Liczyła się Madonna
Córka znakomitej projektantki Caroliny Herrery. Przedstawicielka nowojorskiej society. Osobowość. Tym razem wciela się w rolę ambasadorki marki CH Carolina Herrera.
PANI: Byłaś na ostatnim pokazie kolekcji mamy?
Carolina Herrera: Staram się nie ominąć żadnego. Mieszkam w Madrycie i na jej pokazach jestem najwierniejszym widzem.
Spotykamy się w warszawskim butiku CH Carolina Herrera. Jaka jest twoja rola w tworzeniu tej marki?
- Wyrażam swoją opinię, co nie znaczy, że projekt, który mi się nie podoba, nie zostanie zrealizowany. Moim zadaniem jest projektowanie ubrań dla dzieci.
Które szybko rosną. Czy warto ubierać je w markowe ubranka?
- Trzeba pokazywać im piękne rzeczy. Kiedy rodzice wkładają córce legginsy, top z „Hello Kitty” i trampki, to gdy dziewczyna dorośnie, będzie ubierała się w podobnym stylu.
Czy tak samo Carolina Herrera seniorka kształtowała twój gust?
- Dokładnie tak. Gdy miałam 15 lat, ubierała mnie w mundurek żeglarski.
Nie wolałaś wtedy nosić kurtek w stylu Madonny?
- Naturalnie, że tak! Nie podobało mi się to, czego mama ode mnie oczekiwała, ale teraz w pełni ją rozumiem. Nie chciała, żeby jej dziecko nosiło niedopasowane lub porwane ubrania.
W czym przypominasz swoją mamę?
- Obie nie traktujemy mody zbyt serio. Nie śledzimy trendów. Oprócz tego bardzo się różnimy. W inny sposób nosimy ubrania. Jej spódnica i koszula na mnie będą wyglądały zupełnie inaczej. Może włożyłabym też inne buty? Rozpięła o jeden guzik więcej, skróciła spódnicę? Mama jest bardziej konserwatywna. Całe szczęście, bo prawdopodobnie dlatego, że się różnimy, współpraca układa się nam doskonale.
Wiesz, że twoja matka jest dla mnie symbolem Nowego Jorku?
- W pewnym sensie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Pamiętaj jednak, że dla mnie Carolina Herrera to przede wszystkim moja mama.
Kogo jeszcze wymieniłabyś obok niej jako typowo nowojorskiego projektanta?
- Na pewno Donnę Karan, Calvina Kleina i Oscara de la Rentę.
Jak zdefiniowałabyś nowojorski styl?
- Powiedziałabym, że to styl amerykański. Rzeczy proste, łatwe do noszenia, równocześnie sportowe i luksusowe.
Podoba ci się moda w serialu „Seks w wielkim mieście”?
- Uwielbiam ten serial! Jednak moda, którą promuje, wydaje mi się śmieszna. Sarah Jessica Parker jest bardzo szczupła. Każda normalna osoba ubrana jak ona wyglądałaby komicznie. Plusem jest, że twórcy „Seksu w wielkim mieście” inspirują do łączenia ubrań w sposób niekonwencjonalny i nieoczywisty. Poza tym bardzo lubię cztery główne bohaterki. Są zabawne.
Zazwyczaj kobiety utożsamiają się z jedną z nich.
- Jestem mieszanką Carrey i tej nudnej…
Charlotte?
- Tak. Zamężna, ma dzieci…
Dlaczego nazywasz ją nudną?
- Może określmy ją po prostu normalną.
W tej chwili popularny staje się inny serial, którego akcja rozgrywa się w Nowym Jorku. Mam na myśli „Plotkarę”.
- Widziałam tylko jego fragmenty w telewizji.
Historia dotyczy mieszkańców luksusowej dzielnicy Upper East Side na Manhattanie. Główna bohaterka, tak samo jak ty, jest córką projektantki mody. Podobnie jak ty pozuje do kampanii reklamowej swojej matki. Od razu skojarzyła mi się z tobą.
- Koniecznie muszę zobaczyć ten serial. Nie jesteś pierwszą osobą, która zwraca mi na to uwagę. Czasami, gdy rozmawiam z moimi przyjaciółmi i opowiadam im o sobie, wykrzykują: „O Boże! Dokładnie tak było w 'Plotkarze' ”. Kiedy miałam 14 lat, przesiadywaliśmy ze znajomymi na schodach Metropolitan Museum. Właśnie taka scena została umieszczona w serialu. Jednak w przeciwieństwie do bohaterów „Plotkary” jako młoda dziewczyna nie przejmowałam się tym, co modne. Ważni byli Madonna, The Cure, Billy Idol. Liczyły się więc tylko: czarna skórzana kurtka, buty Dr. Martens, bronsoletki a la Madonna.
- Kreatorzy nas nie interesowali. Markowe metki były dla starszych pań. Miałam w domu matkę projektantkę, a o istnieniu Versacego dowiedziałam się, gdy skończyłam 20 lat. Teraz widzę młode dziewczyny z torebkami Chanel, rzeczami od Chloé, Lanvin, Céline, których sama nie kupuję, bo są zbyt drogie. Piętnastolatka w markowym ubraniu to niedorzeczność! Nigdy nie kupiłabym torebki Chanel mojej 15-letniej córce. Musiałaby sama na nią zarobić.
Rozmawiała Alicja Kowalska
PANI 11/2010