. Chodzi za mną, kładzie pysk na stopach. Ważne jest pielęgnowanie przyjaźni. Teraz mam przyjaciółkę, na którą czekałam całe życie. Karina jest kompanem do tańca i do różańca. Dowcipna, pomocna, z pogodą ducha i zdrowym spojrzeniem na świat. Takich cech teraz szukam. Dystansu i mądrości. Nie chcę już tracić czasu na ludzi, z którymi źle się czuję.

Jaką kobietą chciałabyś być za 10 lat?

- Spokojniejszą. Kiedyś się wyciszę. Widziałaś serial Grace i Frankie? Grają tam Jane Fonda i Lily Tomlin. Dojrzałe babki, które rozstają się z mężami i zamieszkują razem w domku na plaży. Jedna jest totalną hipiską, druga elegancką panią. Obydwie kochasz od razu. Może to ja i Karina za ileś tam lat? (śmiech)

Ale bez mężów? Co prawda, plotkowano o kryzysie w twoim związku z Jackiem... To prowokacja oczywiście.

- A ja odpowiem serio: uważam, że o relacje w kryzysie trzeba walczyć do końca. Kiedyś usłyszałam mądre słowa: czego nie przepracujesz w tym związku, to ci przejdzie na następny. Wierzę w to. W naszym związku mamy wiele trudności, to prawda. Ale mamy też spoiwo, które bierze się z wrażliwości. Czułość, potrzebę dotyku, fizycznej bliskości. Uschłabym, gdybym miała tkwić w relacji obok, a nie z partnerem, spać osobno. Nie żyję na różowej chmurce, wiem, że bywa ciężko. Ale jestem optymistką.

Rozmawiała: Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój STYL 3/2020

***Zobacz także***

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy