Za sznurki
"Nieważne, jak on się z tym czuje, byleby spełnił moje potrzeby". Która kobieta tak myśli o swoim partnerze? Jakaś cyniczna graczka, na pewno nie ja. A jednak: manipulujemy wszystkie, tylko się do tego nie przyznajemy. Nawet przed sobą. Dlaczego, tłumaczymy terapeutka i psycholog Bogna Szymkiewicz.
Twój Styl: Możliwe jest życie bez manipulacji?
Bogna Szymkiewicz: - Najwyraźniej nie. To powszechne zjawisko, w dodatku złożone. Niezależnie jednak, czy mówimy o związkach, biznesie, czy przestrzeni publicznej - manipulacja ma zawsze wydźwięk negatywny. Nie jesteśmy więc skłonni przyznawać się do tego, że zdarza nam się manipulować innymi, by osiągnąć swoje cele. Zawsze to ktoś wykorzystuje nas. A przecież wszyscy to robimy. Pani i ja też. Oczywiście w różnym stopniu i nie zawsze w pełni świadomie.
Może to okoliczność łagodząca? Po prostu nie zdajemy sobie z tego sprawy?
- Bywa i tak, ale częściej wypieramy, nie dopuszczamy do siebie niewygodnej prawdy, bo chcemy mieć o sobie dobre mniemanie. Czasem, patrząc z boku, wydaje nam się, że jakaś osoba robi coś absolutnie świadomie, z zimną krwią. Na przykład obraża się i za pomocą tak zwanych cichych dni stara się wymusić jakąś reakcję otoczenia. A na terapii okazuje się, że ona uważa się za ofiarę tej sytuacji, broni się w jedyny znany sobie sposób i po prostu nie rozumie, że instrumentalnie używa innych, by zapewnić sobie lepsze samopoczucie.
A jeśli jest to działanie nieświadome, nadal mamy do czynienia z manipulacją?
- Tak. Jednak musimy umieć odróżnić manipulację od wywierania wpływu, co jest naturalnym elementem relacji międzyludzkich i nie ma pejoratywnego wydźwięku. Otóż z wpływem mamy do czynienia, gdy świadomie próbujemy zmienić czyjąś postawę czy zachowanie i robimy to otwarcie, za pomocą prostych środków, a przy tym szanujemy prawa i granice tej osoby.
Proszę o przykład.
- Matka zwraca się do córki: "Proszę cię, włóż czapkę. Jest zimno, nie chcę, żebyś się przeziębiła". Mówi wprost, o jakie zachowanie jej chodzi, i tłumaczy, dlaczego. Mówi też o swoich potrzebach. Z manipulacją natomiast mamy do czynienia zawsze, gdy działamy nie wprost. Usiłujemy osiągnąć swój cel, ale nie uwzględniamy tego, że mamy do czynienia z odrębną istotą, która może nie mieć nic wspólnego z tym, czego my chcemy. I próbujemy ją jakoś podejść, wykorzystać albo tak wymanewrować, by zagrała w naszą grę. W tym sensie manipulacja jest przeciwieństwem otwartej komunikacji. Niestety, większość z nas nie umie się komunikować z innymi, bo nikt nas tego nie uczy.
Czyli matka manipulantka, zamiast poprosić wprost, powiedziałaby córce coś w rodzaju: "Rozchorujesz się, a ja nie mam siły się tobą zajmować". To byłaby manipulacja?
- Tak. Wykorzystałaby to, że córka poczułaby się nie w porządku.
I co w tym złego? Brzmi dość niegroźnie...
- Jako terapeutka nie staram się tego oceniać, jedynie pomóc ludziom zobaczyć, jak się zachowują, i im zostawić ewentualną decyzję. Czy chcą coś z tym zrobić, czy nie. Bo nie każda manipulacja przeszkadza nam w życiu. W wielu rodzinach jest to jednak częsty sposób załatwiania spraw. Zastanowiłabym się, co się dzieje w tym domu, że ludzie bliscy nie są w stanie być wobec siebie szczerzy, nie próbują otwarcie porozmawiać, tylko "załatwiają sprawy", traktują się przedmiotowo.
- Powiedzmy, że mam gdzieś pojechać z moim partnerem. I wiem, że on chciałby wybrać się na Mazury, do naszego siedliska. A ja mam dość, marzy mi się morze. Mogę z nim porozmawiać otwarcie, bez manipulacji: "Wiem, że masz ochotę pojechać do naszego domu, ale ja mam ochotę na spacer po pustej plaży. Czy możesz to zrobić dla mnie?" - takie podejście do sprawy zakłada, że widzę swojego partnera, jego potrzeby. To otwiera przestrzeń do rozmowy, ale jest ryzykowne: on może odpowiedzieć tak lub nie - w dużym uproszczeniu.
- Manipulacja jest zwykle łatwiejsza. Bo jest obliczona na ominięcie przeszkody, jaką jest mój partner. Tak go wtedy traktuję. Nie jak osobę z konkretnymi chęciami, poglądami i uczuciami, tylko jak pionek, który chcę ustawić w odpowiednim miejscu. Całą uwagę skupiam na tym, by osiągnąć mój cel. Na przykład zacznę narzekać: "Czuję się stara, już nigdzie nie jeździmy, tylko na tę działkę. Zdziadzieliśmy zupełnie...". Albo: "Ty mnie nigdy nigdzie nie zabierasz, już mnie nie kochasz". Wykorzystam przy tym wiedzę o swoim partnerze, bo przecież wiem, że łatwo go wpędzić w poczucie winy, że boi się mojego niezadowolenia, nie cierpi słuchać "wykładów".
Manipulujemy innymi, a jednocześnie to potępiamy. Cel uświęca środki?
- Zależy od sytuacji. Czasem wybieramy rozwiązanie nie wprost, bo to jest pewna konwencja, gra, którą obie strony akceptują. Wszystkie znamy np. sposób "na blondynkę": Ależ ja sobie nie dam rady sama, a pan taki silny! I wszystko łatwiej osiągamy. Wydawałoby się, że dziś niejedna blondynka czy brunetka jest silniejsza i bardziej zdecydowana od mężczyzny, z którym ma do czynienia. Może to jest manipulacja, ale stosowana z przymrużeniem oka. Bo ten pan wie, że ta pani go bierze pod włos, i ona wie, że on wie. Takie zrytualizowane formy są zabawne i potrzebne w życiu.
- Czasem jednak manipulacja to mechanizm obronny. Pozwala nie odkrywać się z własnymi potrzebami, a jednocześnie dostać to, czego chcemy. Czy to będzie konkretna rzecz, czy wsparcie emocjonalne, np. to, że ktoś dla nas coś zrobi, zajmie się nami. To się częściej zdarza kobietom.
Dlaczego?
- To wynik setek lat, kiedy nie miałyśmy praw i nasze potrzeby nie były uwzględniane. Teraz próbujemy z tym zerwać, ale to wciąż pokutuje. Szczególnie wśród starszych kobiet - naszych cioć czy mam, które nie powiedzą wprost, czego potrzebują, tylko manipulują innymi, używając np. swojej słabości. "Ja jestem taka słaba, synku, chora. Ale nie, nie, ty się mną nie zajmuj. Ty masz swoje życie, młody jesteś...". I syn ma poczucie winy. Więc łatwo te kobiety potępiamy, a przecież za ich zachowaniem kryje się dużo cierpienia i brak podstawowych umiejętności komunikacyjnych. Nie mówię, że mamy się na ich manipulacje łapać. Przestrzegam tylko przed łatwą oceną takich zjawisk.
Co jest potrzebne, by ten wzór "cierpienia w milczeniu" zmienić?
- Pewne osoby nie dają sobie prawa, by otwarcie poprosić o pomoc, uwagę, naprawdę pokazać się w tej swojej bezradności, a nie tylko używać jej jak karty przetargowej. Wbrew pozorom te manipulujące kobiety, które próbują kupić naszą uwagę i opiekę, to są często twardzielki, które kiedyś niosły na barkach całe rodziny, bo mąż zginął albo go nie było. Musiały być silne i dziś nie potrafią sobie poradzić z faktem, że są zależne od innych. To je upokarza, więc wolą nie prosić. Jednak zależy im, by ktoś okazał im troskę, otoczył je opieką. Mówią więc, że niczego nie potrzebują. Potrafią być oschłe i opryskliwe, gdy ktoś przyjdzie je odwiedzić, żeby tylko nie pomyślał, że im zależy.
I jak sobie z tym radzić?
- Zdać sobie sprawę, że to manipulacja, postarać się odkryć, na czym polega i jaka niewyrażona potrzeba, jaka "nieumiejętność" za nią stoi. Jeśli "przejrzymy" grę na wylot, przestanie na nas działać. I będziemy mogły nadal robić swoje. Opiekować się taką osobą, nie biorąc do siebie tego, co mówi. Otwarta rozmowa może pomóc, ale nie musi. Konfrontacja nie zawsze jest konieczna.
A co z poczuciem winy w sytuacji, gdy mama wciska mi dwudaniowy obiad z wyrzutem: w ogóle o siebie nie dbasz. Wiem, co to za gra, dlaczego ona to mówi, ale i tak mi z tym źle...
- Praca z poczuciem winy jest długa i żmudna. Proponuję jednak spojrzeć na problem z innej strony: co mogę dla mamy dobrego albo miłego zrobić. Skoro sumienie mówi mi, że jestem jej coś "winna", bo to ważna dla mnie osoba. Zamiast skupiać się na wmuszanym obiedzie, jej narzekaniach czy swoim poczuciu winy, mogę przynieść jej kwiaty, opowiedzieć jej coś o sobie, zabrać gdzieś. Bo ona tak naprawdę na to czeka, choć nie daje tego po sobie poznać. W ten sposób uda się przestać grać rolę obwinianych dzieci i zacząć zachowywać jak dorośli, którzy mają coś do dania drugiej osobie.
Podkreśla pani, że trzeba otwarcie mówić o swoich potrzebach. Nie zawsze to potrafię.
- Nic dziwnego. My, kobiety, dopiero uczymy się tego, że nasze potrzeby są naturalne, że wolno nam prosić, pokazywać, czego chcemy. Dopiero niedawno dałyśmy sobie prawo do emocji, takich jak gniew czy agresja, i do tego, by stawiać siebie na pierwszym miejscu. Nie zawsze nam to wychodzi. Efektem są takie sytuacje: zamiast powiedzieć wprost mężowi i dzieciom: "jestem zmęczona, chciałabym, żebyście przejęli część moich obowiązków, potrzebuję więcej czasu na odpoczynek", kobieta zaczyna ostentacyjnie częściej siadać, mówić, że ma taki trudny moment w pracy, lub jest wściekła i wali garnkami o zlew itp. Wszystko po to, żeby to jakoś "samo" zadziałało i ona nie musiała wprost mówić, czego potrzebuje.
Na przykład, by mąż powiedział: usiądź albo idź się połóż, ja to zrobię...
- Trudno nam się przyznać do tego, że sobie nie radzimy, bo dzisiejsza kobieta musi być mistrzynią we wszystkich obszarach życia - w każdym razie niektóre z nas, nauczone perfekcjonizmu, tak to widzą. Stąd konflikt wewnętrzny dziewczyny, która uważa, że dobra matka cały czas spędza z dzieckiem, a jednocześnie ciągnie ją do wolności. Manipuluje partnerem w taki sposób, żeby "sam z siebie" zajął się córeczką.
- Na przykład opowiada, że ich przyjaciel chodzi ze swoim synkiem na basen i mają dzięki temu świetny kontakt. Daje w ten sposób mężowi do zrozumienia, że on nie za bardzo się sprawdza jako ojciec. Jest szansa, że mąż to poczuje i zacznie z dzieckiem gdzieś wychodzić. Dobrze, można powiedzieć, wszyscy będą zadowoleni. Tyle że motywacja dziewczyny jest inna i by osiągnąć cel, traktuje bliskiego człowieka instrumentalnie.
Coś w tym jest, że kiedy pojawia się dziecko, wzrasta chęć do manipulacji. Przyjaciółka opowiadała, że codziennie próbują się z mężem wzajemnie zmanipulować, kto tym razem wstanie do dziecka. Oboje pracują, a córeczka często budzi ich w nocy.
- Jak widać, mamy inne relacje z facetami niż kiedyś, dajemy sobie to prawo, by nie zawsze wstawać do dziecka. Ale jeszcze nie do końca. Nie staramy się porozmawiać otwarcie, że jest problem, tylko gramy w gry. Czyli tak naprawdę nie dojrzeliśmy do partnerstwa. Zamiast jasno ustalić, kto wstaje, udajemy, że śpimy, albo się przymilamy, albo gramy na poczuciu winy, albo się w ciągu dnia gniewamy, obrażamy...
- A przecież opieka nad dzieckiem nie zawsze jest komfortowa. Wymaga poświęceń. To normalne. Warto sobie też uświadomić, że w sytuacjach, które wymagają wysiłku, trudno jest znaleźć rozwiązanie, z którego wszyscy będą zadowoleni. A my, kobiety, mamy takie oczekiwanie - nie dość, że on ma wstać do tego dziecka zamiast mnie, to jeszcze ma być z tego zadowolony.
Znowu: "my, kobiety"?
- Mam wrażenie, że mężczyźni lepiej sobie z tym radzą. My jesteśmy na etapie przejściowym. Próbujemy połączyć dwie sprzeczności: ma być tak, jak my chcemy, bo już dałyśmy sobie do tego prawo. Za wszelką cenę chcemy również sprawić, by było miło, bo to nasza "kobieca" spuścizna. Bo my tradycyjnie dbałyśmy o miłą atmosferę w domu. Dziś więc, by ją utrzymać, uciekamy się do manipulacji. A prawda jest taka, że czasem daje się znaleźć rozwiązanie, by wszystkim było miło, a czasem nie. Ta druga strona ma zrobić coś nie dlatego, że chce, tylko dlatego, że ktoś musi.
Dlaczego jeszcze manipulujemy innymi?
- Bo czasy, w jakich żyjemy, sprzyjają manipulacji. Cała nasza kultura jest nią przesiąknięta. Czymże jest reklama oparta na mechanizmach wywierania wpływu i wykorzystująca to, jak działa nasz mózg, by nas podprogowo zmusić do kupienia sobie kolejnej rzeczy? Nie jesteśmy podmiotem, jednostką. Liczymy się jako konsumenci.
- Robi się mnóstwo badań, które mają sprawdzić, co jeszcze skuteczniej zachęci nas do zakupów. Dzięki temu wiemy, że ludzie więcej kupują, gdy czują zapach świeżo upieczonego chleba albo kiedy w supermarkecie są puszczane kolędy itd. Manipulacja leży u podstaw marketingu, handlu, PR-u - nowoczesnych dziedzin biznesu. Uczymy się, że aby wygrać negocjacje, musimy konkretnie wyglądać, w trakcie rozmowy patrzeć rozmówcy w oczy czy też nie - w zależności od sytuacji. Ręce układać w znak pokoju lub je rozłożyć, nogi ustawić w konkretny sposób. Cały świat używa dziś metod "nie wprost", by osiągnąć swoje cele. To także czasem manipulacja.
A nie po prostu wiedza?
- Oczywiście. Konkretne narzędzia nie są manipulacją, ważne, z jaką intencją ich używamy. I jeśli się to dzieje np. w biznesie - pół biedy. Ten sposób myślenia także demoralizuje. Przestajemy zauważać, że sobą wzajemnie manipulujemy. Sprzyja temu kierunek, w jakim zmierza nasza kultura: działać szybko, powierzchownie, czyli nie wnikać, co jest pod spodem, tylko załatwić swoją sprawę. Kiedyś było to typowo męskie podejście. Dziś w ten sam sposób działają kobiety.
- Organizuje się kursy uwodzenia, wydaje podręczniki typu, jak zdobyć to, czego chcę. Uczy się metod autoprogramowania, które obiecują, że nie musisz się narobić, a możesz zmanipulować sama siebie czy innych i osiągnąć oszałamiający sukces.
Manipulując, zamykając się w schematach, osiągamy co prawda swoje cele, ale działamy powierzchownie.
Może inaczej się nie da? Mamy za dużo spraw, ról, potrzeb, trzeba sobie z tym radzić.
- A niuanse? A przyjemność? Odhaczanie w kalendarzu kolejnych celów nie daje szczęścia. Manipulacja nie przynosi trwałego zadowolenia, ale my chcemy wierzyć, że wystarczy kilka prostych rad, najlepiej w punktach, by się z kimś dogadać, znaleźć idealnego partnera, schudnąć. Niestety, to nie działa. Chyba że w tak prostych sprawach jak wbicie gwoździa. Gdy mamy do czynienia z relacjami, działając schematycznie, rozbijamy się na pierwszej rafie. Dlatego ludzie czują się samotni, niespełnieni. Szukają głębi, której sami się pozbawiają.
Rodzimy się ze skłonnością do manipulacji czy to przychodzi później?
- Nie zgadzam się z koncepcją, że już niemowlę potrafi płaczem manipulować rodzicami, choć ma ona swoich zwolenników. Moim zdaniem może to zrobić dopiero dziecko, które ma świadomość swojej odrębności, swojego "ja". Chociaż wszyscy to potrafimy, skłonność do manipulowania pojawia się głównie u dzieci, które nie są traktowane z szacunkiem i których potrzeby nie są zaspokajane.
- Psychiatra Eric Berne w książce "W co grają ludzie" pokazuje, jak rodzą się w nas mechanizmy manipulacyjne. Opisuje np. taki obrazek: dwójka rodzeństwa i rodzice. Dziewczynka się skarży: "źle się czuję". Mama robi jej herbatkę, przykrywa kocykiem, głaszcze po głowie. Widząc to, młodszy chłopiec mówi: "ja też źle się czuję". I teraz wszystko zależy od matki.
- Może powiedzieć: "nie udawaj, przestań", ale wtedy synek może się poczuć odrzucony. I pewnie nabierze przekonania, że mama go nie kocha. Jeśli jednak matka też zajmie się nim jak chorym, nauczy go, że choroba to dobry sposób na ściąganie na siebie uwagi. Ten sposób zachowania utrwali się w nim i jako dorosły człowiek nie będzie miał nawet świadomości, skąd się u niego wziął taki mechanizm. Będzie zdobywał różne rzeczy nie wprost, udając coś, zasłaniając się na przykład złym samopoczuciem.
- Jeśli jednak mama sobie uświadomi, że syn poczuł się zazdrosny o to, że jego siostra dostała tyle czułości, zapyta: "A może po prostu chcesz, żebym ci też zrobiła coś dobrego do picia, położysz się tu koło siostry i poczytam wam?". Wtedy dziecko ma szansę poczuć, jak jest naprawdę, i nie wybierze manipulacji, bo wie, że mama je widzi i rozumie.
Jak bronić się przed manipulacją bliskiej osoby, np. w małżeństwie?
- Czasem wystarczy powiedzieć partnerowi: "słuchaj, to jakaś gra, pogadajmy poważnie". Czerwone światełko powinno nam się zapalić w sytuacji, gdy widzimy, że nasze rozmowy krążą wokół sprawy, ale jej nie rozwiązują, mamy poczucie winy, bezradności. Wtedy trzeba spojrzeć na to z boku. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy muchą na ścianie i oglądamy, jak dwoje ludzi rozmawia. Co mówią, jak się zachowują? To pozwala przejrzeć tę "grę", nabrać dystansu.
I co zrobić, jak już to zobaczę?
- Powiedzmy, że chcę, żeby partner przykręcił półkę w łazience. Wielokrotnie zaczynam rozmowę: "chciałabym, żebyś zreperował tę półkę". I słyszę obietnicę: tak, tak, albo zdania typu: "mam nawał roboty, a ty ciągle o tej półce". Nie dość, że półka nieprzykręcona, to jeszcze mam poczucie winy. Z jego strony - czysta manipulacja, bo mam prawo wyrażać swoje potrzeby, a on unika rozmowy na ten temat.
- Mogę więc o taką rozmowę poprosić: "od miesiąca próbuję ustalić, co z tą półką, ale mnie zbywasz. O co chodzi?". Jeśli znów usłyszę: "o nic, tylko jestem zarobiony", stosuję metodę tak zwanej zdartej płyty: "widzę, ale chcę się z tobą umówić, kiedy przykręcisz tę półkę". Na każdy jego argument to samo, jak mantra: OK, ale kiedy przykręcisz półkę. Do skutku.
Już widzę ten wybuch wściekłości...
- Czasem inaczej się nie da, gdy mechanizm jest silny, trzeba go zdetonować. Tylko tak mamy szansę doprowadzić do szczerej rozmowy. Czasem okazuje się, że my też nie jesteśmy bez winy. Jeśli chcemy żyć w świecie bez manipulacji, musimy przede wszystkim same przestać grać w te gry.
Skoro często robimy to nieświadomie, jak sprawdzić, czy tego nie robimy?
- Kiedy rozmawiamy np. z przyjaciółką i zaczynamy mieć wrażenie, że "coś tu jest nie tak", warto otwarcie powiedzieć: "zależy mi, żebyśmy się dobrze rozumiały, więc chcę sprawdzić, czy czasem tobą nie manipuluję". Zapytać: "czy moje intencje są dla ciebie jasne?" Albo kiedy przyjaciółka powie, że czuje się przez nas manipulowana, nie możemy odpowiadać atakiem, obrażać się. Może coś w tym jest?
- Czy naprawdę uznaję jej prawo do własnego zdania? Czy umiem ustąpić? Pogodzić się z tym, że nie będzie tak, jak chciałam? Czy jestem gotowa na dyskusję, a nawet kłótnię? Tego czasem nie da się uniknąć w szczerej rozmowie. Chcąc budować zdrowe relacje, musimy zaryzykować bycie sobą, skonfrontować się z własnymi trudnymi zachowaniami, uporem, lękiem. Dzięki temu wzrastamy. A manipulując, zamykając się w schematach, osiągamy co prawda swoje cele, ale działamy powierzchownie, nie pozwalamy, by docierały do nas piękno i złożoność świata. Upraszczamy go. Moim zdaniem to się nie opłaca.
Rozmawiała Tatiana Cichocka
Twój STYL 3/2011