Reklama

"To, co zostało w głowie, to i tak za dużo". Opowieści o aborcji w Polsce

Od kilku lat w Polsce toczy się dyskusja wokół praw reprodukcyjnych. Mimo masowych protestów w 2020 roku doszło do zaostrzenia prawa antyaborcyjnego. W efekcie Polska stała krajem, w którym aborcja jest niemal niemożliwa do wykonania. Przynajmniej oficjalnie. Poniżej publikujemy fragmenty książki reporterskiej "Piekło kobiet PL", Darii Górki.

Co jest traumą?

Joanna Frejus w swojej pracy koncentruje się na wspieraniu osób w okresie okołoporodowym (kobiet w ciąży i mam małych dzieci, kobiet z doświadczeniem poronienia) i ich bliskich oraz osób z doświadczeniem depresji, zaburzeń lękowych, kryzysów psychicznych i innych trudności. Wspiera też specjalistki i specjalistów pracujących z osobami w okresie okołoporodowym: położne, doule, doradczynie laktacyjne, lekarki i lekarzy.

Zobacz również: PiS nie chce tematu aborcji w Sejmie. "Powinniśmy go unikać jak ognia"

Reklama

Istnieją teorie, które stawiają znak równości pomiędzy aborcją a traumą, ale prawidłowo metodologicznie przeprowadzone badania nie potwierdzają istnienia syndromu postaborcyjnego. Bycie w ciąży, w której się być nie chce, rodzenie dziecka, którego urodzić się nie chce, bycie matką w momencie, kiedy matką być się nie chce, może być wydarzeniem dużo bardziej traumatycznym.

Nasza reakcja na aborcję będzie zależała od tego, czy w związku z nią doświadczymy przemocy położniczej. Wpływ na nią będzie miało też to, w jakiej kulturze żyjemy. I tu dochodzimy do kolejnych bardzo ważnych kwestii. We współczesnych badaniach bardzo wyraźnie widać, że najważniejszym i najsilniejszym czynnikiem ryzyka w kontekście zdrowia psychicznego osoby decydującej się na aborcję jest to, czy jej decyzja jest stygmatyzowana w środowisku, czy nie.

Jeżeli jestem matką, która wie, że jej dziecko czy płód ma wady letalne, i decyduję się na aborcję, żyjąc w świecie, gdzie mam do tego prawo, prawdopodobnie zmierzę się ze związanymi z tym trudnościami, ale łatwiej będzie mi sobie z nimi poradzić. Nie doświadczę wtórnej traumatyzacji. Inaczej będzie w przypadku, kiedy podejmuję tę samą decyzję w tych samych okolicznościach medycznych, ale żyjąc w świecie, który mówi: to nie jest w porządku. Czyli w Polsce 2022 roku. 

Fragment pochodzi z rozdziału "Psychologia. Rola matki" 

Zobacz również: Łatwiejszy dostęp do aborcji dla Polek? Pomóc chce holenderska partia

Aborcja dzisiaj

Do organizacji Aborcja bez Granic do 2020 roku zgłaszały się kobiety, które były w niechcianych ciążach. Wolontariuszki pomagały im zorganizować tabletki wczesnoporonne lub wyjechać za granicę. Część z tych, które dziś to robią, w przeszłości sama przeszła aborcję. Uważają, że kobiety powinny mieć prawo do decydowania o swoim ciele. Zawsze.

Tuż po ogłoszeniu wyroku zaczęłyśmy odbierać telefony od kobiet, które miały umówione zabiegi w szpitalach i dostały informacje od lekarzy, że prawdopodobnie się one nie odbędą. Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, nikt nie wiedział, na ile szybko ten wyrok zostanie opublikowany, na ile już na tamtym etapie jest wiążący. Przejęłyśmy więc te pacjentki i zaczęłyśmy organizować im wyjazdy za granicę. Przez pierwsze dni po wyroku otrzymywałyśmy po trzysta telefonów dziennie. Dla porównania dodam, że wcześniej było ich dwadzieścia-trzydzieści.

Ogromny wzrost, podobnie jest z liczbą wyjazdów. Przed wyrokiem były to cztery osoby lub pięć osób w miesiącu. Po wyroku najpierw było ich około pięćdziesięciu, teraz jest nawet dziewięćdziesiąt. Powtórzę: dziewięćdziesiąt! Średnio cztery osoby dziennie, ale bywają dni, że jest ich sześć czy siedem. Przybyło nam bardzo dużo pracy i pojawiła się specyficzna grupa pacjentek, na którą w ogóle nie byłyśmy gotowe - kobiety, które są w chcianych i planowanych ciążach, a dowiadują się o podejrzeniu poważnych wad płodu; które jeszcze nie podjęły decyzji, jeszcze czekają na wynik amniopunkcji albo innych badań genetycznych, ale cały czas mają nadzieję, że okaże się, że to pomyłka, że jednak wszystko jest dobrze. Czekają, a my razem z nimi.

Zobacz również: Darmowa aborcja dla Polek w Finlandii. Biedroń: Osiągnęliśmy porozumienie

Od pierwszego kontaktu do wyjazdu mijają nawet cztery tygodnie, czasem więcej. W tym czasie ciąża się nie zatrzymuje, brzuch staje się coraz bardziej widoczny, emocje coraz bardziej dają o sobie znać, rodzina częściej pyta albo wręcz przeciwnie - wytwarza się nieznośna atmosfera milczenia. Organizujemy tym kobietom pomoc psychologiczną. Mamy sześciu psychologów, którzy stale u nas dyżurują. Wczesnej, jeżeli była osoba, która potrzebowała wsparcia psychologicznego, miałyśmy dwie czy trzy koleżanki, które zgadzały się ją przyjąć. W tym momencie musimy mieć zespół, który sam koordynuje swoją pracę.

Fragment pochodzi z rozdziału "Aborcja za granicą"

Zobacz również: Zaostrzenie prawa antyaborcyjnego w Polsce. "Prezent" Kai Godek na Dzień Kobiet

Rola empatii i wsparcia

Podali mi leki, wywoływali poronienie. Mijały godziny i wciąż nic się nie działo. Czekałam, śpiewałam, błagałam. W końcu przyszła położna, usiadła obok mnie, złapała mnie za rękę, głaskała i mówiła: "Pozwól temu dziecku odejść, puść je, nic więcej nie możemy dla niego zrobić". Siedziała przy mnie przez dwie godziny. Jak mama. To było takie doświadczenie, którego się nie zapomina.

Puściłam. Nikt, kto nie przeżył takiej sytuacji, nie jest w sta­nie pojąć tego bólu, tej niemocy, tego cierpienia, tej straty.

Potem pochowaliśmy Marysię. Wybrałam trumienkę. Ró­żową. Szłam za nią i płakałam. I dalej śpiewałam tę kołysan­kę. Było źle. Nie mogłam się pogodzić z tym, że nie byłam w stanie uratować swojej córki. Że jej już nie ma. Potrafiłam rozpaść się na środku ulicy: stać i płakać. Na szczęście mam ogromne wsparcie w moim mężu, który broni mnie jak lew; bez niego nie wiem, jakbym to zniosła. Od razu zapisałam się też na terapię, wiedziałam, że muszę to zrobić, bo inaczej sobie nie poradzę.

Pamiętam, że gdy wychodziłam ze szpitala, poszłam do pie­lęgniarek podziękować im za to, co dla mnie zrobiły. Powie­działy mi wtedy, że jest wiele osób, które uważają, że one tu mordują. I ja nie mogłam tego zrozumieć. Myślałam: "O czym one do mnie mówią?". Ta ich pomoc... to było dla mnie wszystko. Pandemia nałożyła się na moją osobistą tra­gedię, zostałam w szpitalu zupełnie sama. I w momencie, gdy jesteś naprawdę w najczarniejszym dole, ktoś przycho­dzi do ciebie, wspiera cię, trzyma cię za rękę. To jest nie do przecenienia. Tym bardziej, że ten ktoś dokładnie rozumie, co przeżywasz. Wie, co ma powiedzieć, jak ma cię wesprzeć. 

