Tomek Beksiński. Portret prawdziwy
- W tym filmie nie ma w ogóle prawdy o Beksińskich, a o Tomku w szczególności, natomiast wszelkie kłamstwa i przekłamania, z jakich "Ostatnia rodzina" się składa, są nie do zniesienia. Myślę, że dla wszystkich, którzy znali Tomka, obejrzenie dzieła panów Bolesto i Matuszyńskiego będzie traumatycznym przeżyciem - mówi Wiesław Weiss, autor biografii „Tomek Beksiński. Portret prawdziwy”.
Magdalena Janczura, Styl.pl: Jak się poznaliście?
Wiesław Weiss: - Na giełdzie płytowej organizowanej w niedziele na targowisku przy ulicy Wolumen, prawdopodobnie jesienią 1979 roku, chociaż mogło to być trochę później. Giełdy płytowe były w czasach PRL-u miejscami magicznymi. Można tam było kupić najnowsze płyty z całego świata - w sklepach niedostępne. Albo przynajmniej popatrzeć na ich kolorowe okładki. Ceny były bowiem - ze względu na bardzo niekorzystny kurs dolara - bardzo wysokie. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale za nowy album popularnego wykonawcy płaciło się połowę pensji. Tomek przez lata chodził niemal na wszystkie warszawskie giełdy. Polował na nowości i pozbywał się pozycji, które były mu niepotrzebne. Nasza znajomość zaczęła się od transakcji. Kupiłem od niego płytę "What About Me" amerykańskiego zespołu Quicksilver Messenger Service - ponoć pierwszą zachodnią płytę, jaką jako chłopiec dostał od taty. Polubiliśmy się, z czasem zostaliśmy kumplami.
Niewątpliwie Tomek to wyjątkowa postać. Co sprawiało, że przyciągał ludzi?
- Ujmująca osobowość, inteligencja, ciekawe spojrzenie na otaczający świat, poczucie humoru, a także pasja, którą się czuło, kiedy mówił o muzyce, filmie czy literaturze. Potrafił zarazić ludzi swoimi fascynacjami.
A jakie wrażenie sprawiał na kobietach?
- Urzekał je błyskotliwością, poczuciem humoru, ciepłem, całkowitym oddaniem, romantycznym podejściem do uczuć. Niestety, wiele z nich wykorzystywało jego łatwowierność, bezinteresowność, otwartość.
Jak wyglądały jego relacje z rodzicami?
- Beksińskich łączyła piękna, głęboka miłość. Chwilami trudna - jak w wielu rodzinach. Tomek jako człowiek nadwrażliwy miał skłonność do depresji i w chwilach załamań łatwo ulegał rozdrażnieniu, wybuchał. A na kim wyładowujemy się, kiedy nam źle? Na tych, których najbardziej kochamy, bo wiemy, że przed nimi możemy się całkowicie obnażyć. Tomkowi zdarzało się źle traktować mamę, ale nie znaczy to, że był potworem, jakiego pokazał film "Ostatnia rodzina". To od początku do końca nieprawdziwy obraz.
Podobno niezwykle dokładnie poświęcał się pracy. Naprawdę każde jego słowo wypowiedziane na antenie było zaplanowane?
- Tomek lubił nadawać swoim spotkaniom ze słuchaczami postać teatru dźwiękowego. Z fragmentów wierszy, opowiadań, dialogów filmowych, tekstów piosenek czy własnych prób literackich konstruował niezwykłe opowieści, niekiedy o wydźwięku autobiograficznym. I takie audycje miały zawsze starannie przygotowany scenariusz. Wszystkie kwestie były w nich czytane z kartki. Ale na co dzień Tomek po prostu prezentował muzykę, która była mu bliska. W takich sytuacjach planował jedynie, jakie utwory zagra - nie pisał tekstów audycji. Był w swoich zapowiedziach spontaniczny. Jak wszyscy w radiu robionym na żywo.
Wiadomo, że Tomasz był impulsywny, wrażliwy, emocjonalny, podobno nawet agresywny. A według Pana?
- Tomek, którego znałem przez dwadzieścia lat, był człowiekiem delikatnym, łagodnym, subtelnym, miłym, uśmiechniętym. Zdarzały mu się krótkie wybuchy, kiedy na przykład odtwarzacz kompaktowy podczas audycji na żywo odmówił posłuszeństwa, albo faks wciągnął i zniszczył starannie napisany list. Ale większość z nas w takich sytuacjach też pewnie by się nie pohamowała. To normalne reakcje - czasem trzeba wyładować złość. Nie oznacza to jednak, że Tomek był agresywny. Nie był.
Rola Dawida Ogrodnika i sam film "Ostatnia rodzina" są bardzo dobrze oceniane przez krytyków i znawców, pan jednak jest innego zdania. Dlaczego? Czy twórcy filmu wyrządzili krzywdę Tomkowi?
- Film całkowicie wykrzywił obraz Tomka. Pokazał go jako świra i półgłówka. Takie sytuacje jak rozwalanie w ataku szału szafek kuchennych czy wyrzucanie w chwili wzburzenia telewizora przez okno nigdy nie miały miejsca - zostały wymyślone przez scenarzystę. Podczas oglądania "Ostatniej rodziny" muszą pojawić się pytania: jak taki potwór, cham i kretyn mógł zyskać przyjaźń tylu osób? Jak mógł dostać się przed mikrofon Polskiego Radia? Oczywiście, że film wyrządza wielką krzywdę Tomkowi. Ponieważ twórcy trąbią wszem i wobec, że jest to "prawdziwa historia rodziny Beksińskich", wiele osób wyjdzie z kina z przekonaniem, iż tacy właśnie byli. A zwłaszcza Tomek, który na ekranie jest postacią najbardziej malowniczą: miota się, skacze, wrzeszczy. I ten obłęd w oczach! Ja nigdy nie widziałem takiego Tomka.
Zabolało coś po tym filmie?
- Nie wiem czy w tym filmie cokolwiek mnie nie zabolało, bo nie ma w nim w ogóle prawdy o Beksińskich, a o Tomku w szczególności. Natomiast wszelkie kłamstwa i przekłamania, z jakich "Ostatnia rodzina" się składa, są nie do zniesienia. Myślę, że dla wszystkich, którzy znali Tomka, obejrzenie dzieła panów Bolesto i Matuszyńskiego będzie traumatycznym przeżyciem. Kamil Kuc, kuzyn Tomka, skomentował "Ostatnią rodzinę" w programie telewizyjnym "Echa dnia" słowami Wojciecha Młynarskiego: "Bunt jest we mnie, silna gorycz i negacja".
A Tomek byłby zadowolony?
- Tomek był z epoki, kiedy coś tak podłego i nikczemnego nie mogłoby w ogóle powstać. Nie wyobrażam sobie, by mógł być zadowolony z tak plugawego wizerunku swojej osoby.
Gdy zaczynał pan pracę nad książką, wiedział pan o filmie?
- Nie miałem pojęcia, że powstanie film fabularny o rodzinie Beksińskich. Informacja na ten temat wypłynęła, kiedy pracowałem już nad książką.
Czy twórcy filmu konsultowali się z panem?
- Nigdy się ze mną nie konsultowali. Ani też z większością przyjaciół Tomka, których znam. Nie szukali również kontaktu z krewnymi Beksińskich. Ja sam co prawda rozmawiałem z Dawidem Ogrodnikiem, ale do spotkania doszło, ponieważ miał u siebie materiały dotyczące Tomka, wypożyczone z Fundacji Beksiński, z których ja również chciałem skorzystać. Miałem jednak wrażenie, że nie bardzo interesuje go, jak pamiętam Tomka. To raczej on opowiedział mi, co o nim wie. Byłem pod dużym wrażeniem, że poświęcił sporo czasu, by lepiej poznać postać, którą ma kreować. Niestety, w filmie tego nie widać. Jego rola to karykatura Tomka.
Tomek do samobójstwa poniekąd się przygotowywał. W końcu było planowane, ale po zażyciu tabletek kontaktował się z bliskimi. Myśli pan, że szukał wtedy ratunku?
- Moim zdaniem po zażyciu śmiertelnej dawki leków zdał sobie sprawę z tego, że zrobił coś nieodwracalnego. I przeraził się. Bez wątpienia szukał ratunku. Niestety, nie znalazł go.
Z ojcem umówił się, że nie popełni samobójstwa póki żyje matka. To dość szokujące...
- Nie nazwałbym tego "umową". To była raczej prośba ojca, by syn nawet w najczarniejszej depresji myślał o matce, o tym, jaki ból może jej sprawić.
Tomek popełnił samobójstwo. Zdzisław został zamordowany - czy nad Beksińskimi wisiała jakaś klątwa?
- Klątwa wisząca nad Beksińskimi to wymysły dziennikarzy. Zdzisław Beksiński padł ofiarą zwykłego bandziora, który uznał, że się obłowi. Niestety, żyjemy w świecie, w którym dość często dochodzi do takich zbrodni. A Tomek? Jako człowiek nadwrażliwy ciężej znosił porażki niż większość z nas, popadał w stany depresyjne, podejmował próby samobójcze i niestety ostatnia okazała się udana. Ale tak naprawdę kochał życie i mógł żyć. Nie widzę tu miejsca na żadną klątwę.
Najbliższe osoby z otoczenia Zdzisława Beksińskiego uważają, że jego postać przedstawiana w mediach jest daleka od prawdy. Pan, jako przyjaciel Tomka, jest podobnego zdania? Czy media koniecznie muszą ubarwiać coś, co samo w sobie jest już nietypowe?
- Życie Beksińskich było tak naprawdę nudne, co pokazują ich rodzinne filmy. Pan Zdzisław spędzał czas głównie przed sztalugami, pani Zofia na pracach domowych, Tomek na pracy tłumacza czy przygotowaniach do audycji radiowych. Nuda, nuda, nuda. Ale zarazem pan Zdzisław i Tomek przykuwają uwagę - słynny malarz, który został brutalnie zamordowany, oraz ceniony dziennikarz i tłumacz, który odebrał sobie życie. Warto o nich napisać, warto zrobić film. Żeby jednak nie było nudno - trzeba podkolorować, dodać coś, zmyślić. Takie pewnie jest myślenie. Ja swoją książką chciałem pokazać, że prawdziwa historia Tomka sama w sobie jest tak wciągająca i wstrząsająca, iż nie trzeba jej w żaden sposób podkręcać.
Czego nauczył się pan od Tomka?
- Tomek był człowiekiem o pięknej duszy, idealistą, marzycielem. I nie wstydził się tego pokazywać. Ale ponieważ żyjemy w dość cynicznych czasach, jego postawa wiele osób śmieszyła. Wcale się tym jednak nie przejmował, miał to gdzieś. I to było najwspanialsze. Był zawsze sobą. Był wierny swoim zasadom. Nigdy nie szedł za tłumem. Mam nadzieję, że jestem w dużej mierze taki jak on. Może nie dlatego, że nauczyłem się tego od niego, bo takich rzeczy nie można się chyba od nikogo nauczyć, ale na pewno jego przykład ośmielał, by nie sprzeniewierzyć się sobie. By nie klaskać tylko dlatego, że wszyscy klaszczą.