Zuzanna Butryn: Agencja traktowała mnie jak dorosłą, a ja byłam dzieckiem
Gdy zaczynają mają po kilkanaście lat i choć fizycznie wyglądają jak kobiety, nadal są po prostu nastolatkami, które potrzebują wsparcia i opieki dorosłych. Świat mody kusi pieniędzmi i sławą, choć te udaje się osiągnąć nielicznym. Cena, którą płacą w pogoni za karierą niejednokrotnie bywa bardzo wysoka, lecz w świecie modelek nie ma to większego znaczenia, gdy błysk fleszy uzależnia.
Zdarza się jednak, że wśród nich są takie, które w pewnym momencie mówią STOP. Nie chcą robić kariery za wszelką cenę, nie chcą żyć na walizkach, nie chcą przypłacić ciężkiej pracy depresją czy uzależnieniem. W najnowszej książce Katarzyny Skrzydłowskiej-Kalkunin nie brakuje i takich historii. Jak gorzko mówi jedna z bohaterek:
To jest ciężka praca. Dziewczyna będzie harować, ale niech zapomni o blichtrze i sławie. Pieniądze? Tak, niewykluczone. Może sporo zarobić pod warunkiem, że będzie miała pracę, czyli że klienci będą ją chcieli. Bo sam kontrakt z agencją jeszcze pracy nie daje.
Przeczytaj fragment książki Katarzyny Skrzydłowskiej-Kalukin "Życie patyczaków ubranych w czarne rurki. Za kulisami pracy modelek. Jak marzenia nastolatek zderzają się z rzeczywistością" wyd. Czerwone i Czarne
***
Awionetka leciała nad sawanną, dołem po czerwonej trawie przebiegały spłoszone stada antylop. Zuza Butryn, która tego dnia kończyła szesnaście lat, wyglądała przez okno i patrzyła na to, co wcześniej mogła zobaczyć tylko w Discovery. Leciała na sesję zdjęciową do magazynu "Glamour", która odbywała się w okręgu Samburu w Kenii, nazwanym tak od nazwy plemienia zamieszkującego tamte tereny. Ekipa od kilku dni była na miejscu, ona musiała do nich dolecieć. Sama.
Pracowała w zawodzie modelki już dwa lata, samotne wyjazdy na inny kontynent już jej nie peszyły. Jednak pierwszy raz miała międzylądowania na sawannie.
Zuzanna Butryn, była topmodelka, obecnie psychoterapeutka, opowiada: - Leciałam z Warszawy przez Amsterdam. Podróż była z przygodami, trwała ponad dwadzieścia godzin. Chyba z dziesięć godzin czekałam na przesiadkę. Kiedy doleciałam do Nairobi, była noc. Miałam spać w hotelu Hilton, który zarezerwowała mi agencja. Kiedy otworzyłam w pokoju walizkę, zobaczyłam, że mama zapakowała mi mały słoiczek dżemu. Zachciało mi się płakać z tęsknoty i samotności.
Wiedziałam, że muszę zamówić śniadanie na następny dzień do pokoju, bo nie będę miała siły zebrać się do hotelowej restauracji. I kiedy rano stanęłam w otwartych drzwiach, żeby je odebrać, zemdlałam. Klasycznie, runęłam na podłogę. To było zmęczenie i stres. Moi rówieśnicy siedzieli w tym czasie na matematyce albo historii, rodzice zostali w Stalowej Woli, a ja po dwudziestu godzinach w samolocie i na lotniskach byłam sama na innym kontynencie. Z rodzicami miałam kontakt tylko przez SMS-y. To był 2006 rok, nie mieliśmy jeszcze smartfonów, wi-fi w hotelach, nie mogłam połączyć się z nimi na Skypie, porozmawiać. Miałam Nokię z klawiaturą i kontakt z moim światem tylko przez SMS-y. Potem przychodziły duże rachunki. Raz tata zapłacił dwa tysiące złotych.
Hotel był tylko przystankiem w mojej podróży. Celem był plan zdjęciowy na sawannie w okręgu Samburu, do którego trzeba było dolecieć awionetką z kilkoma międzylądowaniami przy malutkich miejscowościach w głuszy.
Agencja przysłała taksówkę, która zawiozła mnie na lotnisko. Moja pierwsza przygoda tego dnia polegała na tym, że wysiadając, zostawiłam w tej taksówce telefon. Jedyny łącznik z moim światem odjeżdżał w nieznanym kierunku, a ja stałam na malutkim lotnisku, byłam szczypiorkiem w krótkich szortach, klapkach, z plecaczkiem i wielką czerwoną walizką. Normalnie dziewczyna w moim wieku powinna się w takiej sytuacji rozpłakać albo wpaść w panikę. Ale ja byłam już od dwóch lat modelką. Ja już przeszłam szkołę życia.
Pierwszy raz wyjechałam do pracy za granicę, kiedy miałam czternaście lat. Ponieważ to był mój pierwszy wyjazd, agencja zgodziła się, żeby pojechał ze mną tata. Polecieliśmy do Londynu na trzy tygodnie. Znałam język, bo uczyłam się angielskiego od czwartego roku życia, tato o to zadbał. Kiedy więc na małym lotnisku dla awionetek na obrzeżach Nairobi taksówka, która mnie tam przywiozła, odjeżdżała właśnie w siną dal z moim telefonem, nie spanikowałam, nie wybuchnęłam płaczem, nie załamałam się, tylko podeszłam do obsługi lotniska i powiedziałam, że potrzebuję numer do korporacji, której taksówka mnie tam przywiozła, bo zostawiłam w niej telefon. Dali mi numer i pozwolili zadzwonić. Zadzwoniłam, powiedziałam, co się stało, i taksówkarz zawrócił. Telefon leżał na kanapie, na której siedziałam. Nie wiem, jak to zrobiłam, że byłam opanowana i zadziałałam, jak trzeba. Do dziś się stresuję, jak o tym opowiadam.
Kiedy wreszcie wsiadłam do awionetki, podszedł do mnie jakiś pan, Amerykanin, i zapytał zatroskany: "Dziewczyno, co ty tu robisz sama? Potrzebujesz jakiejś pomocy? Sama podróżujesz do Samburu?". Był w ciuchach jak na safari, obwieszony aparatami, wszyscy w tym samolocie tak wyglądali, lecieli fotografować dzikie zwierzęta w ich naturalnych warunkach. A ja w szortach i klapkach, z wielką czerwoną walizką mówię: "Dziękuję za pomoc, lecę na sesję zdjęciową". Pan miał bardzo zmartwioną minę. W głuszę, na safari leci na sesję? Chyba nie mógł tego zrozumieć.
To był lot z kilkoma międzylądowaniami. Lądowaliśmy w czerwonym polu, między malutkimi miejscowościami, płoszyliśmy stada antylop i zebr, do dziś mam te obrazy w głowie. Czułam lęk połączony z ekscytacją. Na miejscu czekała na mnie ekipa "Glamour". Przyjechali na lotnisko jeepem.
Bajka? Tak, stada antylop biegnące po sawannie to bajka. Jednak mówiąc dokładnie, część tej bajki, bo w niej nie wszystko jest magiczne. Jak każda bajka tak i ta, oprócz królewien, ma swoje smoki - przestrzega Zuzanna Butryn.
***
Nastolatki, które chwytają pana Boga za nogi, trafiają do prestiżowej agencji, a ta wysyła je za granicę na castingi, dając szansę na karierę high fashion na wybiegach u najważniejszych projektantów. Jednak one pozostają nadal nastolatkami, a karierę robi się daleko od domu, znajomych, przyjaciół. "Czy umiesz poradzić sobie z samotnością, rozłąką i stresem?" - stawia pytanie poradnik dla początkujących modelek opublikowany na poświęconemu modzie portalowi La Mode Info. "Ciągłe podróże i rozłąka z bliskimi potrafią silnie wpłynąć na psychikę, do tego dokłada się stres związany z pracą. Bywa, że modelki zmagają się z depresją, czują się samotne i niestety najczęściej znajdują się z daleka od osób im bliskich. Warto zastanowić się, czy da się radę z tak silnymi emocjami".
Zuzanna Butryn kontynuuje swoją opowieść: - Nowy Jork. Czy można sobie wyobrazić coś lepszego dla modelki, która niedawno weszła do zawodu, niż wyjazd do jednego z najważniejszych miast mody? Tam się robi karierę top modelki. Agencja mnie tam wysłała, kiedy miałam czternaście lat. Fotografka powiedziała mi, że mogę zrobić karierę jak Anja Rubik. "Rok pracy tu i zarobisz milion dolarów" - mówiła. Nie wiem, czy mogło tak być, bo stamtąd uciekłam.
Zazwyczaj wyjeżdżając, nawet gdzieś w Polsce, bardzo tęskniłam za domem, miałam lęk separacyjny, chciałam wrócić do mamy i taty. Do Nowego Jorku pojechałam po raz pierwszy, kiedy miałam dwa lata mniej niż podczas podróży do Kenii. Na miejscu miałam chodzić na castingi i podpisywać kontrakty z agencjami, które szukały modelek do konkretnych sesji albo pokazów dla swoich klientów, zazwyczaj wielkich projektantów, albo najpotężniejszych marek.
Miałam być miesiąc, byłam tydzień.
Mieszkałyśmy w apartamencie dla modelek w samym centrum Nowego Jorku, na Manhattanie. Do 5 Alei szłam siedem minut. W apartamencie było sześć dziewczyn, kupowałam sobie jedzenie i kiedy wracałam wieczorem, okazywało się, że ktoś je zjadł. Jedzenie kupowało się za własne pieniądze, trzeba było o to samemu zadbać. Albo wracałam z sesji, a moje łóżko było zajęte. I co robić? Tam nic nie było tak naprawdę moje, mieszkałam z obcymi osobami, nie miałam własnej przestrzeni. Owszem, dziewczyny były fajne, zaprzyjaźniłam się z niektórymi i mam z nimi kontakt do dziś, ale wolałam swój pokój w domu. Dziś pomyślałabym: superprzygoda. Wtedy jednak przecięcie emocjonalnej pępowiny z rodzicami było dla mnie za trudne. W Nowym Jorku byłam nastolatką i, jak to się zwykle działo, zaczęłam tęsknić za domem. Płakałam wieczorami, w dzień, nie mogłam chodzić na castingi, bo byłam przygnębiona. Chciałam wracać. Co na to agencja? Owszem, kręcili nosem, zainwestowali we mnie, ale na siłę nic się nie zrobi. Nie mówili "Masz zostać". Raczej - "Skoro musisz, to wracaj".
***
Przeciętna nastolatka z Polski mieszka z rodzicami, jeśli wyjeżdża gdzieś na dłużej sama, to są to obozy letnie, wyjazdowe kursy językowe, wycieczki szkolne. Na co dzień po szkole i w weekendy przeważnie zamyka się w swoim pokoju, który jest jej twierdzą, odgrodzoną od rodziców, jednak odległą od nich o grubość drzwi i ścian. Albo snuje się z rówieśnikami po najbliższej okolicy. Wraca do domu na noc, chyba że nocuje u koleżanki, ale to jest święto i specjalne wydarzenie, na które kupuje się czipsy, niezdrowe napoje energetyczne (w konspiracji przed rodzicami) i wspólnie farbuje się w łazience włosy, robi makijaż, sesje na Tik-Toka, później ogląda się seriale na platformach streamingowych.
Przeciętna nastolatka, która zaczyna karierę modelki w agencji, jedzie do obcego miasta w innym kraju i zostaje tam na tydzień, dwa albo kilka miesięcy. Mieszka w obcym mieszkaniu, z obcymi dziewczynami, jak na obozie, tylko, że tam nie ma wychowawców, którzy podstawią jej talerz z obiadem na stołówce, zorganizują atrakcje. Nikt jej nie pyta, jak się czuje, czy dobrze sypia, tylko komunikuje, gdzie ma dziś iść casting, daje wskazówki, jak tam trafić, i znika.
Przeciętna nastolatka, która została modelką i wyjechała za granicę, chodzi sama po dużym, nieznanym mieście, szuka adresów, pod którymi ma mieć castingi, sama robi sobie zakupy, gotuje obiady, robi pranie, szykuje się do pracy. Rodzice są tysiące kilometrów od niej, na telefon albo na komunikator internetowy. Przeciętna nastolatka sama za granicą, gdzie obcy ludzie traktują ją jak osobę dorosłą, jest przestraszona, niepewna siebie, zdezorientowana i żeby dać sobie radę z tymi emocjami, musi jak najszybciej wydorośleć. Bo kiedy jedzie się do pracy, nie można już być dzieckiem. Trzeba stać się osobą samodzielną, odpowiedzialną za siebie, solidną, pracowitą. Trzeba samodzielnie poruszać się po mieście, które może być Nowym Jorkiem (pół biedy) albo Kioto (gorzej, bo nawet rozkład jazdy w metrze jest zbiorem nierozpoznawalnych znaków). W Polsce rzadko która nastolatka jeździ sama do innego miasta, a nastoletnia modelka musi sama podróżować na inne kontynenty.
***
Zuzanna Butryn przyznaje, że miała szanse na dużą karierę. - Ja wtedy prawie każdy casting wygrywałam, był trend na mój typ urody. Nie zarobiłam jednak miliona dolarów, bo nie dałam sobie tej szansy. Nie myślałam o tym, że pracuję na wielką karierę, tylko o tym, że chcę do mamy, do domu, włączyła się dziecięca tęsknota. Za wcześnie było na planowanie przyszłości. Agencja traktowała mnie jak dorosłą, a ja byłam dzieckiem. Umówmy się, czternaście lat to nie jest wiek na pracę.
Wyjazdy zagraniczne były ogromną szkołą życia dla młodej dziewczyny, ale nie za darmo. Musiałam sobie radzić i nauczyłam się tego, radziłam sobie, to był plus. Kiedy jednak wracałam, miałam bardzo trudny kontakt z rówieśnikami. Oni nie podróżowali tak często, nie pracowali. Mieli problemy, które mnie nie dotyczyły, wydawali mi się dziecinni, niemądrzy. Czułam, że do nich nie pasuję, nie wiedziałam, jak mam się między nimi odnaleźć. Przyjaźnie wygasły. Moje koleżanki spotykały się ze sobą po lekcjach, chodziły na zajęcia dodatkowe, tańce, spacery, paliły w konspiracji pierwsze papierosy. Dla mnie to było dziecinne. Przecież ja jeździłam sama po świecie i mogłam tam robić, co chciałam. Nie paliłam i nie piłam z własnego wyboru. Wiedziałam, że mam następnego dnia wstać, dobrze wyglądać, i że alkohol mi w tym nie pomoże. Byłam zorganizowana i zdyscyplinowana. Moi znajomi ze szkoły tacy nie musieli być.
Zobacz także: