Reklama

Sławek Uniatowski, czyli nasz polski Frank Sinatra

Sławek Uniatowski, fot. Arcadius Mauritz /archiwum prywatne

- W tych czasach sama muzyka się nie sprzedaje. Sprzedaje się za to wszystko to, co poza nią. Zatem, jeśli do jakiejś kobiety, której akurat podoba się moje ciało dotrze również moja muzyka, to ja nie mam nic przeciwko - tłumaczy Sławek Uniatowski.


Magdalena Tyrała: Nie wiem czy spodoba ci się to porównanie, ale twoje dotychczasowe życie przypomina trochę biografię Franka Sinatry. Podobnie jak on, już jako kilkunastoletnie dziecko zarabiałeś w pubach pierwsze pieniądze.

Sławek Uniatowski (wokalista, kompozytor, autor tekstów, multiinstrumentalista): - Nigdy nie porównywałem naszych biografii, ale może faktycznie jest kilka punktów stycznych. Tak, już jako trzynastolatek grałem na pianinie i śpiewałem w toruńskich pubach.

Marzenia rodziców o zdobyciu przez Franka wyższego wykształcenia poszły z dymem, kiedy wyrzucono go z liceum. Twoi rodzice chyba też nie mieli złudzeń, że zostaniesz inżynierem. Ciebie, z tego co pamiętam, też wyrzucono ze szkoły na własne życzenie.

Reklama

- Zgadza się. Nie było mi do niej po drodze. W dzień egzaminu końcowego siedziałem w Sopocie i przegadałem godziny z Leszkiem  Możdżerem. W szkole zawsze czułem się mocno wyobcowany. Zupełnie nie odnajdowałem się w tym dziwnym systemie. Twierdzę, że nawet matura - do której ostatecznie nie podszedłem - nie była i nie jest mi do niczego potrzebna. Interesuję się historią, mam wiedzę, bo czytam książki, mam dobry angielski - bo był mi potrzebny. Na sztuce też się znam, bo zwyczajnie się nią interesuję.

A jak to się stało, że zainteresowałeś się właśnie muzyką jazzową?

- Gdy miałem 12 lat poprosiłem mamę, żeby kupiła mi płytę z muzyką Chopina. Dała mi pieniądze, więc poszedłem do kiosku i kupiłem ją sobie z gazetą. Mocno się zdziwiłem, gdy ją odpaliłem, bo nagle w tle usłyszałem trąbkę, kontrabas, saksofon, perkusję - totalny kosmos. Strasznie się wkurzyłem i rzuciłem ją wtedy w kąt. Poszukiwałem mazurków, pięknych preludiów, w tym Preludium Deszczowego.

- W tamtym okresie miałem jazdę na muzykę poważną, na Beethovena, jego sonaty. Już wtedy umiałem zagrać Sonatę Księżycową ze słuchu. Ciocia Ania Grabowska, która w wieku pięciu lat uczyła mnie grać na pianinie, bo rodzice dostrzegli mój talent właśnie wtedy, nie nauczyła mnie wystarczająco dobrze grać z nut, wiec radziłem sobie sam.

- Do płyty Chopina wróciłem dopiero po roku. Odpaliłem ją i totalnie się zachwyciłem. Tak poznałem Leszka Możdżera, Krzysztofa Herdzina, Andrzeja Jagodzińskiego - najlepszych polskich pianistów, aranżerów i kompozytorów. To było niezwykłe. Wtedy właśnie stwierdziłem, że jazz to jest ta droga, którą w przyszłości będę chciał iść. Tylko, że na tamten moment nie potrafiłem absolutnie nic. Chociaż wyrobiłem sobie w ten sposób gust muzyczny. Słuchałem  metalu, jazzu, klasyki, popu i rocka. Teraz wiem, że dobrze się stało, że żeby być w czymś dobrym, trzeba być otwartym na wszystko. Jednak muzyka jazzowa od tamtego momentu była mi najbliższa.    

Kobiety. Sinatra wzbudzał w nich prawdziwe uwielbienie. Pamiętam, że zawsze otaczał cię wianuszek pięknych kobiet. Widząc reakcje twoich fanek na każde zamieszczone przez ciebie zdjęcie czy wpis w internecie - jest ono jeszcze większe...

- Zawsze byłem niezwykle nieśmiałym człowiekiem i nigdy o to wielce nie zabiegałem. Dość naturalnym wydawało mi się to, że gdy zasiadałem przy pianinie, pojawiały się obok kobiety. Ja chciałem przede wszystkim grać, a ten wianuszek pań był już skutkiem ubocznym (śmiech).

- Nic się nie zmieniło w moim podejściu, tak jest do tej pory. Ale skoro już o tym mówimy, wiesz co było ciekawe?

Zaskocz mnie.

- Kobiety, o które ja zabiegałem z reguły miały głęboko gdzieś to, że ja gram. Wolały chłopaków, którzy mieli fajne samochody, którymi wozili je na dyskoteki. Ja z kolei nie miałem samochodu i nie chodziłem na takie imprezy, tylko grałem po knajpach za wódkę. Chociaż mam kilka fajnych wspomnienia z tamtego czasu, bo zdarzały się naprawdę piękne i mądre kobiety, które lubiły mnie posłuchać, więc bywało też i kolorowo.

Skoro już o kobietach rozmawiamy, co musi mieć przedstawicielka płci pięknej, by cię uwieść?

 - To coś bliżej nieokreślonego, dzięki czemu będzie umiała mnie przy sobie zatrzymać.

Żadnej się jeszcze nie udało na dłużej.

- No nie. Mój ostatni związek trwał niecałe cztery lata. To była kobieta znacznie ode mnie starsza. To była bardzo fajna relacja, do tej pory się widujemy i dużo ze sobą rozmawiamy. Ale na ten moment jestem zbyt pochłonięty pracą, by stworzyć coś poważnego.

- Bycie z drugim człowiekiem to jest odpowiedzialność, a jeśli nie potrafię zaoferować drugiej osobie siebie w stu procentach, bo coś mnie przed tym hamuje, to ja nie chcę być z nikim. Po co? Poza tym wizja takiej związkowej stagnacji trochę mnie przygnębia i wydaje mi się nieatrakcyjna. Jeszcze na ten moment to nie jest dla mnie.

Myślisz, że przyjdzie taki czas, że będziesz potrzebował takiej relacji?

- Pewnie, że tak, ale póki co niespecjalnie mnie ciągnie w stronę stabilizacji, bo jeszcze nie spotkałem takiej kobiety, z którą chciałbym rzeczywiście spędzić resztę życia. A przynajmniej jakąś większą jego część.

To co musi mieć kobieta, by cię sobą zainteresować?

- Lubię różne kobiety, nie mam konkretnego typu i nie jest tak, że lubię wysokie blondynki czy malutkie brunetki, ale na pewno uwielbiam w kobietach oczy. Zawsze zwracam na nie uwagę.

- Jednak wizja tego, że mogę być odtrącony, albo że drugi człowiek nie spełni moich oczekiwań, że się rozczarujemy i pozostanie kwaśny smak mnie trochę od tego wszystkiego póki co odwodzi. Mimo niezwykle pięknych oczu potencjalnej kandydatki.

Nie wierzę, że z nikim się nie spotykasz.

- Oczywiście, umawiam się czasami na randki, ale umówmy się, w świecie show biznesu ciężko jest znaleźć kogoś, kto czegoś od ciebie nie chce. Może teraz jeszcze aż tak dużo osób mnie nie kojarzy, ale myślę, że za chwilę będzie mi bardzo trudno znaleźć kogoś, kto będzie mnie kochał za to jaki jestem, a nie kim jestem.

Twój album. Będzie baśniowo-filmowo-jazzowy. Dlaczego właśnie tak go sobie wymyśliłeś?

- Ja słuchając muzyki często zamykam oczy, uruchamiam swoją wyobraźnię. Chciałbym, aby moja muzyka działała podobnie na innych ludzi. Na płycie będzie zatem trochę klimatycznych ballad. Będzie też trochę szybszego tempa. Przygotowania trwają, ale w tym roku już koniecznie muszę wydać tę płytę.

Fani się zapewne niecierpliwią. Czekają na tę płytę kilka dobrych lat.

- Tak naprawdę dopiero od dzisiaj jestem na swoim, bo dziś definitywnie zakończyłem współpracę z pewną wytwórnią. Kontrakt z nią przez wiele lat mocno mnie ograniczał artystycznie. Przez 10 lat nagrałem w sumie sześć albumów, ale żaden nie został wydany.    

Masz sześć albumów w szufladzie, tak? Są dobre?

- W mojej ocenie tylko część jest dobra, bo drugą część robiłem wyłącznie pod dyktando, z naciskiem na to, że materiał ma być komercyjny.

A  piosenka "Stay"?

- To była piosenka, która wcale im się nie podobała i absolutnie nie została przez wytwórnię zaakceptowana. Poza tym słyszałem zarzuty, że nie potrafię śpiewać po angielsku. W końcu zrobiłem ten kawałek z Brianem Allanem, przy projekcie "Why not" z Amerykanami. Pamiętam, że popłakałem się, jak któregoś dnia rano usłyszałem przez telefon, że wreszcie mam ich zgodę.

- Piosenka przez miesiąc utrzymywała się na drugim miejscu listy przebojów w Radiu Zet. Pamiętam, że na jedynce był wtedy Gotye z "Somebody That I Used To Know" i za nic w świecie nie można było go przeskoczyć. To był mój pierwszy większy sukces.

- Promocja tej piosenki była tak słaba, że nikt nie wiedział, że to drugie miejsce wyśpiewałem właśnie ja - Polak beznadziejnie ponoć śpiewający po angielsku, który nawet nie ma swojej jeden wydanej płyty. Wszyscy ludzie myśleli, że to Elton John albo Michael McDonald śpiewa. Nikt nie pomyślał, że to Uniatowski. Fajnie, prawda?

Niefajne.

- Byłem naprawdę sfrustrowany przez tych kilka lat po Idolu. Wiesz, że ja gram całe życie. I nagle, w takim momencie, w którym w końcu miałem dużą szanse się wybić po programie, podcinano mi systematycznie skrzydła.

To była ta chwila zwątpienia?

- Tak, miałem ochotę wszystko rzucić i iść do pracy sprzedawać kebaby .

Ile to trwało?

- Kiedy moja pierwsza płyta nie wyszła, zacząłem się zastanawiać, co jest nie tak. Teraz wracam do niej i uważam, że ona wcale nie była taka zła, można było ją wydać, bo na pewno byłaby dla mnie miłą pamiątką.

Jak sobie wtedy radziłeś?

- Czasami było mi naprawdę ciężko. Starałem się nie załamać zupełnie, grywałem dalej po warszawskich knajpach, żeby się jakoś utrzymać. Pomieszkiwałem u znajomych, bo nie stać mnie było na wynajem mieszkania w Warszawie. Pewnego dnia postanowiłem zrobić coś ze swoim ciałem i umysłem, zmienić życie na lepsze.

Kiedy to było, ile miałeś lat w chwili podejmowania tej decyzji?

- Miałem 27 lat. Zacząłem od tego, że zupełnie odstawiłem alkohol - całe życie mi towarzyszył. Stwierdziłem, że jak przestanę pić, to zacznę bardziej kontrolować swoje życie i rzeczywiście, to się przełożyło na każdą jego dziedzinę. W tamtym czasie dostałem też swoje pierwsze pieniądze ze STOARTu za prawa wykonawcze i za te pieniądze kupiłem sobie pierwszy w życiu komputer. W wieku 27 lat, rozumiesz? Nigdy wcześniej nie miałem swojego komputera. Kupiłem sobie także porządny rower i zacząłem na nim jeździć.

- Okazało się, że mam jakiś talent, bo mogę robić bardzo długie dystanse. Okazało się też, że mimo, że całe dotychczasowe życie paliłem papierosy i piłem wódkę to po zbadaniu wątroby i wszystkich innych diagnostycznych badaniach miałem wyniki,  jak dziecko. Gdzieś ten Anioł Stróż nade mną czuwał. Myślę, że we właściwym momencie się przebudziłem.

To dlatego tak bardzo dbasz o swoje ciało?

-  Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeśli nie zabiorę się za siebie do 30. roku życia, to później będzie mi znacznie ciężej. Te słowa tkwiły we mnie przez wiele lat, więc postanowiłem na swoje 30. urodziny wyglądać zajebiście. Na Facebooku zamieściłem ogłoszenie, że szukam trenera. Zgłosiło się kilka osób, ale wybrałem na mojego trenera personalnego znajomego sprzed kilku lat i do tej pory mocno mnie gość ciśnie.  

- W sumie w osiem miesięcy schudłem i jednocześnie przytyłem. Schudłem z tłuszczu, a przytyłem w masie mięśniowej.

Ile ważyłeś zanim wziąłeś się za siebie?

Gdy zaczynałem ćwiczyć ważyłem 95 kg, po czterech miesiącach ważyłem już  82 kg i byłem bardzo wychudzony, a później zacząłem robić masę. Po ośmiu miesiącach systematycznych ćwiczeń wyglądałem całkiem dobrze.

I wyglądasz coraz to lepiej, fanki to doceniają.

- Trzymam się tego. Wiadomo, w tych czasach sama muzyka się nie sprzedaje. Sprzedaje się za to wszystko to, co poza nią - ładne wybielone zęby, atrakcyjne ciało. Warto też mieć wyczyszczoną i nieskazitelną cerę. Dlatego od jakiegoś czasu mam również swoją panią kosmetolog. Jeśli do jakiejś kobiety, której akurat podoba się moje ciało dotrze również moja muzyka, to ja nie mam nic przeciwko.

Czyli jednym słowem przez tych parę lat nauczyłeś się show biznesu.

-  Do tej pory miałem to głęboko w poważaniu. Uważałem, że nie muszę się starać, bo przecież jestem artystą, mi się należy. Życie udowodniło mi jednak, że jeśli nie pokażesz ładnej twarzyczki, umięśnionego torsu, nie wrzucisz fajnego zdjęcia na portal społecznościowy, to nie masz szans dotrzeć do szerszej publiczności. Teraz jest tak dużo tych programów muzycznych, talent show, że żeby rzeczywiście się wybić, trzeba zrobić coś jeszcze oprócz dobrej muzyki. Trzeba być mega dobrym, mega się "wylaszczyć", a jednocześnie nie zatracić się w tym wszystkim, mieć z tyłu głowy to, kim się jest, zdystansować się od tego wszystkiego i z przymrużeniem oka traktować to, co się dzieje dookoła. Jednak przede wszystkim trzeba mieć dobrego agenta.

W końcu na takiego trafiłeś.

- Tak, Wiktor jest człowiekiem, który sam robi muzykę, tyle że elektroniczną. Założył grupę WAWA, z którą zrobił pierwszych kilkanaście remiksów Beyonce, Kylie Minogue, Britney Spears, Lenny Kravitza, SIA czy Sugarbabes. Jest dobrym przyjacielem, z którym się doskonale rozumiem. Do tego momentu nie miałem łatwej drogi i cieszę się, że mogę o tym mówić już w czasie przeszłym.

I nie będzie ci przeszkadzało, jeśli ktoś nazwie cię polskim Frankiem Sinatrą?

- Zupełnie nie. Uwielbiam go!

Sławek Uniatowski miał 5 lat, gdy rozpoczął samodzielną naukę gry na instrumentach klawiszowych. Doszkalał ją przesiadując w toruńskich sklepach muzycznych, a nad wokalem pracował śpiewając na imprezach karaoke. W 2003 roku został laureatem Famy kujawsko - pomorskiej. W 2005 roku wziął udział w IV edycji programu telewizyjnego Idol, w którym ostatecznie zajął drugie miejsce. W tym samym roku wraz z Marylą Rodowicz nagrał utwór "Będzie to co musi być", który ukazał się na albumie artystki "Kochać". W 2006 roku na Festiwalu Piosenki w Opolu, utworem "Tango Anawa" otworzył koncert poświęcony Markowi Grechucie. Pod koniec 2008 roku powstał zespół Uniatowski Project. (Muzykę tworzy S. Uniatowski, zaś pisaniem tekstów, przy jego współudziale zajmuje się Tomek Organek - wokalista i gitarzysta zespołu Sofa.) Zdobył główną nagrodę im. Krzysztofa Komedy Trzcińskiego na Festiwalu Piosenki i Ballady Filmowej w Toruniu (2010). W listopadzie 2011 roku miała miejsce premiera dwupłytowego albumu Poland Why Not, na którym między innymi pojawiły się utwory wykonywane przez artystę. W 2016 roku w końcu planuje wydać swoją pierwszą płytę. Właśnie teraz nadchodzi jego najlepszy czas.  

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama