Siostry plotą, a ludzie kupują. Sklep w Warszawie jak wehikuł czasu
Na Wielkanoc wyjmujemy je z pawlaczy i szaf, by poświęcić w nich jajka. Jesienią zabieramy do lasu na grzyby, wiosną nosimy na ramieniu, a latem wygodnie zasiadamy w nich w ogrodach. Wyroby z wikliny królowały w latach PRL-u, po czym na długie lata zostały niemal wyparte ze świadomości konsumentów. Poznajcie niezwykłą historię Kasi i Ani, których kariery zmierzały w zupełnie innym kierunku, ale jedna decyzja ich dziadka sprawiła, że dziś siostry plotą.

Siostry ruszają na misję
Dziadek Ani i Kasi sklep z wikliną na warszawskiej Pradze Północ prowadził niemal przez 30 lat. W 2020 r. postanowił zamknąć lokal, w którym zalegało jeszcze sporo wyrobów. Asortyment należało sprzedać, dlatego wnuczki Pana Sylwestra ogłosiły w internecie wyprzedaż. Wtedy jeszcze nie wiedziały, że ta z pozoru niewinna decyzja kompletnie wywróci ich uporządkowany świat do góry nogami.
- Dla dziadka, decyzja o zamknięciu sklepu, nie była łatwa. Nie tylko w wymiarze czysto biznesowym, ale przede wszystkim z uwagi na fakt, że włożył w to miejsce kawał serca. Decydując się na zamknięcie sklepu, miał 84 lata. Pierwszego dnia wyprzedaży przyszłam do jego sklepu, żeby z nim pobyć. Wtedy wydarzyła się rzecz dla nas szokująca. Informacja o zamknięciu sklepu i wyprzedaży odbiła się szerokim echem, a pod drzwiami zaczęły ustawiać się kolejki - mówi w rozmowie z Interią Kasia.
Spora część klientów przyszła pożegnać się z Panem Sylwestrem i podziękować mu za jego pracę, bowiem znali to miejsce od dzieciństwa, a sklep z wikliną był również częścią ich historii i wspomnień.
- Kiedy przysłuchiwałam się tym wszystkim historiom opowiadanym tamtego dnia przez klientów, zdałam sobie później sprawę, że trzy z nich ruszyły lawinę i wpłynęły na to wszystko, co później się stało. Przede wszystkim sama zaczęłam sobie przypominać własne dzieciństwo, które wypełnione było sklepem dziadka, a to oczywiście doprowadzało do wzruszenia.
- Druga sprawa, to opowieści ludzi przywołujących niemal bliźniacze sytuacje, w których to dziadkowie, którzy odeszli, zostawili po sobie jakiś niewielki biznes, ale później nie miał się kto nim zająć i naturalnie przestał on istnieć. Zastanawiałam się, czy czegoś bezpowrotnie nie tracę; coś niezwykle istotnego w kontekście życia mojego dziadka, ale i całej naszej rodziny.
- Ostatnia kwestia dotyczyła wypowiedzi klientów, którzy skarżyli się na problem dostępności produktów wiklinowych. Coraz więcej tego typu miejsc bezpowrotnie znika z mapy Polski. To uświadomiło mi, że rzemiosło wymiera, więc poczułam w sobie chęć i potrzebę, by do tego nie dopuścić, choćby w obrębie naszej rodziny.

Smutek z uwagi na zamknięcie sklepu, powracający sentyment do tego miejsca i świadomość bezpowrotnej utraty historii ważnej dla całej rodziny, stały się impulsem, który przesądził o wzięciu sprawy we własne ręce i kontynuowaniu wyplatania z wikliny oraz sprzedaży wyrobów wiklinowych. Tak powstał stary-nowy sklep i pracownia "Siostry plotą".
- Nie było we mnie zgody na ten scenariusz, który miał się ziścić. Zabrzmi to patetycznie, ale miałam poczucie misji, że muszę uratować to miejsce i rzemiosło, choć od strony technicznej nie miałam o nim pojęcia. Z perspektywy czasu przyznam, że ta decyzja była wręcz abstrakcyjna i szalona. Wtedy nawet nie myślałam stricte o sklepie, ale raczej całościowo o rzemiośle wyplatania z wikliny.
Wbrew logice i tabelkom
Chęci to jedna strona medalu. Druga to rzeczywistość w postaci tabelki w Excelu, wyciągnięcia wniosków z dotychczas popełnionych błędów, napędzenie marketingu i social mediów, efektywne zarządzanie i tchnienie w sklep nowego życia, energii, nowoczesności. Jak tego dokonać nie mając doświadczenia w przedsiębiorczości, ale posiadając artystyczną duszę?
- Ja z wykształcenia jestem aktorką, Ania graficzką. Nadal zadaję sobie pytanie, jak dałyśmy radę. Naprawdę nie mam pojęcia, jak to wytłumaczyć. Na początku siostra mocno studziła mój emocjonalny zapał. Natomiast dosyć szybko przekonałyśmy się, że musimy spróbować, żeby później nie żałować.
- Myślę, że to się udało, bo my nie zrobiłyśmy tych tabelek w Excelu, o których pan wspomina. Gdyby wtedy tak się stało, dziś pewnie nie rozmawialibyśmy, bo logika podpowiadałaby, żeby nie angażować w ten sklep czasu, energii i finansów. To chyba jest o wiele prostsze, niż może się wydawać. I sprowadza się wyłącznie do jednego słowa. Pasja.

To, co wydarzyło się w kolejnych miesiącach, Kasia wprost określa magią. Sklep nie przynosił już strat, a paliwo do dalszego działania dostarczali licznie przychodzący klienci. I jak podkreśla - nie było wówczas konkretnego planu na marketing. - O sklepie warszawiacy usłyszeli nie poprzez jakiś konspekt marketingowy, od początku działałyśmy w spontanicznej szczerości z odbiorcami - wskazuje.
Wikliniarska praca od podstaw
Kasia i Ania napędzane misją ratowania rzemiosła zdawały sobie sprawę, że wyłącznie sprzedaż wyrobów wiklinowych nie zapewni rozwoju, w związku z tym od podstaw zaczęły się uczyć wyplatania.
- Chciałyśmy wiedzieć o wiklinie wszystko, tak żeby nie tylko na pamięć znać każdy splot, ale i zarażać tym rzemiosłem innych, a później prowadzić kursy. Dostrzegłyśmy, że wiklina ma nieskończone możliwości wykorzystania i ogranicza nas wyłącznie wyobraźnia. Skończyłyśmy policealną szkołę zawodową i zostałyśmy koszykarkami-plecionkarkami, siostra jest również czeladnikiem, ponadto projektuje wzory. Namówiłyśmy tatę, żeby zaangażował się w wyplatanie i szybko się okazało, że to uwielbia. Obecnie w sklepie mamy mnóstwo produktów, które wyszły spod ręki naszego taty.
W sklepie sióstr można kupić wyroby wikliniarskie z tradycyjnymi wzorami, odwołującymi się do naszego dzieciństwa, ale nie brakuje również artykułów wpisujących się w obecne trendy. Mowa o torebkach, lampach, bransoletkach, miniaturowych domkach, osłonkach na doniczki, nowoczesnych meblach.
Jednym z najdziwniejszych zleceń, które otrzymały siostry, polegało na wykonaniu z wikliny samochodu Ferrari w skali 1:1, ale finalnie nie doszło do tej realizacji.
- Zgłosił się do nas pewien pan, który podchodził do tego tematu bardziej hobbistycznie, na zasadzie - nie dysponuję środkami na tę realizację, ale fajnie, gdyby powstała. Zastanawiałyśmy się nad tym, ale zaangażowanie się w taki projekt oznaczałoby zamknięcie sklepu i porzucenie innych zleceń na co najmniej trzy miesiące, na co nie mogłyśmy sobie pozwolić. Mowa przecież o zupełnie nowych splotach, które wymagają wielu prób i błędów. Może kiedyś…
- Na koncie mamy kilka współpraca z artystami. Kiedyś realizowaliśmy zlecenie, zresztą było ono jednym z moich ulubionych, na wykonanie kostiumu z wikliny do spektaklu teatralnego. Zrobiłyśmy wówczas specjalną kamizelkę na zamówienie.

I choć wspomniane zlecenie na Ferrari może szokować, to należy zdawać sobie sprawę, że na świecie istnieją zdecydowanie bardziej spektakularne konstrukcje, jak chociażby wiklinowa elewacja budynku Temporary Visitors Centre w Abu Dhabi, która została wykonana przez Zakład Produkcji Koszykarskiej Delta z Rudnika nad Sanem.
- Wiklina ma niesamowicie współczesny potencjał. Widać to po wzorach rattanowych i azjatyckich, które coraz częściej goszczą w modnych sklepach wnętrzarskich czy modowych. Dlatego naszym zdaniem właśnie w taki sposób należy obecnie patrzeć na ten materiał.
- Analizując wybory naszych klientów, możemy również mówić o sezonowości. Wiosną i przed Bożym Narodzeniem jest ogromne zainteresowanie naszymi hitowymi już torebkami, przed Wielkanocą ludzie kupują koszyczki do święcenia, jesienią robi się sezon na grzyby, więc sprzedajemy duże koszyki, gdy z kolei przychodzi lato, klienci zgłaszają się po wiklinowe meble do ogrodu.

Oddać naturze to, co zabrane
Gdybyśmy dziś zapytali przypadkowych przechodniów, czym właściwie jest wiklina, gdzie rośnie, jak wygląda w naturalnej postaci przed poddaniem jej wyplataniu, niewykluczone, że wiele osób miałoby problem z prawidłową odpowiedzią. I nie ma się czemu dziwić, ponieważ mówiąc o wiklinie, mamy przede wszystkim przed oczami gotowy, doskonale wypleciony produkt. Zanim jednak wiklina przybierze okazałe sploty i będzie oferowana w sprzedaży, trzeba poddać ją pewnym procesom.
- Wiklina to jednoroczny przyrost wierzby. Uściślając, mówimy o krzewie, który rośnie na podmokłych terenach. Przyrosty charakteryzują się niesamowitą zdolnością przetrwania. Wiklina potrafi się zakorzenić niczym chwast.
- Zwrócę uwagę na frazę jednoroczny przyrost, ponieważ to gałązka krzewu, która urośnie w ciągu 12 miesięcy. Ścinamy je na jesień, gdy roślina przechodzi w stan wegetacji. Taki zabieg jest dla niej bardzo zdrowy, bo w miejsce ściętej gałązki, za rok wyrasta kolejny zdrowy plon. Wyłącznie jednoroczny przyrost jest na tyle elastyczny, by móc z niego wyplatać. Natomiast przyrosty np. dwuletnie najczęściej wykorzystujemy do konstrukcji, ponieważ są twarde.
- Wiklina cechuje się ogromną wytrzymałością i nie trzeba mi wierzyć na słowo. Wystarczy, że zerkniemy na koszyczki wiklinowe naszych dziadków. One w zdecydowanej większości mają po kilkadziesiąt lat i nie są zniszczone. Widywałam nawet stuletnie wyroby wiklinowe i rzecz jasna były one zszarzałe, ale nadal doskonale zachowane.
- Fantastyczne jest to, że w pewnym sensie zabieramy coś przyrodzie, wyplatamy i oddajemy gotowy wyrób, który nie szkodzi środowisku, może być używany przez długie lata.
Nasza rozmówczyni zwraca uwagę na rozróżnienie w kontekście wikliniarza i plecionkarza. I jak tłumaczy - wikliniarz to osoba, która stricto zajmuje się samym materiałem. Innymi słowy, wikliniarz przygotowuje surowiec, jeszcze na etapie jego rozrostu, gdy mówimy o specjalistycznych plantacjach. Następie, po ścięciu, może różnymi metodami okorować wiklinę, gotując ją w wielkich kotłach.
Z kolei plecionkarz zajmuje się już nadawaniem ostatecznej formy, czyli wyplataniem danego produktu.

- Jednym z najtrudniejszych etapów naszej pracy jest wprowadzenie nowego wzoru. To kwestia miesięcy spędzonych nad udoskonaleniem nowego wyplotu.
- To trudne zadanie, wymagające cierpliwości, bo żeby nadać finalny efekt i kształt, potrzeba wielu prób. Gdy mamy już opanowany do perfekcji nowy wzór, praca nad jego powielaniem przebiega zdecydowanie sprawniej. Dla przykładu - jeśli wykonujemy średniej wielkości lampę i doskonale znamy już każdy splot, potrzebujemy na to ok. czterech godzin. Mnie najbardziej kręci mnogość splotów, czyli im trudniej, tym lepiej, bo większe wyzwanie i zadowolenie z wykonanej pracy.
Wyplatanie w wiklinie, którego można nauczyć się m.in. na warsztatach prowadzonych przez Kasię i Anię, to z jednej strony ukojenie dla umysłu, bowiem jest zajęciem doskonale relaksującym. Z drugiej - to również wysiłek fizyczny, co z pewnością można odczuć, gdy po sześciogodzinnych warsztatach dłonie są wyraźnie zmęczone.
- Dawniej z wikliny wyplatali głównie mężczyźni, ponieważ ona wymaga pewnej siły, nacisku. Ale dzięki temu pozwala na wyżycie się, wyrzucenie negatywnych emocji, dlatego każdy, choćby hobbistycznie, odnajdzie się w wyplataniu. Magię tego materiału możemy odczuć zarówno w produktach jak i całym procesie wyplatania. Obecnie jesteśmy na skraju wymierania rzemiosła i to od nas zależy, czy z tej magii będą mogły czerpać kolejne pokolenia.