Tylko czysto
Znajdzie talent, nauczy śpiewać, stworzy gwiazdę. Boją się jej tak samo, jak cenią. Zna na pamięć większość polskich piosenek.
Wie o istnieniu muzycznego podziemia, czasem tam zagląda. Jurorka wielkich show, najmodniejsza nauczycielka emisji głosu. Nie pracuje dla pieniędzy. Idolka? Pani żartuje! ― wzrusza ramionami Elżbieta Zapendowska.
Twój STYL: Ile czasu pani potrzebuje, żeby ocenić - talent albo miernota?
Elżbieta Zapendowska: Po kilkunastu dźwiękach już wiem.
A jeśli pani tylko widzi, bez słuchania, może powiedzieć: ta osoba dobrze śpiewa? Bo ma warunki, duży biust na przykład.
- O nie! Czasem przychodzi myszeczka, otwiera paszczę i zachwyca. Przeżyłam coś takiego niedawno w Białej Podlaskiej. Dwunastoletnia dziewczynka wykonała arię operową. Nie lubię zbytnio wokalu klasycznego, ale zaśpiewała fenomenalnie. W życiu bym się nie spodziewała, że z takiego małego ciałka wydobędą się tak piękne dźwięki.
Co właściwie trzeba zrobić, żeby wydobyć z siebie ładny dźwięk?
- Wiele zależy od prawidłowego oddechu. Powinni go uczyć już w przedszkolu, żeby wszedł w nawyk. Potem złe przyzwyczajenie się utrwala. Powiem na swoim przykładzie. Miałam zajęcia z emisji głosu w szkole średniej, potem w akademii muzycznej - nie nauczyłam się prawidłowo oddychać. Dopiero gdy zaczęłam pracę z piosenkarzami, zrozumiałam, o co chodzi. Wie pani, kiedy to robimy dobrze? W nocy. Śpiąc, oddychamy przeponą. Żeby to powtórzyć na stojąco - szczególnie u dziewczynek - to już jest problem.
Wiele zależy od prawidłowego oddechu. Powinni go uczyć już w przedszkolu, żeby wszedł w nawyk. Potem złe przyzwyczajenie się utrwala.
A dlaczego u dziewczynek?
- Bo one najczęściej nie oddychają przeponą. Faceci tak. Nie wiem, dlaczego tak jest. Kobiety na ogół mają oddech obojczykowy, bardzo płytki, co od razu widać, bo unoszą się ramiona. A "dobry oddech" jest głęboki, ramiona nieruchome, rozszerzają się żebra, przepona osuwa w dół, aż naciska lekko na jelita. Trzyma powietrze - możemy poprowadzić długą, ładną frazę. A przepona sflaczała, nieprzyzwyczajona do pracy szybko puszcza powietrze i śpiewamy jak dzieci, które łapią oddech w połowie słowa.
Czemu niektórzy mają ładniejszy, a inni brzydszy głos?
- Sprawa genów. Rodzimy się z głosem przyjemnym i silnym albo słabym i brzydkim. Różnimy się nim tak samo jak urodą i inteligencją.
Urodę możemy poprawiać, głos też?
- Tak. Im wcześniej się tym zajmiemy, tym bardziej możemy korygować to, co jest brzydkie.
Jak wcześnie? Gdy mama usłyszy pierwsze trzy słowa i uwierzy, że dziecko jest utalentowane, ma szansę szybko wyhodować "idola"?
- Nie, to nie takie proste. Można mieć od dzieciństwa warunki głosowe, a gwiazdą nie zostanie się nigdy. Do tego trzeba jeszcze mieć odpowiednio przygotowaną psychikę, wyjątkową osobowość, intrygującą powierzchowność, co nie zawsze oznacza urodę. No i szczęście.
Można mieć od dzieciństwa warunki głosowe, a gwiazdą nie zostanie się nigdy. Do tego trzeba jeszcze mieć odpowiednio przygotowaną psychikę, wyjątkową osobowość, intrygującą powierzchowność, co nie zawsze oznacza urodę.
Kiedy psychika jest gotowa?
- Czasami nigdy. Na pewno nie w dzieciństwie. Owszem, są maluchy, które bardzo wcześnie dużo umieją. Jednak ich umysł nie jest gotowy na sukces. I się go kaleczy. Bo te dzieci na ogół jeżdżą po festiwalach, wygrywają nagrody i robią się z nich "gwiazdy". Tracą to, co w dzieciach najpiękniejsze - naturalność, prawdę. I z gwiazdeczek nie zostaje nic oprócz spełnionych marzeń mamusi. Mówi przeze mnie doświadczenie, nie mądrzę się.
Z czego bierze się osobowość sceniczna?
- Chyba z genów i z mózgu. Rozrywka to sztuka eklektyczna. Słowo musi się zgadzać z dźwiękiem, a wszystko razem - z wykonawcą. Jeżeli przy tym wokalista ma "mądre oko", świetne buty i fryzurę, ma szansę przekonać do siebie publiczność. Liczy się wiarygodność. Jeśli ktoś najpiękniejszym głosem śpiewa bzdury, czujemy, że tylko się popisuje. Mówimy: nawet niezły głos, i wychodzimy zrobić sobie kanapkę.
Co do urody, są przecież na pierwszy rzut oka brzydcy piosenkarze, których jednak uwielbiamy.
- Bo umieją nas wzruszyć. Jeśli ma się supergłos i coś do powiedzenia, wystarczy być nieokropnym. Oczywiście to działa w dwie strony, śliczni, ale bez głosu, nudzą i wyprowadzają z równowagi. Jak w życiu, czasem patrzymy na piękną dziewczynę, dopóki milczy. Odezwie się i czar pryska.
To samo dotyczy mężczyzn.
- Jasne!
Głos może być afrodyzjakiem?
- O tak. Z zastrzeżeniem: jaki właściciel duszy, taki afrodyzjak. Niektórych kręci Garou, innych Ella Fitzgerald, a jeszcze innych Gosia Andrzejewicz. Interesujący głos uruchamia wyobraźnię. Bardzo często rozmawiamy z kimś przez telefon i myślimy: to musi być piękny mężczyzna albo piękna kobieta...
Jeśli ma się supergłos i coś do powiedzenia, wystarczy być nieokropnym. Oczywiście to działa w dwie strony, śliczni, ale bez głosu, nudzą i wyprowadzają z równowagi
Pamiętam, kiedy jako nastolatka słuchałam Trójki i zastanawiałam się z przyjaciółkami, jak wygląda Marek Niedźwiecki... Dlaczego kobiety lubią niskie męskie głosy?
- Myślę, że one niosą tajemnicę. Wysokich dźwięków mamy dość na co dzień, odgłosy miasta odbieramy w górnych rejestrach - klaksony, komórki. Jest dużo wrzasku. Niski głos kojarzy się z ukojeniem, ciepłem. Wyobrażam sobie, że spowija go mgiełka. Lubię, gdy ma w sobie rodzaj "brudu". Brud - cud.
Czy głos może być narzędziem manipulacji?
- Naturalnie! To się wykorzystuje w reklamach i wtedy gdy dzwonią ci wszyscy ludzie, którzy chcą nas przekonać, żebyśmy coś kupili, ubezpieczyli się itp. Niedawno pewna firma zwróciła się do mnie z prośbą, żebym dla ich przedstawicieli zrobiła wykład na temat możliwości głosowych. Już myślą, jak nami skuteczniej manipulować. Trzeba uważać.
Głos może mieć szczególną moc? W popularnym amerykańskim programie "Pogromcy mitów" autorzy wykazali, że szkło pęka od krzyku, jeśli jest kruche, a głos wytrenowany.
- Mogę się zgodzić. Są głosy o tak ostrej barwie, że zatykają mikrofony. Miałam kiedyś uczennicę, znaną piosenkarkę. Wchodziła w rejestr wysoki taką żyletą, że sprzęt głupiał. Dwieście osób śpiewało wcześniej do tego mikrofonu, a ona jedna go załatwiała. Wysiadał.
Panią to fascynuje...
- Fascynują mnie dźwięki. Wychowałam się w rodzinie muzycznej. Tata był prawnikiem, ale grał na skrzypcach, mama pięknie śpiewała. Jeden kuzyn grał na skrzypcach, drugi na fortepianie, tak samo mój brat. Nie mieliśmy adapteru, więc całą gromadą wybieraliśmy się do znajomej, cztery kilometry pod Opole, żeby posłuchać na gramofonie symfonii Beethovena. Do dziś znam na "pamkę" repertuar Wandy Warskiej, którą uwielbiałam. Potem były etapy: muzyka czarnych, instrumentalna, poezja śpiewana. Byłam bardzo osłuchana. Ale nigdy nie podejrzewałam, że będę z tego żyć.
Dziś wszyscy chcą brać lekcje u Zapendowskiej. Z każdego zrobi pani gwiazdę? Przychodzi beztalencie, wykłada dużą sumę i co - wyszlifuje je pani na brylant?
- Pieniądze w ogóle nie są dla mnie wartością nadrzędną. Uczę śpiewu, bo to kocham. Parę razy spotkałam się z propozycjami: "Zapendosia, bierz tę robotę, zarobisz świetne pieniądze!". A ja zawsze pytam: "OK, ale czy będę miała z tego satysfakcję?". Na przykład 15 lat temu miałam prowadzić girlsband. Przyszło pięć 14-letnich dziewczynek, jakieś nastoletnie miss. Mówiły wyłącznie o lakierach do paznokci. Nie miały słuchu, poczucia rytmu. Wytrzymałam dwie próby, powiedziałam: za żadną kasę! Jestem egoistką, mój komfort pracy jest najważniejszy.
Tak chyba jest wtedy, gdy praca to więcej niż zawód. Jeśli coś wypełnia całe życie, nie ma sensu, żeby było uciążliwe.
- Właśnie tak. Lubię uczucie żalu, bo lekcja się skończyła. Teraz na przykład uczę pana, który ma czterdzieści parę lat. Zadzwoniła jego żona, chciała na rocznicę ślubu zafundować mu lekcje u mnie. Opowiedziała, że mąż już wydał dwie płyty, sam komponuje, pisze teksty i że to uwielbia. I on przyjeżdża do mnie już trzy miesiące. Mówię mu: robimy eksperyment, bo pan meczy jak koza. A on robi takie postępy, że sprawia mi naprawdę wielką satysfakcję. Nawet mu to ostatnio powiedziałam. Gdy widzę motywację i rozum człowieka - doceniam.
Dlatego zachęcam do śpiewania niezależnie od wieku.
Mówi pani: czterdzieści parę lat. Można zacząć śpiewać w każdym wieku? Powiedzmy: jest mama dwójki dzieci, która stwierdza: mam dość pracy w korporacji, mogłabym śpiewać w dobrym klubie. Wierzę w swój głos, pójdę do jakiegoś nauczyciela, może się wykształcę. To jest możliwe?
- Pewnie! Bardzo wiele jest takich przypadków. Chodzi o to, żeby trafić na mądrego nauczyciela. I rozpoznać swoje możliwości w zestawieniu z oczekiwaniami.
Co to znaczy?
- Z muzyki da się żyć na różny sposób - można śpiewać w klubie, w chórkach, w teatrze, można nagrywać reklamy. To jest wszystko zawodowe śpiewanie. Ale jeden się nadaje tylko do chórków, a inny musi być frontmanem, bo takie ma usposobienie.
A skoro człowiek dojrzalszy wie o sobie więcej, łatwiej mu ocenić, czy lepszy dla niego chór, czy solówki. Czyli: czterdziestolatka ma handicap.
- Na to wychodzi. Dlatego zachęcam do śpiewania niezależnie od wieku.
Nie ma pani wrażenia, że na śpiewanie zrobiła się moda? Taka sama jak na taniec, gotowanie.
- Z jednej strony to dobrze, z drugiej wielu młodych ludzi łapie się w niefajną pułapkę. Masowo pojawiają się na castingach, bo wierzą, że można w łatwy sposób stać się idolem i prowadzić przyjemne życie. To pokazują kolorowe gazety - ładna buzia, minispódniczka plus jaki taki głosik i jest gwiazda. I proszę zobaczyć, gdzie te "gwiazdy" z finałów wielkich show teraz są?
Dzisiejsza muzyka rozrywkowa jest poddana dyscyplinie rytmu i bardzo często starsi ludzie tego nie czują.
Na przykład Ala Janosz - zapadła się pod ziemię. To samo Irena Staniek, odkryty kiedyś przez telewizję samorodny talent wokalny. Poznałam ją, fantastycznie śpiewa, a nic już o niej nie słychać.
- Właśnie. Części z tych ludzi się udaje, ale 90 procent przepada. Są na okładkach przez trzy sekundy.
Czego im brakuje? Przecież nie talentu. Głos Ireny to fenomen, który zdarza się raz na wiele lat.
- Chodzi o politykę koncernów fonograficznych. Rynkiem rządzą międzynarodowe giganty. Muzyka polska nie sprzedaje się dobrze, więc inwestycja w nowe nazwisko to sprawa na sezon, góra dwa. Potem niech sobie idol radzi sam. No i sobie nie radzi. Bo do wypromowania się na długo trzeba ogromnych pieniędzy. Konkurencja muzyki zagranicznej jest niebywała.
Ale talentów szkoda...
- Coś pani powiem: mam poważną wątpliwość, czy gdyby Marek Grechuta urodził się dziś, byłby taką gwiazdą, jaką został. Na tym rynku przepada masa cennych rzeczy, fantastycznych piosenek z mądrymi tekstami ludzi takich jak Młynarski, Poniedzielski, Piotr Bukartyk. Zalewa nas łomot i banał. A "gwiazdą" może zostać każdy, nawet ten, co wyśpiewuje najdurniejsze rzeczy. Wystarczy sprzedać dziesięć tysięcy płyt, żeby ta płyta została "złotą". Też mi norma. Chyba w Albanii mają wyższą.
Byłam w Albanii. Tam nie ma wielu gwiazd pop, za to masa ludzi śpiewa tak po prostu ludowe piosenki przy stole. Mężczyźni śpiewają na oficjalnych "garniturowych" przyjęciach.
- Ja podziwiałam nieskrępowany entuzjazm, kiedy odwiedzałam Rosję. Stara, brzydka, otyła kobieta wychodzi na środek sali bankietowej, śpiewa solówkę i tańczy - dla niej to pikuś. U nas, jak się kobiecina nie napije, nie wyjdzie. To jest kwestia obyczaju, kultury, temperamentu. Myślę, że w związku z tym są narody bardziej muzykalne, np. Włosi, właśnie Rosjanie. Ale bez względu na nację najwięcej zależy od tego, czy w dzieciństwie była tradycja muzykowania.
Im wcześniej dziecko zaczyna słuchać muzyki, tym lepiej? Niektóre kobiety w ciąży przykładają słuchawki do brzucha. To działa?
- Jestem przekonana, że od momentu, kiedy wykształca się zmysł słuchu, muzyka robi swoje. Koi albo pobudza. Ile się słyszy o usypianiu maluchów Vivaldim albo Mozartem. Ale uwaga: także Doorsami czy Metallicą. To by oznaczało, że już małe dziecko ma gust muzyczny. Chodzi o to, żeby go kształtować od początku. Śpiewanie kołysanek czy wspólne kolędowanie - w ten sposób rozwijamy słuch. A to jest podstawowy element ładnego śpiewania.
Mam wrażenie, że dziadkowie śpiewają inaczej niż młodzież. I to wspólne muzykowanie jakoś się nie klei...
- Wie pani dlaczego? Bo starsze pokolenie jest "rytmiczne inaczej". Gdy moja mama śpiewała, co rusz robiła tzw. fermaty, czyli przystanki na dźwiękach. Tak śpiewa słowiańska dusza, na zasadzie: ach, jak ładnie brzmi, zatrzymam na tym dźwięku dłużej. Tymczasem dzisiejsza muzyka rozrywkowa jest poddana dyscyplinie rytmu i bardzo często starsi ludzie tego nie czują. Oni zawodzą, rozwlekają frazy, nazywam to "gumową frazą". Nie mają tego problemu na przykład Amerykanie od pokoleń pozostający pod wpływami bluesa. Oni poza tym umieją bawić się śpiewem, lubią występować.
Chyba i u nas coraz więcej ludzi się do tego przekonuje. Na imprezach pojawiła się moda na karaoke...
- I świetnie. Kiedyś śpiewało się przy ognisku z gitarą, a dziś na firmowej "integracji" jest karaoke. Raz nawet uprosili mnie, żebym została jurorką w takim konkursie w Szczecinie. Był tam jeden świetnie śpiewający chłopak, on mi osładzał męki. Niestety, musiał długo czekać na swój występ w finale i się upił. Szkoda, że już nie zaśpiewał.
A mnie jeszcze cieszy zainteresowanie śpiewem "niszowym". Istnieje fundacja, która pod Wrocławiem organizuje warsztaty tzw. śpiewu białego. I podobno na zajęciach są tłumy...
- Śpiew biały, czyli wyjątkowa, archaiczna technika wydobywania głosu na pograniczu krzyku z maksymalnie otwartego gardła. Nazywam takie rzeczy muzycznym podziemiem. Byłam kiedyś w Toruniu na warsztatach śpiewu białego. To bardzo rozwija. W rzadko otwieranych szufladach z niepopularnymi technikami jest dużo takich perełek. Na przykład śpiew alikwotowy.
Przy systematycznych ćwiczeniach można przesunąć granicę średnio o tercję małą (czyli trzy półtony) w dół i tyle samo w górę. To sporo.
Słyszałam. Podobno z ust wydobywają się jednocześnie dwa różne dźwięki. Jak to możliwe?
- Dwa, a nawet trzy. W uproszczeniu: poszczególne składowe fali dźwiękowej są nagłaśniane przez zmianę kształtu gardła, krtani i jamy ustnej - śpiewak jakby je rozdziela. Ten śpiew doskonalą mieszkańcy Tuwy w południowej Syberii. Także tybetańscy mnisi.
Czytałam, że jego odmianą jest śpiew kobiet z kanadyjskiego ludu Inuitów. Jedna śpiewa, a naprzeciw niej, bardzo blisko, stoi druga, która otwiera szeroko usta, tworząc w ten sposób "pudło rezonansowe" dla głosu pierwszej.
- Dużo jest takich niezwykłości. Kiedyś we Wrocławiu brałam udział w warsztatach z emisji głosu prowadzonych przez Zygmunta Molika, aktora teatru Grotowskiego. Kazał nam wydawać z siebie dźwięki ekstremalne, prawie zwierzęce. Dawał zadanie: "Wydobądź dźwięk z pięty!". Trzeba było odwołać się do podświadomości, tego co jest w głowie, a nie w gardle. Śpiewanie może być przeżyciem niemal mistycznym.
Aż chce się wejść w ten świat. Do czegoś się pani przyznam: wróciłam do śpiewu po prawie 20 latach. Kiedyś śpiewałam w chórze, zatęskniłam i założyłam z koleżankami nieduży zespół.
- Świetnie, czemu pani od razu nie powiedziała?
Jeszcze mi pani każe zaśpiewać coś na próbę! Żartuję. Ale bardzo mnie interesuje, czy dorosły wokalista amator ma szansę na "podkręcenie" swojego głosu? Na przykład rozszerzenie skali.
- Tak. Przy systematycznych ćwiczeniach można przesunąć granicę średnio o tercję małą (czyli trzy półtony) w dół i tyle samo w górę. To sporo.
Są specjalne techniki, trening?
- Nawet całe systemy pracy nad poprawą emisji. Bardzo popularny to SLA - Speech Level Singing. Nie jestem jego absolutną zwolenniczką, ponieważ tam chodzi o to, żeby ćwiczeniami, eksperymentami dopracować się idealnego dźwięku. A dla mnie dźwięk nie istnieje bez słowa. W muzyce klasycznej jest rozróżnienie na muzykę "absolutną" i tę z podtekstem, która opowiada historię. Podobnie w muzyce popularnej - stawiamy na czystość dźwięku albo na urok piosenki, czyli muzykę i słowa. Ważna jest interpretacja, barwa, siła dźwięku, nie tylko jego kryształowa czystość. Ta mieszanka wszystkiego jest dla mnie dobrą muzyką rozrywkową.
Ważna jest interpretacja, barwa, siła dźwięku, nie tylko jego kryształowa czystość. Ta mieszanka wszystkiego jest dla mnie dobrą muzyką rozrywkową.
Czego pani słucha przy gotowaniu? No, chyba że pani nie gotuje.
- Gotuję. Mam domek na wsi, z porządną kuchnią i ogrodem. Uprawiam rośliny, zioła, zupy robię. A słucham dwóch rozgłośni - Trójki i radia PIN. Jak usłyszę kogoś, kto mnie intryguje, zapisuję nazwisko i wchodzę w internet. W muzyce dzieje się wiele fantastycznych rzeczy, a większości nie ma w mediach. Zeszłego roku Paszport Polityki dostał raper o nazwisku Rostkowski. W sieci zobaczyłam, że chłopak współpracuje z teatrami muzycznymi, organizuje różne wydarzenia - i się zachwyciłam.
Kto jest dla pani prawdziwą gwiazdą pop?
- Sting. Niesamowity, szalony, niegrzeczny, przekonujący, emocjonalny. Tacy byli Edith Piaf, Brel, taka jest Norah Jones, na dzisiejsze czasy genialna marketingowo. Nie robi wokół siebie zamieszania, śpiewa na styku popu i jazzu, który nie jest chwytliwy, nie popisuje się. A publiczność ją uwielbia, kupuje płyty.
Ale królową pop wciąż jest Madonna. Lubi ją pani?
- Cenię za pracę i konsekwencję. Bo wybitna głosowo to ona nie jest. Ale perfekcyjnie opanowała robienie show i ma bardzo silną psychikę. Nie boi się szokować, eksperymentować. Teraz podobna jest Lady Gaga o zupełnie przeciętnym głosie, ale wielkiej ekspresji. Ich koncerty są wydarzeniem, a to jest najważniejsze - widzowie muszą się dobrze bawić. A gdy do tego wokalista śpiewa na żywo - brawo. Nawet jak się zdyszy, jest fajnie.
No, bywają skuchy w rodzaju wpadki Mandaryny - złośliwy technik nagrał fałszujący głos wokalistki...
- Albo Enrique Iglesiasa, którego ktoś w podobny sposób "załatwił", nagrywając ścieżkę nieprzeznaczoną dla uszu widzów. To się zdarza i ten, kto udaje talent, musi się liczyć ze zdemaskowaniem.
Raz udało się wytworzyć "sztuczną" gwiazdę. Pamięta pani zespół Milli Vanilli? Podobno wszystko zawdzięczali oprawie w komputerach, w ogóle nie umieli śpiewać.
- Tak. Nawet dostali Grammy i potem - jedyny raz w historii - odebrano im z hukiem tę nagrodę. Technicznie totalna mistyfikacja jest możliwa. Na szczęście są występy na żywo, a tam słychać wszystko. Oczywiście jeśli nie śpiewa się z playbacku.
Pani daje się nabrać na playback?
- No nie, nie. Na sztuczkach to ja się znam.
Pracuje Pani z gwiazdami. Ustawia je do pionu. Jak one znoszą krytykę?
- Słabo. Bardzo słabo.
Zdarza się, że wychodzą z zajęć?
- Aż tak to nie. Pracuję z ludźmi, z którymi się raczej lubimy, i do ostrych spięć nie dochodzi. Ale mam zasadę: im bardziej kogoś lubię, tym bardziej wprost mówię, co mi się nie podoba. Trudno. Muszą wytrzymać, że czasem nawet rzucę niecenzuralne słowo.
A co się dzieje, gdy o naukę prosi panią ktoś, kogo pani nie lubi?
- Wykręcam się. W stylu: wiesz, to co śpiewasz, to nie jest sfera moich zainteresowań, twoja muza nie jest z moich marzeń - jakoś tak. Nie ma sensu się męczyć, jeśli jesteśmy z innych bajek. Słuchanie też musi być przyjemnością.
Pracuję z ludźmi, z którymi się raczej lubimy, i do ostrych spięć nie dochodzi. Ale mam zasadę: im bardziej kogoś lubię, tym bardziej wprost mówię, co mi się nie podoba.
Zdarza się pani taka wściekłość na tego, kto się blamuje w radiu, telewizji, że przy pierwszym spotkaniu mu to pani powie?
- Oczywiście! Ale na ogół artyści, których ja szanuję, nie dają takich plam. A nawet jeśli, to mi potem mówią: Jezus Maria, ale się wygłupiłem, dobrze, że tego nie słyszałaś! - sami, dzięki Bogu, zdają sobie z tego sprawę. To głównie w pokoleniu starszych. Ale zdarzyła mi się też młoda dziewczyna, którą pokochałam za pokorę: Natalka Niemen. Kiedy wydała pierwszą płytę, przyniosła mi swoje nagrania na żywo. Powiedziała: "Teraz będziesz wiedziała wszystko na mój temat".
Było źle?
- Ona myślała, że to jakiś potworny obciach, ale tak nie było. Wiadomo, że na koncercie nie jest tak, jak na płycie - bywa zimno, powieje wiatr, wokalista ma zły odsłuch, małe doświadczenie. Ale Natalka ujęła mnie tym, że przyszła i pokazała siebie jak na dłoni.
Nad czym pracuje pani z gwiazdami? To często ludzie z ustalonym wizerunkiem.
- I nawykami, manierami. Jak się na coś uprą, to koniec. Na przykład gwiazda ma manierę łkania. Teoretycznie jest to błąd w sztuce. Ale jak się go odpowiednio podrasuje, może się stać atutem. I niby-błąd staje się znakiem firmowym. Za to lubię muzykę rozrywkową - zniesie dużo, pozwala poszaleć.
Obserwuję zasadę: póki osoby ich pokroju są młode - słuchają. Potem się buntują, wychodzą ze skóry uczennicy. Pokazują pazurki.
Z Edytą Górniak, Dodą, Nataszą Urbańską, czyli "osobowościami", chyba czasem trudno się dogadać?
- Obserwuję zasadę: póki osoby ich pokroju są młode - słuchają. Potem się buntują, wychodzą ze skóry uczennicy. Pokazują pazurki. Widzę zmiany w mentalności ludzi, którzy osiągają sukces. Bo spotykamy się nieraz latami. Śpiew trzeba trenować jak sport. Przy odpowiednim treningu ani sportowiec, ani wokalista nie zejdzie poniżej pewnego przyzwoitego poziomu. Mimo tremy, niedyspozycji. Akurat wymienione przez panią gwiazdy uczciwie ćwiczą i są w formie.
Pracujecie nad tremą? Ona chyba nie ma litości, dotyczy największych. Jest proste antidotum?
- Moja metoda jest banalna. Pytam: lubisz pierogi? Na ogół słyszę: tak. Pytam dalej: trzęsiesz się, kiedy je jesz? Nie. A lubisz śpiewać? No tak. To dlaczego się trzęsiesz, śpiewając? To działa na wyobraźnię. Śpiew jest przecież frajdą. Więc czego się bać?
Ja bym się bała pierwszych sekund na scenie. Co zrobić, kiedy chce się zwiać?
- Trening czyni mistrza. Uczę skupienia. Maksymalnego. Czyli: obie stopy mocno stoją na podłodze, czują ją. Opanowany oddech. Oczy nie uciekają, patrzą w przód. Ciało pod kontrolą. Lepiej dłużej poczekać na uspokojenie, niż zacząć "na stresie".
Co robić, gdy notorycznie zasycha w gardle?
- Lekko przygryźć język, wydzieli się ślina. Albo przed występem zjeść jabłko.
Ponoć na struny głosowe dobrze działa jajko. Niektórzy śpiewacy piją je na surowo. Obrzydliwe.
- Żółtko zawiera dużo witaminy A i D, dzięki którym śluzówka jest dobrze nawilżona, więc teoretycznie to działa. Ale uwaga, jest salmonella!
Co pani radzi swoim uczniom w sytuacji krytycznej, czyli fałszu na scenie?
- Najlepiej udać, że go nie było. Jeden z moich ulubionych uczniów, Robert Janowski, kiedyś podczas przedstawienia Metra sfałszował okrutnie. Ale dośpiewał od siebie coś w stylu "Pomyliły mi się dźwięki". Publiczność była zachwycona.
Co przynosi szczęście przed występem?
- Może być maskotka. Ja się z tego nie śmieję. Jeśli wydaje nam się, że przed występem dobrze nam robi woda mineralna, trzeba pić wodę. Jak ktoś myśli, że muszelka od narzeczonego przynosi szczęście - niech ją ma w kieszeni. Działa wszystko, co myślimy, że działa.
Czy pani sama pięknie śpiewa?
- Skąd, bardzo brzydko! Dlatego się tym nie zajmuję. Mam bardzo dobry słuch, ale słaby wzrok i obrzydliwy głos. Śpiewam w wyjątkowych okolicznościach. Kiedy spotykamy się z rodziną i czuję, że to sprawa tradycji. Albo jak wypiję kilka kieliszków... Wtedy tańczę i buczę.
Założę się, że na imieniny wszyscy dają pani płyty.
- No właśnie nie. Staszek Sojka dał mi ostatnio kilka i byłam szczęśliwa, bo go uwielbiam. Jak już dostaję płyty, to na ogół demo - mam tego z tonę. Część jest od razu do skasowania, tylko na wsi nie ma gdzie wyrzucić. Więc na razie gromadzę ten towar w stodółce. To jeden niekończący się utwór młodych ludzi, którzy chcą zrobić karierę i mówią: "Pani Elu, my gramy taką muzykę jak nikt na świecie". I wszystko takie same, oszaleć można.
Ma pani dźwięki ulubione tak w ogóle? Pozamuzyczne.
- Dla mnie absolutnym numerem jeden są głosy natury. Dlatego przeniosłam się na wieś. Śpiewają ptaki, koty miauczą, szumią drzewa, deszcz mi kapie albo dudni - najpiękniejsze dźwięki świata.
A kiedy zatyka pani uszy?
- Nie znoszę disco polo, muzyki dance i biesiadnej.
Gdyby się teraz mogło spełnić pani muzyczne marzenie numer jeden, to...<
- Siedziałabym sobie w kameralnym nocnym klubie i słuchała na żywo Steviego Wondera. On ma to, co w muzyce rozrywkowej kocham najbardziej - cudownie dawkuje emocje.
Zdarza się, że czuje pani dreszcze, słuchając piosenki?
- Oczywiście. I przeważnie się tego wstydzę. Chcę udawać, że jestem cool, a tu mnie coś wzrusza.
Rozpłacze się pani czasem?
- Tak.
Ale kamera chyba tego nie widziała?
- Nie, ja zawsze gram grzmota. I niech tak zostanie.
Rozmawiała Agnieszka Litorowicz-Siegert
Twój STYL 4/2011