Jerzy Stuhr: Szukam teatru totalnego

W 2016 roku Jerzy Stuhr zachwycił publiczność Opery Krakowskiej swoją inscenizacją "Don Pasquale" Donizettiego. Tym razem Jerzy Stuhr reżyseruje "Cyrulika sewilskiego". Premiera spektaklu odbędzie się już 15. marca. Czego widzowie mogę się spodziewać? Uchylamy rąbka tajemnicy!

Jerzy Stuhr i Tomasz Tokarczyk podczas próby "Cyrulika sewilskiego", fot. Ryszard Kornecki
Jerzy Stuhr i Tomasz Tokarczyk podczas próby "Cyrulika sewilskiego", fot. Ryszard Korneckimateriały prasowe

Izabela Grelowska, Styl.pl: To już drugi spektakl operowy w pana reżyserii. Co pana skłoniło, żeby się wziąć za operę?

Jerzy Stuhr: - Wie pani, za reżyserię już się od czasu do czasu brałem. To co umiałem zrobić, to robiłem. Ale zawsze szukałem takiego teatru, z jakiego wyrosłem. Teatru totalnego. Pamiętam Stary Teatr w latach siedemdziesiątych. Na scenie osiemdziesiąt osób w "Dziadach", statyści, dekoracje. To były ogromne przedsięwzięcia. Byłem młodziutki i uczestniczyłem w tym wszystkim. "Noc listopadowa", Konieczny, muzyka, orkiestra, chór. I tak było sztuka w sztukę! A potem teatr marniał coraz bardziej, pieniędzy nie było. Teatr stawał się coraz bardziej ubogi, ale nie w sensie Grotowskiego. Pojawiło się dużo prywatnych przedsięwzięć. A ja szukam takiego teatru, żeby jeszcze młodość mi wróciła! A w operze jest orkiestra, scenografie wysokie na osiem metrów, chóry, balety, soliści. Lubię taki teatr.

Jest jeszcze druga przyczyna. Oglądałem dużo oper komicznych i zauważyłem, że najlepsza jest muzyka. Śmieszna i dowcipna. Ale te inscenizacje ... widać było, że reżyserzy często nie mają tego wyczucia humoru, którym ja jako aktor bawiłem ludzi całe życie. Znam zasady, które pozwalają wydobyć śmiech widzów. Zauważyłem, że mogę śpiewakom coś doradzić, wprowadzić jakieś śmieszne sytuacje. Pomyślałem, że w tym dziale mogę się poruszać. Dlatego robię już drugą włoską operę komiczną. Dość słabo czytam nuty, ale znam język włoski i jestem bez przerwy na bieżąco z tym, co oni śpiewają. Mogę dużo podpowiedzieć. A zauważyłem, że reżyserzy oper często nie znają włoskiego. I to słychać.

Operę reżyseruje się inaczej?

- Tak. Bardziej się ją organizuje. Nie można przeskoczyć pewnych zasad. Nie można śpiewakowi powiedzieć, żeby stanął tyłem do publiczności. I takich momentów jest dużo. Kiedy przychodzi piękna aria, to widzisz, że ze swoimi pomysłami reżyserskimi musisz się wycofać. Bo na pierwsze miejsce wchodzi muzyka i śpiewak.

A czego widzowie mogą się spodziewać po "Cyruliku Sewilskim", którego premiera będzie 15. marca?

- Trochę radości. Będzie piękna muzyka, pomysłowa scenografia, śliczne kostiumy.

 Zdradzi pan jakieś szczegóły dotyczące tego wydania "Cyrulika Sewilskiego"?

- Na pewno rzeczą niekonwencjonalną, dla tych, którzy tę operę znają, będzie to, że po raz pierwszy zobaczą na scenie zakład fryzjerski. Nigdy tego nie było. Nawet w libretcie tego nie ma: "Gdzie ta twoja fryzjernia? - Tam pod numerem piętnastym znajdziesz cztery peruki...". Nigdy nikt się nie pokusił, a widziałem kilkanaście inscenizacji, żeby pokazać na scenie, jak się goli, czesze... A przecież to są fascynujące rzeczy. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy fryzjerzy rządzą światem.

materiały prasowe
Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas