Historia zabawek: Przez całe stulecia bawiono się tym, co było pod ręką
- Faktem jest, że w muzeach najczęściej pokazuje się zabawki wykonane dla dzieci ludzi zamożnych, bo dawniej tylko ta grupa społeczna miała i pieniądze, by kupować coś tak „niepraktycznego”, i wolny czas, który można poświęcić na zabawę. Jednak przez to, że zabawki, którymi bawiły się dzieci biedniejsze, można było zrobić właściwie „z niczego”, przy pomocy wspomnień zbieranych przez etnografów możemy je dość dokładnie wyobrazić, a nawet odtworzyć - mówi dr Barbara Kasprzyk-Dulewicz, kierująca Działem Pracy Naukowej i Wystaw w Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach, która, wraz z Przemysłem Krystianem, rzecznikiem prasowym Muzeum, opowiedziała o historii zabawek i roli, jaką pełniły w życiu dzieci.

Katarzyna Pruszkowska: Mamy rozmawiać o zabawkach, chciałam więc zacząć od tego, jak wyglądały te najstarsze?
Przemysław Krystian: - Przez całe stulecia bawiono się tym, co było pod ręką - patykami, kamieniami, muszelkami. Wiemy, że w średniowieczu dzieci dostawały do zabawy rzeczy popsute - na przykład ułamane drewniane kielichy, które nie nadawały się już do picia, ale do gry w bilbokiet (gra polegająca na podrzucaniu przywiązanej do kielicha kulki tak, by wpadła do środka - przyp. red.) już tak. Podczas wykopalisk często znajdowano właśnie takie obiekty, które, jak dziś przypuszczamy, po zużyciu trafiały w ręce dzieci, a te robiły sobie z nich "zabawki".
Barbara Kasprzyk-Dulewicz: - Warto jednak pamiętać, że ustalenie, czy konkretny przedmiot wykorzystywany był do sprawowania kultu, czy do zabawy, bardzo często stanowi dla archeologów nie lada wyzwanie. Właśnie dlatego w muzeach takie obiekty często są opisane tak: "przedmiot kultowy/zabawka".
P.K.: - To prawda, a wspomniane trudności interpretacyjne dotyczą zarówno lalek, jak i figurek ludzkich i zwierzęcych, elementów gier czy plansz. Bez znajomości kontekstu ustalenie, czy coś należało do strefy sacrum i było wykorzystywane np. do modlitwy, czy do profanum i służyło do zabawy, jest w zasadzie niemożliwe. Tym bardziej, że dawniej podejście do dzieciństwa było zupełnie inne, niż jest dziś, tj. siedmioletnie dziecko było uznawane za "mniejszego" dorosłego, może słabszego, ale już zdolnego do pracy - a więc przez większą część nowożytności ludzie wcale nie mieli za wiele czasu wolnego, który mogli przeznaczyć na przyjemności. Nie było więc sensu tworzyć specjalnych przedmiotów, które miały służyć do czegoś tak nieproduktywnego, jak "zabawa".
B.K.-D.: - I nie mówimy tu wcale o jakichś dawnych czasach - jeszcze we wspomnieniach pokolenia naszych rodziców pojawiają się informacje o tym, że w dzieciństwie nie mieli się czasu bawić, bo musieli pomagać dorosłym w pracy. Szczególnie na wsiach, gdzie każda para rąk do pracy w polu była na wagę złota. Zabawki powstawały wtedy "z byle czego" i "przy okazji", np. dziewczynki robiły sobie laleczki z sitowia albo z gałganków.
P.K.: - A chłopcy, którzy szli w pole paść krowy, strugali sobie drewniane fujarki, którymi bawili się przez chwilę. Takie "zabawki" często nawet nie wracały z nimi do domu; dziś moglibyśmy nazwać je "gadżetami stworzonymi na potrzebę chwili".
Robienie zabawek z rzeczy, które są niepotrzebne, pamiętam ze swojego dzieciństwa. Mama dawała mi wysłużone drewniane łyżki, na które mówi się u nas "warzecha", ja okręcałam je drucikami, szyłam ubrania ze ścinek i miałam laleczki. Choć oczywiście robiłam je dla przyjemności, nie dlatego, że nie miałam "zwykłych" lalek.
B.K.-D.: - Myślę, że wiele osób ma podobne wspomnienia - ja z kolei dostawałam od babci ścinki materiałów, z których szyłam i lalki, i ubranka. Jednak, podobnie, jak pani, robiłam to bardziej w ramach "prac plastycznych", nie dlatego, że nie miałam się czym bawić.
P.K.: - Skoro już mowa o lalkach - akurat te zabawki są świetnym przykładem tego, jak ewoluowało podejście przedmiotów, które dziś nazywamy "zabawkami". Jednym z najcenniejszych eksponatów w naszym muzeum jest woskowa lalka, wykonana ok. 300 lat temu. Wtedy nie służyła do zabawy, a dekoracji. W późniejszych latach powstawały lalki porcelanowe, które często kolekcjonowały dorosłe kobiety, nie dziewczynki. Zresztą, nie trzeba przenosić się setki lat wstecz - sam pamiętam, jak w czasach PRL-u moja babcia słała swoje łóżko, składała równiutko pościel, rozkładała ozdobną narzutę, a na honorowym miejscu sadzała lalkę. Oczywiście nie po to, żeby wnuki miały się czym bawić, ale żeby cieszyła oko.
- To niejedyny przykład, bo również w czasach PRL na maskach samochodów ślubnych mocowano lalki od Krawala (mowa o Krakowskiej Wytwórni Lalek "Krawal", założonej w 1939 roku - przyp. red.). Być może w tym kontekście lalki miały także zapewnić młodej parze szczęście, co można by uznać za echo przedchrześcijańskich wierzeń, figurek bożków lub bogiń, które po upowszechnieniu się chrześcijaństwa przestały pełnić funkcję religijną, a zaczęły - dekoracyjną. Zresztą do dziś czołowe firmy, produkujące lalki, jak na przykład Mattel, mają w ofercie i egzemplarze służące typowo do zabawy, jak i typowo kolekcjonerskie, oczywiście zazwyczaj o wiele droższe.

Wspomnieli państwo o zmieniającym się podejściu do zabawy i dzieciństwa. Czy dobrze kojarzę, że dawniej jedną z ważnych funkcji zabawek był właśnie przygotowanie małego człowieka do pełnienia konkretnych ról społecznych?
P.K.: - Jak najbardziej, a najlepszym tego przykładem są właśnie domki dla lalek, które nadal są częstym elementem wyposażenia pokoi małych dziewczynek. Zaczęto je wykonywać w czasach nowożytnych, a ponieważ wtedy mogli sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi, domki często były odwzorowaniem rezydencji, w których mieszkały ich małe właścicielki. Były piękne, misternie zdobione, wyposażane w imitacje prawdziwych mebli czy sprzętów domowych typu zastawa z porcelany. Zabawa domkiem miała jednak jeden zasadniczy cel, mianowicie zaznajomienie dziewczynek z ich przyszłymi obowiązkami, takimi jak zarządzanie domem i przekazanie im wszystkiego, co powinna umieć przykładna pani domu.
B.K.-D.: - Takie przygotowania dotyczyły oczywiście także chłopców. Przyglądając się portretom z początku XIX wieku często widzimy małych bohaterów, którym towarzyszyła np. niewielka strzelba czy koń na biegunach. Te przedmioty miały oswajać np. z polowaniami, które były ważnym elementem życia wyższych sfer.
P.K.: - Zabawki związane z militariami rzeczywiście były bardzo popularne, ponieważ dawniej wojny zdarzały się w każdym pokoleniu. Chłopcom dawano do zabawy atrapy łuków, pistoletów, strzelb czy figurki żołnierzyków z myślą: "prędzej czy później on też sięgnie po prawdziwą broń i pójdzie walczyć, więc dobrze by było, żeby zawczasu oswoił się z tematyką militarną".

Mówią państwo o zabawkach, którymi bawiły się dzieci z majętnych domów; zakładam, że zachowało się ich najwięcej, bo robiono je z trwalszych materiałów. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że obiekty, które się zachowały, mówią nam o życiu tylko tej bardziej uprzywilejowanej grupy społecznej?
B.K.-D.: - I tak, i nie. Faktem jest, że w muzeach najczęściej pokazuje się zabawki wykonane dla dzieci ludzi zamożnych, bo dawniej tylko ta grupa społeczna miała i pieniądze, by kupować coś tak "niepraktycznego", i wolny czas, który można poświęcić na zabawę. Jednak przez to, że zabawki, którymi bawiły się dzieci biedniejsze, można było zrobić właściwie "z niczego", przy pomocy wspomnień zbieranych przez etnografów możemy je dość dokładnie wyobrazić, a nawet odtworzyć. Były proste, a przez to - ponadczasowe.
P.K.: - Poza tym zabawki wykonywane ręcznie zazwyczaj powstawały według określonych wzorów, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Nawet współcześnie możemy znaleźć ich ślady w niektórych zabawkach, choć oczywiście jest ich coraz mniej. Chyba najwięcej tego typu odniesień zachowało się w zabawkach ludowych, charakterystycznych dla konkretnych regionów.
B.K.-D.: - Zabawki ludowe to w ogóle ciekawy temat - dzieci ich twórców miały szczęście, bo mimo mieszkania na wsi, mogły się bawić czymś ładniejszym, niż laleczka ze słomy. Najpierw zabawki robiono "po godzinach" dla swoich dzieci czy wnuków, żeby miały coś ładnego mimo tego, że w domu się nie przelewało. W muzeum mamy trochę takich zabawek, z lat 50., na przykład wykonane z dużym zaangażowaniem drewniane samochody, składające się z kilku elementów. W czasach PRL, kiedy wieś otworzyła się na świat, umiejętność tworzenia zabawek się przydała, bo nagle można było na niej zarobić, np. sprzedając wyroby do Cepelii czy na lokalnych jarmarkach.
P.K.: - PRL w ogóle był czasem, w którym powstawało wiele zabawek, których jakość może dziś zachwycać - np. miniaturowe zestawy porcelany z zakładów w Ćmielowie lub Chodzieży, ze złoceniami, misternymi zdobieniami.Wiele projektów zabawek wykonywali wtedy uznani twórcy, jednak nie przyznawali się do tego, bo uważali, że to takie niepoważne "chałturki", a nie poważne zlecenia, którymi warto się chwalić.
B.K.-D.: - Z jednej strony rzeczywiście mieliśmy unikatowe zabawki dobrej jakości, z drugiej - masę innych wykonanych z kiepskich materiałów, odrzutów z fabryk, które na masową skalę produkowały co innego. W muzeum mamy listy dzieci, które pisały o wymarzonych zabawkach; w PRL często pojawiała się prośba o samochodzik sterowany. Jednak, jak wiemy ze wspomnień, te samochodziki to były buble - baterie nie działały, części się odłamywały, nie bardzo dało się tym bawić. To było oczywiście pokłosie rynku socjalistycznego i wiecznego braku towarów.

Czyli trochę tak, jak przed wojną - "robimy, co umiemy, z tego, co mamy". A jednak w PRL zabawki zyskały chyba na znaczeniu, skoro w 1972 roku założono w Kielcach Krajowy Związek Spółdzielni Zabawkarskich.
P.K.: - Zanim zajmiemy się Związkiem, warto powiedzieć parę słów o samych spółdzielniach, ponieważ ich historia jest znacznie dłuższa. Po II wojnie światowej zaszły dwie ważne zmiany związane z "branżą". Po pierwsze, rynek zabawek dziecięcych zaczął się profesjonalizować i upowszechniać, tj. zabawki trafiły do ogólnej dystrybucji i nie były już takim synonimem luksusu, jak wcześniej. Po drugie, większość produkcji została, z oczywistych względów, upaństwowiona, co wymusiło powołanie do życia spółdzielni zabawkarskich, które funkcjonowały na terenie całego kraju. Po latach podjęto decyzję, że powinien powstać podmiot, który koordynował by pracę tych 27 spółdzielni i tak właśnie powstał Związek Spółdzielni Zabawkarskich z siedzibą w Kielcach. Nasze miasto zostało wybrane nieprzypadkowo, ponieważ najstarsza działająca wówczas spółdzielnia zabawkarska w kraju powstała jeszcze w 1938 roku właśnie w Kielcach.
- Zadaniem Związku było wspieranie spółdzielni, np. w zakresie pozyskiwania materiałów, ich rozbudowie, a także działaniach badawczych. Np. w centrali badano pierwsze egzemplarze zabawek i określano, czy są bezpieczne, czy można je u nas produkować, czy będzie opłacał się eksport na rynki zagraniczne. Wszystko to działało dość sprawnie, także dlatego, że na takim planowaniu opierała się cała gospodarka PRL. Na przykład przy wspomnianym Krawalu uruchomiono coś na kształt wzorcowni, czyli miejsca, w którym projektanci i producenci mogli się inspirować gotowymi wzorami - bo prawo autorskie traktowano wtedy dość swobodnie. Do tego miejsca przywożono zza granicy rozmaite zabawki, żeby zobaczyć, z czego zostały wykonane, rozmontować je i sprawdzić, czy można produkować je w Polsce. W naszych zbiorach mamy kilka takich unikatowych eksponatów, np. fantastyczny pióropusz, na którym znajdują się adnotacje: "nie nadaje się do masowej produkcji, ponieważ wystające pióra mogą ranić dzieci w głowę", a także prototyp samochodu Nyska, który również nie trafił na rynek, choć niestety nie wiemy, dlaczego.

Rozumiem więc, że powstanie Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach było tylko kwestią czasu?
P.K.: - Można tak powiedzieć. W 1979 roku, który został ogłoszony Międzynarodowym Rokiem Dziecka, Związek postanowił wykorzystać zgromadzone do tej pory zabawki i stworzyć okolicznościową wystawę dla dzieci. Inicjatywa ta spotkała się z dużym zainteresowaniem zwiedzających, dlatego podjęto decyzję, by powołać do życia muzeum.Nie powstaliśmy więc, jak wiele innych tego typu instytucji, na bazie prywatnej kolekcji, co odróżnia nas także od wielu muzeów zabawek w Europie. To ważne, bo w naszych zbiorach znajduje się wiele prototypów, unikatów, zabawek, którymi nikt nigdy się nie bawił. Rzeczy oryginalnych, których naprawdę nie można zobaczyć nigdzie indziej.
B.K.-D.: - Nasza kolekcja obejmuje zabawki XVIII-wieczne, przed- i międzywojenne, wyrabiane po wojnie przez spółdzielnie, a także te z PRL-u, które przynosili nam zwiedzający. Mamy na przykład zachwycającą kolekcję modeli, w tym modele mistrzowskie utytułowanego polskiego modelarza, Władysława Herbusia. Na zachętę do jej obejrzenia powiem, że jeden z okrętów, zrobionych przez pana Herbusia, ma olinowanie cieńsze, od ludzkiego włosa.
P.K.: - Starannie dobieramy nasze eksponaty, bo to nie tylko obiekty, ale i preteksty do opowiadania dzieciom różnych historii, w tym niekoniecznie łatwych. Mamy na przykład misia, który został ocalony z Powstania Warszawskiego. Od jego właścicieli wiemy, że w bombardowaniu stracił łapkę, utknął pod warstwą gruzu i popiołu. Dla jakiegoś dziecka był jednak tak cenny, ze rodzina wróciła, odkopała go, zachowała. A po latach przekazała do naszego muzeum, bo miś był świadkiem naprawdę ważnych wydarzeń w historii Polski. Wszyscy wiemy, że opowieści o wojnie należy tak dobierać do wieku słuchaczy, żeby nie spowodowały traumy - myślę, że taka opowieść o misiu bez łapki może być dobrym wprowadzeniem, pozbawionym zbędnych na tym etapie szczegółów i dramatyzmu. Inną zabawką, która przenosi nas do czasów wojny, jest szmaciana laleczka, uszyta ze strzępków polskich mundurów wojskowych w szwalni w Kazachstanie. Była własnością dziecka, które wraz z rodzicami trafiło na zesłanie z dala od ojczyzny, być może wyrazem tęsknoty za Polską.
B.K.-D.: - Zwiedzające dzieci często mówią, że ta lalka jest brzydka, zresztą podobnie jak wspomniana już laleczka woskowa. Patrzą, pytają, co to za brzydactwo. Ale kiedy zaczynamy snuć opowieści, robi się cicho, a dzieciaki są pod wrażeniem. Myślę, że właśnie to przybliżanie dzieciom różnych czasów i pokazywanie kontekstów jest jedną z najważniejszych funkcji naszego muzeum.
P.K.: - Oczywiście, bo bez kontekstów i opowieści możemy wiele przegapić. Na przykład możemy przejść się po wystawie, minąć niewielkiego, plastikowego słonika i pomyśleć: "ot, słoń". A to słonik, którego Henryk Sienkiewicz podarował rodzinie Adama Popławskiego, za to, że zajmowała się majątkiem pisarza, kiedy ten podróżował.

Dużo powiedzieliśmy już o historii, dlatego teraz chciałabym zapytać o współczesność. Jako mama wiem, że obecnie na rynku jest niemal nieskończona ilość wszelkiego rodzaju zabawek. Jestem prawie pewna, że gdyby w trakcie podróży w czasie do pokoju mojego dziecka weszło dziecko urodzone w latach 50., pomyślałoby, że oto znajduje się w sklepie zabawkowym.
P.K.: - Bez wątpienia rynek zabawek jest ogromny, a według prognoz, będzie się tylko zwiększał. Także dlatego, że działa na zasadzie trendów i licencji, tj. dziś modne są ubrania i zabawki z taką postacią z bajki, a za kilka miesięcy - z inną. Dzieci nie bawią się zabawkami przez lata, ba, wielu rodziców zgodzi się ze mną, ze nieraz nowe zabawki lądują w kącie po kilku dniach. Pewnie ma to związek z ich ilością, dostępnością, a także zmniejszeniem sentymentu, którym darzymy zabawki. Dawniej, kiedy zabawek było znacznie mniej, te zepsute naprawiano - przyszywano poluzowane oczy, wypychano trocinami brzuszek, naszywano łatki na przetarcia. Także dlatego, że zabawki były wielopokoleniowe, przekazywane dzieciom przez rodziców. Dziś to brzmi niemal jak bajka, kto i po co miałby naprawiać zabawki, skoro można kupić dokładnie takie same, a nawet nowsze? Do głowy przychodzą mi jedynie kolekcjonerzy, ale to już zupełnie inny rodzaj klientów.
Domyślam się więc, że budowanie kolekcji, która prezentowałaby współczesne zabawki, jest trudne. Bo co wybrać jako reprezentatywne?
P.K.: - Rzeczywiście, to jedno z większych wzywań, szczególnie jeśli chodzi o czasy po roku 90.
B.K.-D.: - Myślę, że tutaj dobrym doradcą może być po prostu czas. Z odpowiedniej perspektywy widzimy, co okazało się trwałe, nadal żyje we wspomnieniach i budzi emocje, a o czym większość z nas nawet już nie pamięta. Dlatego przy tworzeniu nowszych kolekcji niezbędne jest właśnie przeprowadzanie rozmów, odwoływanie się do historii życiowych, po to, żeby sprawdzić, jakie zabawki miały dla ludzi znaczenie i powinny stać się eksponatami muzealnymi, o których będziemy opowiadać naszym małym zwiedzającym.