Bo generalnie ludzie nie potrafią reagować na takie zdarze­nia. Zwykle mówią: "Dobrze, że się nie urodziło", "Dobrze, że to tak wcześnie", "No wiesz, jeszcze nie zdążyłaś się przy­zwyczaić". Człowiek chyba potrzebuje pocieszać, wydaje mu się, że powinien coś powiedzieć. To, co powinien powiedzieć, to: "Bardzo ci współczuję", "To jest niesprawiedliwe", "Bar­dzo mnie boli, że musiałaś przez to przejść". Tu nie ma in­nych słów pocieszenia, tu trzeba być razem. Tu jest żałoba. Nie można bagatelizować tej straty, bo ona jest bardzo praw­dziwa. Każde dziecko, które się straciło, to jest całe życie, którego nie będzie.

Fragment pochodzi z rozdziału: "Serce w podziemiu"

Patrzeć na cierpienie dziecka

Widok noworodków jest najboleśniejszy, bo obraz mojego syna w inkubatorze to coś, o czym nie da się zapomnieć. Nie mam zdjęć, ale to, co zostało w głowie, to i tak za dużo. Wygląd mojego dziecka był - jak ładnie ujął to profesor Romuald Dębski - trudny. To również przez ten wygląd odnosiło się wrażenie, że dziecko cierpi. Choćby brak nosa, a w związku z tym utrudnione od­dychanie. Deformacja głowy. Powieki, które się nie zamyka­ły. Jedno oko miało wytrzeszcz spowodowany tą deformacją i bardzo dużym wodogłowiem, w związku z czym wymagało zabezpieczenia opatrunkami, bo gałki oczne wysychały. Cała ta aparatura i zmieniający się kolor skóry. Bardzo duża wraż­liwość całego ciała na dotyk, na ból. Po prostu było widać jedno wielkie cierpienie. 

Naprawdę pragnęłam śmierci dla mojego dziecka. A ta śmierć nie przychodziła. Później ser­ce się zatrzymywało i znowu zaczynało bić. I tak kilkukrot­nie. Dziecko nie było reanimowane. Tu lekarze zgodzili się z nami, że nie będą podejmowali żadnych działań reanima­cyjnych, w związku z czym to było takie powolne umieranie. Bardzo bolesne. Oczywiście lekarze dwoili się i troili, żeby dziecko cierpiało jak najmniej, ale ustawienie właściwych dawek morfiny nawet dla dorosłego jest trudne, a co dopie­ro dla noworodka. Kiedyś zauważyłam na pompie, że dawka morfiny jest większa. Zapytałam o to pielęgniarkę. Odpowie­działa, że zwiększają dawkę przy zauważalnych reakcjach bólowych. Tak to określiła. Czyli kiedy gołym okiem widać, że dziecko cierpi. A to naprawdę było widać. I nie trzeba było być lekarzem. W konsekwencji, już pod koniec, dziec­ko prawie cały czas spało. A jak się przebudzało, towarzyszył temu krzyk bólu. Tak że tak... najgorsze było to czekanie na śmierć.

Fragment pochodzi z rozdziału: "Sprawa prof. Chazana"

Daria Górka - dziennikarka, reporterka i prezenterka telewizyjna. Autorka głośnych reportaży i książki do śmierci. Stworzyła cykl "Za zamkniętymi drzwiami" opowiadający o różnych formach przemocy. Laureatka złotej nagrody na World Media Festiwal Hamburg 2022 i nagrody im. Dariusza Kmiecika. Absolwentka dziennikarstwa i dokumentalistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Przez wiele lat związana ze stacją TVN. Autorka podcastu "Na górze róże". Mama trzyletniej Amelii.

Fragment książki
Dowiedz się więcej na temat: aborcja | prawa kobiet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy