Tam, gdzie ty, moje miejsce

Oboje świeżo po rozstaniach nie szukali miłości. Ale los zdecydował inaczej. Na szczęście! Związek dziennikarki Agnieszki Popielewicz-Hyży i wokalisty Grzegorza Hyżego okazał się lekiem na większość ich trosk.

Nie szukali miłości..., fot. Agnieszka Kot
Nie szukali miłości..., fot. Agnieszka KotPANI

Pierwszy raz zobaczyłam go cztery lata temu tuż przed koncertem w Opolu, który prowadziłam. Powiedziano mi, że Grzegorz był finalistą programu "X Factor" w TVN. Nigdy nie oglądałam tego show.

Kiedy na próbie usłyszałam kilkuoktawowy głos Grześka, szepnęłam do realizatorów: "Ten chłopak zrobi karierę!". I tyle. Po koncercie zniknął z mojego życia. Pamiętam, że niedługo potem usłyszałam w radiu piosenkę "Na chwilę". Od razu rozpoznałam jego głos.

Ale nigdy w życiu nie pomyślałabym, że może nas połączyć miłość. Rok później, prowadząc festiwal w Sopocie, znowu zapowiadałam jego występ. Właśnie wydał debiutancką płytę "Z całych sił".

Prywatnie przechodziłam wtedy trudny etap w życiu. Rozstałam się z pierwszym mężem, z którym mam córkę Martę. Byliśmy w trakcie załatwiania formalności związanych z rozwodem. Nie chciałam poznawać kogoś nowego.

W Sopocie w tym samym czasie była Joasia Koroniewska, która do dziś żartuje, że wyswatała mnie z Grześkiem. Na festiwalu ciągle mi opowiadała, jaki to jest fajny człowiek. Z tyłu głowy czaiła się myśl, że jakikolwiek związek z facetem po przejściach zrodzi tylko kolejne komplikacje.

Jednak w kulisach ciągle wpadałam na niego. Przegadaliśmy tam sporo czasu. Przy pożegnaniu wziął ode mnie numer telefonu i rozjechaliśmy się każde w swoją stronę.

On mieszkał w Poznaniu, ja w Warszawie, zaczęliśmy pisać do siebie SMS-y i prowadzić długie rozmowy telefoniczne. Potem przyjechał do Warszawy i zaprosił mnie na kolację. Tego wieczoru "przemaglowaliśmy" swoje życiorysy.

Wyszłam z tego spotkania pod dużym wrażeniem. Czułam, że rodzą się "chemia" i porozumienie. Ujął mnie ciepłem, spokojem i zdrowym podejściem do trudnych spraw.

Grzegorz ma w sobie dużo siły, choć to przecież wrażliwiec, artysta. Dzięki niemu byłam w stanie uporządkować swoje życie po rozwodzie. On krążył między miastami, a po kilku miesiącach wynajął mieszkanie w Warszawie i już tu został.

Nie kryliśmy się z uczuciem, ale rzadko pojawialiśmy się jako para. Wynika to także z szacunku do przeszłości: do naszych dzieci i eksmałżonków.

Na początku media nam kibicowały, ale potem pojawiła się fala publikacji, na które nie mieliśmy wpływu, a gdzie padały niesprawiedliwe oskarżenia, że Grzesiek zostawił dla mnie rodzinę. Nie komentowaliśmy tego, nie odpowiadaliśmy na zaczepki, choć wyrządziły dużo krzywdy nam i bliskim. Chcemy więc tutaj publicznie oświadczyć, że wiążąc się ze sobą, nikt nikomu nie rozbił rodziny. Gdy poznałam Grześka, był już dawno po rozwodzie.

Nie lubię górnolotnych słów, ale my mimo wielu przeciwności losu jesteśmy coraz silniejsi, fot. Agnieszka Kot
Nie lubię górnolotnych słów, ale my mimo wielu przeciwności losu jesteśmy coraz silniejsi, fot. Agnieszka KotPANI

Mąż się irytuje, kiedy przeżywam kłamstwa na nasz temat. Zawsze mi powtarza: "Aga, nie przejmuj się tym, na co nie masz wpływu!". I dobrze, bo on nie daje tym samym szansy negatywnym emocjom. Choć z drugiej strony wiem, że w głębi duszy i on przeżywa te fałszywe oskarżenia.

Grzegorz nigdy w życiu nie zaniedbał synów. Nasz dom jest ich domem, jeździmy w piątkę (jeszcze z moją córką) na wakacje. Moja córka spędza też sporo czasu ze swoim tatą, który poświęca jej wiele uwagi. A ja czuwam nad tą całą rodzinną logistyką.

Wiem, że on marzył o prawdziwym domu z obiadem na stole. Z przyjemnością gotuję, kiedy tylko mogę. Pochodzę ze śląskiej rodziny, może trochę nowoczesnej, ale kobieta i tak pełni w niej rolę gospodyni i czasem kucharki. Grzesiek bardzo to docenia.

Cieszymy się, kiedy możemy podejmować gości, celebrować święta. Mamy podobny tryb życia. Późno się kładziemy i uwielbiamy długo spać. Gdy są z nami dzieci, rytm dnia wyznaczają przedszkole, praca i wspólne aktywności.

Zaręczyliśmy się w lutym przed dwoma laty, podczas pobytu na Kubie. Nie myśleliśmy o ślubie, ale w maju Grzesiek powiedział: "Weźmy ślub w te wakacje!". Chcieliśmy uroczystości, ale z dala od mediów. Spontanicznie padło na Rzym. Najpierw planowaliśmy pojechać tam sami. Do ostatniej chwili zastanawialiśmy się, jak i czy informować o tym bliskich. Jestem w relacji, w której nie potrzebuję innych ludzi do szczęścia.

Nie lubię górnolotnych słów, ale my mimo wielu przeciwności losu jesteśmy coraz silniejsi. Kiedy oznajmiliśmy naszym bliskim, że pobieramy się w Rzymie, natychmiast stwierdzili, że też się tam wybierają. Wzięliśmy ślub na Kapitolu: po włosku z polskim tłumaczem. Potem mieliśmy kolację na dachu jednego z hoteli w sercu miasta, z obłędnym widokiem. Z nieba lał się żar, było dużo śmiechu i luzu.

Z doświadczenia wiem, że para musi umieć wygospodarować czas tylko dla siebie. Staramy się wyjeżdżać we dwoje. Bardzo szanuję tę wspólną przestrzeń. Wypracowaliśmy sobie własne rytuały. Uwielbiamy amerykańskie seriale i jazdę na nartach, nakręcają nas nasze sukcesy.

Wbrew pozorom jesteśmy domatorami. Są momenty, w których nie odbieram telefonów. Szczególnie po tak intensywnym lecie jak ostatnie. Z programem "Słoneczna stacja" zjechałam całe nasze wybrzeże, przygotowuję też kolejne programy telewizyjne.

Dużo czasu zajmuje mi praca przy portalu Wedding.pl. To największa w Polsce platforma branży ślubnej. W biznes ślubny weszłam sześć lat temu, traktuję go jako ważną alternatywę dla pracy w mediach. Prowadzę też sporo konferencji i wydarzeń artystycznych. Nie wyobrażam sobie pozostawać na utrzymaniu partnera.

Jesteśmy typowo włoskim małżeństwem, bez cichych dni. Lubię ponarzekać pod nosem. Bywa, że dolewam oliwy do ognia. Po raz enty wracam do tematu, zamiast iść dalej. Ale Grzesiek uczy mnie, że można inaczej. Bardzo się zmieniłam w ostatnich latach. Nie mam wątpliwości, że on ma w tym duży udział.

Agnieszka Popielewicz-Hyży - dziennikarka i prezenterka od 10 lat związana z telewizją Polsat. Prowadziła m .in. programy" Się kręci", "Grunt to rodzinka",  "Taniec z gwiazdami", a także koncerty sylwestrowe, festiwale (Sopot TOPtrendy Festiwal, Polsat SuperHit Festiwal). Dyrektor kreatywna portalu Wedding.pl. Absolwentka socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Pochodzi z Katowic, mieszka w Warszawie. Mama 4,5-letniej Marty. Ma 32 lata.

Nie szukałem nowej miłości, ale myślę, że rok po rozstaniu byłem już gotowy na poznanie kogoś, fot. Agnieszka Kot
Nie szukałem nowej miłości, ale myślę, że rok po rozstaniu byłem już gotowy na poznanie kogoś, fot. Agnieszka KotPANI

Bywam konserwatywny, co pewnie wynika z mojego wychowania. Uważam, że jeśli kogoś kocham i jestem z tą osobą w związku, to trzeba go sformalizować. Jasne, to nie jest modny pogląd, szczególnie w środowisku artystycznym. Przecież łatwiej jest powiedzieć komuś "żegnaj" bez ślubu.

Przywiązuję też ogromną wagę do posiadania rodziny i być może dlatego pragnąłem ją założyć w młodym wieku. Miałem 25 lat, kiedy z pełną świadomością zostałem ojcem. Mocno wierzyłem, że pomimo iż oboje byliśmy bardzo młodzi, to nam się uda. Niestety było inaczej i naprawdę dużo mnie to kosztowało.

Rozwód to bardzo bolesna sprawa, mam wrażenie, że w moim przypadku jako były mąż i ojciec płacę za to podwójnie. Tak zwanej opinii publicznej nie obchodzi, że decyzję o rozwodzie podjęliśmy wspólnie z moją byłą już żoną. Wierzę, że każdy ma prawo do szczęścia.

Ale trzeba uważać, bo życie można porównać do jednej wielkiej pokusy czyhającej na każdym rogu. Nie tylko w show-biznesie. Dla mnie instytucja małżeństwa jest jak stabilizator dla kręgosłupa. Mam świadomość, że kręgosłup pęka, gdy wychodzi poza bezpieczny obszar.

Dbam, aby do tego nie dopuścić. I doceniam, że z Agnieszką udaje się nam tworzyć dom, o jakim marzyłem.

Uśmiecham się, kiedy wspominam nasze poznanie. Koncert w Opolu przed czterema laty, na scenie Kora, Ewa Farna i ja cały przejęty. Nagle przychodzi organizator: "Grzegorz, jest taka sprawa, która nie powinna się wydarzyć, ale jeden kamper nie dojechał. Nasza prowadząca została bez garderoby. Mógłbyś ją z nią dzielić przed kilka godzin?". "No pewnie. Nie ma problemu - odpowiadam. - A kto jest tą prowadzącą?". I wtedy słyszę: Agnieszka Popielewicz. Oczywiście kojarzę ją z telewizji. Ona zapowiada mój występ, wymieniamy prywatnie parę zdań, ale nic między nami jeszcze nie "klika", choć już wtedy byłem singlem z odzysku.

Kiedy po roku spotkaliśmy się w Sopocie, rozmawialiśmy już znacznie dłużej. Nie mieliśmy wyjścia. Nasze garderoby znajdowały się po sąsiedzku, często się mijaliśmy.

Nie szukałem nowej miłości, ale myślę, że rok po rozstaniu byłem już gotowy na poznanie kogoś. Agnieszka - poza tym, że jest oczywiście szalenie atrakcyjna - zrobiła na mnie wrażenie swoją skromnością i ciepłem. Była bardzo naturalna, sympatyczna i delikatna. Coś mnie w niej urzekło, chciałem ją znowu zobaczyć.

Poprosiłem ją o numer telefonu i obiecałem, że wkrótce się odezwę. Po powrocie do domu okazało się, że jej numer dziwnym trafem nie zapisał się w moim smartfonie. Zadzwoniłem więc do naszej wspólnej znajomej Joasi Koroniewskiej z prośbą o pomoc. Udawałem, że chodzi o sprawy zawodowe. A Joasia przekazała mi ten numer z "pełną świadomością". Uznała, że pasujemy do siebie.

Wiedziałem, że istnieją spore szanse na to, że Aga, pracująca od wielu lat w show-biznesie, zrozumie specyfikę mojego zawodu. I to już był duży plus na początku naszej znajomości. Ona nie musiała udawać, że wie, dlaczego mnie nie ma w domu w wakacyjne weekendy, że co sobotę gram koncert w innym mieście.

Zakochałem się w Agnieszce takiej, jaka jest, czyli z jej bagażem doświadczeń, z jej macierzyństwem. Nigdy się nie zastanawiałem, czy to będzie problematyczne dla związku. Tworzymy rodzinę patchworkową, która po prostu wymaga dodatkowej uważności.

Nie wszystkie strony naszej rodzinnej układanki się sprawdzają, więc my musimy być dwa razy silniejsi jako para. Najważniejsze w związku są dla mnie niezmiennie partnerstwo, szczerość i porozumienie. Trzeba rozumieć nie tylko siebie nawzajem, ale też swoje zawodowe zobowiązania, zwłaszcza kiedy to nie jest praca od 9 do 17. Na Agnieszkę mogę tutaj liczyć w 110 procentach. Gdyby nie ona, byłoby mi ogromnie ciężko połączyć życie prywatne z zawodowym. Szczególnie podczas wielomiesięcznej pracy nad ostatnią płytą "Momenty" jej pomoc była na wagę złota.

Jesienią ruszam w trasę koncertową, więc nie będzie mnie w domu i moja żona to rozumie. Ona też ma pełne ręce roboty, prowadzi portal Wedding.pl i programy w Polsacie. Nie czuję się kompetentny, aby doradzać jej w tych dziedzinach, bo na organizacji wesel i wystroju wnętrz się nie znam. Za to Aga chętnie konsultuje ze mną sprawy biznesowe.

Jestem uparty. To cecha, którą właściwie lubię, bo przydaje mi się w twórczości. Dzięki niej nie poszedłem na kompromisy i robię to, co kocham. Zdaję sobie jednak sprawę, że na co dzień dla Agi może to być męczące.

Lubię dzielić się z nią na bieżąco tym, co robię. Kompozycje do mojej ostatniej płyty powstawały w dużej mierze w domu. Moja mama i Agnieszka są pierwszymi słuchaczkami nowych piosenek. W ten sposób sprawdzam, jak mogą je odebrać potencjalni słuchacze.

Ciekawe, że Agnieszka od razu wytypowała - bardzo słusznie zresztą - piosenkę "O, pani!" na singiel. Ja też, tworząc ten numer, czułem, że stanie się hitem. Ale największą rolę Aga odgrywa nie jako recenzentka mojej twórczości, tylko jako organizatorka życia domowego. To na jej barkach spoczęło wszystko, gdy poświęciłem się nagrywaniu płyty i często jeździłem do studia w Gdańsku.

Pisałem teksty i muzykę pod okiem Agnieszki. To ona sprawiła, że dom stał się dla mnie oazą spokoju. Tam nie muszę się niczym martwić. Nie rozmawiam z nią o tym, co mnie gryzie. Chociaż żona zna mnie już na tyle, że czuje, kiedy dzieje się coś złego lub jestem podenerwowany.

Niechęć do dzielenia się problemami bierze się u mnie stąd, że nie chcę obciążać bliskiej osoby troskami. Tym bardziej że Aga przeżywa je trzy razy mocniej niż ja. Wolę więc próbować rozwiązać problem samodzielnie. Jestem jak kombajn, który przepracowuje trudny temat sam ze sobą. Choć ona ma nieraz do mnie o to pretensję, to wie, że chciałem dobrze.

Grzegorz Hyży - wokalista, autor tekstów i kompozytor, finalista trzeciej edycji programu " X Factor" (2013). W 2014 roku wydał debiutancki album "Z całych sił",) który zyskał status platynowej płyty. Zdobywca wielu nagród i wyróżnień, był nominowany do Fryderyka za fonograficzny debiut roku. W maju ukazała się płyta "Momenty", z której pochodzą hity "O, pani!" oraz "Noc i dzień". Ojciec bliźniaków (5,5 roku). Pochodzi z Gniezna, mieszka w Warszawie. Ma 30 lat.

Tekst: Magdalena Kuszewska

PANI 10/2017

Wygraj 20 000 złotych!INTERIA.PL
PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas