Wady? Ja nie mam żadnych wad
Dlaczego nie chodzi z mężem do kina i lubi... telewizyjne wpadki? Popularna dziennikarka opowiada nam o przepisie na udany związek i swojej drodze na szczyt.
Sobota. Dzień otwarty TVP. Na korytarzach budynku przy ulicy Woronicza 17 kłębią się tłumy. Wszyscy chcą zobaczyć, jak wygląda telewizja "od kuchni". Gdy o godzinie 16 do gmachu telewizji wchodzi Grażyna Torbicka (zwiewna sukienka w kolorze kawy z mlekiem, rozpuszczone włosy), fani rzucają się w jej kierunku. "Jak pięknie pani wygląda!"; "Kocham panią"; "Jest pani moją idolką", krzyczą. I ustawiają się w długiej kolejce do dziennikarki. Chcą zamienić z nią choć kilka słów, uścisnąć dłoń, zrobić zdjęcie.
By przeprowadzić ten wywiad, czekam na swoją kolej ponad dwie godziny! Żadna inna gwiazda obecna tego dnia w TVP nie wywołuje takich emocji. Grażyna Torbicka przez pół dnia z uśmiechem na ustach rozdaje autografy i rozmawia z fanami. "W końcu to dla nich robię program", komentuje.
Od dwudziestu lat jest pani bezkonkurencyjna. Jak to się robi?
- Bardzo dziękuję. Ja po prostu robię to, co lubię najbardziej - z pasją opowiadam o kinie i kulturze. Staram się być w tym szczera i uczciwa. Myślę, że to po prostu działa.
Jest pani wizytówką Telewizji Polskiej, w dobrym tego słowa znaczeniu. Podobno wielokrotnie składano pani oferty z innych stacji. Zawsze jednak mówiła pani "nie". Dlaczego?
- Wydaje mi się, że nie miałabym szans realizować takiego programu jak "Kocham kino" w innych telewizjach. Może gdyby miał charakter kalejdoskopowy, wideoklipowy i pokazywał ciekawostki ze świata show-biznesu. Natomiast "Kocham kino," jako magazyn pokazujący sztukę filmową i wielkich artystów, mam szansę robić tylko w Dwójce.
Pani praca wiąże się z pasją. Niewielu ludziom udaje się robić w życiu to, co kochają.
- Ja mam to szczęście. W czasach, kiedy zaczynałam, w dziennikarstwie liczyło się, by podążać za swoimi zainteresowaniami. Ja tak właśnie zrobiłam i widzowie to cenią. Jeśli np. mówi do nich Włodek Szaranowicz, to wiedzą, że jest on człowiekiem, który interesuje się sportem od zawsze i ufają mu. Ja też staram się ludzi w tym sensie nie zawieść. Opowiadam widzom o tym, co kocham w kinie, z nadzieją, że i oni to pokochają.
Uważa się pani za kobietę sukcesu?
- Na pewno za szczęściarę. Sukces jest pojęciem względnym, dla każdego może oznaczać coś innego. Osobiście nie przepadam za tym słowem. Jest dziwne i nie przywiązuję do niego większej wagi, zwłaszcza dziś. Natomiast wydaje mi się, że mogę się uważać za szczęściarę właśnie dlatego, że robię coś, co mnie fascynuje.
W dzisiejszych czasach niełatwo łączyć udane życie zawodowe ze szczęśliwym życiem rodzinnym. Pani się to udaje. Jaki jest sekret?
- Nie ma recepty. Oboje dużo pracujemy. I oboje często wyjeżdżamy. Mąż na kongresy (prof. Adam Torbicki jest znanym kardiologiem, przyp. red), ja na festiwale. Śmialiśmy się kiedyś, że może te częste rozłąki powodują, że jeszcze bardziej się do siebie zbliżamy. Myślę, że kluczem do szczęścia jest fakt, że nawzajem szanujemy swoje zawodowe pasje i dzięki temu nie ma między nami konfliktów, problemów. Pozwala nam to też cieszyć się swoimi osiągnięciami nawzajem. No i jakoś się to udaje.
Jak spędzają państwo wolny czas?
- Różnie. Uwielbiamy wyjeżdżać do naszych ukochanych Włoch. Kocham też gotować. Najczęściej przygotowuję kolacje, bo zwykle spotykamy się z mężem dopiero wieczorem w domu. Jeśli chcę poczytać książkę, to robię to dopiero przed pójściem spać. Lubię aktywny wypoczynek! Gra w tenisa, narty. Mamy teraz też fajnego psa Torysa, z którym lubię spacerować. Zawsze mieliśmy z mężem psy. Kiedy odszedł Black, nasz ostatni, to postanowiliśmy, że następny będzie malutki. Taki, żeby mógł z nami podróżować. Przygarnęliśmy znajdę - trzymiesięcznego szczeniaczka, który wyglądał jak maleńka kuleczka. Teraz ta "kuleczka" ma dziewięć miesięcy i waży 39 kilogramów! To jest ten nasz piesek do podróży (śmiech).
Często chodzi pani z mężem do kina?
- Lubimy chodzić na koncerty i do teatru. Do kina... mniej. Bo przecież ja wszystkie filmy oglądam na festiwalach! Mój mąż czasem ma o to do mnie pretensje. Mówi: "Opowiadasz mi o tych pięknych filmach, a potem nie chcesz ze mną iść do kina, bo już wszystko widziałaś" (śmiech). Ale za to raz w roku jest festiwal w Kazimierzu "Dwa brzegi", który organizuję od sześciu lat. Staram się tam pokazać najlepsze filmy. I wtedy mąż ma szansę zobaczyć to, co mi się w danym roku najbardziej podobało.
Spełniona zawodowo i prywatnie, do tego piękna i inteligentna. Ma pani jakieś wady?
- Nie, skąd! Ja nie mam żadnych wad (śmiech).
Pamięta pani swój pierwszy występ w telewizji?
- Tak, to było z Włodkiem Szaranowiczem. Prowadziliśmy razem weekendowe studio na żywo. Rozmawialiśmy z gośćmi ze świata sportu. A trzeba pamiętać, że wtedy sport polski miał fantastyczne postaci jak Irena Szewińska czy Kazimierz Górski.
Jak pani trafiła do telewizji?
- Do mojej mamy (Krystyny Loski, prezenterki, przyp. red) zadzwonił ktoś z telewizji z pytaniem, czy to prawda, że jej syn interesuje się sportem, bo do działu sportowego poszukiwany jest dziennikarz. Mama odparła, że owszem, ma dziecko, które interesuje się sportem... No i przyszłam ja. Wtedy wiedziałam o sporcie wszystko. A o piłce nożnej od A do Z dzięki mojemu tacie (znany działacz piłkarski, kierownik reprezentacji za czasów Kazimierza Górskiego i Jacka Gmocha, przyp. red.). Początkowo pracę w telewizji traktowałam jak przygodę. Choć moja mama była już wtedy popularną osobą, nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co tak naprawdę znaczy pokazać się na wizji. Szybko jednak zrozumiałam, że wobec osoby, która pracuje w telewizji, są konkretne oczekiwania.
Pamięta pani swoje pierwsze wpadki?
- Tak, ale ja je bardzo lubię! Widzowie też je uwielbiają, oni na nie wręcz czekają. Ja najlepiej funkcjonuję w świecie improwizacji, w związku z czym jeśli coś nie idzie według ustalonego scenariusza, to moje szare komórki najlepiej pracują. W takich sytuacjach trzeba się sprawdzić, dopiero wtedy możesz pokazać, na co cię stać.
A co z tremą? Po tylu latach w telewizji wciąż ją pani odczuwa?
- Kiedy zaczynałam pracę, potwornie się stresowałam i wtedy trema była paraliżująca. Opanowanie jej, by dodawała siły, zajęło mi trochę czasu. Na początku stremowana mówiłam bardzo wysokim głosem. Musiałam więc nauczyć się panować nad emocjami, aby mój głos zaczął normalnie brzmieć. Cieszę się, że ciągle mam tremę. Jej brak oznacza, że wpadamy w rutynę. Że przestaje nam zależeć na tym, co robimy, że może trzeba szukać innej drogi.
Kiedy zaczynałam pracę, potwornie się stresowałam i wtedy trema była paraliżująca
Przeprowadziła pani dziesiątki wywiadów z wybitnymi twórcami. Który szczególnie pani zapamiętała?
- Najlepiej pamięta się te pierwsze, najtrudniejsze wywiady, kiedy dopiero przeciera się szlaki. W moim przypadku to były dwie rozmowy. Pierwsza z Woodym Allenem w Paryżu. Nie spałam dwie noce przed tym spotkaniem. Zastanawiałam się, jak mam z nim rozmawiać, żeby dobrze wykorzystać swój czas, a miałam zaledwie osiem minut. Wiedziałam, że Allen nie będzie łatwym rozmówcą. On robi filmy komediowe, ale nie oznacza to, że rozmowa z nim jest niekończącym się pasmem gagów. Ostatecznie wywiad trwał aż 15 minut, bo tak dobrze się nam rozmawiało.
- Podczas jednego z festiwali filmowych w Berlinie bardzo starałam się o wywiad z reżyserem Milošem Formanem, który pokazywał wtedy "Skandalistę Larry’ego Flynta". Przez dwa dni nie mogłam się do niego dostać. Postawiłam sobie jednak za punkt honoru porozmawiać z twórcą filmu, który opowiadał o wolności słowa i prasy. Wtedy w Polsce, w połowie lat dziewięćdziesiątych, to był gorący temat. Dwa dni walczyłam z agentami, którzy przydzielali wywiady. Sama sobie chciałam udowodnić, że jeżeli bardzo mi na czymś zależy, to jestem w stanie to osiągnąć. Napisałam do Formana krótki list, w którym nakreśliłam sytuację polityczną w Polsce. Potem namówiłam jedną z agentek, żeby mu ten list dała. Udało się!
Zdradzi pani swój przepis na karierę?
- Warto próbować różnych rzeczy. Ja zaczynałam od reportażu i od filmu dokumentalnego. Potem przeprowadzałam wywiady, robiłam relacje z festiwali zagranicznych, prowadziłam też cykl programów rozrywkowych "Co nam w duszy gra". Sprawdzałam, w czym czuję się najlepiej. Trzeba działać, rozglądać się. I co ważne - być konsekwentnym.
O czym pani marzy?
- Byłoby z mojej strony szaleństwem chcieć coś zmieniać. Marzę, by zawsze żyć tak, jak do tej pory.
Justyna Kasprzak
SHOW 20/2012