Wojna. #SundayFunday

Od kilku dni w Ukrainie trwa wojna. W takich okolicznościach prezentowanie w mediach społecznościowych życia „as usual”, zabawa filtrami, chwalenie się dostatkiem, spokojem i śniadankiem jest - bardzo delikatnie mówiąc - nie na miejscu. Mniej delikatnie mówiąc – jest niekulturalne, bezlitosne i narcystyczne. Jest jak relacjonowanie udanej imprezy w towarzystwie kogoś, kto właśnie przeżywa osobistą tragedię - tym bardziej nieczułe, że opowieść snuta jest nie po to, by go rozweselić, ale by ściągnąć na siebie uwagę.

W wyjątkowych okolicznościach warto dwa razy zastanowić się, co publikujemy w mediach społecznościowych
W wyjątkowych okolicznościach warto dwa razy zastanowić się, co publikujemy w mediach społecznościowychTomasz Kluczynski/123RF/PicselAgencja FORUM

Kolorowe kółeczko, klik i jedziemy. Tablica drogowa z napisami: НA XУЙ. Przesuń w lewo. Tabela z punktami, w których można oddawać dary dla uchodźców z Ukrainy. Przesuń w lewo. Zaśnieżony stok i weseli narciarze. Cały czas przesuwaj w lewo, relacja za relacją. Fragment reportażu BBC z bombardowaniem Kijowa. Zdjęcia ludzi niosących na rękach zwierzęta. Zdjęcie zakrwawionej stopy dziecka. Zachód słońca nad morzem. Samochodowa wycieczka - nareszcie wiosna.  Wystawa. Zdjęcie z manifestacji. Cztery talerze i cztery kolorowe drinki - hashtag #SundayFunday.

Ten ostatni, tak jak zdjęcia stoków, drinków i wycieczek pojawiają się w instagramowych relacjach rzadziej niż zwykle, ale jednak. A ja tych, którzy uznali, że najważniejszą rzeczą, jaką aktualnie maja do pokazania światu jest niedzielny relaks mam ochotę zapytać: przepraszam, czy u państwa wszystko dobrze? Czy raczej: jak to możliwe, że nie zauważyli państwo, że ze światem tuż obok zdecydowanie nie jest dobrze.

Mąż został powołany, poza tym na ulicach ogromne korki

Znajomy znajomego pisze: strach zasypiać, jeszcze większy strach się budzić. Moja dziewczyna codziennie rano dzwoni do rodziców i pyta czy żyją. Znajoma mówi, że jej kuzynka nigdzie się nie rusza. Mąż został powołany, poza tym na ulicach ogromne korki. Naprzeciwko mnie w tramwaju siada mężczyzna z dzieckiem, ojciec z córką, może brat z siostrą. Ona ma kilka lat i różową czapkę z króliczymi uszami, ogląda bajkę na telefonie, co jakiś czas mówi do mężczyzny w języku podobnym do polskiego.  Kiedy kończy, on zabiera jej aparat i ogląda relację z Kijowa. Obraca ekran ku sobie, pod kątem niewidocznym dla dziewczynki, głos i tak jest po angielsku. W niektórych magazynach darów mówią, żeby rzeczy chwilowo już nie przywozić, już pełno. A ludzie i tak wiozą i wiozą, bo w głowie im się nie mieści, że mieliby nic nie robić. W głowie im się nie mieści, że naprawdę wybuchła wojna. Przecież nie powinna zdarzać się nigdy, w XXI wieku zdarzać się nie może. Umówiliśmy się, że więcej się nie zdarzy.

Z tego zabarwionego przerażeniem zdziwienia wykluła się mobilizacja, przekraczająca skalą nawet to, co działo się w pierwszych tygodniach pandemii. Jak zażartował w jednej ze swoich prac Andrzej Milewski (Andrzej Rysuje) "Władimir dokonałeś niemożliwego. Udało ci się zjednoczyć nawet Polaków". Żart można by rozszerzyć - nie tylko Polaków, ale i Europejczyków. Nie tylko Europę, ale i świat. Jak wciąż i na szczęście bywa, w odpowiedzi na zło zrodziło się dobro.

Trudno znieść widok hucznego celebrowania chwil, gdy tuż za rogiem ludzie tracą życie i w popłochu szukają ostatniej deski ratunku
Trudno znieść widok hucznego celebrowania chwil, gdy tuż za rogiem ludzie tracą życie i w popłochu szukają ostatniej deski ratunkuMykola Myakshykov/ Ukrinform/Future PublishingGetty Images

To minie, tak jak fale solidarności i mobilizacji mijają zawsze. Jednak teraz wszyscy, a przynajmniej wielu z nas czuje, że jako społeczeństwo przeżywamy coś ważnego. U jednych to przeżywanie ma kształt paniki, smutku, strachu, u innych złości, współczucia czy chęci niesienia pomocy. Jakiekolwiek by te emocje nie były, są trudne i ważne. Prezentowanie obok nich życia "as usual", zabawa filtrami, epatowanie dostatkiem, spokojem, jedzonkiem i YOLO, jest - bardzo delikatnie mówiąc - nie na miejscu. Mniej delikatnie mówiąc - jest niekulturalne, bezlitosne, narcystyczne. Jest jak relacjonowanie udanej imprezy w towarzystwie kogoś, kto właśnie przeżywa osobistą tragedię - tym bardziej nieczułe, że opowieść snuta jest nie po to, by go rozweselić, ale by ściągnąć na siebie uwagę.

Nie każde życie musi stanąć w miejscu  - są tacy, którzy z własnych, czasem całkowicie uzasadnionych powodów, będą funkcjonować jak zwykle. Miejmy jednak szacunek dla tych, których los na moment się zatrzymał i został przestawiony na niecodzienne tory.

Gdy złoto zyskuje na wartości

Jeszcze kilka lat temu można by było wzruszyć ramionami: internet - bzdura, Instagram - bzdura jeszcze większa. Dzisiaj jednak doskonale wiemy, że tak nie jest. Media społecznościowe - co pokazuje przykład nie tylko wojny w Ukrainie, ale również pandemii i szeregu rozmaitych społecznych kryzysów - są silnym i skutecznym narzędziem rozpowszechniania informacji oraz, a może przede wszystkim, kształtowania opinii i nastrojów.

Publikowane w nich komunikaty podnoszą morale, dodają otuchy, rozbawiają, dają nadzieję. Potrafią jednak też ją odebrać, dotkliwie pokazując, że twoje problemy nie są problemami świata. Że mój #sundayfunday jest ważniejszy (albo tak samo ważny) jak twoja wojna.

W niespokojnych czasach złoto zwykło zyskiwać na wartości. Może zyskiwać powinno również tak często porównywane do niego milczenie. Zwłaszcza, gdy chce się mówić na inny temat niż ten, którym żyje świat.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas