Reklama

Świat według Zofii

Świat Zofii kończył się pięć razy. Wdowa po Władysławie Bartoszewskim na biedermeierowskiej sofie najchętniej wraca myślą do dzieciństwa w przedwojennej Warszawie. Wtedy czuła się bezpieczna wśród ludzi, których kochała. Potem życie bywało trudne, ale nudne nigdy.

Jakie było jej życie z Bartoszewskim, człowiekiem, którego znakiem firmowym była przyzwoitość?

- Jeżeli się ma wyrazisty charakter, trudno jest się dopasować. Ale była dobra wola i jakoś się to ułożyło - odpowiada Zofia Bartoszewska. - Przyszła wojna i trzeba było mojego męża chronić i pomagać mu. I nie do końca wiadomo, czy chodzi jej o "wojnę polsko-jaruzelską", wprowadzony 13 grudnia 1981 r. stan wojenny i internowanie jej męża. Czy współczesność miesza jej się z dzieciństwem, które skończyło się wraz z przyjściem wojny.

Reklama

Irena Barcz, młodsza przyjaciółka, mówi, że Zofia lepiej pamięta, co działo się w czasie wojny niż tydzień temu. To ona i syn Zofii, Piotr Bachurzewski, opowiedzą o jej życiu.

***

Pierwszy raz świat Zofii Bartoszewskiej skończył się we wrześniu 1939 r. Właśnie przeprowadzili się do nowego, dużego mieszkania w najdroższym chyba punkcie Warszawy przy ul. Klonowej. Dziewczynki - Zofia ma 12 lat, jej starsza siostra Wanda 19 - są zszokowane wielkością mieszkania. Wanda będzie nawet po latach opowiadać synowi Zofii, Piotrowi, że "można tam było jeździć na rowerze". Na to mieszkanie odkładają przez całe dwudziestolecie. Matka Zofii Helena Makuch jest kierowniczką szkoły powszechnej. Ojciec Karol Makuch wysokim urzędnikiem Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Współtworzy słynną jędrzejewiczowską reformę oświaty.

Wcześniej Makuchowie mieszkają przy Krakowskim Przedmieściu. Zosia i Wanda otrzymują staranne wychowanie. Co roku wyjazd na wakacje, zawsze z wątkiem edukacyjnym w tle. Do Budapesztu, żeby poznać wspólne punkty historii Polski i Węgier, do Sopotu, żeby nie tylko kąpać się w morzu, ale poznać historycznie polski Gdańsk. Nauka niemieckiego z ojcem, który znał ten język świetnie. Codziennie o określonej godzinie otwiera się okno i ojciec woła: "Wandusiu! Niemiecki". Nauczy starszą z sióstr mówić bez akcentu. A przede wszystkim książki, książki, książki. Dziewczynki mają prawo chodzić do księgarni pod domem i brać książki "na kreskę". Raz w miesiącu ojciec idzie uregulować należność.

Od matki nie uczą się gotowania, szycia, kobiecego rzemiosła, tylko czytania. Kiedy czekają przy stole na powrót ojca, czytają wszystkie trzy. Na zgrzyt klucza w zamku błyskawicznie chowają książki, bo przecież przy stole czytać nie wolno.

We wrześniu 1939 r. Zosia idzie do gimnazjum, ale szkoła działa tylko przez sześć tygodni. Wkraczają Niemcy, wyrzucają ich z mieszkania, bo tam powstanie dzielnica Nur für Deutsche. Makuchowie muszą się przenieść do ciasnej kamienicy w zatłoczonym centrum przy ul. Chałubińskiego.

***

Drugi raz świat Zofii kończy się w 1945 roku, zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Ale najpierw, 1 sierpnia 1944, wybucha powstanie warszawskie. Ojciec, stary piłsudczyk, jest przeciwny powstaniu. A obie córki walczą. Wanda już przed wojną była w Wojskowej Służbie Kobiet, uczyła ochotników strzelać. W czasie okupacji Zofia trafia do Szarych Szeregów i dziewczyny razem wychodzą z domu do powstania. Ojciec, który pracuje wtedy w urzędzie miasta, próbuje dotrzeć do domu, dzwoni jeszcze z placu Unii Lubelskiej do chrzestnej Zofii. I tu ślad się urywa. Prawdopodobnie wpadł w łapance w alei Szucha i został rozstrzelany. Wanda z Zofią przez całe powstanie pracują w Szpitalu Wolskim, są sanitariuszkami. Ratują rannych, ale wielu umiera im na rękach.

Przydaje się niemiecki Wandy, kiedy oficer SS nie chce przepuścić sióstr w drodze z domu na Wolę. Wanda wykłóca się z taką pewnością i tak doskonałą niemczyzną, że żołnierz kapituluje.

A potem zaczyna się rzeź Woli. Niemcy każą wyjść wszystkim ze szpitala, tylko rannych zostawić. Pielęgniarki ciągną ich za sobą, Niemcy krzyczą. Wszyscy stają na dziedzińcu. Pierwszy szereg - wystąp - seria z karabinu. Zofia i Wanda stoją w drugim. Zanim zostaną rozstrzelane, do niemieckiego oficera podjeżdża żołnierz na motorze, wręcza mu jakąś kartkę. Oficer czyta i wstrzymuje pluton egzekucyjny. Okazuje się, że zmienił się niemiecki dowódca i nowy wydał rozkaz powstrzymania zabijania cywilów. Zofia będzie tę historię opowiadała synowi często, była o kilka minut od śmierci.

Wychodzą z płonącej Warszawy, wynoszą najcenniejsze książki. I jeszcze serwetę - dziś jest cała pocerowana, ale co roku rozkłada się ją na Wigilię. I komplet sztućców, jak mówi Piotr: "na dwie i pół osoby".

Jadą razem z matką do Krakowa, do ciotki, bo rodzina matki wywodzi się z Galicji. Tam żyją z hodowli wszy. Niemcy boją się tyfusu, prowadzą badania - kobiety na ręce mają opaski, w których są wszy, karmią je własną krwią. Po wyzwoleniu wracają do Warszawy, osiedlają się na Pradze. Ich matka zabiera się do organizacji szkoły powszechnej, Wanda pracuje w szpitalu, Zofia przygotowuje się do matury. Któregoś dnia rano wstaje i kamienieje. Matka umarła w nocy na zawał. W niecały rok traci rodziców i dzieciństwo.

***

Trzeci koniec świata przyjdzie w 1982 r. W stanie wojennym Zofia zostanie zwolniona ze stanowiska zastępcy redaktora naczelnego Państwowego Instytutu Wydawniczego. A praca - jak twierdzi Piotr - zawsze była dla matki na pierwszym miejscu, nawet przed nim i jej siostrą Wandą. Po maturze Zofia idzie na Uniwersytet Warszawski, kończy polonistykę. Jeszcze na studiach wychodzi za mąż za lekarza Janusza Bachurzewskiego. Matka Zofii zdążyła go poznać, mówiła, że to dobry chłopak, więc Zofia decyduje się na małżeństwo. Ślub biorą na deskach teatru, vis-à-vis zrujnowanego kościoła Zbawiciela. Mieszkają kątem u znajomych, państwa Lewinów.

Piotr pamięta rodzinną legendę o podwieczorku, który mama przygotowała raz dla gospodarzy.

- "Jakby państwo chcieli babkę, to jest tutaj, jeśli keks, to jest tutaj... - wskazuje talerzyki Zofia. - ...a jakby państwo chcieli posłodzić herbatę - wcina się Janusz - to tutaj jest kaszka manna". Wszyscy się śmieją, bo Zofia tak słabo widzi, że pomyliła kaszkę z cukrem. Mówi się, że to przez ciągłe czytanie książek w czasie zaciemnienia obowiązującego podczas wojny. Janusz dostaje nakaz pracy w Gdańsku, wyprowadzają się, tam rodzi się Piotr. Dopiero po kilku latach wrócą do Warszawy.

Zofia zostaje korektorką w Państwowym Instytucie Wydawniczym. I wsiąka w książki "zawodowo", przejdzie tu przez wszystkie szczeble kariery. W wywiadach będzie opowiadać o książkach, które wydawała: dwa tomy "Walki o dobra kultury", varsavianistyczna Biblioteka Syrenki, Norwid, Krasiński. Przy Zygmuncie Krasińskim toczy bój z cenzurą. Marian Bizan, wówczas też redaktor PIW-u, pamięta, że cenzura tak zmasakrowała pisma społeczne Krasińskiego, że razem z Zofią zdecydowali, by ich w ogóle nie wydawać. Zamiast trzytomowych "Dzieł wybranych" wyszły dwa tomy "Dzieł literackich".

Walczyli też o wydanie Trylogii Sienkiewicza. Najpierw dostali zgodę na "Potop" i "Pana Wołodyjowskiego", najtrudniej było z "Ogniem i mieczem", którego akcja rozgrywa się na Kresach należących już po wojnie do ZSRR. Piotr wspomina wielką pasję matki do książek. Ma też swój wkład. Tak podobały mu się ilustracje Jerzego Srokowskiego w "Królu Maciusiu I" i tak nudził o tym matce, że Zofia zamówiła u Srokowskiego ilustracje do "W pustyni i w puszczy" Sienkiewicza.

Jest piękna, ma urodę gwiazdy ekranu. W podstawówce u Piotra koleżanka robi konkurs na najładniejszą mamę w klasie. Zofia wygrywa. Mieszkają na Bielanach blisko robotniczej Huty Warszawa. Piotr pamięta radzieckie czołgi jadące w stronę huty w październiku 1956 roku. I ciągłe rozmowy o polityce, których zakazywano mu powtarzać w szkole. I wielkie postaci kultury, które wpadały do nich do domu - Jan Józef Lipski, Paweł Jasienica, Stefan Kisielewski. Zofia coraz bardziej żyje książkami, aż zakochuje się w Zbigniewie Golińskim, poloniście z Instytutu Badań Literackich PAN. Rozstaje się z mężem.

Piotr, wówczas nastoletni, opowiada dziś, że rodzice oszczędzili mu napięć. Ale Irena Barcz pamięta wyrzuty sumienia Zofii: "Mam w uszach krzyk swojego syna, kiedy mu powiedziałam o rozwodzie. Usiadł i krzyczał «nieeee!»" - mówiła nieraz. I dodawała: - "Ja pierwszego męża skrzywdziłam, to był bardzo dobry człowiek". Drugie małżeństwo jest dla Zofii rozczarowaniem, szybko się kończy. Wkrótce u Zofii Lewinówny poznaje Władysława Bartoszewskiego. Lewinówna i Bartoszewski piszą razem słynną potem książkę "Ten jest z ojczyzny mojej".

Lubi Władka, ale się nie spodziewa, że wyjdzie z tego miłość na pół wieku. Oświadcza się jej sławny już wtedy pisarz - Zofia latami nie ujawniała jego nazwiska - Paweł Jasienica. Irena Barcz pamięta, że po kłótniach z Bartoszewskim Zofia zwykła mawiać półżartem: - "I po co ja za tego Władka wychodziłam? Paweł Jasienica się o mnie starał!". Na co Irena odpowiadała ze śmiechem: - "Tak, ale już byś była wdową".

Życie z Władkiem przesuwa się jeszcze bardziej w stronę polityki. Wtajemniczeni wiedzą, że Bartoszewski współpracuje z Radiem Wolna Europa, Służba Bezpieczeństwa to podejrzewa, więc prześladowania przez SB stają się codziennością. Piotr pamięta też dorosłych omawiających ważne sprawy w łazience przy odkręconej z hukiem wodzie, żeby nie można było podsłuchać rozmowy. Potem się okaże, że rzeczywiście u sąsiadów był założony podsłuch. Wieczorami Zofia czeka przy oknie na powrót męża do domu, bo nie wiadomo, czy go gdzieś nie zatrzymali. Piotr wspomina, że raz jest taka zdenerwowana, że nalewa jemu i sobie po kieliszku żubrówki.

W 1981 r., po wprowadzeniu stanu wojennego Bartoszewski zostaje internowany. Zofia jeździ do niego do Jaworza, brnie przez śniegi. Ale to nic. Gorzej, że w 1982 r. Andrzej Wasilewski, szef PIW-u i wysoki funkcjonariusz PZPR, zwalnia ją z pracy - i to z wilczym biletem. Nie znajdzie pracy w żadnym wydawnictwie, bo ma "niewłaściwy stosunek" do rzeczywistości społecznej.

- Wysyłając mamę na wcześniejszą emeryturę, zrobiono jej największą krzywdę. Zeszła do roli żony - ocenia dziś Piotr. I pamięta, jaką przykrość sprawiła jej reakcja męża. - "A czegoś ty się spodziewała?!" - kwituje to z dużym racjonalizmem Bartoszewski. A Zofia czuje, jakby Władek uważał, że nie ma w tym żadnej niesprawiedliwości.

***

Piąty raz świat Zofii kończy się, kiedy w 2015 roku umiera Władysław Bartoszewski. Umierają też codzienne rytuały. Ona wstaje wcześniej, szykuje Władkowi kawę, podaje mu ją do łóżka. Szykuje na dole śniadanie, Władysław schodzi, jedzą śniadanie, on mówi, wybiega, bo kierowca czeka. Ona zostaje w domu, krząta się. Gotuje obiad, zwłaszcza zupa jest ważna, Władek uwielbia zupę. Ale troszczy się o nią bardzo. Kiedy wraca na obiad, przywozi z miasta deser, najczęściej ciastko od Bliklego, zjadają je po obiedzie. Dzwoni co chwila: "już jadę, stoję w korku, zaraz będę". Tak samo w podróży: minąłem Poznań, minąłem Kielce, jestem w połowie drogi, wszystko w porządku. Żeby Zosia nie musiała się denerwować, czekając na niego, jak na początku. Zofii jednak nie jest łatwo.

- "Ciągle jestem sama w domu" - żali się Irenie. Za każdy wspólny posiłek Bartoszewski uroczo - tak pamięta Piotr - dziękuje. Chociaż trochę się denerwuje, że wszyscy są powolni. On przy jedzeniu bez przerwy mówi, a i tak zjada pierwszy i musi czekać. Za to wieczorem to on szykuje Zofii przekąskę na noc. Piotr wspomina też, że mama świetnie radziła sobie w roli ambasadorowej, kiedy Bartoszewski został ambasadorem w Wiedniu. Ale cały czas miała poczucie, że "nie robi tego, co powinna".

Irena Barcz przyznaje, że Zofia jest odbierana jako osoba oschła, wyniosła. - Tak naprawdę jest ciepła, serdeczna, troskliwa - opowiada. - Przychodziła do nich latami pomagać w pracach domowych pani Gienia. W pewnym momencie nie mogła pomagać, po przyjściu głównie drzemała na kanapie. Ale Zofia wciąż ją zatrudniała, bo "nie może jej pozbawić pieniędzy". Jeszcze przed śmiercią Władka tak jej się pogarsza wzrok, że nie jest w stanie czytać samodzielnie. Największą przyjemnością Zofii staje się, kiedy ktoś przyjdzie do niej poczytać jej książkę.

- Jest teraz umówiona na czytanie na głos książki o przedwojennym prezydencie Warszawy Stefanie Starzyńskim - mówi Irena Barcz. - Do tych czasów Zosia wraca najchętniej.

***

Ale najgorszy ze wszystkich końców świata jest ten czwarty. Ma miejsce 1 kwietnia 2007 r.

- Tak naprawdę mama płakała w życiu raz - mówi o tym dniu Piotr. Irena Barcz wiele razy podpowiada Bartoszewskim, żeby zamienili mieszkanie, bo w ich malutkim segmencie na Mokotowie schody są tak strome, że jeszcze coś im się stanie. Bartoszewski nie chce o tym słyszeć, bo jak miałby zabrać ciężarówkę książek, którą ma w mieszkaniu? Zofia też się nie zgadza: - "Ja muszę mieszkać blisko Wandy". Ze swojego mieszkania ma do siostry 10 minut spacerem. Raz w tygodniu jedzą obowiązkowo razem obiad, dzwonią do siebie. Wanda ciągle trochę Zosi matkuje.

Bartoszewscy zwykle na święta wyjeżdżają z domu. Władek chce, żeby Zosia odpoczęła od gotowania, jadą do Zakopanego albo do Sopotu. Na Wielkanoc w 2007 r. są w Sopocie. 1 kwietnia rano dzwoni pomoc domowa Wandy. Zastała ją w fotelu z otwartym notesem z nazwiskami pacjentów (Wanda do końca życia przyjmuje) i przy zapalonym świetle. Wracają błyskawicznie, Bartoszewski organizuje jak najszybciej pogrzeb. Z Zofią cały czas ktoś jest.

- Mój świat się wtedy skończył. Ten, w którym byłam najbardziej szczęśliwa - mówi dziś Zofia, siedząc na biedermeierowskiej sofie. Pokój, o którego wystrój zadbała, przypomina przedwojenne mieszkanie: czarno-białe ryciny i fotografie gęsto zawieszone na ścianach, meble z początku ubiegłego stulecia. Irena Barcz nazywa to "muzeum domu rodzinnego". Na stoliku stoją ustawione rzędem małe fotografie profesora Bartoszewskiego. I duże zdjęcie Wandy.

Wojciech Staszewski

TWÓJ STYL 3/2017

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy