Eve Adams zmieniała nazwiska, adresy, zawody. Przez lata milczała o niej nawet rodzina

Mogła być krawcową, została anarchistką. Mogła mieszkać w Mławie, wolała jechać do Stanów. Mogła żyć jak wszyscy, chciała po swojemu. Mogła zostać legendą, została zapomniana. O losach Eve Adams (właśc. Chawy Złoczewer), polskiej Żydówki, emigrantki, aktywistki, ofiary Holocaustu, opowiada Olga Ciężkowska, reżyserka spektaklu "Nieustraszona miłość Eve Adams", który można oglądać w Starym Teatrze w Krakowie.

Alicja Wojnowska w spektaklu "Nieustraszona miłość Eve Adams"/ widok Mławy ok. 1915/ fot. Agencja Forum
Alicja Wojnowska w spektaklu "Nieustraszona miłość Eve Adams"/ widok Mławy ok. 1915/ fot. Agencja ForumKlaudyna Schubertmateriały prasowe

Aleksandra Suława: Tablica pamiątkowa, którą zamontowaliście w Mławie wciąż wisi?

Olga Ciężkowska: - Nie miałam okazji sprawdzić. Wizyta w miasteczku była jednorazową przygodą.

I jak wrażenia?

- Zimno, pusto, ponuro, ukradziono nam młotek i wkrętarkę. Przyjechaliśmy do miasteczka w nadziei na odnalezienie czegoś w rodzaju "ducha Eve Adams", ale nasze romantyczne wyobrażenie o tej wyprawie szybko zostało skonfrontowane z rzeczywistością. Kiedy na ścianie budynku przy dawnej Działdowskiej 15 wieszaliśmy tabliczkę głoszącą: "w tym domu w latach 1891-1912 mieszkała Chawa Złoczewer aka Eve Adams", jeden z mijających nas mieszkańców przeczytał napis i powiedział tylko "acha".

A szkoda, bo gdyby zapytał, co tu właściwie robicie, mógłby się dowiedzieć, że właśnie z tego budynku w grudniu 1912 roku wyszła Eve Adams i udała się w podróż do Ameryki. Kim była wtedy ta dziewczyna?

- W tamtym czasie posługiwała się jeszcze personaliami z aktu urodzenia - przedstawiała się jako Chawa Złoczewer. Była Żydówką, córką sklepikarzy, absolwentką liceum w Płocku, która miała zamożnego wuja w Stanach. Prawdopodobnie właśnie on pokrył koszty podróży. Niemałe, bo bilet na statek do USA kosztował wówczas 52 dolary, równowartość dzisiejszych 1400. Można przypuszczać, że Chawa zdecydowała się na wyjazd nie z powodów zarobkowych, ale tożsamościowych. Miała już za sobą pierwszy lesbijski związek i wiedziała, że chce żyć na własnych zasadach. Ruszyła więc do miejsca, które obiecywało większe swobody obyczajowe.

Dworzec w Mławie ok. 1915 roku
Dworzec w Mławie ok. 1915 rokuAgencja FORUM

Imponująca determinacja - jechać za ocean po to, by żyć po swojemu.

- Imponuje jeszcze bardziej, gdy zdamy sobie sprawę, jak ciężka to była podróż. Najpierw z Mławy do portu w Antwerpii, potem z Antwerpii do Nowego Jorku. Dziewięć dni rejsu w drugiej klasie - tak wyczerpującego fizycznie, że do brzegu nie wszyscy docierali żywi.

Dokumenty podróży pozwalają poznać ją nieco bliżej. Informacje w paszporcie mówią: twarz owalna, włosy ciemne. Ankieta, którą wypełnił urzędnik w Nowym Jorku: nigdy nie była w więzieniu, przytułku, zakładzie dla obłąkanych, nie była poligamistką, a jej zdrowie, tak fizyczne, jak i psychiczne jest dobre. Zawód: krawcowa. Jakie perspektywy otwierają się przed dziewczyną taką jak ona?

- Chociaż miliony emigrantów przypływały do Stanów w nadziei na lepsze życie, o ziemi obiecanej często nie było mowy. Podział na "Amerykanów-swoich" i "przyjezdnych-obcych" dawał się wyraźnie odczuć na prawnym, ekonomicznym i obyczajowym gruncie. Jednak dla Eve, przynajmniej do pewnego czasu, Ameryka była dobrym miejscem. Zaraz po przyjeździe zatrudniła się w fabryce tekstyliów, ale od początku zależało jej by angażować się społecznie. Miała ledwie ponad 20 lat i raczej nie szukała stabilizacji, liczyła się dla niej mniej oczywista droga, ta ideowa. Szybko dołączyła do ekipy anarchistycznego czasopisma "Mother Earth" i zaczęła aktywistyczną działalność - głównie poprzez kolportaż nielegalnej, lewicowej prasy.

Politycznymi ideami nasiąknęła w Stanach, czy były jej bliskie jeszcze przed emigracją?

- Za podjętą przez nią decyzją o emigracji, obok względów obyczajowych, stały też motywacje polityczne. Choć Mława dziś może brzmieć niepozornie, przed I wojną światową leżała na styku Rosji, Prus i Austrii, a usytuowanie czyniło ją strategicznym miejscem dla rewolucjonistów z trzech zaborów. W miasteczku kwitła wymiana myśli, kolportaż gazetek i ulotek, a Eve interesowała się ich treścią. Z pewnością wiedziała, że w Stanach działa Emma Goldman, aktywistka i najsłynnejsza anarchistyczna liderka, jeżdząca po kraju z wykładami, podczas których mówiła o nierównościach i systemie ekonomicznym, postulowała równouprawnienie dla związków homoseksualnych. Eve z oczywistych względów pragnęła do niej dołączyć i stać się częścią ruchu.

Spektakl "Nieustraszona miłość Eve Adams" można oglądać w Starym Teatrze w Krakowie
Spektakl "Nieustraszona miłość Eve Adams" można oglądać w Starym Teatrze w KrakowieKlaudyna Schubertmateriały prasowe

Taki aktywizm był częsty wśród emigrantów?

 - Emigranci z Rosji, z terenów dzisiejszej Polski i Litwy stanowili całkiem widoczną grupę wśród anarchistów. Sporo było w tej społeczności kobiet. To właśnie w sfeminizowanej branży tekstylnej związywały się pierwsze związki zawodowe, wybuchały strajki, rodził się ruch robotniczy. Anarchiści sprzyjali jego postulatom, organizowali antykapitalistyczne demonstracje. Walczyli z systemem protestując przeciwko niesprawiedliwości społecznej i przemocy ekonomicznej jakiej doświadczały niższe klasy.

W 1926 roku socjolog Nels Anderson donosi o rosnącej grupie "kobiet włóczęg", "śmiertelnie znudzonych konwenansami, pragnących zrobić coś nowego". Wśród nich jest i Eve - rzuciła pracę w fabryce, by zarabiać na życie jako komiwojażerka, sprzedająca prenumeraty lewicowej prasy. Co to było za życie wędrownej handlarki?

- Musiało mieć w sobie coś ekscytującego, dawać poczucie wolności. Wystarczy pomyśleć - złote czasy kolei, a ty mkniesz przez kontynent, poznajesz wciąż nowych ludzi, łapiesz kulturowe konteksty. Dla kogoś takiego jak Eve, osoby z pewnym zmysłem socjologicznym, to musiało być fascynujące doświadczenie.

Komiwojażerki łączył wyłącznie zawód, czy tworzyły rodzaj środowiska, połączonego więzami przyjaźni, etosem, solidarnościowymi postawami?

- To było raczej coś w rodzaju subkultury. Łączył je gest zerwania z konwenansami, sprzeciwu wobec małżeństwa i tradycyjnej roli kobiety. Ruszenie w trasę było dla nich sposobem na to, by nie osiąść, dosłownie i w przenośni nie dać się "złapać". Odmienny styl życia mógł wynikać z odmieńczej tożsamości - podobno wiele spośród kobiet-włóczęg było nieheteroseksualnych. Komiwojażerki tworzyły subkulturę na tyle fascynującą, że przyjaciel Eve Adams, Ben Reitman, lekarz i działacz anarchistyczny, napisał o nich książkę.

"Poznasz ją po jej włosach" - reklama prasowa z okresu, gdy Eve Adams pracowała jako komiwojażerka
"Poznasz ją po jej włosach" - reklama prasowa z okresu, gdy Eve Adams pracowała jako komiwojażerkaWikimedia

O Eve napisał zaś tak: "była zdrową, szczęśliwą, beztroską anarchistką". I dodawał: "miała około 20 romansów z kobietami". Co w Stanach Zjednoczonych lat 20. znaczyło być lesbijką?

- Samo słowo raczej nie funkcjonowało; a jeśli już, to tylko w środowiskowych rozmowach. Eve Adams użyła go w tytule swojej książki "Lesbijska miłość" i było to użycie pionierskie. Popularniejsze było słowo "safizm".

To wszystko nazwy. Jaka tożsamość się pod nimi kryła?

- Myślę, że Eve bardzo o siebie walczyła, czuła głęboką niezgodę na społeczny ostracyzm, który spotykał osoby nieheteronormatywne i zależało jej, żeby żyć jak najbardziej otwarcie, co nie było wtedy oczywistym wyborem. Podczas swoich podróży poznała wiele podobnych sobie kobiet, co skłoniło ją do założenia klubu, w którym dziewczyny mogły swobodnie rozmawiać o swoich doświadczeniach. Chciała znaleźć nie tylko własną tożsamość, ale również zależało jej na połączeniu tej społeczności. Na tym, by kobiety rozpoznały siebie nawzajem.

Zmiana imienia i nazwiska też była elementem tożsamościowych poszukiwań?

- W jego wyborze jest jakiś element gry: Eve Adams - Ewa i Adam. Eve lubiła wymykać się konwenansom, także jeśli chodzi o wygląd. Przerabiała dla siebie stereotypowo męskie elementy garderoby np. garnitury. Być może dzisiaj identyfikowałaby się jako osoba niebinarna, co tłumaczyłoby chęć połączenia żeńskiego i męskiego pierwiastka. Sam gest przyjęcia nazwiska z wyboru może kojarzyć się z dzisiejszymi decyzjami osób queerowych - zmieniam nazwisko i zaczynam nowe, spełnione życie. To krok w kierunku samostanowienia, a także gest autokreacji, społeczny performance.

Współczesny wygląd budynku, w którym mieścił się klub Eve's Hangout
Współczesny wygląd budynku, w którym mieścił się klub Eve's HangoutWikimedia

Na okładce "Lesbijskiej miłości" jej autorstwa widnieje imię "Evelyn", jeszcze jeden pseudonim. Jakie wrażenie zrobiła na tobie ta książka?

- Najbliżej jest jej chyba do stylizowanego literacko reportażu społecznego. Składa się z krótkich opowiadań, portretujących lesbijki. Jej walory literackie są niewielkie, jednak wartość społeczna i poznawcza - ogromna. W sztuce tamtych czasów pojawiają się wątki lesbijskie, ale raczej jako niewygodne aluzje, epizody. W książce Eve nieheteroseksualne kobiety zostały przedstawione w sposób znormalizowany i afirmatywny, jako grupa połączona przyjacielskimi i romantycznymi relacjami, dzieląca podobne rozterki i wspólne chwile radości. To jej wielka zasługa.

Jej zasługą było też tworzenie lokali, w których kobiety mogły się spotykać. Jakim miejscem było "Eves Hangout"?

- Niepozornym i radykalnym zarazem. W ówczesnym Nowym Jorku istniało kilka burleskowo-dragowych klubów, do których przychodziła queerowa społeczność. Jednak ich klimat był bardziej wodewilowy, a Eve marzyła o klubie, gdzie gromadziłyby się takie jak ona działaczki, o miejscu żywej intelektualnej wymiany. Stworzyła więc kontrpropozycję, kawiarnię zapraszającą przede wszystkim kobiety, gdzie organizowane były dyskusje, wykłady, wieczory poetyckie. Nie wykluczało to z pewnością zwykłej barowej rozrywki, ale Eve bardzo dbała o ambitny program kulturalny.

Pewnego dnia pojawia się w nim Margaret Leonard - policjantka pod przykrywką, która daje się zaprosić Eve na randkę. Idą do teatru i na kolację, potem Eve zaprasza ją do siebie, by dać jej swoją książkę z dedykacją. Cały ten epizod staje się pretekstem do wytoczenia jej procesu, skutkującego deportacją. d był uczciwy?

- Delikatnie mówiąc: nie bardzo. Według ustaleń biografa Eve Adams, proces roił się od luk dowodowych i dziwnych zeznań w rodzaju relacji sąsiada, który rzekomo podglądał aktywistkę. Mgliste było samo oskarżenie. Najpierw próbowano zarzucać jej pracę seksualną, potem "nieobyczajność". Podarowana Margaret książka stała się materiałem dowodowym. Jednak, mimo słabych dowodów oskarżycieli, Eve nie była w stanie się bronić, prawdopodobnie szybko skończyły się jej pieniądze na prawników.

Co najbardziej kłuło władzę w oczy? Fakt, że była anarchistką? Lesbijką? Imigrantką? Po co puszczono w ruch tą policyjną maszynę?

- W Nowym Jorku prowadzono wtedy akcję "oczyszczania miasta z moralnych zboczeńców".

Dosadne sformułowanie.

- Dokładnie tak brzmiała jej nazwa. Organizowano naloty na kluby queerowe, zamykano lokale. "Obraza moralności" była oficjalną przyczyną, ale znaczenie mógł mieć również fakt, że w tych miejscach często gromadzili się artyści, intelektualiści, antysystemowcy. Wszyscy ci, których działalność była władzy nie na rękę. Eve przyglądano się od dawna, już w okresie komiwojażerki miała założone akta. Odnotowywano gdzie jedzie, co robi, z kim się spotyka. Zaliczono ją do kategorii "działalność wywrotowa", ale wciąż brakowało na nią "haka", konkretnego paragrafu, z którego można by wydać wyrok i wyrzucić ją ze Stanów. Aż okazało się, że najłatwiej będzie skazać ją za randkę z kobietą.

W 1927 roku wraca do Europy. Jak po 15 latach nieobecności odnajduje się na starym kontynencie, w swoim kraju?

- Nie odnajduje się. Polska, do której przyjeżdża, jest już bardzo antysemicka, dla Żydów brakuje pracy. W listach do przyjaciół pisze, że zatrudnia się jako guwernantka, zarabia tak marnie, że nie starcza jej na podstawowe potrzeby. Pogrąża się w depresji. Wreszcie wyjeżdża do Paryża, tam trochę odbija się od dna. We Francji swobody jest więcej, są artyści, są Amerykanie, którym sprzedaje anglojęzyczne książki.

W Paryżu znajduje się ulica, której nazwa upamiętnia Eve Adams
W Paryżu znajduje się ulica, której nazwa upamiętnia Eve AdamsWikimedia

W 1939 roku wybucha wojna. Wielu Żydów już kilka lat wcześniej decyduje się na wyjazd, ona zostaje. Tylu znajomych, takie kontakty za oceanem, nikt nie wyciąga do niej ręki?

- Oferowano jej pomoc. Brat proponował, by dołączyła do niego w Palestynie, rodzina jej ówczesnej partnerki była gotowa przyjąć je w Szwajcarii. Jednak status materialny Eve był wtedy tak niski, że nie mogła pozwolić sobie na podróż. Podobno nie miała pieniędzy nawet na odebranie paczek z pomocą, które bliscy jej wysyłali. Do tego cały czas liczyła na to, że uda jej się wrócić do Stanów.

- Czy tych form wsparcia mogło być więcej, czy mogły być bardziej skuteczne? Być może tak, jednak tutaj pewną rolę mógł odegrać charakter Eve. Jej wspomniany już przyjaciel Ben Reitman ostro krytykował wtedy Eve za "wychylanie się przed szereg", namawiając ją do prowadzenia jak najnormalniejszego życia. Bardzo wygodna rada. Bezkompromisowa, nonkonformistyczna Eve, miała licznych znajomych, ale przyjaciół najwyraźniej niewielu. Nie znajdziemy również śladów jej obecności wśród słynnego paryskiego środowiska lesbijek. Dla kobiet odwiedzających salon Gertrudy Stein, zamożnych, wywodzących się z wyższych warstw, była kimś klasowo obcym. W 1943 trafia do obozu w Drancy, potem zostaje wywieziona do Auschwitz.

Olga Ciężkowska
Olga CiężkowskaJakub Buchnerarchiwum prywatne

Klasowość, niełatwy charakter, bliscy rozproszeni po świecie, polityka historyczna - to wszystko sprawia, że gdy Eve ginie w obozie, ginie też pamięć o niej. Jak odnalazłaś jej postać?

- Najpierw zobaczyłam, że w Polsce ma ukazać się biografia "Odważne życie Eve Adams w niebezpiecznych czasach", autorstwa Jonathana Neda Katza, a potem zaczęły pojawiać się inne tropy. Poznałam badaczki, które równolegle zgłębiały losy Eve m.in. Zuzannę Hertzberg, Patrycję Dołowy, Suzette Robichon. Na premierze poznałam również Erana Zahavy, wnuka brata Eve. Tego samego, który wyjechał do Palestyny.

Eve była rodzinną legendą?

- Nie. Podobno brat przez całe życie nie chciał o niej opowiadać. Jednak przed śmiercią, przekazał Eran’owi stare listy zawierające zapis jej historii. To było kilkanaście lat temu i przez cały ten czas ów "cioteczny wnuk" zastanawiał się, co zrobić, by świat usłyszał o Eve. Na premierze naszego spektaklu mówił, że wreszcie czuje, że jego misja została spełniona, że nie jest już jedynym obarczonym odpowiedzialnością za pamięć, bo historia została uwolniona. Żyje wśród innych ludzi, w innych sercach.

Została uwolniona i może funkcjonować jako co? Inspiracja, przestroga, manifest?

- Oczywiście, biografia Eve jest wzruszającą historią odważnej kobiety, która może stanowić inspirację. Jednak ja odczytuję ją przede wszystkim jako opowieść pokazującą, co się dzieje w sytuacji, gdy prawo nas nie chroni. To, co spotkało Eve, uświadamia, że jeśli jesteśmy  systemowo wykluczeni, w jakiś sposób "nielegalni" - to tak, jakby wcale nas nie było. Można nas wypchnąć na margines, wyrzucić z kraju, zutylizować. A potem o nas zapomnieć.

"Zutylizować" - mocne słowo.

- Jednak w przypadku Eve trochę tak to wyglądało. Była niewygodna, chciano się jej pozbyć - odzierając kogoś z godności i klasyfikując jako człowieka drugiej kategorii, można to zrobić niemal bezkarnie. Złamano jej życie, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji.

Historia Eve wydarzyła się sto lat temu, jednak trudno nie zestawić jej z aktualnymi wydarzeniami. Kiedy rozmawiamy, Donald Trump zapowiada deportacje nielegalnych imigrantów i zakończenie wysiłków na rzecz równości, różnorodności i inkluzywności.

- Cały czas mamy do odrobienia lekcję o tym, jak działają faszyzmy i totalitaryzmy. Słowa Trumpa wśród Polonii, w której dotychczas wielu było jego zwolenników, budzą popłoch. Ci, którzy wieszali na domach jego flagi, przyklaskując konserwatywnym postulatom, nagle zdali sobie sprawę, że ich ukochany kandydat nie zawaha się wyrzucić ich ze "swojego" kraju, nawet jeśli też uważają go za dom. To bardzo dobrze pokazuje, jak niebezpieczne są faszyzujące narracje. One nigdy nie są pro-ludzkie, bo rządzą się przemocą. Usuwają ze swej drogi wszystkich i wszystko, co przeszkadza w spójności ideologii. Wykluczają coraz większe grupy, by inne, coraz węższe, mogły znaleźć się przy władzy. Czasem wystarczy jeden drobiazg, by zostać zmarginalizowanym przez system, który przed chwilą sami popieraliśmy.

Do niedawna wydawało się, że do równości i różnorodności docierać będziemy w różnym tempie, ale sam postęp obyczajowy jest nieunikniony. Teraz nie wydaje się to już takie pewne. Z jakimi emocjami obserwujesz te zmiany?

- Jestem daleka od optymizmu. Znaleźliśmy się w strasznym momencie, w obliczu dwóch wojen, z których jedna toczy się tuż za naszą granicą. Czasem myślę, że gdyby wojna objęła i nasz kraj, rodzina, którą tworzę z moją partnerką, nie podlegałaby żadnej ochronie. Nasz związek nie może być sformalizowany, więc w razie niebezpieczeństwa nikt nie zadbałby o ochronę nas jako najbliższych sobie osób.

Tak, jak dziś nikt nie dba o to, żebyśmy np. mogły troszczyć się o siebie w szpitalu. Ja sama nie wywalczę sobie tych praw, politycy, mimo wielokrotnych obietnic, też się do tego nie kwapią. Potrzebujemy więc innych ludzi, byśmy jako społeczeństwo zaopiekowali się sobą nawzajem.

Dorota Pomykała w spektaklu "Nieustraszona miłość Eve Adams"
Dorota Pomykała w spektaklu "Nieustraszona miłość Eve Adams"Klaudyna Schubertmateriały prasowe

Jednak wielu powie "po co"? Po co mam się przejmować, to nie moja sprawa, mnie to nie dotyczy. Tak jak w pierwszej scenie spektaklu, gdy nikt nie chce grać Eve.

- Tak, na początku nikt się z nią nie utożsamia, nie empatyzuje, nikomu jej historia nie jest bliska. Jednak ostatecznie wspólnie mówimy: ok, zaopiekujemy się tą historią. Mamy możliwość, by rozegrać ją na scenie, więc wykonujemy ten obywatelski gest i bierzemy za nią odpowiedzialność.

- Myślę, że w społeczeństwie powinno stać się coś podobnego. Osób queerowych zawsze będzie mniej, tak samo, jak mniej będzie potrzebujących seniorów, dzieci, osób z niepełnosprawnościami, więc to większość musi się za nimi ująć, przegłosować prawa dla nich, zawalczyć o ich bezpieczeństwo. W przeciwnym razie zostaną one wydane na pastwę przypadku, łaski i niełaski silniejszych. I to nie będzie tylko "ich problem". Jako społeczeństwo jesteśmy systemem naczyń połączonych, i warto byśmy wspólnie trenowali wyobraźnię. Wtedy, przy niewielkim wysiłku, można dostrzec, jak wiele łączy nas z tymi, z którymi pozornie nie mamy nic wspólnego.

"Nieustraszona miłość Eve Adams"

Stary Teatr Kraków

Reżyseria: Olga Ciężkowska

Obsada: Małgorzata Gałkowska, Dorota Pomykała, Alicja Wojnowska, Mikołaj Kubacki, Łukasz Stawarcz

Bangkok świętuje Księżycowy Nowy RokAFP