Strefa taty

Tata od święta, od wypraw na basen i naprawiania roweru? To też. Ale dzisiejsi ojcowie chcą wychowywać dziecko na co dzień. Wiedzą, co je, jakie lubi książki, znają imiona kolegów i terminy szczepień. Co na to mamy? Czy chętnie dzielą się obowiązkami, ale i przywilejami? Czy to już era równouprawnienia rodziców?

Dzisiejsi ojcowie chcą być obecni w życiu dzieci
 © Bauer
Dzisiejsi ojcowie chcą być obecni w życiu dzieci
 © Bauer

Ilona i Jacek z Zamościa, oboje trochę po trzydziestce. Ona jest ekonomistką, on stomatologiem. Rodzice małego Piotrusia.

Nie mogę na to patrzeć

Błękitny kocyk z grubego frotté, zakopiańskie kapcie, kubek „niekapek” z herbatką, obrane jabłko. Ilona jest gotowa na moment, kiedy Pyś (tak mówi o sobie półtoraroczny Piotruś) obudzi się z poobiedniej drzemki. – Może chcieć otulenia kocykiem, pić, jeść, dostać do ręki zabawkę, smoczek, książkę, obejrzeć Świnkę Peppę w telewizji. Kiedy mamy to wszystko w zasięgu ręki, Pyś jest zaopiekowany – mówi Ilona. Źle, gdy coś burzy porządek. Na przykład Jacek. – Wypada ze swojego gabinetu i porywa małego w objęcia. Nie mogę na to patrzeć: tarmosi dziecko, gilgocze, podnosi wysoko, za wysoko i – co najgorsze – podrzuca w górę jak wielką zabawkę. Co z tego, że Pyś śmieje się w głos – dziecko nie zdaje sobie sprawy z tego, co mu grozi. I po co to? – pyta Ilona.

Wycofuje się do łazienki, pomaluje w tym czasie paznokcie. Pędzelek drży jej w palcach, lakier nakłada się nierówno. Jacek zagląda przez drzwi: – Nie mam pacjentów do osiemnastej, biorę Pysia na rowerek – oznajmia. Ilona udaje, że nie patrzy, jak mąż kompletuje garderobę małego: adidasy, bluza, wybierze dżinsy czy spodnie dresowe? Decyduje się na dresowe, wygodniejsze. Wie, gdzie są skarpetki? Mąż bez wahania wybiera właściwą szufladę komody. Czapka? Dobra, wiązana, a nie z daszkiem.

– Dasz wodę z dzióbkiem? – pyta Jacek. Ilona podaje butelkę z plastikowym zaworkiem, ulubioną synka. I patrzy przez okno, jak biorą kurs na park. Spotykają sąsiadkę, zamieniają kilka słów. Ilona się uśmiecha: Pyś to ma dobrze, jej ojciec nie wychodził z nią na rower.

Męska załoga

– Na żagle, ale jak na żagle? – Ilona kręci głową. – Jak można takie małe dziecko zabierać na łódkę? – Dlaczego się denerwujesz? Popłyniemy z Anią i Tomkiem. Tylko kilka godzin. Pyś będzie siedział na moich kolanach, nie spuszczę go z oka na sekundę – Jacek uśmiecha się szeroko. – Pojechaliśmy z przyjaciółmi do Czaplinka na dwa tygodnie. Mieliśmy odpoczywać na plaży, spacerować. A tu już drugiego dnia Jacek wyskakuje z czymś takim! – wspomina Ilona. – A jeśli nagle zacznie się burza, jeśli mały poślizgnie się na pokładzie, wpadnie do wody? – widzi tysiące zagrożeń. – W końcu powiedziałam: OK, ale płynę z wami. Za wcześnie na męskie przygody – opowiada.

W trakcie godzinnej wyprawy jest spięta. Jacek pochmurny. – Frajdę miał tylko Pyś. Machał łapkami i wystawiał buzię na chlapnięcia wody. Za drugim razem pomyślałam: może rzeczywiście niech płyną sami? – wspomina. – Był dzielny i współpracował – po powrocie chwali syna Jacek. – Trzymał linę i schylał głowę przy zwrotach jak stary żeglarz – całuje małego w policzek, układa w łóżeczku.

Patrzy przez okno, jak biorą kurs na park. Spotykają sąsiadkę, zamieniają kilka słów. Ilona się uśmiecha: Pyś to ma dobrze, jej ojciec nie wychodził z nią na rower.

Rano Piotruś przybiega do Jacka, tuli się i mówi: tata, ahoj! Jacek szczęśliwy. Zabierają się do rysowania jachtu. – Ja nie umiem rysować. – zarzeka się Ilona. – A Jacek nawet kiedyś wygrał z Pysiem konkurs rysunkowy w zoo. Twierdzi, że mały ma zdolności i że powinniśmy poszukać dla niego przedszkola z dobrymi zajęciami plastycznymi. Ma plan, żeby odwiedzić przedszkola w sąsiedztwie, zaznaczył w kalendarzu daty „dni otwartych”.

Zmień płytę

Taksówka zatrzymuje się pod domem, nareszcie. Uff – Ilona oddycha z ulgą. A miała odpocząć. – Przyjemny wyjazd służbowy. Kilka godzin z klientami, potem wolny czas w Madrycie. Zwiedzanie, zakupy. Między mierzeniem jednych butów i drugich sprawdzam, czy jest jakiś sms z domu. To samo w muzeum Vitry, które tak chciałam obejrzeć. Czy Jacek pamięta, że Pyś nie może jeść truskawek? – opowiada Ilona. Po co wybrała się do tego głupiego Madrytu. I dlaczego ten Jacek tak nalegał: jedź, odetchnij od nas – zastanawia się Ilona. Co prawda, nie pierwszy raz zostają sami na dłużej, Jacek świetnie się sprawdza w takich sytuacjach. Nawet sam gotuje. Mimo to Ilona liczy godziny do powrotu.

Pod drzwiami mieszkania zastanawia się: dlaczego tutaj tak głośno?

Wchodzi do pokoju synka. Przekrzykuje muzykę: – Już jestem! Jacek, Iron Maiden? To muzyka nie dla takich maluchów – strofuje od progu. – A to dlaczego? – Jacek całuje żonę na powitanie. – Mały nie będzie mógł spać – Ilona próbuje przyciszyć płytę. Tłumaczy: – Jacek ma bzika na punkcie muzyki metalowej, ciężkiego rocka. Jego sprawa – wzrusza ramionami. – Czego ty go uczysz? Wiesz, że podobno nawet niektóre piosenki Beatlesów śpiewane „od tyłu” mają satanistyczne teksty? – przekomarza się z mężem. Ale nie wytrzymuje i wybucha śmiechem, widząc, jak łapią z Piotrusiem rakiety do tenisa i udając, że to gitary, dają „koncert”.

Danka (34 lata) i Jarek (37). Dekoratorka wnętrz i geodeta z Warszawy. Ich córka Marta chodzi do czwartej klasy.

Powiedz nie, córeczko

– Mamo, Dominika chce pożyczyć mój plecak na weekend – Marta przybiega do kuchni. Rudowłosa dziesięciolatka w dżinsach i kwiecistej tunice. Plecak jest nowy, dostała go w prezencie od ciotki z Nowego Jorku, niechętnie rozstałaby się z nim na dwa dni. – Pożyczysz? – pyta Danka. – Nie pożyczaj, jeśli nie chcesz – do kuchni wchodzi Jarek. – No co ty, tato? – Marta patrzy mu w oczy. – Lubisz tę rzecz? Nie chcesz, żeby korzystał z niej ktoś inny? To po prostu powiedz to Dominice – przekonuje Jarek. Dziewczynka nie umie podjąć decyzji. – Chcesz pożyczyć? – jeszcze raz pyta Jarek. – No nie, ale... – Chcesz? – Nie chcę. – Odmów. Grzecznie. Powiedz, że nie pożyczasz prywatnych rzeczy. – Powiem, że plecak jest mi potrzebny w weekend. – Nie, powiedz, że nie pożyczasz prywatnych rzeczy... – Będzie zła. – To pożycz. – Nie chcę. – To odmów. – Spróbuję...

Spędzać czas z dzieckiem nie tylko w weekend? To już standard
 © Bauer

– Marta wychodzi z kuchni, wymiana zdań skończona. Danka zwraca się do męża: – Po co tak? Wyjdzie na samoluba. Jarek patrzy na żonę: – A słyszałaś o asertywności? Danka opowiada: – Byłam na kursie WenDo, czytałam poradniki: mów nie, jeśli ktoś narusza twoje terytorium. OK. Ale kiedy Marta zadaje pytanie: pożyczyć plecak czy nie, uruchamia mi się myślenie: nie pożyczy – dostanie opinię niekoleżeńskiej, straci punkty w swoim środowisku. Gdy wyobrażam sobie następstwa, zasady idą w kąt – przyznaje Danka. Kategoryczność Jarka czasem ją złości. – Znoszę ją, bo wiem, że w gruncie rzeczy to przejaw troski, a nie gruboskórności – mówi. – Jarek pilnuje zasad, ale i przytula, współczuje. Kiedyś poszliśmy na lodowisko. Marta źle ustawiła łyżwy i boleśnie upadła, rozcięła sobie dłoń. Tata schował ją w ramionach, coś szeptał na ucho, głaskał buzię. Nic nie było ważniejsze od córki. Miał łzy w oczach i wcale się tego nie wstydził.

Twardzielka tatusia

Jedenasty listopada. Jarek trenuje amatorsko bieganie, dziś startuje w Biegu Niepodległości. Dziesięć kilometrów. Pada. Trzy miesiące wcześniej zapisał na listę startową siebie i Martę.

– Jest za mała – ostrzegała Danka. – Da radę, potrenujemy – uspokajał Jarek. Biegali w lesie dwa razy w tygodniu. – Byłam wściekła: trzy kilometry, które liczy ich trasa w lesie, to nie dziesięć. A Jarek klepał ją po ramieniu: „no, córuś, dzisiaj było ekstra, ostatni kawałek – na medal”. Ja powstrzymywałam wyrzuty: że przesadza, że na siłę chce z niej zrobić twardzielkę – wspomina Marta.

Marta źle ustawiła łyżwy i boleśnie upadła, rozcięła sobie dłoń. Tata schował ją w ramionach, coś szeptał na ucho, głaskał buzię. Nic nie było ważniejsze od córki.

W „okresie przedstartowym” odnotowuje jednak: Jarek pilnuje, żeby przez treningi Marta nie zaniedbała lekcji niemieckiego, zajęć chóru, żeby nie odmawiała koleżankom wyjścia do kina, nie zrezygnowała z urodzin kuzynki w kręgielni. Jak on to wszystko pamięta? – zastanawia się. Kiedy na urodziny Jarek kupuje małej płytę z filmem Dirty Dancing, Danka jest mocno zdziwiona – taki staroć? A Jarek komentuje: – To nie wiesz, że Marta bardzo chce to mieć?

W dniu biegu Danka staje nad łóżkiem Marty: – Córeczko, jest okropna pogoda. Chyba nie pobiegniesz, prawda? Pójdziemy pokibicować tacie... Marta wyskakuje spod kołdry: – Mamo! Przestań, deszcz to nic takiego... Danka milcząco patrzy na Jarka. On: – No co? Niech sama decyduje. Danka: – Martuś, bądź rozsądna, pobiegniesz następnym razem... Marta nadąsana. Chwilę się zastanawia. – Biegnę! – mówi stanowczo. – Włożę ortalion, nie musisz się martwić. – Pojechałam na metę, chociaż byłam zła na męża. To nierozsądne: Marta będzie chora, jest ślisko, może zwichnąć nogę... – opowiada Danka. Na mecie wyczekuje obojga. Jarek przybiega pierwszy, Marta niedługo po nim szczęśliwa i wyczerpana. Dostaje medal. Rzuca się na szyję... ojcu. – Zazdrość? – pyta Danka – Byłam dumna z córki. Ale czułam, że to między Jarkiem a nią powstała więź, do której nie mogę się podłączyć. Tak, zazdrościłam tego Jarkowi.

Tatusiowe znają potrzeby swoich dzieci
 © Bauer

Magda i Robert, czterdziestolatkowie. Humanistka i inżynier z Krakowa. Mają czternastoletniego syna, który uczy się w liceum społecznym.

Nie moja planeta

– Mag, jutro bilans, pamiętasz? Odwołałaś korepetycje, czy ja mam wrócić wcześniej z pracy? – pyta Robert znad śniadania. Magda szuka w pamięci: bilans, jaki bilans?! – Lekarka prosiła, żeby ktoś z nas był koniecznie, nie może badać dziecka bez obecności rodzica... – Robert połyka kanapkę. Magda olśniona: – Bilans czternastolatka w przychodni! Jak to możliwe, że wyleciało mi z głowy! – strofuje się. Blefuje, że odwołała korepetycje, zrobi to dziś. Robert już ma wychodzić, kiedy w drzwiach kuchni staje zaspany Alek.

– Po południu jadę do śródmieścia. Chciałeś kupić conversy, zabierzesz się? A może ja ci kupię? Numer czterdzieści dwa, skóra, nie zamsz, tak? Zadzwoń, jak się zdecydujesz – rzuca i już go nie ma. – Ma multiorientację – śmieje się Magda. Robert nie jest ojcem od święta i za to Magda go kocha.

Przepis ojca

Mąka, olej, jajka, cukier, marchewki. – Marchewki? Jesteś pewien? – powątpiewa Alek. Robert podsuwa mu pod nos kartkę z przepisem. – To jest ultrafajne marchewkowe ciasto receptury babci Szwagroszczakowej. Kapujesz? Nie może się nie udać – tłumaczy. – A kto to jest ta babcia? – pyta Alek. Robert wzrusza ramionami: – Pojęcia nie mam. Przepis jest od wujka Ryśka, on to robił ostatnio z twoim kuzynem i się udało. To my też możemy, prawda? Proszę bardzo, ty skrobiesz marchewy – dyryguje Robert. – Wcześniej nigdy nie gotował – opowiada Magda. – Rozumiałam: chce udowodnić Ryśkowi, swojemu bratu, że nie jest gorszy. Ale że wkręcił w to Alka? On nie znosi gotowania, włożenie pizzy do mikrofalówki to szczyt jego możliwości – mówi. Ciasto nie wyszło.

– Czarny placek na wysokość centymetra. Śmialiśmy się wszyscy. Myślałam: oto finał ich wspólnego gotowania. Myliłam się. Robert się zawziął. A Alek z nim! Kurczak w miodzie – jeszcze porażka, ale już zapiekanka z makaronem – prawie dobrze. Przy gołąbkach oddałam im honor, rewelacja. I moja myśl: cholera, ja nie potrafiłam zachęcić Alka, a Robertowi się udało. Czułam ukłucie igiełki. Co to było? Może obawa, że zajęli w duecie kawałek przestrzeni, gdzie rządziłam tylko ja? Z drugiej strony – ekstra. Przynajmniej raz w tygodniu kolację robią chłopcy – podsumowuje Magda. I dodaje: – Wczoraj były racuchy. Przy smażeniu Alek oparzył się tłuszczem. Lekko. Ale w nocy widziałam, jak Robert wszedł do jego pokoju i ukradkiem obejrzał dłoń syna. To było ładne.

Czułam ukłucie igiełki. Co to było? Może obawa, że zajęli w duecie kawałek przestrzeni, gdzie rządziłam tylko ja?

Nie dzwoń do nas

– Woda zamarzła w rurach – Robert patrzy na Alka. Mają jechać na narty we dwóch. Pod Krynicę, do domu przyjaciół, którego pilnują sąsiedzi. Właśnie dzwonili, awaria. – Uruchomienie ogrzewania zajmie wam więcej czasu niż jazda na nartach – mówi Magda. Alek dokłada jeszcze jeden sweter do plecaka. – Chyba nie zrezygnujemy, tato? Jedźmy – prosi Alek. Pakują ostatnie rzeczy. Po pięciu godzinach są na miejscu. – Postanowiłam: skoro to ich wyprawa, będę dzwonić najrzadziej, jak się da. Ale nie mogłam wytrzymać: czy jest bardzo zimno, czy dadzą radę uruchomić piec, czy zrobili sobie coś ciepłego do picia. W końcu usłyszałam od Roberta: zrelaksuj się, nalej sobie wina, przecież sobie poradzimy.

Na pewno? Przecież Alek ma alergię, która nasila się przy przeziębieniu. Tylko ja umiem rozpoznać pierwsze objawy. Chyba tylko ja. Może zadzwonię znowu? – biłam się z myślami. Oczywiście wszystko poszło dobrze – nie marzli, wyjeździli się za wszystkie czasy. Ja? Drugiego wieczoru zaprosiłam dwie przyjaciółki, ugotowałyśmy paellę, gadałyśmy do nocy. Było miło. Opcja „mama ma wolne” nawet mi się spodobała – śmieje się Magda.

Kilka dni temu, sobota, ósma rano. Robert budzi Alka. – Stary, do roboty, dziś twoja kolej mycia samochodu, za godzinę musi być czysty, potrzebuję go. Alek naciąga kołdrę na głowę. – Leser, śpioch, maruda – żartuje Robert i ciągnie syna za nogę. Na razie odpuszcza, idzie do kuchni na kawę. – Dałbyś mu spokój – mruczy Magda. – Jest zimno, mży. – Nie rozpieszczaj go. Trzeba kochać i wymagać – śmieje się Robert. – To wiosenny deszczyk. Przecież nie wygonię go na zawieruchę. Czy ja nie wiem, że mu się zaraz alergia odezwie?

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój STYL 06/2010

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas