Reklama

11 lat temu odszedł Alexander McQueen. Co mu zawdzięczamy?

Alexander McQueen: geniusz, wizjoner, artysta. Ten zwykły chłopiec z ubogiej dzielnicy Londynu, syn taksówkarza, do dziś jest jedną z największych ikon świata mody.

McQueen nie tylko stworzył markę wartą miliony dolarów, dokonał również prawdziwej rewolucji. Zredefiniował pojęcie mody i namieszał w historii kultury. Dzięki niemu ubrania w XXI wieku zaczęły nie tylko zdobić, lecz także znaczyć. Dziś mija 11 lat od jego samobójczej śmierci. Przypominamy kim był McQueen i co mu zawdzięczamy.

Ubierał brytyjską królową i gwiazdy takie jak Rihanna, Sarah Jessica Parker czy Nicole Kidman. Przyszedł znikąd i zawładnął światem mody właściwie od razu. Nie miał niczego, co mogłoby mu w tym pomóc: znajomości, pieniędzy czy nawet wyglądu światowego kreatora. Przypominał raczej bad boy'a, z łysą głową, w wyciągniętej bluzie i zbyt luźnych spodniach. Wyróżniały go jednak: charyzma, wrażliwość, talent i upór.

Reklama

Początek autorskiego domu mody nie był łatwy. McQueen żył z zasiłku i mieszkał w obskurnym mieszkaniu. Co sprawiło, że odniósł tak duży sukces? Po pierwsze, konsekwencja. Po drugie, pomysł na siebie. McQueen jako jeden z pierwszych twórców wykorzystał tak popularną dziś w marketingu zasadę niedostępności.

Zgodnie z którą, jeśli coś jest trudno dostępne, jest tym samym bardziej pożądane. Przyznał w wywiadzie: "Na początku kariery nigdy nie sprzedawałem swoich kolekcji. Robiłem to celowo. Chodziło o stworzenie pewnego przesłania".

Za co powinniśmy podziękować McQueenowi?

"Doszczętnie niszczę reguły, zachowując równocześnie tradycję" - mówił o sobie. Chyba nikt w tak dokładny i dosadny sposób nie jest w stanie opisać twórczość Alexandra McQueena, jak on sam. Projektant był mistrzem reinterpretacji. Podczas pracy korzystał z historii literatury i filozofii, nawiązywał do przeszłości. Wszystkie zagadnienia mielił jednak i przetwarzał. Podchodził do nich intuicyjnie, widząc przede wszystkim to, co ludzkie.  

Zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym, skupiał się na emocjach. Alexander McQueen nauczył świat, że pokaz mody może być dziełem sztuki. Fascynował się "120 dniami Sodomy" Markiza de Sade’a i "Pachnidłem" Patricka Suskinda. Gdy pierwszy raz zaprezentował dżinsy z niskim stanem, które nazywamy dziś biodrówkami, publiczność nie kryła zniesmaczenia.

Wykorzystywał w swoich kreacjach motywy zaczerpnięte ze szpitali dla obłąkanych, pracował z kalekimi modelkami i konsekwentnie podkreślał swoje feministyczne nastawianie. To wszystko pozwoliło rozsławić jego autorską markę. McQueen zyskał międzynarodową sławę, a w 1996 roku zastąpił w domu mody Givenchy Johna Galliano. Było to ogromne wyróżnienie i początek dużych problemów.   

Początek końca

Alexander McQueen ze zdolnego, uśmiechniętego chłopca, przeobraził się w wycieńczonego, przerażająco chudego mężczyznę - ofiarę przemysłu modowego. Praca dyrektora kreatywnego to duży wysiłek, zarówno psychiczny, jak i fizyczny. Koncepcje pokazów McQueena zawsze były przemyślane, wymagały nie tylko rzemiosła i praktycznych umiejętności, ale także ogromnego wkładu emocjonalnego.

O ile w swojej autorskiej marce McQueen mógł bawić się i żonglować estetykami, o tyle w Givenchy na jego barkach spoczęła ogromna tradycja paryskiego haute couture. Projektant nie poradził sobie z ciężarem własnego sukcesu.

Za wszelką cenę chciał spełniać wciąż rosnące oczekiwania społeczne. Nigdy nie czuł się dobrze w swoim ciele - liposukcja, narkotyki, alkohol były dla niego ucieczką od samego siebie. W 2010 roku zaprezentował światu swoją ostatnią, proroczą kolekcję "Atlantyda Platona". Nieco później popełnił samobójstwo. Był wówczas u szczytu kariery.

Zobacz także:


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy