To było uczucie wysokiego ryzyka
Przestrzegali ją, że to podrywacz i niejednej już złamał serce. Bała się odrzucenia, ale nie mogła oprzeć się miłości. Zwłaszcza że to była sprawka zmarłej babci Ireny...
Zawsze żyła wśród muzyki. Tata Stanisław był solistą tenorem w zespole "Mazowsze", często wyjeżdżał na wiele tygodni. Ale gdy był w domu, pilnował jej muzycznej edukacji. Na żoliborskim podwórku słynny był jego okrzyk z okna: "Ania, do grania!". Nienawidziła tego, chciała jak inne koleżanki szaleć do wieczora na trzepaku.
Doceniła dopiero jako nastolatka - wiedziała już, że muzyka będzie jej pracą. Ukończyła warszawską Akademię Muzyczną w klasie fortepianu, studiowała jazz w Nowym Jorku. A jednak znalazł się autorytet, który stwierdził, że powinna dać sobie spokój ze śpiewaniem, bo się do tego nie nadaje. To był jej przyszły mąż...
Moja żona z każdym rokiem podoba mi się coraz bardziej. Mimo swojej pasji do dziwnych nakryć głowy.
Odwiozę cię do domu, zaparzę herbaty
- Mimo tego mało fortunnego początku przypadek czy przeznaczenie sprawiały, że co kilka lat wpadałam na Marcina - wspominała Anna. Gdy usłyszał ją na żywo, zachwycił się. Zaprosił do udziału w kilku koncertach... Przełom w ich znajomości nastąpił w 1996 r., w dniu śmierci ukochanej babci Anny - Ireny. To była idolka wokalistki. W stanie wojennym ogłaszała rodzinie, że leci na kawę do Paryża, bo nie da się stłamsić. Nikt nie wiedział, jak udawało się jej przekraczać granicę. Gdy miała 60 lat, wyemigrowała do Australii, znalazła pracę, omal po raz trzeci nie wyszła za mąż. Kiedy wróciła, zamieszkała z Anną, która zawsze chciała być tak pozytywnie nakręcona jak Irena.
W dniu śmierci babci Jopek miała koncert kolęd. Nie odwołała go, bo wiedziała, że babcia by ją za to ofuknęła. Na tej imprezie był Marcin. Nie wiedział, jakie nieszczęście spotkało Annę, ale musiał coś wyczuć, bo po koncercie podszedł do niej i zaproponował, że odwiezie ją do domu i zrobi jej herbaty. - Od tej chwili właściwie już nie rozstawaliśmy się. Myślę, że to "sprawka" mojej ukochanej babci. To musiała być pierwsza rzecz, którą mi załatwiła w niebie - mówiła Anna.
W styczniu 1998 r. wzięli ślub, w maju urodził się Franek. Dwa lata później Staś. Wędrujący miesiącami po świecie podróżnik i jeżdżąca z koncertami piosenkarka zaczęli poważne rodzinne życie. Oboje twierdzą, że nigdy się nie pokłócili. Jednak ich znajomi wiedzą co innego. Według nich w pierwszych latach małżeństwo kilka razy wisiało na włosku.
W 2002 r. media doniosły, że Marcin wyprowadził się z domu. W końcu jednak dotarli się, dziś uchodzą za parę świetnie dobraną i w pracy, i w życiu. Bardzo scementowały ich tragiczne wydarzenia w 2007 r., kiedy w krótkim odstępie umarli ich ojcowie - Stanisław Jopek i Lucjan Kydryński. - Doświadczyliśmy kruchości życia - stwierdziła Anna.
Ona sama jest "genetycznie naznaczona" ryzykiem zachorowania na raka. Jej obie babcie przegrały z nim walkę, mama wygrała. Anna co trzy miesiące musi się badać. Za każdym razem z duszą na ramieniu. Jednak mimo tego życia w ciągłym zagrożeniu, nie traci pogody ducha. - Jestem szczęśliwa. Prywatnie i zawodowo - wyznaje. Upływ czasu zdaje się Ani i Marcinowi sprzyjać. - Ciekawe, że moja żona z każdym rokiem podoba mi się coraz bardziej. Mimo swojej pasji do dziwnych nakryć głowy - zapewniał mąż gwiazdy.
Agnieszka Brzoza