Urszula Chincz: Telewizja to przypadek
Dorastała u boku znakomitego dziennikarza i ojca. To on był dla niej wzorem.
Krótko po debiucie w "Pytaniu na Śniadanie" powiedziała pani, że boi się nieoczekiwanych sytuacji, które mogą wydarzyć się na wizji. Lęk nadal pani towarzyszy?
- Teraz już nie, bo wiem, że nieprzewidziane sytuacje dodają programowi na żywo kolorytu, są okazją, żeby sprawdzić swój refleks i umiejętność reagowania. Postrzegam więc je jako szansę, nie zagrożenie. Tomek Kammel przekonał mnie, że najlepszą reakcją jest ta naturalna, że najlepiej zachowywać się tak, jak zachowalibyśmy się poza kamerami. Dlatego już się tak nie boję.
Co jest najtrudniejsze w tej pracy? Jakie cechy powinien posiadać prowadzący tego rodzaju program?
- To jest cholernie trudna robota, ponad dwie godziny na najwyższych możliwych obrotach. Programy śniadaniowe lekko się ogląda, a to jedna z najtrudniejszych form telewizyjnych. Trzeba przekopać się przez kilkanaście tematów do każdego wydania, dowiedzieć się jak najwięcej o gościach. Nigdy nie wiadomo, jak potoczy się rozmowa - czy goście będą mieli dobry dzień, czy będą mówić konkretnie, co przy tak krótkich rozmowach, jakie prowadzimy, jest z punktu widzenia widzów szalenie ważne. Do tego pełna koncentracja, bo w scenariuszu następują zmiany już w trakcie programu, więc trzeba reagować na bieżąco.
Ranna pobudka nie jest dla pani problemem?
- Na szczęście, nie mam problemu ze wstawaniem. Wiele osób wstaje do pracy o piątej rano, więc to żaden wyczyn. Jak dotąd, nie zdarzyło mi się spóźnić. Zawsze wstaję odpowiednio wcześnie, żeby się rozbudzić i do studia przyjść w dobrej formie. Mieszkam pod Warszawą i do pracy mam ponad trzydzieści kilometrów, więc w środku zimy zdarza się, że zostawiam pierwsze ślady na zaśnieżonej drodze.
Powiedziała pani kiedyś: "Nie pójdę w ślady ojca, żeby nie mówili, że to córka Turskiego". Stało się jednak inaczej. Dlaczego?
- To naprawdę przypadek. Nie planowałam pracy w telewizji. Skończyłam studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim, ale rzeczywiście przez wiele lat uciekałam od pracy w mediach. Przyszedł jednak moment, w którym na tyle dużo osiągnęłam w dotychczasowym życiu zawodowym, że udowodniłam samej sobie, że potrafię dać sobie radę. Teraz komentarze w stylu: "bo to córka Turskiego", kompletnie mnie nie dotykają. Byłam uprzywilejowana, bo przez dwadzieścia dwa lata mieszkałam pod jednym dachem z jednym z najlepszych dziennikarzy w Polsce i przyglądałam się, jak pracuje. Ale jeśli chodzi o "pomoc tatusia", to by było na tyle.
Jak zareagował tato, kiedy dowiedział się, że zacznie Pani pracę w "Pytaniu na Śniadanie"?
- Nie był zadowolony. Wiedział, że pojawią się negatywne komentarze w stylu: "tatuś jej załatwił". Wolał, kiedy pracowałam w dużych firmach i zarządzałam dużymi zespołami, z dala od mediów. Ale teraz chyba pogodził się już z moim wyborem, a nawet czasem ogląda "Pytanie...".
No właśnie. Pracowała pani w agencji reklamowej, zajmowała marketingiem w korporacjach, prowadziła nawet własny sklep...?
- Jestem Strzelcem i lubię zmiany! W życiu zawodowym, kiedy udało mi się coś osiągnąć w danej branży, pojawiało się poczucie, że pora podjąć nowe wyzwanie. Zmiany łączyły się też z moim życiem osobistym. Kiedy urodziłam synka, wymyśliłam własną firmę, która pozwoliła mi na większą elastyczność w pracy.
Rozm. Artur Krasicki