Reklama

"Zakupy robiłam tak, by zawsze wystarczyło mi na alkohol"

Wsiadłam do samochodu. Nie wiem, co działo się dalej, obudziłam się na intensywnej terapii w szpitalu, walcząc o życie. Podobno przejechałam 20 kilometrów, aż wpadłam do rowu z taką prędkością, że samochód zatrzymał się na dachu. Lekarze mówili, że to był cud, że przeżyłam - opowiada swoją historię jedna z bohaterek książki "Alkohol. Piekło kobiet" Moniki Sławeckiej, 44-letnia Renata Skonieczna, alkoholiczka, która piła przez 16 lat.


Dlaczego wyjechałaś do pracy za granicę?

- Odchowałam dzieci, mąż znalazł sobie młodszą kochankę i odszedł z domu. Wpadłam w silną depresję, nie chciało mi się żyć. Każdy dzień był jak wyzwanie, wstać na dźwięk budzika, wziąć prysznic, ubrać się, umalować i iść do pracy. W pracy odbębnić te 8 godzin, udając, że ze wszystkim sobie radzisz, po czym wrócić do domu i ułożyć się wygodnie na kanapie przed telewizorem. Byłam nawet na wizycie u psychiatry, czego bardzo się bałam - pochodzę z małego miasta, u nas nie mówi się tyle o problemach wynikających ze złego samopoczucia, ponadto ludzie boją się farmakologii.

Reklama

- Zamiast lekami wolą leczyć się wódką, lub w ogóle. Mimo że pochodzę ze skromnego domu, u nas nigdy nie było problemu z uzależnieniem. Nigdy nie lubiłam pić, nie miałam takiego nawyku. Gdy leki zaczęły działać, wróciła mi energia, zaczęłam się zastanawiać, co dalej ze mną i z moim życiem. Kilka razy spotkałam męża z nową kobietą na zakupach w supermarkecie, silnie to przeżyłam, bo Jarek przeszedł obok mnie, jakbym była nieznaną mu osobą.

Nie wyobrażam sobie, jak musiało to zaboleć.

- Lepiej sobie nie wyobrażać, lepiej tego nie przeżywać. Spięły się we mnie wszystkie mięśnie, żołądek podszedł mi do gardła, wymiotowałam przez jakieś pół godziny, zanim byłam w stanie wyjść z ubikacji, dokończyć zakupy i wrócić do domu. Po drugim takim incydencie podjęłam decyzję o przeprowadzce. Wpierw myślałam o stolicy, moja córka tam studiuje, mogłybyśmy się zająć sobą nawzajem. Jednak czytając liczne fora w internecie, postanowiłam, że znajdę sobie pracę za granicą. Odetnę się od mojego życia w ojczyźnie i zacznę wszystko od nowa.

Nie bałaś się?

- Strach towarzyszył mi od dnia, gdy mąż wyprowadził się z domu. Musiałam postawić wszystko na jedną kartę. Wyjechałam do Leeds w Wielkiej Brytanii. Pierwsze dni w nowym kraju były niezwykle oczyszczające, nagle nieznajomi ludzie zaczynają witać się z tobą na ulicy. Pani w sklepie jest miła, każdy służy radą i pomocą. Nie byłam przygotowana na taki szok kulturowy.

- Gdy nadszedł pierwszy dzień pracy w hurtowni, w której mnie zatrudniono, byłam ogromnie zestresowana. Nie wiedziałam, jak zostanę przyjęta w nowym miejscu pracy. Okazało się jednak, że mój strach był bezzasadny, nowi znajomi szybko mnie zaakceptowali, a niektórzy nawet bardzo mnie polubili.

Język nie był dla ciebie barierą?

- Chyba mam talent do języków, bo uczę się ich bardzo szybko. W liceum szybko przyswoiłam rosyjski, jeżdżąc na dorobek do Niemiec, po dwóch latach płynnie mówiłam po niemiecku. Nauka angielskiego przyszła mi z łatwością i przyjemnością.

- Hurtownia, w której pracowałam, zaczęła się dynamicznie rozwijać, poszerzając krąg pracowników. W pracy zaczęły się pojawiać młode osoby, bez zobowiązań, z chęcią do życia. Szybko zaczęli zapraszać mnie do wspólnych wyjść - długo nie dałam się namawiać i tak ruszyła fala wyjść, picia i zapić. Miałam wtedy 38 lat, było mi bardzo miło, że ktoś chce spędzać ze mną czas. Czułam się niezwykle wyróżniona, ludzie słuchali mojej historii, niektóre koleżanki nawet płakały. W pewnym momencie tak się zachłysnęłam nową paczką znajomych, że sama zaczęłam organizować wypady do baru czy wyjazdy za miasto.

- Wtedy poznałam Krzysztofa, Polaka mieszkającego w Leeds już od 20 lat. Moje częste wyjścia nie podobały się nowemu partnerowi. Z czasem kłóciliśmy się o każde moje spóźnienie z pracy. Gdy uderzył mnie po raz pierwszy, postanowiłam odejść. Niestety szybko mi go zabrakło, po długiej przerwie w relacjach z mężczyznami Krzysztof wydawał się uśmiechem od losu. W końcu podobałam się jakiemuś mężczyźnie, chciał ze mną sypiać, otaczał mnie opieką i troską.

- Jednak gdy wróciłam do Krzysztofa, wrócił też problem bicia. Do tego z powodu zapicia kilka razy nie przyszłam do pracy i mnie zwolniono. Krzysztof uznał, że powinnam z nim zamieszkać, powiedział, że zarabia wystarczająco, byśmy wiedli godne życie. Zgodziłam się. Nie miałam na siebie innego planu. Moje uzależnienie było już bardzo silne, codziennie po kryjomu wypijałam cztery, pięć piw. Zakupy robiłam tak, by zawsze wystarczyło mi na alkohol.

- Przykry zapach nauczyłam się kamuflować już wcześniej, gdy chodziłam na kacu do pracy. Wydawało mi się, że nagle wyzbyłam się problemów, choć tak naprawdę cały czas mi ich przybywało. Gdy mało nie rozjechałam dziecka na ulicy, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że straciłam kontrolę nad swoim życiem. Nie wiedziałam wtedy, co zrobić.

Czy ataki agresji Krzysztofa się skończyły?

- Był spokojniejszy od momentu, gdy zamieszkaliśmy razem. Jednak najgorsze miało dopiero nastąpić. Pod jego nieobecność spotkałam się ze starymi znajomymi z pracy. Pojechał wtedy do Polski uregulować zaległe sprawy związane ze sprzedażą mieszkania po zmarłych rodzicach. Spotkanie było nad wyraz przyjemne, ale skończyło się, kiedy już ledwo stałam na nogach. Moi znajomi wzięli taksówki i wrócili bezpiecznie do domów, ja powiedziałam, że muszę jeszcze skorzystać z toalety i dopiero wrócę do siebie.

- Co się wtedy stało, że nie wsiadłam z nimi do tych taksówek, tylko postanowiłam na własną rękę wracać samochodem? Nie wiem. Chyba liczyłam na to, że jeszcze się z kimś napiję przy barze. Ale kiedy wyszłam z toalety, barmanka zamykała już lokal. Wyszłam czym prędzej. Wsiadłam do samochodu. Nie wiem, co działo się dalej, obudziłam się na intensywnej terapii w szpitalu, walcząc o życie. Podobno przejechałam 20 kilometrów, aż wpadłam do rowu z taką prędkością, że samochód zatrzymał się na dachu. Lekarze mówili, że to był cud, że przeżyłam. Gdyby nie fakt, że obejmowało mnie jeszcze ubezpieczenie z pracy, pewnie do dzisiaj nie wyszłabym z długów.

- Jak można się domyślić, Krzysztofa już nigdy nie zobaczyłam na oczy. Nawet nie wiem, co zrobił z moimi rzeczami. Miałam sporo szczęścia, bo rehabilitacja szła sprawnie. Zawsze byłam szczupła i dość wysportowana, więc wyjście ze stanu powypadkowego przyszło mi dość łatwo. Jednak znowu byłam sama, bez planu na życie.

Sięgnęłaś po alkohol?

- Kiedy jeszcze byłam w szpitalu, o moim wypadku dowiedzieli się znajomi, którzy byli wtedy ze mną w barze. Ania i Stasiu dali mi u siebie kąt, do momentu aż znajdę pracę i będę mogła stać się niezależna. Gdyby nie troska tych dwojga ludzi, myślę, że nie wystarczyłoby mi chęci do życia. Pamiętam, jak w pierwszy wieczór pobytu u nich obiecałam im, że będąc pod ich dachem, nie sięgnę po alkohol. Sami zmagali się z alkoholizmem i narkomanią syna.

- Wojtek naraził ich na wiele strat finansowych, jednak nie zdążyli mu pomóc - chłopak po zerwaniu z dziewczyną powiesił się na drzewie w lesie w pobliżu ich domu. Myślę, że czas, który spędziłam u nich, uzdrowił nas wszystkich. Dużo rozmawialiśmy o uzależnieniach, o trudzie życia i o tym, jak ważny w naszym otoczeniu jest drugi człowiek. Ania i Staś to małżeństwo z definicji bardzo udane, nawet śmierć ich jedynego dziecka nie przekreśliła ich miłości, co uważam za wielki cud. Od czasu wypadku i mojej wyprowadzki od nich minęły już cztery lata, a my wciąż się odwiedzamy, dbamy o siebie nawzajem, tylko teraz już we czwórkę.

Wkrótce bierzesz ślub.

- Moja smutna historia, uzależnienie od alkoholu, znalazła tak zwany happy end. To tutaj, w Leeds, poznałam miłość swojego życia. Dzisiaj żyję w spokoju, otoczona miłością mojego przyszłego męża, z optymizmem patrząc w przyszłość. Obecnie pomagam innym, bo to właśnie osoba z takim bagażem doświadczeń, jaki mam ja, okazuje się być ogromnym wsparciem dla alkoholika i jego rodzin.

Myślisz, że już nigdy nie wrócisz do picia alkoholu?

- W ogóle mnie nie ciągnie, nie mam na to ochoty. Szybko wyszłam za mąż, zaszłam w ciążę, można powiedzieć, że nie miałam tak zwanej młodości. Dlatego, gdy po przeprowadzce do obcego kraju pojawili się znajomi, widzący we mnie towarzyską osobę, z którą warto spędzać wolny czas, przeżywałam etap utraconej młodości. Nigdy nie narzekałam na swoje życie, zawsze starałam się brać je takim, jakie ono jest. Jednak w tamtym okresie faktycznie straciłam nad sobą panowanie i kontrolę.

- Pewnie chodziło też o wyzwolenie się z małego miasteczka, gdzie wszyscy się znają i gdzie jesteś na językach wszystkich. W końcu możesz pozwolić sobie na odrobinę luzu, zobaczyć jak to jest śpiewać i tańczyć do rana. Śmiać się z głupot, które robią inni. Potrzebowałam tego. W związku z Krzysztofem byłam tak naprawdę nieszczęśliwa, bałam się go, ale nie chciałam wracać do Polski. Wstydziłam się, że mi się nie powiodło, że ludzie będą mnie wytykać palcami.

- Dzisiaj myślę sobie, że dobrze się stało, że jakoś przetrwałam ten ciężki okres i mimo wszystko zostałam w Anglii. Złe doświadczenia oraz uzależnienie zaprowadziły mnie wprost w objęcia ukochanej osoby. Warto przeczekać burzę, po niej zawsze wychodzi słońce.

Fragment książki "Alkohol. Piekło kobiet" Moniki Sławeckiej.

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy