Polska jest kobietą cz. 2
Puste półki, listy kolejkowe, zamknięte granice. Młodzi Polacy znają to tylko z opowieści. Po 1989 roku zmieniło się wszystko. Jesteśmy wolni. O tym, jak widzą Polskę i Polaków. O marzeniach, aspiracjach i nadziejach rozmawiamy z parą prezydencką, Bronisławem i Anną Komorowskimi.
Kiedy na początku spotkania zaproponowałam, żeby porozmawiać o kobietach i o tym, że są coraz silniejsze i coraz bardziej obecne w polskim życiu politycznym, biznesie, na twarzy prezydenta Bronisława Komorowskiego pojawił się delikatny uśmiech.
- Bardzo się cieszę, że przemawia przez panią przekonanie, że kobiety dobrze sobie radzą, bo ja uważam, że wszyscy razem, Polki i Polacy, dobrze sobie radzimy, czego dowodem jest 25 lat wolnej Polski i 25 lat pisma PANI. Dzieje się tak dlatego, że pozbywamy się ograniczeń, które wynikały z uwarunkowań historycznych, ekonomicznych i społecznych. Zdobywamy zupełnie nowe umiejętności, mamy możliwości i potrafimy je lepiej wykorzystać. Dotyczy to również kobiet, i to jest właśnie ta wielka siła zmian, do których doszło w naszym kraju. Dlatego z największą przyjemnością zgodzę się z tezą, że "Siła jest kobietą". Tak jak Polska jest kobietą.
Według prezydenta Komorowskiego warto jednak pamiętać, że kwestia równości płci nie jest zdobyczą ostatniego 25-lecia. To fakt, że coraz więcej kobiet jest obecnych w polityce i gospodarce, ale w znacznej mierze jest to efekt procesów zachodzących od wielu dziesięcioleci, jeśli nawet nie stuleci. Polki musiały być zaradne, bo często zostawały same, ich mężowie ginęli w powstaniach, siedzieli w więzieniach czy jechali na zsyłkę. Takie były dramatyczne losy naszego narodu. Warto też pamiętać, że pełnię praw obywatelskich Polki miały grubo przed Francuzkami czy Szwajcarkami, bo od samego początku II RP.
W rodzinie Bronisława Komorowskiego kobiety miały mocną pozycję, uczestniczyły w każdej sferze życia rodzinnego, także ekonomicznej. Było to coś oczywistego, naturalnego, w czym on dorastał, oddychał tym jak powietrzem.
- Kobiety zawsze wywierały na mnie istotny wpływ - podkreśla prezydent. - Przede wszystkim te, które kochałem i które mnie kochały. Jedna z jego prababek, Eliza z Romerów Komorowska, razem ze swoim mężem w drugiej połowie XIX wieku, co wtedy nie było codziennością, założyła fabrykę cukierków Délice (niektórzy tłumaczyli, że nazwa pochodzi od jej imienia). Była kobietą niesłychanie silną, która współdecydowała o wychowaniu dzieci, potrafiła zarządzać rodziną, zadbać o jej finanse. Kiedy została wdową, musiała wziąć odpowiedzialność za swoich bliskich, robiła to doskonale i do końca swojego życia pozostała najważniejszą osobą w rodzinie. Dla prezydenta niezwykle ważne były dwie babcie, obie silne osobowości. Jedna z nich, mama jego mamy, Pomorzanka spod Pelplina, w trudnym okresie I wojny światowej praktycznie zarządzała rodziną i wychowywała ośmioro młodszego rodzeństwa.
- Przez rodzinę była nazywana "gąsiorem", bo kiedy szła z przodu, to reszta młodszych braci i sióstr kroczyła za nią - wspomina Bronisław Komorowski. - Niesłychanie konkretna, wszystko trzymała twardą ręką, także swojego męża, który był zawodowym oficerem, ale przede wszystkim muzykiem, a jak wiadomo, artyści częstokroć nie mają praktycznej natury...
Drugiej babci prezydenta, Magdaleny z Nałęcz-Gorskich Komorowskiej, niesłychanie pięknej Żmudzinki, nie można zaliczyć do kobiet, które rządziły. Miała ona za to taki autorytet, że wszyscy starali się dobrze wypaść w jej oczach.
- To nie była żadna władza, ale kiedy mówiła: "Możesz wynieść śmieci", to nie było chwili wahania, tylko się łapało kubełek i leciało do śmietnika - opowiada Bronisław Komorowski. - Nie znam innego przypadku tak wielkiej siły wyrażanej w delikatny, subtelny sposób. To "może" działało silniej niż rozkaz.
Ogromny wpływ na ukształtowanie Bronisława Komorowskiego miała także siostra dziadka, niezamężna ciotka Zita - Zofia Komorowska, żołnierz Armii Krajowej, więzień polityczny w czasie sowieckiej okupacji Wilna, która żyła do końca pod fałszywym nazwiskiem Majewska. Prezydent wspomina, że kiedy jako wiceminister obrony narodowej był w USA, próbowano na nim zrobić wrażenie, pokazując, że w Stanach kobiety są oficerami. Powiedział wtedy, że w jego rodzinie kobiety już w pokoleniu dziadków były żołnierzami.
W życiu każdego z nas szczególną rolę odgrywa matka. Mama Bronisława Komorowskiego była naukowcem, socjologiem rodziny i tak się złożyło, że to właśnie na nią spadła odpowiedzialność za funkcjonowanie domu, bo ojciec, również naukowiec, miał duszę poety i "romantycznie" patrzył na świat. Prezydent mówi sam o sobie, że był dzieckiem biegającym z kluczem na szyi, gdyż mama pisała doktorat, a potem jedną pracę naukową za drugą.
- Mieszkaliśmy wtedy w dwupokojowym mieszkaniu w Pruszkowie i mama, żeby móc spokojnie pracować, zamykała się przed nami w łazience, a za biurko służyła jej pralka Frania - wspomina prezydent. Była pierwszym socjologiem, który zajmował się wpływem telewizji na wychowanie dzieci i młodzieży, a z tego wynikała taka korzyść, że w ich domu bardzo wcześnie pojawił się telewizor. Pilna, dokładna, typ perfekcjonistki, bardzo wymagająca, przede wszystkim od siebie. Dzieci goniła do nauki, ale tutaj polemicznie włączał się ojciec, mówiąc: "Po co się uczyć, wystarczy być inteligentnym...".
Bronisław Komorowski podziwia swoją mamę, choć było jej ciężko i nieraz mówiła z wyrzutem, że musi łączyć dom z pracą zawodową i tyle ról: mamy, żony, naukowca. Ale to właśnie dzięki niej dom, w którym wychował się prezydent, był pełen radości, muzyki, bo mama pięknie grała i śpiewała. Odwiedzało go również wielu ciekawych gości, którzy prowadzili interesujące dyskusje przy herbacie (nikt nie miał ani czasu, ani sił na gotowanie czy wypieki). Za to nigdy nie brakowało ciepła i miłości, i to był najważniejszy kapitał, z którym rozpoczął dorosłe życie. Rajd w Kampinosie, kwiecień 1970. To właśnie wtedy Bronisław Komorowski po raz pierwszy zobaczył swoją przyszłą żonę Annę. Krótko wtedy rozmawiali, zaiskrzyło dwa lata później.
Niewiele spotkałem osób o tak silnym charakterze, mocnej osobowości i z tak ogromną dyscypliną jak moja żona.
- Kiedy się poznaliśmy, ja już tkwiłem w konspiracji - opowiada prezydent. - Przyszedł taki moment, gdy zacząłem się zastanawiać, z jaką partnerką powinienem się związać. Uważałem, że absolutnie musi być to kobieta, która będzie w stanie udźwignąć skutki mojego zaangażowania w działalność opozycyjną, to znaczy nie będzie załamywać rąk w trudnych sytuacjach. Pamiętam, że na którejś randce zadałem Ance pytanie, czy zgadza się na takie życie. Niewiele spotkałem osób o tak silnym charakterze, mocnej osobowości i z tak ogromną dyscypliną jak moja żona. Ona taka była, odkąd pamiętam, bo już w harcerstwie miała cechy liderki, podejmowała decyzje i brała za nie odpowiedzialność, kierowała zespołem, a równocześnie potrafiła zbudować głębokie relacje przyjacielskie, czego najlepszym dowodem są jej przyjaciółki harcerki, z którymi do dziś się spotyka. Zawsze patrzyłem na to z podziwem.
Komorowscy wzięli ślub w styczniu 1977 roku u św. Antoniego przy Senatorskiej. Wspólne życie zaczęło się na 37 metrach kwadratowych przy ulicy Bruna, tuż przy Polu Mokotowskim. Pierwsze mieszkanie kupili od ciotki, mieli trochę odłożonych pieniędzy, przez wakacje pracowali w pensjonacie w Austrii - w Tyrolu - trochę dołożyli rodzice. Na resztę udzieliła im kredytu wspomniana ciotka, której dług oddawali systematycznie przez kolejne pięć lat. Do dziś pozostał dług wdzięczności, dług na całe życie. Ryzykowała przecież, że nie będą mieli z czego spłacać.
- Jedynym meblem, na jaki było nas stać , był zlewozmywak, który przywieźliśmy zimą na sankach z magazynu na Woli. Oddanie długu było naszym priorytetem, chociaż przecież wiązało się z ograniczeniem własnych potrzeb. Najważniejsze jednak było to, żeby dzieci miały co jeść i w co się ubrać. Jedno jeździło w wózku po drugim, trzecim, tak samo było z ubraniami, butami, praktycznie ze wszystkim. Ale dom funkcjonował w miarę normalnie. Gdy szedłem do aresztu czy więzienia, to po pierwsze wiedziałem, że jest Anka, a po drugie, że są przyjaciele, którzy jej pomogą. Czasami ich mieszkanie zamieniało się w podziemną drukarnię, sąsiadka kiedyś im powiedziała, że myślała, że Komorowski jest szewcem, bo ciągle było słychać stukot maszyny. W końcu doszło do wpadki, zabrali powielacz, a ich zawieźli na przesłuchanie do Pałacu Mostowskich. Anna Komorowska wiedziała już, że należy odmawiać zeznań i na jakie paragrafy ma się powoływać. Wieczorem ich zwolniono.
Prezydent zapamiętał szczególnie jedną rewizję, gdy żona oświadczyła, że nie wpuści przeszukujących do pokoju dziecięcego, jeśli nie założą masek chirurgicznych. Była bardzo zdecydowana, dlatego zrobili to, co chciała, mimo że wyglądali przezabawnie. 12 grudnia 1981 rok, tuż przed północą. Dzieci już spały, Zosia miała dwa lata, Tadzik osiem miesięcy. Weszło trzech panów w mundurach, którzy przedstawili decyzję o internowaniu Bronisława Komorowskiego. W następnych dniach Anna Komorowska szukała męża, dowiedziała się, że znalazł się w ośrodku dla internowanych w Białołęce, a później w Jaworzu na Pomorzu Zachodnim. Razem z żoną innego internowanego, Magdą Bogutową, po kilkunastogodzinnej podróży pociągami i pieszo dotarły tam w sylwestra. Były jedynymi "gośćmi". Najmilsza część sylwestra polegała na widzeniu pod okiem strażnika. Wtedy po raz kolejny był z niej dumny.
Dziś jest dumny, gdy obserwuje, jak dobrze odnalazła się w roli pierwszej damy. Choć dodaje, że wcale nie jest tym zaskoczony, bo jego żona poradzi sobie w każdej sytuacji.
- Przed 1989 rokiem przeszliśmy razem wiele prób charakteru. Rewizje, aresztowania destabilizowały dom i funkcjonowanie rodziny, oczywiście baliśmy się o dzieci. Ale ważne, że zawsze, w każdej sytuacji trzymaliśmy się razem. Na szczęście ja, przy całym swoim rewolucyjnym zapale, nie byłem typowym rewolucjonistą, to znaczy takim, który żyje tylko rewolucją i dla rewolucji, a owa "rewolucyjność" usprawiedliwia niepodjęcie pracy, niezałożenie rodziny, niemartwienie się o bliskich. Gdy poczułem, że coś takiego mi grozi, przyrzekłem sobie, że zrobię wszystko, żeby mieć taki dom, jaki sam miałem jako dziecko. I w tym wielką zasługę ma moja żona, która uczestniczyła w różnych działaniach podziemia, ale zadaniem numer jeden było to, żeby dzieci miały zapewnione bezpieczeństwo, nawet jeśli okoliczności ku temu były niesprzyjające.
Wspominając realia życia codziennego, prezydent dodaje: - Żadna z moich córek czy moja synowa nie są w stanie nawet wyobrazić sobie upokarzających norm życia codziennego Polski sprzed transformacji, które dziś wydają się tak odległe. Wtedy jednym z podstawowych zadań było stanie w kolejkach po to, żeby dostać byle ochłap, który można włożyć do garnka. W takim prozaicznym wymiarze życie niesamowicie się zmieniło, na przykład pieluchy jednorazowe, dziś - to oczywistość. My pod koniec naszej rodzicielskiej kariery używaliśmy ich od wielkiego dzwonu, wtedy gdy szło się gdzieś w wizytą. Pamiętam całe godziny spędzane na praniu, prasowaniu pieluszek tradycyjnych.
Świat i Polska zmieniły się na lepsze. Pod wieloma względami dziś jest dużo łatwiej, mimo to ludzie boją się mieć duże rodziny, dzieci rodzi się coraz mniej.
- To wynika chyba z trudności z zaakceptowaniem faktu, że w życiu za wszystko trzeba płacić i zawsze z czegoś rezygnować. Nie ma co udawać, posiadanie dzieci wiąże się z wyrzeczeniami i często trzeba dokonywać trudnych wyborów. Ale trzeba też podkreślać, że nie ma nic piękniejszego i bardziej sensownego niż wychowywanie dzieci, kształtowanie ich osobowości, charakteru, zachowań, talentu.
Teraz, zdaniem Bronisława Komorowskiego, kobieta może korzystać z wolności wyboru i sama decydować, jak chce żyć. Ale też powinna mieć pewność, że każdy jej wybór będzie szanowany, a nie uważany za gorszy, dyskredytowany - na przykład jeśli wybierze dla siebie rolę mamy. To jedna z największych zdobyczy ostatniego dwudziestopięciolecia. Czasy traktorzystek skończyły się bezpowrotnie. Na tym właśnie polega sensowna polityka państwa i taką Bronisław Komorowski wspierał i nadal będzie to robił.
Iza Komendałowicz
PANI 4/2014