Wyprawa relatywnych postrzegań
Wraz z pierwszym tekstem wypada się przywitać i przedstawić ładnie. Tu felietony piszą mądrzy, wykształceni, zasłużeni ludzie kultury, więc ja będę takim elementem nieco gówniarskim, bardziej świecko- potocznym.
Dziewczyna z bródnowskich osiedli, która nie dotarła nigdy na studia. Szybko za to poznałam naturę studia nagraniowego, busa, życia w hotelach i generalnie moja młodość była nieco odmienna od kolegów i koleżanek z klasy. Wiele elementów mnie ominęło. Nie byłam na żadnej wycieczce szkolnej z moim liceum, na studniówkę dotarłam o czwartej rano w stroju scenicznym z Eurowizji, gdzie zastałam już mocno - nazwijmy to - zmęczoną kadrę nauczycieli i niedobitki uczniów.
Prosto z matury z wiedzy o społeczeństwie odebrał mnie nasz kierowca Filip. Na galowo ubrana pojechałam na próby do Opola, gdzie po zgarnięciu przez nas chyba wszystkiego, co się dało, poznałam w trasie, telewizorach, festiwalach, radiach, galach i bankietach chyba milion osób, których niestety totalnie nie pamiętam. Za to nie miałam czasu dla przyjaciół, których kochałam strasznie.
W moim liceum, podczas mojej nieobecności na rozdaniu świadectw, w sposób publiczny zganiono moje postępowanie, bo wyznałam jednej dziennikarce z Opola, że nie udało mi się przeczytać wszystkich lektur w busie, ale że i tak jest nieźle, bo pomimo choroby lokomocyjnej większość jednak przeczytałam. Nawet "Medaliony" Nałkowskiej przetrwałam bez wysiadania na pobocze.
Tak czy inaczej inauguracja zakończenia edukacji mojego rocznika rozpoczęła się orędziem pani dyrektor, żeby się wystrzegać takich zachowań, jak moje, bo to zaniża postrzeganie poziomu naszej szkoły. Ani słowa o tym, że udało się mojemu zespołowi zrobić lekką rewolucję i wtargnąć na rynek naszą muzyką jak czołgiem. Po świadectwo maturalne przyszłam więc lekko chowając się po kątach, prosto do sekretariatu, ale i tam dostałam odpowiednie komentarze.
Nie mam odruchu Chylińskiej i raczej nie wygarnę im nigdy, bo w sumie nie budzi to we mnie agresji, ale trochę zastanawia. Myślałam, że zdobywając uznane nagrody muzyczne: Fryderyki, Karolinki, MTV Awards i wiele innych raczej promuję naszą szkołę. Że może to miło mieć taką absolwentkę. Ale najwyraźniej nie.
Tymczasem mam już 26 lat, trzyletnią córkę, siedmiomiesięczną - podobno - córkę w brzuchu i chyba nigdy nie byłam na takiej randce typu "jeszcze nigdy się nie całowaliśmy, może chodźmy na kolację i zobaczmy co będzie". Właściwie nigdy nie imprezowałam z rówieśnikami.
Dorastałam wśród muzyków. Starych, zgorzkniałych, co już dawno przestali wierzyć w spektakularne kariery i powtarzają tylko anegdotki z życia branży muzycznej. Młodych chojraków, co za parę lat totalnie odbiorą tym pierwszym pracę. Tak zwanych samolotów, co średnio grają, ale są najmądrzejsi. Pięknych, ale idiotów. Wybitnych muzyków i generalnie złożonych osobowości artystycznych, jakże fascynujących acz niewiele mających wspólnego z jakimś życiem studenckim.
Nie bardzo nawet zdążałam wydawać pieniądze zarabiane na koncertach. Kiedy patrzę na zdjęcia, to mam wrażenie, że występowałyśmy z siostrą w piżamach. Moje wszystkie związki zaczynały się więc jakoś totalnie abstrakcyjnie. I nie narzekam absolutnie na brak romantyzmu w moim życiu, chcę tylko ostrzec, że wszystko co napiszę na łamach tego portalu, dla was będzie niezwykle subiektywnym spojrzeniem na zjawiska w moim świecie, które uwarunkowane jest bardzo indywidualną drogą do miejsca, w którym się znajduję i z którego opisuję rzeczywistość.
Według teorii kwantowej wielu światów, wszystko co może się zdarzyć, zdarza się na pewno w którejś z odnóg rzeczywistości, która przypomina wielkie, rozgałęziające się w każdej chwili drzewo życia. Tego się trzymając utrzymujmy więc możliwie największy i najszczerszy szacunek dla równoległych nam przeżyć, a tym samym poglądów, wyznań, zachowań, nie oceniając ich "lepszości" i "gorszości".
W mojej dzisiejszej przestrzeni leci teraz internetowe beatles radio. McCartney śpiewa tak megagrzecznie i niepokojąco genialnie zarazem. Moje dziecko - to duże, co już wyszło z brzucha trzy lata temu - zjadło grzecznie kaszkę jaglaną z migdałami, ubrało się prawie samo i totalnie zadowolone z zakupu nowych kapci w kropki dało się odprowadzić do przedszkola całą drogę wspominając co zamawialiśmy wczoraj w chińskiej restauracji. Urocza mała księżniczka. Ja za to kończę swoje pyszne śniadanie. Już o ósmej rano mieliłam pastę ze słonecznika i miso. Dobry razowy chlebek z ziarnami, olej lniany i świeżo posiekana pietruszka, a do tego czerwona herbata na dobrą perystaltykę, wiadomo.
Wspaniały dzień się zapowiada. Totalny spokój. Czeka mnie dziś przeprowadzenie kolejnej próby z szesnastoosobowym chórem uczestników programu "Bitwa na głosy". Po pierwszej mój stresik nauczycielski minął i zaczynam odnajdować w sobie pedagogiczny dryg. Z pewną taką nieśmiałością mogę nawet użyć słowa "przywódczy". I tak sobie myślę, że jeśli któryś wokalista z naszej grupy będzie osiągał sukcesy w przyszłości, odnajdzie swoją stronę twórczą, zacznie wydawać płyty, będzie miał radość i jednocześnie zarobek z muzyki, to ślubuję zawsze go wspierać. Nawet jeśli dziś na próbie będzie nieprzygotowany, mylił tekst i gadał podczas moich wywodów.
Podsumowując, bardzo cieszę się, że dołączam do grupy zacnych felietonistów Styl.pl i jeśli są zagadnienia, które chcecie, żebym przemieliła przez swoją rzeczywistość równoległą do waszej - piszcie. Płyńmy w tę wyprawę relatywnych postrzegań.
-------
Od redakcji: Serdecznie witamy Paulinę Przybysz w portalu Styl.pl. Felietonów szukajcie na naszych stronach, co dwa tygodnie - na początku i w połowie miesiąca.