Reklama

Wiosenna segregacja odpadów

Kosz na śmieci ma większy związek z psychoterapią, niż nam się wydaje. Wyrzucanie zbędnych przedmiotów porządkuje przeszłość, sprawdza datę ważności lęków, unieważnia stare urazy, wydobywa nowe wartości i cele.

Kiedy Japonka dostaje trzy garnki do ryżu na 18. urodziny, przechowuje je do końca życia. Szacunek dla ofiarodawcy nakazuje, by nie pozbywać się prezentów. Z innymi rzeczami nie jest chyba inaczej, bo mieszkania w Tokio przypominają bardziej przepełnione magazyny niż domowe pielesze. Można odnieść wrażenie, że człowiek mieszka tu nie u siebie, lecz u swoich rzeczy.

W kraju nad Wisłą zaczyna być podobnie. Ale nie z powodu poszanowania tradycji czy wysokich kosztów utylizacji śmieci. Psychologowie zauważają, że pomimo mody na recykling wzrasta liczba osób, którym trudno rozstać się z przedmiotami. Współczesna pani chomik to już nie tylko zaniedbana i osamotniona staruszka zapychająca każdy zakamarek foliowymi torebkami i starymi opakowaniami po cukrze. To coraz częściej zadbana, pracująca i atrakcyjna kobieta. Przemyślne systemy zabudowy wnętrz, akcesoria do szaf, gadżety organizujące przestrzeń, coraz bardziej nowoczesne metody archiwizacji i segregowania – wszystko to maskuje fakt, że żyjemy na gruzach dawnych dni. I nie da się ukryć, że mamy w domu niekiedy drogocenny, ale jednak śmietnik.

Reklama

Sterty zdjęć z wakacji, kolekcje obejrzanych filmów, flakonów perfum, nietrafione zakupy, do tego sentymentalne rekwizyty: zasuszone kwiatki z pierwszej randki, listy od narzeczonych, dodajmy do tego nieużywane aplikacje w komórce, nieczyszczoną skrzynkę mailową, stare pliki, a na samym końcu samochód wypełniony materiałami z konferencji, butelkami, chusteczkami.

Dlaczego trudno nam systematycznie pozbywać się niepotrzebnych przedmiotów? Z tego samego powodu, dla którego nie potrafimy zamknąć jednego etapu życia, żeby rozpocząć nowy, bardziej udany i satysfakcjonujący. Brak nam zdecydowania, koncentracji – odkładamy, przekładamy, wymyślamy coraz to nowy pretekst. Zawsze można powiedzieć: przecież ciężko pracuję, mogę sobie kupić, co chcę. Nie po to spalam się w pracy, żeby jeszcze odmawiać sobie małych przyjemności.

Wiele reklam bazuje na przekazie, że kupowanie poprawia nastrój i samoocenę, przecież jesteśmy tego warte! Ale słodkie umilanie sobie trudów życia gromadzeniem to nie tylko wyraz naszych słabości, bezmyślnego polowania na promocje czy wynagradzania sobie trudności w zasypianiu buszowaniem po sklepach internetowych.

Kolekcjonowanie nie jest jedynie wyrazem zamożności czy zapobiegliwości. Niekiedy zastępuje nam miłość, seks, bezpieczeństwo, przyjaciół. Wynagradza bycie na diecie, nieudane małżeństwo, brak sukcesu. Maskuje lęk przed utratą pracy, chorobą, czarną godziną. Ale wszystko to, co można kupić, daje jedynie pozorne poczucie bezpieczeństwa i komfortu. W rezultacie może potęgować nasze osamotnienie, niepokój i poczucie braku kontroli nad swoimi decyzjami i wyborami. Michael Formica, amerykański psychoterapeuta, podkreśla silny związek wyglądu otoczenia ze stanem umysłu.

Zagracone wnętrze już samo w sobie jest źródłem stresu. Sprzyja brakowi koncentracji, chaosowi i wewnętrznemu rozbiciu. Według naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, zespół Diogenesa, czyli niekontrolowane zbieractwo i chomikowanie, powinno się leczyć. Najlepsza jest kombinacja psychoterapii i farmakoterapii. Zbyt silne przywiązanie do rzeczy martwych w wielu przypadkach ma podłoże neurologiczne, towarzyszy depresji, anoreksji czy nerwicy natręctw. Ale również niskiej samoocenie, małej odporności na stres, nasilonej chęci zaimponowania otoczeniu. Znałam chorobliwie wychudzoną kobietę, która kolekcjonowała gadżety do ozdabiania pucharków lodowych.

A co ze źle radzącymi sobie w życiu, których jedyną formą walki z losem jest kolekcjonowanie słoni na szczęście? Nawet tysiąc trąb uniesionych do góry nie pomoże, jeśli my same nie pomożemy sobie.

Uczucia jak rupiecie

Profesja „organizatorów życia” dotarła już do Polski. Można sobie wynająć panią od wyrzucania, która nie tylko odgruzuje nam mieszkanie, ale i podpowie, co zrobić, by utrzymać w ryzach katalogowe wnętrze, tak by ponownie nie przeobraziło się w krainę anarchii zbędnych przedmiotów. Jako psycholog będę jednak zachęcała panie do samodzielnego zmierzenia się z procesem wyrzucania. Bo nie musi to być jedynie kwestia zapełnienia jak największej liczby foliowych worków.

Można bowiem wyrzucać pod dyktando, sprawnie i metodycznie, ale lepiej ten czas wykorzystać do skromnej autoterapii. Śmieci mogą nam bardzo dużo powiedzieć o nas samych. Czego mamy najwięcej: zbyt pochopnie kupionych ubrań, kolekcji pasków czy szpargałów z dzieciństwa. Likwidacja nadmiaru przedmiotów to mierzenie się z lenistwem, bezradnością. Skutecznie oducza umiejętności wyrzucania pieniędzy w błoto. Możemy zobaczyć, jak nieroztropnie gospodarujemy finansami. Niektóre śmieci można usunąć klawiszem „delete”, w życiu brakuje nam magicznej funkcji „kasuj”. Zagracona przestrzeń domowa ma wiele wspólnego z bagażem emocjonalnym.

Zbyt lekki bagaż emocjonalny może świadczyć o jałowości i nudnym życiu, ale nie jest dobrze, gdy jest za ciężki. Nie pozwala odejść, gdy jest źle, zacząć od nowa, kiedy tego chcemy lub gdy musimy. Nie da się wygodnie żyć, chodząc po wysypisku przeszłości. Przecież to wielka rupieciarnia starych kompleksów, urazów, przekonań, które nie mają żadnego odniesienia do naszego obecnego życia. Z tego powodu wyrzucanie zbędnych przedmiotów to swoiste porządkowanie przeszłości, sprawdzenie daty ważności dawnych miłości, ustalenie nowych hierarchii.

Jeżeli wyrzucenie szkolnych zeszytów staje się trudnym pożegnaniem, może warto pomyśleć, dlaczego tak kurczowo trzymamy się dzieciństwa. Czy karton zwietrzałych papierzysk daje nam poczucie bezpieczeństwa, którego nie potrafimy czerpać z obecnych kontaktów z bliskimi? Może pod łóżkiem stoją pudła ze zdjęciami? Jest ich tak dużo, każde wydarzenie musimy sfotografować.

Czy nie jest tak, że zamiast przeżywać bycie razem w ciekawych okolicznościach przyrody, musimy je zaraz uwiecznić i tym samym nie przeżyć go wcale. I po co te albumy? Żeby je pokazywać na imieninach? Nie ma nic bardziej nudnego niż oglądanie cudzych zdjęć. Zamiast cieszyć się przygodą, produkujemy makulaturę.

Czyszczenie mieszkania może być również naturalnym impulsem do zastanowienia się, co mamy poupychane na dnie duszy, czego może nie widać na co dzień, ale co nie daje nam pełnego oddechu i entuzjazmu do życia tym, co tu i teraz. Nierozwiązane konflikty, bolesne wspomnienia, urazy dobrze jest wydobyć, przepuścić przez świadomość i zastanowić się, czy naprawdę muszę ciągle się czuć jak zaniedbane dziecko, brzydka nastolatka, zostawiona żona.

Lekcje gimnastyki skończyły się już dawno i nie muszę się chować z nadwagą po kątach. Stare zdjęcia: na nich jest skulona od kompleksów, a teraz ładna, ma dobrą pracę, ale nadal czuje się jak dziewczynka. Zarabia dużo, ale cały czas w umyśle jest biedną studentką, która przyjechała do miasta na studia. Skąpi, asekuruje się, czuje się gorsza. Być może nabroiłam wiele, ale czas poukładał mi w głowie i nie muszę przez całe życie iść z poczuciem winy.

Szukajmy wsparcia, ale nie uzależniajmy się. Możemy zbierać siły po rozwodzie, odwołując się do ruchu poszkodowanych żon, ale nie stańmy się jego dożywotnimi aktywistkami. Przyzwolimy innym, mężczyznom również, patrzeć na siebie jak na byłe żony. A siebie będziemy traktować jak poszkodowaną czy nawet ofiarę. Każda z nas ma symboliczną przepastną szafę, w której są jakieś „trupy” przeszłości. Czas je powyciągać i zrobić miejsce na bardziej ożywcze doświadczenia.

Pozbycie się śladów dawnego życia pomaga w zabraniu się do nowych spraw, sprzyja koncentracji i doprowadzeniu ich do końca. Zyskujemy nową energię, nie czujemy się objuczone i zmęczone. Nie żyjmy w starych dekoracjach, to przeszkadza nam planować i podejmować nowe role i wyzwania.

Kobieta koczownik

Kobiety często zwracają się do mnie z pytaniami, jak zakończyć zły związek, przeprowadzić rozwód, zacząć żyć bez bagażu przeszłości, skąd czerpać siły na nowy początek. Zawsze odpowiadam przewrotnie: „Więcej niż z poradników psychologicznych dowiecie się, panie, z biografii”. Historie innych czytajmy nie w poszukiwaniu plotek i sensacji, lecz szukajmy w nich paliwa, kół ratunkowych i drogowskazów. Niedawno wydana książka „Hotel Europa” Remigiusza Grzeli to rozmowy z osobami, które nas fascynują, które podziwiamy. Pisarkami, aktorkami, diwami operowymi, malarkami.

Pomimo odmiennych doświadczeń łączy je jedno: każda z nich to kobieta koczownik. Swoją siłę i sukcesy zawdzięczają temu, że są w ciągłym ruchu: fizycznym, intelektualnym i emocjonalnym. Kiedy jest im źle, potrafią się uwolnić, odejść, zadbać o siebie. Aby to zrobić, trzeba posiadać umiejętność emocjonalnego pakowania się do małej walizki. Tworzyć silne więzi, ale jednocześnie zdobyć się na wychodzenie z sytuacji, które nas krzywdzą. Nie uziemiać się, być ponad przywiązania. Nie jest to łatwe, ale istnieje na to prosty sposób odnoszący się do praktyki dnia codziennego i pozornie niemający nic wspólnego z radzeniem sobie podczas życiowych turbulencji. To umiejętność robienia tylko jednej rzeczy naraz i poświęcenia temu pełnej uwagi.

Żyjemy w świecie kakofonii i nadmiaru bodźców wymuszających na nas podzielność uwagi. Rozmawiamy przez telefon i w tym samym czasie robimy zakupy, porządkujemy lub parzymy kawę. W siłowni oglądamy telewizję. W ten sposób przestawiamy umysł na funkcjonowanie w chaosie, pośpiechu, stresie i niepokoju. Ćwiczenie uważności pozwala nam nie zaśmiecać się wszystkim, co nas atakuje. Świadomie segregować myśli i uczucia, które w sobie magazynujemy.

W filmie „Drżące ciało” w reżyserii Pedra Almodóvara jest scena, w której bohater zostawia kwiaty na grobie kobiety, a jego towarzyszka pyta: „Znał ją pan?”. Mężczyzna odpowiada: „Nie bardzo. Była moją matką”. Tyleż zabawne, co bardzo prawdziwe i… smutne. I odnosi się nie tylko do naszej matki, lecz także do nas samych. Zaśmiecony umysł nie pozwala nam dotrzeć do samych siebie. Miotamy się, kupujemy, kolekcjonujemy, robimy tysiące zdjęć, ale życie nie staje się przez to bardziej fotogeniczne. Przestańmy zagracać swoje życie, a wyda się przestronniejsze i pełne możliwości. Im więcej gromadzimy, tym więcej rzeczy nam umyka. Ale także ludzi, sytuacji, przygód. Zamiast łapać okazję w sklepie, łapmy chwilę! Czego Paniom życzę, nie tylko na wiosnę.

Zyta Rudzka

PANI 03/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy