Przekorni
On udawał, że mu się nie podoba, ona traktowała go jak kolegę. Ale kiedy się jej oświadczył, to dwa tygodnie później byli już po ślubie...
Nawet nie pamiętam, kiedy wyznał mi miłość. Wojtek o miłości w ogóle mało mówił... Gdyby ktoś wtedy, w liceum, powiedział mi, że właśnie on zostanie moim mężem, tobym nie uwierzyła. Wydawał mi się zarozumiały, niesympatyczny, omijałam go szerokim łukiem.
Przystojny?! Okropny. Nasze córki oglądając jego zdjęcia z młodości uznały, że wyglądał jak struś. W liceum techniki teatralnej uczył się o dwie klasy wyżej ode mnie, ale to była mała placówka, uczniów niewielu, więc wszyscy doskonale się znali. Zaproponował, że pomoże mi przygotować się do wyższej szkoły teatralnej.
Potem chodziliśmy razem do kina, filharmonii, ale nie jako para, tylko koledzy. Dziwiłam się, że w ogóle mnie nie uwodzi. Byłam przecież dosyć ładna i miałam powodzenie, a on nic. I w ten oto sposób mnie zdobył. Nawet nie zauważyłam, kiedy się w nim zakochałam. A potem to już poszło jak burza. I tak minęło nam 56 lat.
Gdybym została aktorką, to myślę, że nasz związek by się nie utrzymał, tak jak większość małżeństw aktorskich...
Nasza miłość była pełna przeszkód, bo rodzice nie akceptowali tego związku. Jego matka wymyśliła sobie dla niego inną dziewczynę, a moja też uważała, że Wojtek nie jest dla mnie dobrym kandydatem na męża. Na ślub przyszli tylko nasi świadkowie: Jerzy Turek, wielki przyjaciel Wojtka, i moja koleżanka.
Poszliśmy potem do mnie do domu i powiedziałam rodzicom: "Mamo, tato, to jest mój mąż". Osłupieli. Na szczęście ojciec, który był dobrym i łagodnym człowiekiem, szybko zaakceptował zięcia. Mama potrzebowała na to więcej czasu. Ślub kościelny wzięliśmy rok później w Świętej Annie na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy pojawiła się już nie tylko rodzina, ale i cała szkoła teatralna: opiekun męża, profesor Andrzej Łapicki, wykładowcy, koledzy.
Niestety, po tym wydarzeniu nie studiowałam już długo. Mój rok rozwiązano, do dziś nie wiem dlaczego. Bardzo to przeżyłam. Starałam się jeszcze walczyć, ale gdy próbowałam dostać się do szkoły po raz drugi, mówiono mi: "Haniu, masz w sobie taką gotowość grania, po co ci szkoła, idź na egzamin eksternistyczny!", a kiedy chciałam go zdawać, słyszałam: "Taka młoda, zdolna, skończ szkołę!". I kółko się zamykało.
Koniec lat 50. to były trudne czasy. Kręcono bardzo mało filmów, nie było seriali (TVP zaczęła codziennie emitować program dopiero w 1961 roku - przyp. red.), nie mówiąc już o szkołach prywatnych. Jednak gdybym została aktorką, to myślę, że nasz związek by się nie utrzymał, tak jak większość małżeństw aktorskich... Obydwoje jesteśmy ambitni, a w pewnym momencie trzeba być egoistą i myśleć tylko o swojej pracy. Pojawiają się zawiść, rozbieżność interesów. I któraś ze stron odchodzi, bo nie sposób połączyć niezbędnych w normalnym życiu kompromisów z karierą.
Później proponowano mi angaże do teatrów gdzieś w Polsce, ale miałam już wtedy roczną córeczkę, a mąż był związany z warszawskim Teatrem Dramatycznym. Przecież dla mnie i mojej pracy na prowincji nie mógłby z tego zrezygnować! Do tego nasza starsza córka Ania była bardzo chorowitym dzieckiem i nie wyobrażałam sobie, żeby powierzyć ją jakiejś gosposi czy niani. Zaczęłam pracować dopiero wtedy, gdy skończyła pięć lat.
Zainteresowałam się telewizją. Zdobyłam uprawnienia asystenta reżysera i spędziłam w TVP kilkanaście lat. Pracowałam przy teatrach poniedziałkowych, środowych teatrach małych form, czwartkowych "kobrach", programach rozrywkowych, dla dzieci. Przez wiele lat współpracowałam z Olgą Lipińską. Okazało się, że jestem bardzo dobrze zorganizowana. Bo pracować w telewizji na żywo nie było łatwo... Nigdy się z niczym nie spóźniałam, nic mi nie umykało. I tę umiejętność wykorzystywałam też w domu.
A mąż? Jest niezwykle pracowity. Starannie przygotowuje się do każdej premiery. Z łatwością się uczy, ma świetną pamięć. Natomiast do spraw codziennych zupełnie nie przywiązuje wagi, nie zna się na tym, nie interesuje go to. Nie potrafi nawet zrobić zakupów. Remont domu, według niego, przebiega tak, jakby się odbywał na scenie w teatrze. Najpierw widać bałagan, potem spada kurtyna i już po wszystkim!
Przy mnie Wojtek zyskał poczucie bezpieczeństwa. I dom, który go chroni jak chiński mur. Jest mu to bardzo potrzebne.
Kryzysy... Gdy jest się ze sobą tyle lat, to jak mogłoby ich nie być? Mąż był bardzo popularny, dziewczyny za nim latały. Ale kiedy tylko coś zaczynało się dziać, zawsze o tym wiedziałam. Mam niesamowitą intuicję, czarownica ze mnie! Natychmiast pakowałam mu walizki, wystawiałam za drzwi i mówiłam: "Idź, kochanie, uskrzydlaj się. Może to ostatnia okazja. Druga taka się nie zdarzy!". Nigdy nie wiedziałam, jak to się skończy, bo przecież mogłam przegrać, ale tak się nie stało.
Widocznie to uczucie jest tak silne, że nic go nie zmieni. Wiele lat temu zainteresowałam się ezoteryką, parapsychologią i litoterapią, czyli leczeniem za pomocą kamieni. Moją ogromną pasją stało się to wszystko, co wiąże się z kryształami górskimi. Zaliczyłam wiele kursów i seminariów, zetknęłam się z fascynującymi wykładowcami. Zdobyłam sporą wiedzę i siłą rzeczy zostałam właścicielką ciekawych minerałów. Mąż początkowo patrzył na to sceptycznie, ale wysłałam go na organizowane przez Polskie Towarzystwo Psychotroniczne warsztaty profesora Ludgera Scholla. I to mu ułatwiło zrozumienie mojej fascynacji.
W wielu sytuacjach pomaga nam poczucie humoru, choć sądzę, że z nas dwojga to ja mam większe... Potrafię przyjąć do wiadomości, że czegoś nie umiem, że nie jestem najpiękniejsza i najmądrzejsza. A z aktorami jest inaczej. Bo gdyby mój mąż nie wierzył w to, że jest najwspanialszy na świecie, nie zdobyłby w zawodzie tego, co osiągnął, tylko grałby podrzędne role...
Dziś, po tylu latach małżeństwa, trudno mówić o jakiejś szaleńczej miłości, ważne, żebyśmy się lubili, z przyjemnością patrzyli na siebie codziennie rano, kiedy się budzimy. Wciąż mamy w oczach czułość.
-------------------------------------
HANNA POKORA - ur. w 1935 roku, związana z Teatrem Telewizji w czasach jego największego rozkwitu - latach 60. i 70. Pracowała jako asystentka reżysera m.in. przy telewizyjnej adaptacji "Pana Tadeusza" Adama Hanuszkiewicza oraz przy kabaretach Olgi Lipińskiej. Specjalistka ds. filmów krótkometrażowych w Ministerstwie Kultury i Sztuki, konsultant programowy i specjalista ds. promocji i PR w Teatrze Nowym. Od 56 lat żona Wojciecha Pokory. Mama dwóch córek i babcia pięciorga wnucząt.
Co na to Wojciech Pokora? Czytaj na następnej stronie.
Wszyscy się w niej podkochiwali, a ja na przekór (nawet nazwisku Pokora, bo jestem przekora), wbrew sobie, naturze, logice, uznałem, że mi się ta pani nie podoba. A podobała się bardzo...
Zobaczyłem ja po raz pierwszy jako uczeń nieistniejącego już liceum techniki teatralnej. Trafiłem tam za sprawą wybitnego aktora Aleksandra Zelwerowicza. Byłem wówczas absolwentem technikum budowy silników samolotowych i miałem za sobą pracę w fabryce samochodów na Żeraniu. Powstał tam amatorski zespół teatralny. Zapisałem się do niego. Któregoś dnia ktoś mi powiedział: "Czy ty aby nie byłbyś lepszym aktorem niż inżynierem?". Postanowiłem spróbować.
Na egzaminie do szkoły teatralnej profesor Aleksander Zelwerowicz uznał jednak, że jestem za młody. Doradził mi, żebym pochodził jeszcze dwa lata do liceum i wtedy mnie przyjmą. Wylądowałem więc z powrotem w szkole, bodajże w trzeciej klasie. Hania chodziła do pierwszej. Była śliczna i szalenie utalentowana. Mówiono nawet na nią "Modrzejewska". Cieszyła się ogromnym powodzeniem, wszyscy się w niej podkochiwali, a ja na przekór (nawet nazwisku Pokora, bo jestem przekora), wbrew sobie, naturze, logice, uznałem, że mi się ta pani nie podoba. A podobała się bardzo...
I nagle kiedyś w jednej chwili wszystko się odmieniło. Mówiła wtedy monolog Amelii z "Mazepy" Słowackiego tak pięknie, że łzy stanęły mi w oczach, a przecież jestem cynikiem! Zawołałem głęboko poruszony: "Haniu, najdroższa moja, jesteś i będziesz moja do końca życia! Zostaniesz moją żoną?".
Do dziś jest cudna, ale wtedy wyglądała rewelacyjnie. Miała tyle walorów, że aż trudno było je ogarnąć - czarna, szczuplusieńka tak, że ją dłońmi mogłem objąć w talii! Ach, na rękach ją nosiłem. No, w takich specjalnych momentach, kiedy była jakaś kałuża. Tak zresztą planowałem, żeby gdzieś po drodze była...
Hania przyjęła moje oświadczyny. Na drugi dzień po tym wyznaniu poszliśmy do urzędu stanu cywilnego - 5 grudnia, 56 lat temu, wzięliśmy ślub cywilny. Dopiero wtedy dowiedzieli się o tym nasi rodzice. Bo my po prostu baliśmy się im przyznać! Byliśmy tacy młodzi! Ja skończyłem 22 lata, Hania - 21. Nie mieliśmy żadnego zabezpieczenia finansowego, a przede wszystkim własnego kąta.
Byliśmy tak zajęci, że widywaliśmy się niemal wyłącznie w łóżku. Tam się witaliśmy nocą i żegnaliśmy rano - całowaliśmy się, przytulaliśmy i kochaliśmy.
Gdy już się pobraliśmy, a na świecie pojawiła się Anka, nasza starsza córka, zamieszkaliśmy w moim rodzinnym domu. Kiedy atmosfera w nim zaczynała być niesprzyjająca, łapaliśmy walizkę do jednej ręki, wózek do drugiej i przenosiliśmy się do rodziców żony, znowu na parę miesięcy...
Początki naszego wspólnego życia okazały się trudne. Byliśmy tak zajęci, że widywaliśmy się niemal wyłącznie w łóżku. Tam się witaliśmy nocą i żegnaliśmy rano - całowaliśmy się, przytulaliśmy i kochaliśmy. Do dziś, oprócz maleńkich scysji, się nie kłócimy. Nauczyliśmy się unikać konfliktów, bo co innego mieliśmy na głowie. Po prostu walczyliśmy o byt. Jedno dziecko do szkoły, drugie do przedszkola, ja zagoniony - próby w teatrze, potem telewizja lub film, wieczorem spektakl, na koniec jeszcze kabaret...
Hania sama musiała uporać się z domem, gotowaniem, sprzątaniem. Poza tym pracowała w telewizji, Ministerstwie Kultury i Sztuki, teatrze. Jak ona to wszystko ogarniała? Pojęcia nie mam.
We znaki dawała się nam młodsza córka, która mieszka teraz we Francji. Zdarzyło się raz, że moja żona, tak opanowana, w histerii zadzwoniła do mnie do teatru, że dziecko w domu jej się zgubi.o! A Magda ukryła się na półce przeszklonej gablotki. Takie numery nam robi.
Starsza od niej o dziewięć lat Ania była rozsądna i spokojna, ale Magda - zupełnie szalona! W tamtym okresie nie mieliśmy czasu na życie towarzyskie. Staraliśmy się jednak chodzić na premiery. Bywałem zazdrosny o Hanię, jak zresztą mógłbym nie być, jednak ona nigdy nie dała mi do tego powodu. No, może raz czy dwa. Ale moja żona to już chodzący Otello! Trochę oczywiście przesadzam, Hania bywa zazdrosna, choć nie ma podstaw. Z drugiej strony środowisko, w którym się obracam, jest specyficzne. Łatwo o przygody.
Oboje jesteśmy zacięci. Ja, jak nadchodzi zawierucha, to zamiast ją załagodzić, przełamać impas dobrym słowem, zamykam się w sobie. Jestem czuły na niesprawiedliwość. Jeśli ktoś mnie skrzywdzi, to długo noszę w sobie żal. Na szczęście ona szybciej odpuszcza, pierwsza wyciąga do mnie rękę i mówi: "Przeprośmy się". No i nie ma sprawy!
Musiały minąć lata, zanim udało się nam stanąć na nogi. Najpierw kupiliśmy maleńką kawalerkę przy Smoczej. Zapożyczyłem się w teatrze i prywatnie, i tak się zaczęła nasza wędrówka po kolejnych, za każdym razem ciut większych mieszkaniach. Przedostatnie było piękne, dwupoziomowe, ale młodsza córka postanowiła wyjść za mąż. Zamieniliśmy je więc na dwa mniejsze. Mamy za to Łosie, działkę pod Radzyminem. Siedzimy tam przez pół roku, od wiosny do jesieni. Zupełna cisza i spoko, cudowne, świeże powietrze. Wokoło pełno kwiatów, bo żona to kwiatowa dziewczyna. Bywają takie lata, kiedy domu zza nich nie widać. Dobrze mi tam .
Największy kryzys w związku? Nie było! Najmilszy okres? Gdy obie córki wyszły za mąż, zostały zabezpieczone, założyły własne rodziny. Wreszcie jesteśmy spokojni. Mamy pięcioro wnucząt. Pierwsza to Agata, córka Ani, która studiuje aktorstwo i znakomicie śpiewa, wróżymy jej wielką przyszłość; potem Amelia, córka Magdy, studentka psychologii w Warszawie, oraz trójka jej rodzeństwa, która chodzi jeszcze do szkoły we Francji. Smutno nam tylko, że ze względu na odległość rzadko się z nimi widujemy. Dlatego tak lubimy urządzać święta. Już wiemy, że w tym roku przyjadą wszyscy. Przybysze z Francji jak zawsze rozbiją oboz ze śpiworami w naszym salonie. Będzie pięknie, rodzinnie, śpiewająco i wspominkowo.
----------------------------------
WOJCIECH POKORA - ur. w 1934 roku, wybitny aktor filmowy, teatralny i telewizyjny, obdarzony talentem komediowym. Od 1958 roku, kiedy skończył PWST w Warszawie, związany ze scenami stołecznych teatrów: Dramatycznego, Nowego i Kwadratu. Najsłynniejsze spośród swoich 40 ról zagrał w filmach S. Barei: "Poszukiwany, poszukiwana", "Nie ma róży bez ognia", "Brunet wieczorową porą", "Miś", "Alternatywy 4" oraz J. Majewskiego "C.K. Dezerterzy" i "Złoto dezerterów". Stworzył niezapomniane kreacje w serialach telewizyjnych: "Kariera Nikodema Dyzmy" J. Rybkowskiego i "Tygrysy Europy" J. Gruzy oraz w kabaretach Olgi Lipińskiej. Mąż Hanny.
Tekst: Agnieszka Różycka
PANI 01/2013